Przeszedł przez korytarz i już miał wejść do jej gabinetu, gdy drogę zablokowała mu jej sekretarka – Tonya. Wyglądała jak czynna członkini Światowej Federacji Zapaśniczej. Grubo ciosana, zdecydowanie mało kobieca figura, do tego tona makijażu, czarne, wzburzone włosy i cięty język.

– Wyszła.

– Dokąd?

– Była umówiona na lunch – odpowiedziała sekretarka.

– Ale właśnie rozmawiałem z nią przez telefon.

– A, to już wiem, dlaczego wyleciała stąd jak szalona – powiedziała Tonya. – Przekażę jej, że pan był.

– Dzięki – warknął, wsadzając ręce do kieszeni. Zawrócił do swojego gabinetu i przyspieszył kroku, słysząc telefon. Dzwoniła Morrisette.

– Pieprzony dupek! Powinnam cię spisać! – wrzeszczała. Pewnie ktoś zajechał jej drogę.

– Za co? – zapytał Reed.

– Cześć! Słyszałeś najświeższe wieści? – zapytała, przekrzykując hałas skrzeczącego radia policyjnego i pędzących samochodów. – Wczoraj w nocy Berneda Montgomery kopnęła w kalendarz.

– Matka?

– Zgadza się, zabrano ją do szpitala, bo miała atak z serca, i w ciągu dwudziestu czterech wykitowała. I co powiesz? Pechowo, nie? Ty! Uważaj! Jak jedziesz, kurwa!

– Opanuj się. Opowiedz mi o Bernedzie Montgomery.

– Niewiele wiem, ale w szpitalu wrze. Wygląda na to, że nie umarła tak po prostu. Broniła się. Niewykluczone, że ktoś wśliznął się do jej pokoju i udusił ją albo podał jakiś środek.

– Cholera! – Amanda Montgomery ostrzegała go, że ktoś próbuje wykończyć całą rodzinę. Zdaje się, że miała rację. – Spotkajmy się w szpitalu.

– Już tam jadę.

Sięgnął po marynarkę i kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Sugar Biscayne.

– Detektywie Reed? Mogę z panem chwilę porozmawiać? – Jej wczorajsza buta wyparowała bez śladu.

Spojrzał ostentacyjnie na zegarek.

– Jasne. Proszę wejść. – Zaprosił ją do środka.

Była ładną kobietą i wiedziała, jak podkreślić swoje wdzięki. Przykrótka bluzeczka wyszywana cekinami uwydatniała biust i odsłaniała wciętą talię. Spodenki ledwie zakrywały tyłek, więc długie nogi były widoczne w całej okazałości.

– Chodzi o moją siostrę, Cricket. Chciał pan z nią rozmawiać, a ja pana spławiłam. Prawda jest taka, że nie widziałam jej od kilku dni. I nie miałam żadnej wiadomości. To się czasem zdarzało, ale… boję się…

– Dzwoniła pani do jej przyjaciół? Chłopaka?

Sugar skinęła głową.

– Czy zgłosiła pani zaginięcie?

– Nie. Pomyślałam, że porozmawiam najpierw z panem.

– Słucham.

Usiadła na krześle i założyła nogę na nogę.

– Nie zamierzam zanudzać pana historią mojej rodziny. Wie pan, że jesteśmy spokrewnieni z Montgomerymi i że oni mają ostatnio sporo problemów. To dlatego przyszedł pan do nas. Wie pan też, że sądzimy się z nimi o spadek po naszym dziadku.

– On już od dawna nie żyje. Dlaczego dopiero teraz?

– Bo majątek był zablokowany w funduszach powierniczych obwarowanych klauzulami. Część pieniędzy jest już rozdzielona, ale część została zatrzymana aż do czasu, kiedy umrą wszystkie dzieci Benedicta i ich małżonkowie.

Reed nadstawił uszu.

– Więc to tylko kwestia czasu. Dwójka jego prawowitych dzieci, Cameron i Alice Ann już nie żyją, tak samo Berneda i moja matka, która była…

– Jego nieprawowitą córką.

