Przy automatach do gry dwóch stałych klientów sączyło piwo, a korytarzem prowadzącym do pozostałych sal i tylnego wyjścia przebiegał dzieciak, który nie wyglądał na dwadzieścia jeden lat.

– Zapamiętałem ją, bo zamówiła dwa drinki naraz. Dwa różne, inaczej niż większość ludzi. Zaniosła je do tego stolika. – Wskazał na kanapę z przepikowanej czarnej skóry otoczoną lustrami, chwycił za ścierkę i przetarł blat. – Wydaje mi się, że zamówiła cosmopolitana i… martini. Tak. Usiadła tam i czekała na kogoś… tak mi się wydaje, że czekała na kogoś… siedziała tam, piła, paliła, spoglądała na drzwi lub w lustro… potem zrobiło się tłoczno i przestałem jej się przyglądać. Wyszła po jakimś czasie.

Reed spojrzał na stolik.

– Pamięta pan, o której godzinie przyjechała?

Barman skrzywił się. Zaczął mocniej polerować dzwonek na kontuarze.

– Niech pomyślę. Chyba po tym, jak przyjechał zespół, czyli po dziewiątej… może nawet już po kilku piosenkach… nie jestem pewien. Tak jak powiedziałem, zrobiło się tłoczno, ale wydaje mi się, że siedziała jeszcze przez chwilę. Nie jestem pewien jak długo… Nie, zaraz, zespół miał przerwę, więc było wpół do jedenastej, może za kwadrans jedenasta.

– Czy z kimś rozmawiała?

– Nie wiem. Ładna z niej babka. Myślę, że ktoś mógł mieć ochotę ją poderwać, ale przecież nie śledzę takich rzeczy. Pamiętam tylko, że kilka razy spojrzałem w jej kierunku i zobaczyłem jej odbicie w lustrze. Paliła papierosa. Więcej nic nie wiem. Tej nocy był tu straszny kocioł. Jak zawsze w piątek wieczorem.

– Jeśli coś jeszcze pan sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić. – Reed wręczył barmanowi wizytówkę. Potem razem z Morrisette wyszedł z baru na zalane słońcem wąskie uliczki.

– Więc była tutaj. – Morrisette otworzyła drzwi samochodu.

– Przez jakiś czas.

– Ale zdążyłaby go zabić i wrócić.

– Na to wygląda. – Usiadła za kierownicą, Reed zapiął pasy.

– Dom Bandeaux jest niedaleko. Sprawdźmy, ile czasu potrzeba, by tam dojechać – zaproponował Reed. – I nie spiesz się zbytnio. Caitlyn Bandeaux wypiła dwa drinki i pewnie była na tyle rozsądna, żeby nie narażać się policji. Raczej nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc zakładam, że przestrzegała ograniczeń prędkości. Potem wypiła z mężem jeszcze kieliszek lub dwa, żeby go oszołomić.

– Albo wywołać wstrząs anafilaktyczny. Potem odurzyła go narkotykiem, pocięła nadgarstki i popędziła z powrotem do baru, aby zapewnić sobie alibi.

– Tak… – Reed nie był przekonany. Morrisette ruszyła. Jakoś udało jej się nie przekraczać dozwolonej prędkości i nie przejeżdżać na żółtym świetle. – Ale jeśli chciała wykorzystać to alibi, to dlaczego przyznała się, że nic nie pamięta?

– Asekuruje się na wypadek, gdybyśmy odkryli, że czas się nie zgadza, i obalili jej alibi. – Morrisette prowadziła jak na niedzielnej przejażdżce. Do domu Bandeaux w starej dzielnicy miasta dotarli w niecałe dwadzieścia minut. – Nocą ruch na pewno był mniejszy. Mogła zdążyć w piętnaście. – Morrisette zaparkowała na podjeździe, a Reed zauważył żółtą taśmę policyjną wciąż przymocowaną do żelaznego ogrodzenia. Wisiała luźno, w jednym miejscu była naderwana, wkrótce pewnie ją zdejmą. W przeciwieństwie do pętli, która zaciska się na długiej szyi pani Bandeaux. A z każdym jej kłamstwem zaciska się coraz mocniej.

