– Gdzie pani zwykle trzyma samochód?

– W garażu, w moim domu. Mieszkam w Quail Run. To ogrodzone osiedle z ochroną.

– Kiedy ostatnio prowadziła pani ten samochód?

– Trzy tygodnie temu. To sportowy wóz i korzystam z niego tylko od czasu do czasu – odparła rzeczowo i spokojnie. – Zwykle jeżdżę mercedesem. Triumph to taka zabawka, kabriolet.

– Kto jeszcze nim jeździ?

– Tylko ja.

– A pani mąż? – zapytała Morrisette.

Amanda potrząsnęła głową.

– Nigdy. Tylko ja.

– Ale ma do niego dostęp. – Morrisette nie dawała za wygraną.

– Tak, ma nawet kluczyk, żeby mógł go w razie czego przestawić albo umyć. Ale wierzcie mi, Ian nie majstrował przy moim samochodzie!

– Więc kto? – zapytał Reed.

– Nie wiem. I to mnie martwi.

– Czy ktoś ostatnio odwiedzał panią w domu?

– Nie… właściwie nie.

– Właściwie nie? Co znaczy „właściwie”? – napierała Morrisette. – Albo ktoś u pani był, albo nie.

– To znaczy nie było nikogo, komu bym nie ufała. Mój brat Troy i moje siostry Caitlyn i Hannah… i moja przyjaciółka Elisa.

– A od czasu, kiedy pani jechała ostatni raz tym samochodem? Kiedy to było?

– Dwa… nie, raczej dwa i pół tygodnia temu. Musiałam zabrać dokumenty, które zostawiłam w pracy, pojechałam więc do miasta i zaraz wróciłam do domu.

– Więc kto był u pani w domu ód tamtej pory?

Amanda zmarszczyła brwi.

– Nie wiem. Znajomi, sąsiedzi, robotnicy. Był ktoś naprawić klimatyzację, przyszedł kominiarz, żeby przeczyścić przewody kominowe…

– Czy ktoś z nich zaglądał do garażu, w którym stał pani triumph?

– Chyba tak. Ale naprawdę nie wiem.

Reed powiedział:

– Dobrze by było, gdyby sporządziła pani spis miejsc, w których stał samochód, i spis osób, które miały dostęp do pani garażu przez ostatnie dwa i pół tygodnia. Chciałbym też zobaczyć kopie ostatnich dwóch faktur z warsztatu, nawet jeśli była tam pani tylko wymienić olej.

– Załatwione.

– Świetnie. – Reed i Morrisette zadawali kolejne pytania, a Amanda przedstawiła dokładny przebieg wypadku.

Podała też nazwiska osób, które regularnie u niej bywają – ogrodnicy, pokojówka i sąsiad, który ma klucze – i obiecała, że dostarczy im pozostałe informacje. Nie była jednak zadowolona.

– Na waszym miejscu sprawdziłabym tę Cricket Biscayne.

– To ona wezwała pomoc.

– Podobno tak. Ale wiecie już, że nasze rodziny się nie lubią?

– Z tego co słyszałem, jesteście jedną wielką rodziną.

Amanda najeżyła się.

– Ja tak nie uważam. Moim zdaniem to dziwny zbieg okoliczności, że właśnie Cricket widziała, jak tracę panowanie nad samochodem. Biscayne’owie to biała hołota i nic mnie nie obchodzi, że nie powinno się tak mówić, bo to niepoprawne politycznie! Nic mnie nie obchodzi, że mój dziadek dokazywał z jej babką. To hołota, wyciągają łapy po zasiłek. I nie przypadkiem Cricket za mną jechała.

Na zakończenie Amanda zostawiła swoją wizytówkę z telefonem do domu i do pracy.

– Może pan dzwonić pod dowolny numer – powiedziała, a Reed wyłączył magnetofon. Amanda zarzuciła torebkę na ramię. – Przefaksuję te faktury razem z listą osób, które u mnie pracują lub które były u mnie w domu i widziały samochód. Dostanie pan też ich adresy i numery telefonów.