– Paskudne słowo „nieprawowitą” – zamruczała i zaczęła kołysać nogą, uderzając obcasem o stopę. – No więc wynajęliśmy prawnika, Flynna Donahue, żeby pomógł nam odzyskać należną część majątku.

– Co to ma wspólnego z Cricket?

– Nie jestem pewna, ale ostatnio miałam kilka przerażających telefonów. Początkowo je lekceważyłam. Pracuję w klubie, a to wiąże się z pewnym ryzykiem… zawodowym. Pełno tam świrów, niektórzy potrafią iść za mną aż do domu. Potrafią zdobyć mój adres, a nawet numer telefonu. Jestem raczej ostrożna, właściciel klubu też nie podaje nikomu naszych adresów ani telefonów, ale ci zboczeńcy zawsze znajdą sposób. Wystarczy przekupić kogoś z klubu, spisać numer rejestracyjny samochodu, cokolwiek. Ale ostatnio… To nie są telefony od zboczeńców, w stylu „Maleńka, dam ci to, czego naprawdę potrzebujesz”. Te telefony są. – straszne.

Nie patrzyła na niego, wzrok miała wbity w podłogę, pocierała nerwowo ramiona.

– Złe… to właściwe słowo. Wyczuwam, że są złe. To nie jakiś jurny palant, któremu staje, jak sobie pogada z tancerką, nie… te telefony są inne. – Podniosła głowę i spojrzała na niego. Była przerażona. Naprawdę przerażona. Przełknęła z trudem ślinę.

– Boję się… Boję się, że ten zboczeniec mógł dopaść Cricket.

Rozdział 24

Detektywie Reed, czy to prawda, że Berneda Montgomery została zamordowana w szpitalu?

Reed wysiadł z samochodu i od razu natknął się na tę upierdliwą reporterkę, Nikki Gillette. Miała na sobie spłowiałe dżinsy, bawełniany T-shirt i sportowe buty. Czekała tutaj, przy bocznym wejściu, podczas gdy większość jej kolegów po fachu rozbiła obóz przed główną bramą szpitala.

– Bez komentarza.

– To już drugie zabójstwo i trzecie usiłowanie zabójstwa w ciągu dwóch tygodni, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co przytrafiło się Amandzie Montgomery. Co to oznacza?

– To oznacza, że dwie osoby nie żyją. Jedna żyje. – Odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.

Nie dała się spławić. Musiała prawie biec, ale zdołała dotrzymać mu kroku. Jasne, była szczupła, wysportowana, w świetnej formie. Reed nie znosił tej piegowatej baby o różowawych włosach. Oznaczała kłopoty. Poważne kłopoty. Patrzyła na niego przez ciemne okulary, wydymając gniewnie usta. Ale nie poddawała się. Była przecież córeczką sędziego Ronalda Gillette. Porażka nie była zapisana w jej genach.

– Ale czy w Savannah grasuje seryjny morderca? – zapytała.

– Bez komentarza.

– Detektywie, proszę posłuchać…

– Nie, pani Gillette, to pani posłucha. Mam robotę i brak mi czasu na takie pierdoły. Zrozumiała pani? Kiedy przygotujemy oświadczenie, będzie pani mogła porozmawiać z rzecznikiem policji. Z przyjemnością panią o wszystkim poinformuje. A teraz muszę iść. – Szklane drzwi rozsunęły się i wszedł do środka. O dziwo, nie poszła za nim. Przeskakując po dwa stopnie, wbiegł na drugie piętro, gdzie czekała na niego kolejna kobieta. Ciężki dzień.

– No, najwyższy czas – zamruczała Morrisette.

Stojący za nią policjant, Joe Bentley, przewrócił oczami, a Reed pomyślał, że Morrisette pewnie już im wszystkim dała popalić. Kolejny policjant z ostrzyżonymi najeża rudawymi włosami i zakrzywionym nosem posłał Morrisette wściekłe spojrzenie, a do Reeda szepnął głośno, tak żeby wszyscy słyszeli:

– Żona pana szukała i, jak Boga kocham, jest wkurzona.

