– Pomyłki?
– Może tak… niektóre, ale… – Sugar wzruszyła ramionami i postanowiła nie martwić młodszej siostry. – Pewnie to nic takiego.
– Założę się, że to jakiś czubek z klubu. Klienci… tak ich nazywasz? Więc klienci Pussies In Booties nie są najwyższej próby.
Sugar zjeżyła się. Znów załatają fala wstydu, ale zdławiła to uczucie.
– Płacę nasz czynsz i jeszcze trochę zostaje na koncie.
– Tak, tak, wiem, już to słyszałam. – Cricket dopiła kawę i wstała. – Kiedyś będę miała klientów, którzy będą mi dawali studolarowe napiwki, i nie będę musiała za to zdejmować ciuchów.
– Już to widzę – powiedziała Sugar i natychmiast tego pożałowała. Cricket zaklęła cicho i weszła do domu. Po chwili dał się słyszeć szum wody płynącej starymi rurami.
Sugar odchyliła się na krześle i zamknęła oczy. Jak ta szczeniara śmie traktować ją z góry? Gdyby nie Sugar, po śmierci matki Cricket tułałaby się po domach dziecka. Albo jeszcze gorzej. Pewnie wylądowałaby w więzieniu za posiadanie marihuany i inne takie. Miewała do czynienia z policją.
Ale Sugar też. Miała znajomego policjanta, swoje prywatne źródło informacji. Za jego plecami nazywała go nawet Wtyka. Przynosił jej nowiny w nadziei, że kiedyś dorwie się do jej majtek, czy raczej stringów. Informował ją nawet o sprawie Josha Bandeaux. Uważał, że policjanci prowadzący śledztwo obstawiają morderstwo, a nie samobójstwo, co wydało się Sugar interesujące. Przydałoby się więcej szczegółów, ale informator był małomówny, pewnie chciał tym sposobem zaciągnąć ją do łóżka. Marne szanse.
Powiodła wzrokiem po okolicy. Suche zachwaszczone pola. Ten dwuhektarowy skrawek ziemi nie był najpiękniejszy w całej Georgii. Ale należał do niej. Spłaciła Dickie Raya i Cricket. Dogryzali jej, że pracuje w klubie, ale w trzy miesiące zarabiała więcej niż oni razem przez cały rok. Może to i nie było wielkie osiągnięcie, zważywszy, że Cricket trudno było utrzymać się w pracy, a Dickie Ray większość czasu poświęcał na wyłudzanie renty i zasiłków od pomocy społecznej. Wydawał te marne grosze na łatwe kobiety, alkohol, walki kogutów, hazard i kokainę. Nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze go toleruje.
Bo ważne są więzy krwi.
Tak, idź i powiedz to Montgomerym.
Sugar skrzywiła się na samą myśl. Pociągnęła duży łyk coli. To zabawne, jak Montgomery i Biscayne’owie byli ze sobą związani. Zabawne i chore. Sugar była tak podobna do Amandy, bliźniaczek i Hannah, że z powodzeniem mogły uchodzić za prawdziwe rodzeństwo. Dickie Ray i Cricket też. Może przez to cholerne kazirodztwo Dickie Ray nie grzeszy bystrością. Zawsze brakowało mu piątej klepki. Żeby tylko! Sugar miała czasem wrażenie, że ktoś zwinął mu cały parkiet.
Od lat słyszała plotki, że jej matka, która była nieślubną córką Benedicta, romansowała z Cameronem Montgomerym, swoim bratem przyrodnim. Boże, jakie to chore! Na samą myśl, że może pochodzić z tego związku, robiło jej się niedobrze. Oznaczałoby to, że w jej żyłach krąży więcej krwi Montgomerych niż w żyłach prawowitych członków rodziny.
Prawowici! A to dobre. Jeśli chodziło o Montgomerych, to według niej nic w tej rodzinie nie było prawowite. Wszyscy tylko udawali, że pracują, i żyli z cholernych funduszy powierniczych, a Biscayne’ów traktowali jak śmieci lub jeszcze gorzej, jak trędowatych.