– I co o tym sądzisz? – zapytała Morrisette.

– Skoro nie była z nami zupełnie szczera, myślę, że pora zdobyć zezwolenie na pobranie od pani Bandeaux próbki krwi.

– Też tak myślę. A przy okazji poprosimy o nakaz przeszukania domu. Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć narzędzie zbrodni.


Adam oparł się o podniszczoną poręcz werandy i zamieszał drinka. Z domu, który wynajął, miał widok na plac Waszyngtona. Zmierzchało już, światło dnia przygasało z każdą sekundą. Ruch był nieduży, w dole przetoczyło się zaledwie kilka samochodów, nadciągała noc. Czuł się podle. Okłamywanie Caitlyn kosztowało go więcej, niż się spodziewał. Powinien wyznać jej wszystko. Pociągnął duży łyk. Wiedział, dlaczego dręczą go wyrzuty sumienia. Podobała mu się. To było głupie. Mógł stracić licencję, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Musiał być ostrożny.

To dlatego, że od dawna nie miał kobiety.

Nie. To tylko połowa prawdy. Dawno nie spotkał kobiety, która by go pociągała. To pewnie z powodu byłej żony. Czy kiedykolwiek o niej zapomniał?

Może wreszcie teraz się uda.

Przynajmniej znalazł kogoś, o kim mógł fantazjować.

Tyle tylko, że ona jest twoją pacjentką.

– Do diabła – mruknął.

Pod drzewami spacerowała jakaś para, na ławce siedział wychudzony mężczyzna z laską, w zabawnie przekrzywionym kapeluszu. Dwie wiewiórki tańczyły na drzewie, śmigały wśród gałęzi, szeleszcząc liśćmi.

Co powiedziała Rebeka, gdy dzwonił do niej ostatni raz?

– To prawdziwy przełom, nie uwierzysz. To jest to, Adamie. Pamiętasz, chciałam napisać książkę o tym przypadku? Wreszcie mam materiał. Wezmę kilka miesięcy wolnego na uporządkowanie notatek i jeśli pacjentka się zgodzi, napiszę tę książkę. Będziesz zazdrosny!

Śmiała się niemal zalotnie i poczuł, że może istnieje jeszcze jakaś szansa na ocalenie ich związku. Od bardzo dawna nie słyszał w jej głosie radości. Zastanawiał się, ile w tym było jego winy.

Brakowało mu jej wesołego przekomarzania się.

Dzwonił jeszcze w nadziei, że znów usłyszy ten odmłodzony, pełen zapału głos.

Nie usłyszał. Nie oddzwoniła, a kiedy wreszcie przyjechał, okazało się, że zniknęła bez śladu, zostawiając niezapłacone rachunki.

A potem spotkał Caitlyn Bandeaux.

Piękna, seksowna, niedawno owdowiała.

Lód w szklance zastukał cicho.

Dzwoniła dzisiaj, wydawało mu się, że jest zdenerwowana, chciała się umówić na jutro. Zgodził się.

I nie mógł się doczekać tego spotkania.

Więc znów zagrasz rolę psychologa?

Wykrzywił usta, sumienie nie dawało mu spokoju. Powinien zakończyć już te podchody; powinien po prostu pójść na policję. Ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Jeszcze raz spróbuje działać na własną rękę, obiecał to sobie. I urok Caitlyn Bandeaux mu w tym nie przeszkodzi.

Był pewien, że czar, jaki na niego rzuciła, mógł mieć zgubne skutki. Powinien coś postanowić.

Niestety wiedział, że cokolwiek postanowi, będzie tego żałował. Pociągnął kolejny duży łyk starej whisky.

Czy mu się to podobało, czy nie, znalazł się w sytuacji bez wyjścia.

Teraz mogło być już tylko gorzej.