– Będę czekał – zapewnił Reed. Ta kobieta była niesamowicie zorganizowana.

– Świetnie. – Ruszyła do drzwi, ale zawahała się przez moment. – Dziękuję – dodała jakby po namyśle, opuściła pokój i przeszła przez hol.

– Dzięki niej słowo „suka” nabiera nowego znaczenia – zauważyła Morrisette, nie dbając o to, czy Amanda ją usłyszy. – Jezu, przecież ona wlazła nam na głowę. – Morrisette patrzyła przez otwarte drzwi. – Przez nią omal nie przeszłam do obozu wroga.

Reed uniósł brwi.

– No, słowo, zastanawiam się, czy nie przyłączyć się do drużyny przeciwnej. Facet, który próbuje jej się pozbyć, musi być w moim typie.

– Facet albo kobieta – pomyślał na głos. – Odwiedziła ją jej siostra.

– Zaraz, moment. Wiem, do czego zmierzasz. Myślisz, że Caitlyn wczołgała się pod triumpha i przecięła przewody? Oszalałeś? Widziałeś kiedy taki samochód? Nadwozie jest kilka centymetrów nad ziemią, a nie sądzę, żeby pani Bandeaux znała się na mechanice. Ten, kto to zrobił, musiał się znać. Nie, Reed, tym razem pudło.

Wcale nie był przekonany.

– Chcę, żeby zdjęto odciski palców z tego wraka. Musimy też obejrzeć miejsce, w którym stał. Sprawdzimy, czy na podłodze w garażu, czy gdzie indziej nie ma śladów płynu hamulcowego. I musimy zobaczyć te dokumenty z warsztatu.

– Coś jeszcze?

– Tak, myślę, że Amanda ma rację. Na początek porozmawiamy z Cricket Biscayne, a potem utniemy sobie pogawędkę z naszą ulubioną wdówką.

– Dobra, weźmy się za Cricket. Jezu, co jest z tymi ludźmi? Nazwałbyś swoje dzieci Cricket i Sugar? Wprawdzie to tylko przezwiska, bo Cricket ma na imię Christina, a Sugar – Sheryl, ale i tak… Są już dorosłe, mogłyby zacząć używać normalnych imion. Chociaż co ja się czepiam, Sugar to striptizerka, a Cricket fryzjerka, fiu bździu w głowie, nie potrafi utrzymać się w pracy dłużej niż miesiąc czy dwa.

Zapiszczał jej pager.

– Cholera, jeśli to opiekunka do dzieci… – Wycelowała w Reeda palcem. – Nic nie mów – wiem. Już przygotowałam dwudziestopięciocentówkę. – Spojrzała na pager. – O Kur…kurka. To Bart. Pewnie znów powie, że nie może zapłacić alimentów. Ciekawe, co wymyśli tym razem. Samochód mu się zepsuł? Stracił kolejną pracę? Cienko przędzie? Cholera! I tak miesiąc w miesiąc! – Ruszyła korytarzem, cały czas pomstując. Reed wciąż zastanawiał się nad Amandą i jej teorią. Postanowił odebrać faksy.

Było ich kilka, ale Amanda jeszcze nic nie przysłała. Jego uwagę zwrócił faks od Montoi, detektywa z Nowego Orleanu. Zawierał zdjęcie i opis Marty Vasquez. Fotografia była ziarnista, czarno-biała, przedstawiała ładną kobietę z krótkimi, ciemnymi włosami, z lekko zadartym, szerokim nosem i zmysłowymi ustami. Co się z nią stało? Jaki to ma związek ze sprawą Bandeaux? Z opisu wynikało, że Marta ma bliznę na brzuchu po operacji wyrostka robaczkowego i tatuaż przedstawiający kolibra na kostce lewej nogi. Studiowała, potem rzuciła studia i znów podjęła, ostatnio pracowała w firmie ubezpieczeniowej, ale zrezygnowała nagle bez podania przyczyny.

To tak jak Rebeka, psychoterapeutka Caitlyn Bandeaux.