Czy Cameron był jej ojcem? Sugar nie miała pojęcia. Druga możliwość też jej nie zachwycała, bo Earl Dean Biscayne był gnojkiem najgorszego sortu, kłamcą i strasznym chamem. Trzymał ich wszystkich krótko, a za nieposłuszeństwo karał biciem. Sugar nie rozpaczała, że zniknął bez śladu. Mniej więcej w tym samym czasie zginęła matka, tu, w tym miejscu, w płonącej przyczepie. Straż pożarna stwierdziła, że przyczyną pożaru było zaprószenie ognia od papierosa, ale Sugar wiedziała, że matka nie zasnęłaby z papierosem w łóżku. Prawie nigdy nie paliła w domu, a jeśli już, to tylko w kuchni. Earl Dean nawet nie pojawił się na pogrzebie. Ale on nigdy nie dbał o pozory, więc nikt się specjalnie nie zdziwił. Tyle że Earl Dean nie pojawił się nigdy więcej. Niektórzy gadali, że dowiedział się o zdradzie Copper, zabił ją i zwiał. Może i tak.
Ale jeśli nie Earl Dean był jej ojcem, to musiał nim być Cameron. Wolała się nad tym nie zastanawiać, wolała też nie myśleć o chorobach psychicznych nękających klan Montgomerych, bo sama miała być może podwójną liczbę złych genów. Czasami nie potrafiła zebrać myśli, szwankowała jej pamięć, świat zdawał się walić, miała wrażenie, że przez jej głowę biegną druty elektryczne. Ogarniało ją wtedy śmiertelne przerażenie. Ale teraz wszystko działało jak trzeba, wszystko było w najlepszym porządku.
Trzeba zadzwonić do tego prawnika. Niech się wreszcie przestanie obijać i mocniej naciska na zawarcie ugody. Czas, żeby zaczął zarabiać na te swoje dwieście dolarów za godzinę. Jeśli Flynn Donahue nie da rady, to jest jeszcze jeden sposób na wyciągnięcie pieniędzy od Montgomerych. Jeśli nie da się legalnie, pójdą inną drogą. Dickie Ray z ochotą zajmie się nimi „bardziej osobiście”, jak to określił. „Pozwól mi zająć się tymi bogatymi snobami po mojemu”, mawiał ze złym uśmieszkiem.
To ją niepokoiło.
Do tej pory powstrzymywała go.
Ale może trzeba będzie popuścić nieco smycz.
Jeszcze raz rozejrzała się po podwórku, pociągnęła z prawie pustej butelki. Rury zajęczały przeraźliwie: to Cricket zakręciła wodę w łazience. Sugar wstała i znów przypomniał się jej ten telefon. Może to nic takiego, zwykły głupi żart.
Ale czuła, że to coś więcej.
Coś czaiło się w pobliżu, skrywało w długich cieniach kładących się na bagnach, przemykało wśród trzcin i pałek wodnych. Coś złego. Przerażającego.
Caesarina też to czuła. Podniosła łeb i zajęczała niespokojnie. Może to tylko szwy na szyi dały o sobie znać, ale Sugar zadygotała przerażona. Gdzieś tu czaiło się zło. Znów usłyszała ten głos: „To ty idź do diabła”.
Atropos pędziła jak szalona. Wiatr rozwiewał jej włosy. Adrenalina buzowała w żyłach. W głosie Sugar Biscayne wyczuła strach, przerażenie. Boże, ale odlot! Mała bękarcica dostaje za swoje, i to nieźle!
Drogę zatarasował samochód z przyczepą pełną kurczaków, więc Atropos zjechała na przeciwny pas. Dodała gazu i minęła klatki, w których cisnęły się nieszczęsne ptaki, gubiąc po drodze pióra. Gdy zrównała się z kabiną ciężarówki, kierowca, wieśniak z kurzej farmy, uśmiechnął się do niej szeroko i zatrąbił, próbując ją poderwać.
Akurat!
Atropos uśmiechnęła się nieprzyzwoicie i zepchnęła skurwiela na pobocze, gdy nagle zobaczyła nadjeżdżający z przeciwka samochód. Bezczelnie zajechała ciężarówce drogę, za co znów została obtrąbiona.