Rozdział 14

Chłodna woda spłukiwała z jej ciała brud, dym, pot i grzech. Sugar stała w strumieniu wody z zamkniętymi oczami. W głowie pobrzmiewała jej głośna muzyka, której musiała słuchać przez trzy godziny, mięśnie bolały ją od tańca i wygibasów przy tej cholernej rurze. Boże, jaką czuła ulgę, gdy kończyła się noc.

Gdyby nie pieniądze, rzuciłaby to. Dickie Ray miał czelność sugerować, że Sugar lubi tańczyć nago, że podniecają ją pożądliwe spojrzenia, gwizdy i krzyki tłumu facetów, ale się mylił. Robiła to tylko dla pieniędzy. W żadnym innym miejscu w tym mieście nie zarobiłaby tyle co w klubie. Ale ten prostak nie rozumiał. On w ogóle niewiele rozumiał. Jasne, nęciła go forsa, ale spodziewał się, że sama zapuka mu do drzwi. Dziwne, że Sugar jeszcze go tolerowała. Należał do rodziny. Wiadomo, więzy krwi i te sprawy. Takie tam pieprzenie.

Wtarła we włosy szampon, umyła twarz, ramiona i plecy. Potem nalała na dłoń żelu o zapachu fiołków i zaczęła starannie masować piersi i brzuch.

Choć nie podniecało jej obnażanie się przed anonimowymi facetami w klubie, lubiła pokazywać swoje wklęsłości i wypukłości, a szczególnie biust, jednemu wybranemu mężczyźnie… temu, który obiecał przyjść dzisiaj. Myśl o spotkaniu z kochankiem podniecała ją. Drżała na samo wspomnienie. Nie myślała, że ten związek ma jakąś przyszłość. Ale przecież nie wiesz, jak to się skończy. Dlaczego nie miałabyś sobie trochę pomarzyć?

Czuła się seksowna, nieprzyzwoita i trochę zła, lubiła się tak czuć. Ten nowy kochanek bardzo ją podbudowywał, nabierała przy nim pewności siebie. Cała śmietanka towarzyska Savannah niech się pocałuje gdzieś. Miasto uchodziło za przyrodnią siostrę Atlanty – wyniosłej damy w przybrudzonej sukni sprzed wojny secesyjnej. Jeśli to prawda, Sugar Biscayne wcale nie miała ochoty na wizytę w Atlancie. W Savannah snobizmu było aż nadto. Ale ona się wreszcie odegra na tych nadętych bufonach.

Zakręciła prysznic, wytarła się i wmasowała we włosy perfumowaną piankę. Wklepała żel i balsam do ciała, włożyła czarne stringi, luźno upięła włosy, pozwalając, by jeden niesforny wilgotny kosmyk opadł na ramię. Trochę różu na sutki, pociągnięcie rzęs tuszem, błyszczyk – lubił, gdy wyglądała młodo, niewinnie i podniecająco. Chciał, żeby odgrywała rolę kuszącej dziewicy, niewinnej dziewczyny, która pragnęła właśnie jego… Marzenie każdego faceta! Ale dla niego była gotowa na wszystko.

Jesteś niewolnicą jego miłości, a on cię zwodzi. Zignorowała wewnętrzny głos, bo właśnie usłyszała za oknem rasowy warkot silnika i zgrzyt opon na żwirze. Uszczypnęła się jeszcze w sutki, żeby nabiegły krwią, nałożyła biały, krótki, ledwie przykrywający tyłek szlafrok, który dostała od niego w prezencie.

Ścianę zalały światła reflektorów, wybiegła z sypialni i przeszła krótkim korytarzem, zatrzymując się na chwilę pod drzwiami do pokoju Cricket. Były uchylone, Sugar otworzyła je szerzej i zobaczyła skotłowane łóżko, porozstawiane wszędzie szklanki i talerzyki, rzucone byle gdzie ciuchy, walające się na dywanie buty, pokruszone chipsy.

Chlew.