– Goń się, Stevens – odpaliła Morrisette.

– Ach, zapomniałem, że to przecież ty jesteś głową rodziny i…

– Daruj sobie – warknął Reed. – Nie mamy czasu.

– Dziękuję, kochanie – zaświergotała Morrisette, żeby dolać oliwy do ognia, a potem spoważniała. – Wygląda na to, że ktoś nie mógł się doczekać na kostuchę. – Weszli do pokoju Bernedy Montgomery. Leżała na łóżku z otwartymi oczami utkwionymi w sufit; na stolikach i parapecie stały kwiaty i kartki z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Ale w obecnej sytuacji pani Montgomery już ich nie potrzebowała.

Diane Moses i jej ekipa stawili się w pełnym składzie. Pokoje sąsiadujące z pokojem Bernedy zostały odgrodzone żółtą taśmą.

– Pracujemy szybko, ale wolno nam idzie. Administracja szpitala nas pogania. Nie podobają im się nasi fani z kamerami koczujący w holu. No i pewnie chcieliby jak najszybciej zrobić użytek z tych łóżek. Wiecie, ile kosztuje jedna noc tutaj? Dużo. Kilka tysięcy. Tylko za sam pobyt. Bez żadnych badań. Więc pewnie chcieliby, żeby to łóżko zwolniło się jak najszybciej. A ją wysłać do kostnicy. I to migiem – powiedziała Diane, gdy jej zespół krzątał się po pokoju. Reed przyjrzał się ofierze. – Spójrz tutaj. – Diane wskazała na nadgarstki Bernedy. – Prawdopodobnie walczyła. Jedna jej ręka była przywiązana do łóżka, żeby nie ruszała nią i nie wyrwała igły od kroplówki, ale i tak igła leżała obok. Na nadgarstku są ślady.

Reed przyglądał się siniakom. Przez co ta kobieta musiała przejść, zanim zginęła!

– Są inne ślady?

– Nie, ale sprawdzamy pod paznokciami. Mamy nadzieję, że zaatakowała zabójcę wolną ręką, i znajdziemy naskórek do badań DNA.

– Jak to się stało? Przecież miała coś z sercem, nie podłączyli jej do monitora?

– Owszem, ale pielęgniarka, która czuwała w dyżurce, pobiegła do innego pacjenta. W pokoju 312 włączył się alarm. Przypuszczam, że nasz morderca wśliznął się tam, odłączył faceta od monitora, a gdy alarm zaczął piszczeć, wszyscy pognali do tamtego pokoju. Morderca zakradł się do Bernedy, wyłączył monitor i załatwił ją. Nie potrzebował wiele czasu. I tak już ledwo żyła.

– Jej alarm się nie włączył?

– Nawet nie pisnął. Był wyłączony, ale na pewno nie przez pielęgniarki. Ktoś wiedział, co robi.

– Wspaniale – warknął. – A ten facet z 312? W porządku?

– Ledwie zipie. Nic nie pamięta. Ale sprawdzamy też jego pokój i pytamy wszystkich z nocnej zmiany, co pamiętają, Jak dotąd nikt nic nie widział. Nic podejrzanego.

– Czas zgonu?

– Między trzecią piętnaście a trzecią dwadzieścia; to znaczy wtedy odezwał się alarm tamtego faceta. Kiedy pielęgniarki wróciły do dyżurki, było już po wszystkim.

– A wcześniej? Została przyjęta chyba wczoraj. Może coś mówiła?

Morrisette potrząsnęła głową.

– Właściwie nie. Otworzyła wieczorem oczy i powiedziała coś niewyraźnie. Pielęgniarka nie mogła zrozumieć. Wydawało jej się, że pacjentka prosi o cukier. Ale to niemożliwe, przecież pani Montgomery miała lekką cukrzycę.

– Lekką?

