Ostatnio ciągle coś gubiła, zapodziała telefon komórkowy, kosmetyki, ulubione buty…

– Tak to się właśnie zaczyna, wariatko – burknęła, wkładając spodenki i T-shirt. Ślady na nadgarstkach zagoiły się trochę, już nie musi chodzić z długimi rękawami. Przechodząc obok pokoju Jamie, zauważyła, że drzwi są zamknięte… dziwne. Caitlyn rzadko je zamykała, zwykle były otwarte, żeby zawsze mogła tam zajrzeć i przypomnieć sobie swoją małą córeczkę.

Ale przecież wczoraj wpadła Kelly, tak? Na pewno?

Otworzyła drzwi i zalała ją fala wspomnień. „Mamusiu, mamusiu, poczytaj mi bajkę. Tę o króliczku!” Córeczka stanęła jej w oczach jak żywa, z promienną buzią, burzą jasnych loczków, słodkim uśmiechem.

Caitlyn już miała wyjść, z boleśnie ściśniętym sercem, gdy spojrzała na łóżko… coś było nie tak… czegoś brakowało… króliczek. Ulubionego pluszaka Jamie nie było na łóżku ani na regale, ani…

Mamusiu? Gdzie jesteś?

Znów usłyszała w głowie przerażony głos Jamie. Czy jej córeczka… Nie, czy ktoś udawał jej córeczkę, czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Jak to Lucille kiedyś powiedziała? „Ty też je słyszysz, Caitlyn, wiem, że słyszysz. Duchy, one do ciebie mówią”. Lucille jest trochę pomylona, wszyscy tak uważają, i tylko dlatego może wytrzymać z matką. Mogła. Ale głos Jamie był taki rzeczywisty. Dzwoniła…

Caitlyn pobiegła do sypialni jeszcze raz sprawdzić numery dzwoniących, ale wszystkie zostały wykasowane. Ktoś to zrobił. Nie ona. Pamiętałaby.

Mówiłam ci, Caitie-Did, jesteś kurewsko pomylona! Ile razy słyszała w głowie oskarżycielski ton Kelly. Setki? Tysiące?

Zdruzgotana, przeszła przez korytarz i podeszła do komputera. Otworzyła pocztę i zobaczyła kilka wiadomości od Kelly.

Hej, śpiochu! Co z tobą? Sama mam sobie przyrządzić martini? Wpadłam do ciebie, ale ty robiłaś za śpiącą królewnę. Zadzwoń do mnie. Buziaki, Kelly.

Kelly tu była? Czy to ona wzięła szminkę i króliczka Jamie? Czy… Tak, na pewno. Otworzyła drugą wiadomość.

Zapomniałam napisać, że zajęłam się detektywem Reedem.

Co? O, Boże!

Przyszedł, gdy spałaś, i kazałam mu spadać. Udawałam ciebie i powiedziałam, że nie będę z nim rozmawiać bez adwokata.

Nie, to się nie zgadzało. Caitlyn pamięta przecież, że przyszedł detektyw Reed. I to ona kazała mu wyjść. Na pewno? Spała, a potem… a potem, o nie! Strach chwycił ją za gardło.

Zanim zaczniesz prawić mi kazanie, uspokoję cię. Ten glina to kupił, tak samo jak kilka dni temu ta wkurzająca dziennikarka, Nikki Gillette.

Oj, niedobrze. Kelly uwielbiała przesadnie dramatyczne gesty i mistyfikację.

Do zobaczenia. Buziaki. Pa!

Caitlyn wyłączyła komputer i objęła głowę rękami. Kelly zaczyna stwarzać problemy.

Ale przecież zawsze tak było.

No dobra, stwarza coraz więcej problemów.

Gdyby tylko porzuciła tę grę pozorów, pogodziła się z rodziną. Wszystko byłoby prostsze. Ale to się nigdy nie stanie. Nigdy.

Spróbowała zadzwonić do siostry, ale odezwała się tylko cholerna sekretarka automatyczna. Tym razem Caitlyn nawet nie zostawiła wiadomości.

Po co Kelly miałaby kraść jej rzeczy? Szminkę? Ulubionego pluszaka Jamie? To nie miało sensu, chyba że… chyba że Kelly próbowała namieszać jej w głowie… ale dlaczego?

Bo zabiła Josha i chce cię wrobić, chce, żeby wyglądało, że łamiesz się i…

– Nie!

Caitlyn nie chciała w to uwierzyć. Zbiegła po schodach. Zapaliła światło w kuchni. Na blacie stały dwa puste kieliszki po martini i otwarty słoik oliwek. Zamarła na progu. Przeszedł ją dreszcz. Nie pamięta, żeby piła z Kelly.