Niech Cricket lepiej posprząta u siebie i w ogóle uważa na to, co robi, jeśli nie chce stąd wylecieć. To Sugar płaci rachunki, więc to ona ustala zasady. Młodsza siostra mogłaby, do cholery, ich przestrzegać. Niedoczekanie, żeby Sugar po niej sprzątała. Cricket jest wystarczająco dorosła – na Boga, ma prawie dwadzieścia cztery lata! Sugar zastanawiała się, czy siostra w ogóle się dzisiaj pojawi. Już prawie trzecia nad ranem.

Zamknęła drzwi do pokoju Cricket. Reszta domu lśniła czystością. Z wyjątkiem sfatygowanej kanapy noszącej ślady pazurów kota Cricket i dwóch plam, którym nie dał rady żaden detergent i żadne szorowanie, przyczepa była czysta, tylko trochę zniszczona.

Mruczenie silnika ucichło.

Caesarina warczała gardłowo.

– Przestań! – rozkazała Sugar. – Bądź grzeczna – ostrzegła i otworzyła drzwi. Był już na schodach, jego ręce niecierpliwie i poufale wsunęły się pod szlafrok i objęły ją w talii.

– Ładnie pachniesz – wymruczał, przyciskając usta do jej karku, rękami objął jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie. Poczuła jego nabrzmiały członek, podnieciło ją to, a pożądanie rozpaliło krew. Dobrze. O, jak dobrze. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.

Jęknął cicho, popchnął ją do środka i kopnął drzwi. Powoli przesunął palcami w górę i ujął w dłonie jej piersi.

– Kochaj się ze mną – mruczał, kąsając ją w ucho.

– Nie chcesz najpierw się napić?

– Później.

– Więc chodźmy do sypialni…

– Po prostu kochaj się ze mną. – To był rozkaz. Położył jej ręce na głowie i popchnął na podłogę, tak że klęczała przed nim. – Tak maleńka, to jest to, czego tatuś potrzebuje.

To i jeszcze dużo więcej, pomyślała trochę rozczarowana, gdy skierował biodra w jej stronę. Wiedziała jednak, że rozczarowanie zaraz minie. To była część ich rytuału. Najpierw obsługiwała go jak jakaś dziwka, potem dostawała klapsy, ale w końcu zawsze i niezawodnie przemieniał się w wyuzdanego kochanka, który zaspokajał każde jej pragnienie.

Jeśli najpierw jego zostały zaspokojone.

Powtarzała sobie, że naprawdę nie ma co narzekać.

Traktował ją lepiej niż mężczyźni, których znała do tej pory.

Spojrzała w górę na jego przystojną twarz. Gdy ich oczy spotkały się, posłała mu niegrzeczny uśmiech, oblizała usta i powoli, powoli, przesuwając paznokciami po metalowych ząbkach, rozsunęła rozporek.


Atropos stała ukryta w cieniu. Wciąż panowała noc, ale na wschodzie czyhał już świt. Niedługo szare światło zakradnie się między suche chwasty i splątane gałęzie, które służyły jej za kryjówkę. Samochód zostawiła ponad pół kilometra stąd.

Patrzy.

Czeka.

Wsłuchuje się w dzikie, zwierzęce odgłosy i jęki dochodzące z przyczepy. Wykrzywia usta z obrzydzeniem.

Jak skończy się to całe pieprzenie, będzie musiała zapalić papierosa. Spojrzała na zegarek. Prawie piąta nad ranem, a kochanek Sugar Biscayne wciąż tam jest, wciąż to robi. Oboje są siebie warci. Sukinsyn zakradał się nocą do tej żałosnej blaszanej puszki i pieprzył się z tą nędzną dziwką.

Odgłosy parzenia się ucichły i kilka minut później drzwi przyczepy się otworzyły. Sylwetki kochanków były oświetlone od tyłu jaskrawym światłem żarówek migających na niebiesko. On miał wymięty garnitur, z tyłu ze spodni wyszła mu koszula; Sugar stała boso, skąpy szlafrok nie skrywał dobrze tego, co tak dumnie prezentowała w klubie Pussies In Booties; włosy miała zmierzwione… żałosna cipa. Nędzna dziwka, która za kilka wszawych dolców wystawia na pokaz swoje błyszczące od potu ciało. Była kobietą najpodlejszego gatunku.