– Ale ona nie jest dla klientów.

Kelly zdążyła tymczasem wparować na zaplecze. Tuż obok łazienki, pomiędzy półkami zawalonymi towarem znalazła tylne drzwi. Wyszła na zewnątrz, na niewielki plac z parkingiem.

To śmieszne: uciekać przed dziennikarzami. Wszystko przez to cholerne podobieństwo do Caitlyn.

W dzieciństwie zdarzało jej się dla kawału udawać Caitlyn, ale już jako nastolatka nie znosiła, gdy ludzie je mylili. Teraz takie pomyłki doprowadzały ją do szału. Wkurzające, że ktoś może ją brać za Caitlyn, tę naiwną ofiarę losu.

Zapaliła papierosa. Co, do diabła, zrobić z tą Caitlyn? Czekać, aż ją aresztują? Albo aż rozwiąże jej się język i zacznie zwierzać się policji? Zrobi to. Kelly wiedziała, czuła, że Caitlyn znów się załamie. Jasne, udaje, że nad sobą panuje, spotyka się z psychoterapeutą, może nawet będzie brała jakieś leki na depresję, coś na uspokojenie, coś, co ją otępi. Może prozac? A może podda się lobotomii czołowej?

Boże.

Zaciągnęła się papierosem i spróbowała zebrać myśli. Nie miała czasu zajmować się kłopotami Caitlyn. Miała własne życie, własne plany. Ale po kolei. Na razie musi uważać, żeby znów nie wpaść na tę cholerną dziennikarkę albo na policjanta, albo jakiegoś znajomego Caitlyn, który nie potrafi ich odróżnić.

Ostrożnie cofnęła się kawałek.

Zdaje się, że Nikki Gillette dała jednak za wygraną, więc Kelly wróciła do samochodu, zgasiła papierosa i usiadła za kierownicą. Skórzane obicie paliło ją w nogi. Przekręciła kluczyk, włączyła klimatyzację i otworzyła dach. Chodnikiem przeszła kobieta z wózkiem i Kelly poczuła ukłucie w sercu. Sama pewnie nigdy nie będzie miała dzieci. Widać nie było jej pisane.

Żeby mieć dziecko, najpierw potrzebny jest mężczyzna, a Kelly nie miała ochoty na żadnego. Przeżyła już swoją porcję rozczarowań. Większość facetów, których znała, to nieudacznicy albo dranie. Weźmy Josha Bandeaux. Niech spoczywa w spokoju. Cha, cha! Dobre! Nie ma spokoju dla takich jak on, a w każdym razie nie powinno być. Trudno o większego sukinsyna. Miał nawet czelność przystawiać się do niej. Do niej! Siostry własnej żony, na miłość boską. W dodatku odniosła wrażenie, że najchętniej zaciągnąłby do łóżka ją i Caitlyn jednocześnie. Co on sobie wyobrażał, do diabła? Że tylko marzą o uroczym rodzinnym trójkącie?! Chore męskie fantazje. Dosyć już, zapomnij o tym, Kelly!

Wrzuciła bieg i włączyła się do ruchu. A swoją drogą, czy Caitlyn zawsze była taka dziwna? Może trochę. Ale po wypadku na łódce zaczęło być coraz gorzej. Kelly zacisnęła szczęki, przypominając sobie wydarzenia sprzed lat. Wybuch silnika, przerażony krzyk Caitlyn, pęknięta łódka i woda. Długie, ciemne fale.

Ścisnęło ją w gardle, zatrzymała się na czerwonym świetle.

Wypadek na łódce.

To wtedy wszystko zaczęło się psuć.


Adam czuł, że coś przeoczył. Coś istotnego. A czasu miał coraz mniej. Jeszcze długo po wyjściu Caitlyn tkwił w fotelu i gapił się w róg kanapy, gdzie wcześniej siedziała. Ta niezwykła kobieta, delikatna i silna zarazem, zaufała mu i otworzyła się przed nim. Dręczyło go sumienie. Wykorzystywał ją. Przyszła po pomoc i wsparcie, a on wykorzystywał ją do własnych celów.