Zbieg okoliczności?

Mało prawdopodobne.

Marta Vasquez, córka Lucille Vasquez, pokojówki, gospodyni i opiekunki potomków rodu Montgomerych. Więc Marta znała dzieci Camerona. Zmarszczył brwi. Zniknęła… tylko tyle wiadomo. Nikt jej nie widział od sześciu miesięcy. Przyglądając się fotografii, wrócił do swojego pokoju, z którego dobiegał dzwonek telefonu.

– Detektyw Reed – powiedział, rzucając faksy na ogromną stertę spraw do załatwienia. Wszystko po kolei.


Cricket została sama w salonie. Ostatnia klientka, bogata kobieta, która zarzekała się, że umrze, jeśli nie będzie miała nowej fryzury dzisiaj wieczorem, odjechała nowym cadillakiem, zadowolona wreszcie ze swoich pasemek w siedmiu kolorach i skomplikowanej fryzury, której ułożenie zajęło prawie trzy godziny. Cricket spojrzała na brudne ręczniki piętrzące się na pralce, ale pomyślała o Misty. Ta dziewczyna zaczyna pracę o nieprzyzwoitej godzinie – ósma? Dziewiąta? Nieważne. Pełna energii, nieustannie chichocząca Misty może chyba, do diabła, uprać i wysuszyć te ręczniki.

Cholera, ta praca zaczyna ją wykańczać. Cały czas na nogach i jeszcze trzeba wysłuchiwać jędzowatych babsztyli. W kółko tylko ględzą o tych swoich mężach i dzieciach.

Niby się skarżą, niby narzekają, ale takie są dumne z tych swoich mężów i bachorów, że o Jezu! Cricket znosiła to cierpliwie i zwykle dostawała napiwki, choć niektóre babsztyle były nieużytymi kutwami.

Bolały ją wszystkie mięśnie. Rozprostowała plecy, zamiotła wokół swojego fotela, przetarła umywalkę i powiesiła fartuch na wieszaku przy drzwiach. Jej cola stała tam, gdzie ją zostawiła, przy umywalce, gdzie mieszało się farby. Wzięła kubek i pociągnęła przez słomkę. Kofeina – tego potrzebowała. I może jeszcze kieliszek czy dwa tequili… albo trochę marychy. Albo wszystko naraz. Napiwki z całego tygodnia wystarczyłyby na kilka drinków i może jeszcze na trochę ziela.

Wyszła na schodki, gdzie zwykle paliła z dziewczynami. Wbrew zaleceniom Maribelle, właścicielki zakładu, zostawiały tylne drzwi otwarte i wybiegały sobie na kilka machów.

Teraz zamknęła drzwi na klucz i poszukała w torebce papierosów i zapalniczki. W zmiętej paczce znalazła tylko jednego złamanego papierosa z filtrem. Cholera. Zapaliła go i wąską uliczką, na której walały się kosze na śmiecie i skrzynki, ruszyła do samochodu. Maribelle kazała dziewczynom parkować przecznicę dalej, żeby było więcej miejsca na samochody klientek.

Cricket jakoś niewiele obchodziło, gdzie zaparkuje.

Ale Maribelle sugerowała też, że dziewczyny powinny dzielić się z nią napiwkami. Chytre babsko! Cricket kusiło, żeby rzucić tę robotę. Dokończyła colę i wrzuciła pusty kubek do kosza. Noc była parna, niebo ciemne, bez gwiazd i księżyca. W świetle latarni krążyły roje owadów. Jakiś natrętny komar bzyczał jej nad uchem.

Pacnęła komara i skręciła tuż za stacją benzynową. Ból, który dokuczał jej przez większość dnia, wydawał się ustępować. Nogi zrobiły jej się jak z waty, ledwo nad nimi panowała. Oczy zaszły jej mgłą. Zbyt długo pracowała. Zdecydowanie zbyt długo.