Odwal się, pomyślała, przyspieszając. Przypomniała sobie przerażenie Sugar Biscayne. Dziewczyna zaczyna odchodzić od zmysłów, już jej się miesza w głowie. I dobrze! Całe życie pragnęła należeć do Montgomerych, niech teraz pozna, co znaczy być jedną z nich. Atropos nie żywiła do niej szczególnych uprzedzeń. Po prostu wymierzy sprawiedliwą karę każdemu, kto ma jakikolwiek związek z pieniędzmi Montgomerych… Czy nie tego Sugar zawsze chciała? Żeby traktować ją jak prawowitego członka rodziny?
Wreszcie jej marzenie się spełni. Dostanie dokładnie to, co inni.
Atropos włączyła radio… leciała akurat piosenka… kto to śpiewa? Def Leppard… tak, to oni. Pour Some Sugar On Me. Posyp mnie cukrem?
Tak, to jest pomysł.
Cholernie dobry pomysł.
Rozdział 17
Opowiedz mi o wypadku na łodzi – zaproponował Adam, gdy Caitlyn usadowiła się na kanapie. Już nie czuła się tak bardzo nieswojo przy nowym terapeucie, choć jeszcze nie całkiem swobodnie. Ale na pewno nie dlatego, że Adam jest przystojny i cholernie seksowny, przekonywała samą siebie. I nie dlatego, że kryje się w nim jakaś tajemnica.
– Co się wtedy stało?
Wróciła pamięcią do tamtych wydarzeń, przypomniała sobie gładkie morze i kłęby chmur, ale daleko na horyzoncie. Wydawały się odległe. Było tak spokojnie. Tak cicho.
– Wybrałam się na łódkę z moją siostrą, Kelly. Popłynęłyśmy tylko we dwie. Skończyłyśmy właśnie dwadzieścia pięć lat i mogłyśmy wreszcie zacząć korzystać z pieniędzy zgromadzonych w funduszach inwestycyjnych. Kelly kupiła sobie tę łódź w prezencie.
Caitlyn przywołała wspomnienie gorącego, parnego dnia. Zapowiadał się wspaniale.
– Dokąd pojedziemy? – dopytywała się, a Kelly tylko pokręciła głową.
– To niespodzianka.
– Nie jestem pewna, czy lubię niespodzianki.
– Przestań psuć zabawę. Przynajmniej raz się wyluzuj. No chodź. – Udało się jej zaciągnąć Caitlyn do samochodu. Pojechały na przystań. Na miejscu Kelly wepchnęła jej do ręki torbę plażową i wyjęła z bagażnika lodówkę turystyczną.
– Wynajęłaś łódkę? – spytała Caitlyn, gdy szły po rozgrzanym od słońca molo.
– Nie wynajęłam.
– Co to znaczy?
– Kupiłam sobie prezent urodzinowy. – Zatrzymała się przy wyciągu, gdzie stała przycumowana łódź motorowa z kabiną.
– To ten prezent? – zdziwiła się Caitlyn. – Ona jest ogromna.
– Wcale nie jest taka wielka.
– Czy ty w ogóle potrafisz tym kierować?
– Sterować. Oczywiście. Wzięłam lekcje. Pośpiesz się, bo spóźnimy się na przyjęcie.
– Przyjęcie? Jakie przyjęcie?
– To, które dla nas wydaję.
– Nic mi nie mówiłaś o żadnym przyjęciu – powiedziała Caitlyn, przyglądając się błyszczącej łodzi.
– Oczywiście, że mówiłam. Już dawno temu! No chodź, weźmiemy ją w dziewiczy rejs, tylko ona i my dwie. Mam szampana na tę okazję. – Weszła na łódź, otworzyła lodówkę i pokazała owinięte aluminiową folią dwie długie szyjki zielonych butelek. – Dom Perignon – powiedziała, jakby chciała ją tym skusić. Z gracją zdjęła spodenki, pod którymi miała żółte bikini. Popłyniemy do Hilton Head i zacumujemy tam. Wynajęłam salę bankietową na nasze przyjęcie.