– Do diabła – wymruczał.

Musiał się pośpieszyć.

Sesje z Caitlyn przebiegały dobrze, ale nie dowiedział się jeszcze niczego, co było mu potrzebne. Miał wrażenie, że drepcze w miejscu. Albo raczej dryfuje w wodzie, która robi się coraz głębsza i ciemniejsza. W wodzie wzburzonej emocjami. W wodzie, w której łatwo utonąć. Spojrzał na ścianę z dyplomami i skrzywił się.

Czy cel uświęca środki?

W tym przypadku tak. Ale… przypomniał sobie, jak siedziała skulona na kanapie, obejmując rękami kolana i studiując wzór na dywanie. Jak opowiadała o swojej rodzinie. Było w niej jeszcze tyle tajemnic. Nieodgadniona, fascynująca i pełna sprzeczności…

I pociągająca jak diabli. Ale może nie jest tą, której szuka.

Obrócił się i spojrzał na komputer Rebeki. Na dyskietkach nie było żadnych kopii plików oznaczonych imieniem Caitlyn. Mimo to Adam przejrzał wszystkie. Na twardym dysku też nic nie znalazł. Ale był sposób, żeby odzyskać skasowane pliki, słyszał o tym od znajomego komputerowca. Podobno można odzyskać dane nawet wtedy, gdy dysk się zepsuje. Potrzebował pomocy. Gdyby istniała książka Hakerstwo dla opornych, chciałby ją mieć.

Prawie nietknięta kawa przypomniała mu znów o Caitlyn, o tym, jak otulała kubek dłońmi, zupełnie jakby chciała się ogrzać. A w pokoju było gorąco, co najmniej trzydzieści stopni. Jeszcze raz odtworzył w pamięci przebieg dzisiejszego spotkania. Opowiedziała mu dużo o swojej rodzinie. Wszystko to bardzo ważne, oczywiście, dobry początek terapii, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że tak naprawdę pragnęła porozmawiać o Joshu, o jego śmierci. Widocznie jeszcze nie była na to gotowa.

Jutro miała znowu przyjść. Splótł dłonie i oparł na nich brodę. Sam namawiał ją na to spotkanie. Musiał zwiększyć tempo.

Poza tym nie miał odwagi się przyznać, nawet przed sobą, ale był też inny powód. Najzwyczajniej w świecie chciał znów się z nią spotkać, i to niekoniecznie jak terapeuta z pacjentem, ale raczej jak mężczyzna z kobietą.

Zdawał sobie sprawę, że to zupełnie niestosowne.

Niebezpieczne dla ich obojga.

Gdyby zaangażował się uczuciowo w związek ze swoją pacjentką, mógłby stracić licencję.

Gdyby ona zaangażowała się uczuciowo w związek z nim, mogłaby stracić wszystko.


Zadzwonił telefon.

Sugar przerwała ścieranie kurzu z telewizora, wcisnęła szmatkę do tylnej kieszeni i chwyciła słuchawkę.

– Halo?

Cisza.

– Halo?

Żadnej odpowiedzi. Pomyślała o niezmordowanych telemarketerach usiłujących sprzedać przez telefon najróżniejsze rzeczy, od usług telekomunikacyjnych po wibratory.

– Słuchaj, rozłączam się! – warknęła, bo przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl. Może to jakiś zboczeniec, napalony facet, który widział ją w klubie. Miewała już takie telefony.

– Idź do diabła! – krzyknęła.

– To ty idź do diabła – usłyszała w słuchawce szept.

Zmroziło ją. Rzuciła słuchawką.

– Cholera! – Kto zdobył jej numer telefonu? Zapłaciła sporo pieniędzy, żeby go zastrzec, a i tak dzwonią do niej akwizytorzy. Albo jakieś czubki. – Cholera. – I jeszcze ten dziwny telefon nad ranem, na chwilę przedtem, nim wróciła poraniona Caesarina. Najpierw nikt się nie odzywał, potem wydawało jej się, że słyszy „Giń suko”. Przeszedł ją dreszcz. Czy jest między tymi telefonami jakiś związek?