– Nie brała insuliny. Pokojówka, Lucille, natychmiast się spakowała. Hannah, najmłodsza córka Bernedy, twierdzi, że pokojówka wybiera się do swej siostry na Florydę. Skoro stara wyciągnęła kopyta, to nic tu po niej.

– Rozumiem, że nie jest blisko związana z rodziną.

– Chyba nie, chociaż opiekowała się wszystkimi dziećmi. Z tego co zrozumiałam, dostanie część majątku.

Reed przypomniał sobie detektywa Montoyę z policji w Nowym Orleanie. Twierdził, że córka Lucille zaginęła.

– Wróci na pogrzeb?

– Nie wiadomo. Dla mnie to trochę dziwne, ale przecież w tej rodzinie wszystko jest dziwne.

Trudno nie zauważyć, pomyślał Reed.

– Rodzina jeszcze tu jest?

– W poczekalni. Pomyślałam, że zechcesz z nimi porozmawiać.

– Porozmawiam. – Poszedł za nią korytarzem do poczekalni. Caitlyn, Hannah i Troy siedzieli zgarbieni na niewygodnych kanapach. Amanda stała obok doniczki z palmą. Wszyscy mieli twarze naznaczone bólem.

– Mówiłam panu – odezwała się Amanda, gdy tylko wszedł – mówiłam panu, że tak będzie! – Siniak nad okiem przybrał kolor, którego w żaden sposób nie dało się zamaskować makijażem, ale poza tym nie było po niej widać żadnych skutków niedawnego wypadku. – Widzi pan, co się stało! – ciągnęła wzburzona. – Nasza matka nie żyje. Mój Boże, czy wy kiedyś złapiecie tego psychopatę?

– Robimy, co w naszej mocy.

– To nie wystarcza. Nie widzi pan? Macie coraz mniej czasu. Ten, kto to robi, zwiększył właśnie tempo. Lepiej wynajmiemy prywatnych detektywów.

– Amando, uspokój się – rozkazał Troy. Siedział zgarbiony w rogu kanapy, splecione dłonie zwiesił między kolanami. Twarz miał zbolałą. Wyglądał jakby nie spał od wielu dni.

– Nie mów mi, co mam robić. Ktoś zabił naszą matkę. I myślę, że prywatny detektyw to dobry pomysł. Najwyraźniej szaleje tu jakiś psychopata i wykańcza nas po kolei. Z jakiegoś powodu uwziął się na Montgomerych. Nikt z nas nie jest bezpieczny.

Najmłodsza, Hannah, pociągała głośno nosem i ocierała łzy chusteczką. Patrzyła na Reeda jak na wroga. Caitlyn wyraźnie zesztywniała na jego widok. Oczy miała zupełnie suche.

– Będą mi potrzebne państwa zeznania.

– Świetnie. Myśli pan, że jedno z nas to zrobiło? – Amanda spojrzała na zegarek. – Mam dużo do zrobienia, wie pan, trzeba powiadomić kilka osób, zająć się pogrzebem… – Urwała, na chwilę wypadła z roli kobiety twardej jak skała. – Chciałabym, żeby Ian był w domu.

– Proszę nas zrozumieć. Wiem, że przeżywają państwo trudne chwile, ale my musimy wykonywać swoje obowiązki. Próbujemy się dowiedzieć, co się dzieje – tłumaczył, z trudem tłumiąc irytację. Nie tylko oni mieli już tego dość. On też chciał jak najszybciej zakończyć sprawę. – Zacznijmy od pani – zwrócił się do Caitlyn. Sięgnął po dyktafon, a Morrisette otworzyła notatnik. Zanotują zeznania i spróbują zawęzić krąg podejrzanych.

– Gdzie pani była zeszłej nocy około trzeciej?


W pewnym sensie przykro mi z powodu matki, ale nie przyjdę na pogrzeb, więc proszę, nie próbuj mnie namawiać. Zadzwoniłabym, ale wiedziałam, że będziesz mi prawić morały.