– Mówisz poważnie?
– Cholernie poważnie. Musimy jakoś uczcić dwudzieste piąte urodziny. To nasz łabędzi śpiew przed wejściem w prawdziwe dorosłe życie.
– Myślałam, że już jesteśmy dorosłe.
– Mów za siebie, Caitlyn. No chodź. – Kelly uśmiechnęła się łobuzersko, jej włosy zabłysły czerwienią w promieniach słońca. – Zasługujemy na to. Wreszcie dostałyśmy naszą część pieniędzy dziadka Benny’ego. Od jak dawna o nich słyszałyśmy? – Stała na pokładzie, wypięła biodra i przyglądała się z uznaniem nowemu nabytkowi. – Wiesz, co myślę?
– Aż się boję zgadywać.
– To ci powiem. Ten stary łajdak na pewno by się cieszył, że jego ulubione wnuczki poświętują sobie trochę.
– Myślisz, że byłyśmy jego ulubienicami?
Kelly zaśmiała się i puściła do niej oko.
– A kto inny? Amanda? Hannah? Albo ci cholerni Biscayne’owie? Daj spokój, jestem pewna, że byłyśmy jego ulubienicami. Zresztą, czy to ważne? No chodź, Caitie-Did! Chodźmy.
Oczywiście nie mogła jej się oprzeć. Entuzjazm Kelly był jak zawsze zaraźliwy.
Caitlyn wyraźnie pamiętała ten dzień. Prawie nigdy z nikim nie rozmawiała o wypadku, nawet z rodziną, ale teraz zwierzyła się Adamowi. Opowiedziała o ciemnej wodzie, zbierających się chmurach, rodzinie i przyjaciołach, którzy przyszli świętować razem z nimi. Grała muzyka, był tort urodzinowy i szampan, bawili się do późna w nocy. Kiedy wróciły na łódkę, zerwał się wiatr. Kelly piła, ale uparła się, że da sobie radę przy sterze, a Caitlyn nie miała siły się z nią spierać. Zresztą jej też szampan uderzył do głowy.
W drodze powrotnej zaczęło padać, ale Kelly włączyła światła pozycyjne i stała nieustraszenie za sterem, nie przejmując się pogodą ani perspektywą kaca. Caitlyn, oszołomiona szampanem, dała się ponieść uczuciu euforii. Migrena już szykowała się do ataku, ale nawet to nie popsuło Caitlyn nastroju. Nagle silnik prychnął i zamarł, a łódź zatrzymała się.
– Co do diabła? – mruknęła Kelly, próbując uruchomić silnik. – Jezu… to nie miało prawa się stać. Mechanik zrobił przecież przegląd. Jeśli go spotkam, to obiecuję skręcić mu ten tłusty kark! – Nagle zrobiło się jakby ciemniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Światła na lądzie wydawały się strasznie odległe, wiatr złowieszczo przybierał na sile. – Cholera!
– Skończyła się benzyna?
– Chyba nie. Boże, jak tu ciemno. – Kelly znalazła w schowku latarkę i włączyła ją. Łódź kołysała się na falach, a noc wydawała się straszna i pusta… jakby były same na świecie.
– Może powinnyśmy wezwać kogoś na pomoc – powiedziała Caitlyn, nie kryjąc zdenerwowania.
– Kogo?
– Nie wiem. Może straż wybrzeża. – Wiatr nagle osłabł, zrobiło się cicho. Śmiertelnie cicho. Za cicho… łagodnemu kołysaniu łódki towarzyszył jedynie delikatny plusk wody uderzającej o kadłub. Caitlyn wpatrywała się w wodę i wydawało jej się, że widzi w niej przemykające cienie.
– Z silnikiem jest wszystko w porządku – stwierdziła Kelly, wciąż próbując go uruchomić. Wreszcie zaskoczył. – Widzisz! Nic się nie stało! – Spojrzała z satysfakcją na Caitlyn. Ale coś wisiało w powietrzu, Caitlyn to czuła. Rozpoznała słaby zapach dymu… Czy może palących się przewodów…
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.