Drzwi frontowe otworzyły się i zatrzasnęły.

Sugar podskoczyła.

Cricket wyglądała jak przepuszczona przez wyżymaczkę. Weszła do pokoju i rzuciła plecak koło stołu.

– Gdzie, do diabła, byłaś? – spytała Sugar, wciąż roztrzęsiona.

Spod kuchennego stołu wyszła Caesarina i zaczęła zawzięcie machać ogonem. Przeciągnęła się, ziewnęła i podeszła wolno do Cricket, dopraszając się pieszczot.

– Jezu! Co jej się stało? – zapytała Cricket, patrząc na pokrytą szwami ogoloną szyję psa. Skóra była zabrudzona zaschniętą krwią i żółtą maścią antyseptyczną. – Pogryzł ją niedźwiedź?

– Nie wiem. Stało się coś dziwnego. Wypuściłam jarano i wróciła pocięta, przerażona jak diabli, a to, jak wiesz, do niej niepodobne. Popędziłam z nią do weterynarza, powiedzieli, że miała szczęście… Myślałam, że pożarła się z oposem albo szopem, ale lekarka twierdzi, że obrażenia wyglądają, jak zadane jakimś ostrzem. Dziwnie mi się przyglądała. Pewnie podejrzewała, że poranne dźganie nożem własnego psa to moje ulubione zajęcie. Powiedziała też, że Caesarina musiała mieć kontakt z jakąś toksyczną substancją. Do diabła, sama dobrze nie wiedziała.

– To konowały – powiedziała Cricket, poklepując sukę po głowie.

– W każdym razie żyje i chociaż wygląda paskudnie, nie jest z nią źle. Wszystko to było dziwne. Najpierw ten telefon, potem ranny pies… – Sugar wciąż jeszcze dygotała ze strachu.

– Więc – wróciła do tematu. – Gdzie byłaś?

– Co cię to obchodzi? – Włosy Cricket domagały się szczotki, makijaż wyblakł, marszczona bluzka była poplamiona. Spod dżinsów, którym też przydałoby się trochę vanisha, wystawał fragment tatuażu. Przeciągnęła się, odsłaniając płaski brzuch, w pępku zabłysnął kolczyk.

– Nie zaczynaj ze mną, dobrze? Póki tu mieszkasz, opowiadasz się mnie. Od zmysłów odchodziłam, zamartwiałam się o ciebie.

– Nie mam już dziewięciu lat.

– Taa, dorosła panna jesteś.

– Jezu, co cię napadło?

Sugar postanowiła najpierw się uspokoić i dopiero wtedy powiedzieć o telefonach. To pewnie jakiś palant z klubu. Nie ma powodu siać paniki. Najpierw musi opanować te głupie nerwy.

– Po prostu jestem dzisiaj zdenerwowana.

– A to mój problem? Raczej nie. Ochłoń najpierw.

– Mogłaś zadzwonić.

– A ty mogłabyś przestać zrzędzić – odszczeknęła Cricket. – Daj mi spokój, dobrze?

Sugar wzięła głęboki wdech. Wreszcie ustąpił strach, który na moment ją sparaliżował.

– Nie chciałam na ciebie naskoczyć.

– To dobrze. Więc już daj spokój. Przestań odgrywać rolę matki. – Cricket ziewnęła. – Jest jakaś kawa? – Przeciągnęła ręką po krótkich włosach. Ufarbowane na czerwono z niebieskawo-czerwonymi pasemkami wyglądały dziwnie, ale nie najgorzej. Kiedy były uczesane. A dziś rano nie były.

– Jest, ale zimna.

– Wszystko jedno, byle z kofeiną. – Poszła do kuchni, wzięła kubek i nalała sobie gęstniejącego płynu ze szklanego dzbanka. Ziewając, wstawiła kubek do mikrofalówki.

– Mogłabyś zrobić sobie świeżej.

– Taka może być.

– Gdzie byłaś?

– Poza domem. – Spojrzała chłodno i nie powiedziała nic więcej.