Z większym niż zazwyczaj trudem Cricket znalazła swój samochód. Stał pod latarnią, która coś dzisiaj szwankowała, na przemian włączała się i wyłączała. Ulica była opustoszała, ale to nic nie szkodzi, pomyślała Cricket. Głowa zaczęła jej ciążyć. Boże, co się z nią dzieje? Otworzyła samochód i usłyszała czyjeś kroki, wyczuła czyjąś obecność. Bez strachu obejrzała się i zobaczyła jakąś postać – mężczyzna czy kobieta? – przyczajoną w cieniu.

Wśliznęła się do samochodu i zaczepiła obcasem o ramę drzwi.

– Cholera – zamruczała, ale zauważyła, że tak naprawdę mało ją to obchodzi. Widziała jak przez mgłę i… i nie mogła usiąść prosto za kierownicą, nie mogła trafić kluczykiem do stacyjki. Jezu, co się dzieje? Czuła się jak pod wpływem jakichś prochów, jakby ktoś… dosypał jej czegoś do coli?

Usłyszała kroki, ktoś biegł w jej stronę… kobieta, wyglądała znajomo… pewnie jej pomoże. Cricket chciała coś powiedzieć, próbowała zachować trzeźwość umysłu. Proszę mi pomóc, usiłowała krzyknąć, ale nie wydała żadnego dźwięku. Słowa uwięzły jej w gardle, gdy rozpoznała zbliżającą się kobietę.

Co ona tu robi? Dlaczego? Czy czekała na nią? Spodziewała się jej? O Boże. Nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nią cała prawda. Zauważyła ciasne rękawiczki i białe zęby odsłonięte w szerokim uśmiechu.

Uśmiech jak u kota z Cheshire z Alicji w Krainie Czarów.

Albo jeszcze gorszy. Uśmiech był zimny, a oczy błyszczały niecierpliwie. Kobieta sięgnęła do torebki, wyciągnęła szklany słoik i w świetle samochodowej lampki Cricket zobaczyła owady: przeróżne, kłębiące się, wspinające po ściankach słoja, ruszające cienkimi nogami, skrzydełkami i czułkami. Wdrapywały się jedne na drugie, próbując dostać się na górę i uciec.

– Twoi przyjaciele? – zapytała kobieta, obrzucając ją złowieszczym spojrzeniem. – Myślę, że tak.

Cricket wiedziała już, że zginie.

Rozdział 20

Nie powinnaś tu przyjeżdżać.

Usłyszała własny drwiący głos. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wsłuchała się w dźwięk gasnącego silnika. Orzeźwiający wiatr kołysał gałęziami dębów i szeleścił w gęstych zaroślach.

– Wiem, ale to urodziny Jamie – powiedziała głośno. Dom był taki spokojny, ciepłym światłem rozjaśniał ciemność.

Dom Jamie. Ścisnęło ją w gardle, gdy wyobraziła sobie śliczną buzię trzyletniej córeczki. Nie rozpłakała się. Dawno temu zdążyła już wypłakać rzekę łez. Szybko, zanim opadły ją złe myśli, schowała kluczyki do kieszeni i wysiadła z lexusa.

Noc była ciepła, wiatr delikatnie muskał jej policzki. Poszła w stronę kutej żelaznej bramy. Myślała, że będzie zamknięta, ale klamka ustąpiła, zaskrzypiały stare zawiasy. Z ziemi niczym dym podniosła się osobliwa mgiełka, zatańczyła wokół jej stóp i przeleciała między koronkowymi gałęziami. Kiedy tak stała przed domem, który był niedawno również jej domem, obudziły się w niej wątpliwości. Czy podjęła słuszną decyzję? Była sama. Ale przecież zawsze była sama, prawda? Jedna z siedmiorga rodzeństwa, a mimo to samotna. Bliźniaczka – samotna. Mężatka – samotna. Matka – teraz samotna.

Wiatr rozwiewał jej włosy, gorący jak w południe. Ledwie słyszała przejeżdżający samochód i szczekanie psa sąsiada, tak głośno i boleśnie biło jej serce.

Teraz albo nigdy.

Albo porozmawia z Joshem, albo pozwoli umrzeć ich małżeństwu.