– Tyle to ja wiem. Z kim byłaś?

Cricket tylko na nią patrzyła. Była tak drobna i zmęczona, śmiertelnie zmęczona, że Sugar poczuła wyrzuty sumienia. Nie spisała się najlepiej, nie dała rady. Kiedy ich matka zginęła, Sugar obiecała sobie zająć się młodszym rodzeństwem, ale schrzaniła wszystko. Dickie Ray wyrósł na drobnego cwaniaczka i oszusta, a Cricket, fryzjerka, która spóźniała się na umówione z klientkami wizyty, nigdy w pełni nie rozwinęła swoich możliwości. Ale… jeśli uda im się zgarnąć część majątku Montgomerych, to wszystko się zmieni.

A jeśli nie? Może już za późno? Cholerny Flynn Donahue. Czas kopnąć tego leniwego prawnika w tyłek. Zadzwoni do niego dzisiaj. Gdy pomyślała o telefonie, przypomniał jej się zaraz ten szept w słuchawce.

„To ty idź do diabła”.

Kto to, do cholery, był?

– Zgadnij, kto wczoraj przyszedł do zakładu – powiedziała Cricket, zupełnie nieświadoma przerażenia Sugar. Zrzuciła z nóg sandały i podeszła do mikrofalówki.

– Kto?

– Pieprzona Hannah Montgomery.

Sugar poczuła ucisk w żołądku, jak zawsze, gdy myślała o Montgomerych.

Cricket zachichotała, chwyciła kubek i boso poczłapała w stronę tylnych drzwi.

– Chyba nie wiedziała, że pracuję teraz w tym salonie.

Sugar chwyciła butelkę dietetycznego Dr. Peppera, zagwizdała na psa i poszła za Cricket na werandę. Kilka lat temu Dickie Ray zainstalował na suficie wentylator, Sugar włączyła go. Pies zszedł po drewnianych schodach, obwąchał ogrodzenie i wypłoszył kilka ptaków.

Popijając kawę, Cricket usiadła na chwiejnym szezlongu przytarganym z jakiejś wyprzedaży.

– Na mój widok omal nie spadła z fotela Donny.

– Jak zareagowałaś?

– Przez cały czas stroiłam do niej głupie miny w lusterku. – Cricket spojrzała na siostrę, żeby sprawdzić, czy dała się nabrać. Nie dała się. – No dobra, powiedziałam „cześć” i przez następne dwie godziny nie zwracałam na nią uwagi. A co miałam zrobić?

– Stroić głupie miny – zażartowała Sugar.

– Powinnam, ale nie chcę, żeby mnie wywalili z pracy. I tak pewnie Donna straciła przeze mnie ważną klientkę. Masz papierosa?

– Myślałam, że rzuciłaś palenie.

– Rzuciłam. Prawie. Ale jestem zmęczona i muszę postawić się na nogi.

– Napij się jeszcze kawy.

Cricket skrzywiła się.

– To nie to samo.

– Nie marudź. – Sugar spojrzała na zachwaszczone podwórko. Taczki do połowy wypełnione chwastami stały tam, gdzie je zostawiła dwa dni temu, warstwa pokruszonej kory wokół krzaków wymagała uzupełnienia.

Cricket usiadła na podkulonej nodze i zapytała:

– Widziałaś się z nim wczoraj?

– Z kim?

– Wiesz z kim. Nie udawaj zdziwionej. Domyśliłam się. – Cricket pociągnęła duży łyk, nie spuszczając wzroku z siostry. – On cię wykorzystuje – dodała. – Jeśli liczysz na to, że przyjdzie tutaj, porwie cię i ożeni się z tobą, to jeszcze raz dobrze to sobie przemyśl.

Sugar nie była naiwna.

– Przynajmniej spędziłam noc w domu.

– Tym gorzej dla ciebie. Wezmę prysznic i idę do pracy. Nikt do mnie nie dzwonił?

– Nikt, kto miałby ochotę się przedstawić.

– Co masz na myśli?

– Głuche telefony.