Nie piłaś. Spałaś.

Ale przecież rozmawiała z detektywem Reedem. Przed czy po Kelly? O Boże. Opadła na stojące w kącie krzesło. Oskar patrzył na nią pytająco i walił ogonem o podłogę.

– Ona musi z tym skończyć! – Caitlyn pochyliła się i niemal bezwiednie i podrapała psa za uszami.

– Musi.

Ale sama, z własnej woli, nigdy tego nie zrobi. Zbyt dobrze się bawi. Od tamtego wypadku cały czas się świetnie bawi. Ale dość tego. Ktoś ją musi powstrzymać. Tym kimś będziesz ty.

– Nie mogę – jęknęła Caitlyn. – Po prostu nie mogę!

Jej własne życie rozpadało się na kawałki. Wszystko się waliło. Dopadła ją klątwa Montgomerych, rodzinny obłęd, przed którym nie było ucieczki. Spanikowana, roztrzęsiona, ukryła twarz w dłoniach.

Na miłość boską, nie załamuj się. Nie teraz!

Podskoczyła na dzwonek telefonu. Cholerni dziennikarze!

Zerwała się i chwyciła za słuchawkę, zanim rozległ się drugi dzwonek.

– Halo? – warknęła.

– Caitlyn? – Głos Adama był łudząco bliski.

Do oczu napłynęły jej łzy, odetchnęła z ulgą. Tego właśnie potrzebowała. Więc czemu na dźwięk jego głosu chciało jej się płakać?

– Cześć – wykrztusiła niewyraźnie, powstrzymując łzy.

– Dobrze się czujesz?

Nie! Niedobrze. I nigdy nie będę się dobrze czuła. Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć! Przycisnęła słuchawkę do ucha, osunęła się wzdłuż szafki i usiadła na podłodze.

– Dowiedziałem się o twojej mamie – powiedział. – Bardzo mi przykro.

– Mnie też – przyznała.

– Pomyślałem, że chciałabyś porozmawiać.

– Tak. Chcę. – Skinęła głową, choć nie mógł tego zobaczyć. Musiała się z nim spotkać, dotknąć go, poczuć, że ma w nim oparcie. Że może mu zaufać.

Zaufać? Odbiło ci? Facetowi, który wciska swoje wizytówki na pogrzebie? Psychologowi, który szuka klientów na cmentarzu? Daj spokój, Caitie-Did, to głupota. Chcesz go zobaczyć, bo masz na niego ochotę, i tyle.

W głowie rozbrzmiewał jej głos Kelly. Ostatnio siostra odgrywała jednocześnie rolę sumienia i kata.

– Mogę przyjechać za pół godziny – powiedział, a jego ciepły ton wzruszył ją. Nawet nie przypuszczała, że mężczyzna może być taki delikatny i troskliwy. – A może wolisz przyjść do mnie?

Rozejrzała się po domu, puste kieliszki, na wpół opróżnione butelki, zabłocona przez psa podłoga w kuchni, i wciąż czuła niepokój, wciąż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.

– A może spotkamy się gdzie indziej na neutralnym gruncie – podpowiedział. – W gabinecie albo w kawiarni?

– Wiesz co, a może byś przyjechał po mnie? – Wytarła dłonią resztki łez. – Wtedy zdecydujemy.

– Zgoda.

Odłożyła słuchawkę, wstała i zacisnęła zęby. Musi się trzymać. Musi znaleźć w sobie siłę, żeby się z tym wszystkim uporać. Przegnała dręczące ją demony i zaczęła krzątać się po kuchni. Włożyła kieliszki do zmywarki, butelki wstawiła do szafki, mokrą ścierką wytarła blat i podłogę.

– Zadanie wykonane! – Obrzuciła kuchnię pobieżnym spojrzeniem. – Niemożliwe okazało się możliwe. – Brudną szmatę wrzuciła do kosza na pranie, poszła na górę, przebrała się w długą bawełnianą sukienkę i wygrzebała pasujący do niej sweter, który zasłaniał skaleczenia na nadgarstkach. Przyjrzała się sobie krytycznie w lusterku. Kilka pociągnięć tuszem do rzęs i trochę różu – na nic więcej nie miała czasu. A włosy – lepiej dać sobie spokój. Zbiegła na dół i wykręciła numer Oak Hill. Hannah siedziała tam sama, naprawdę sama, po raz pierwszy w życiu. Caitlyn chciała sprawdzić, jak sobie radzi. Hannah często była nieznośna, ale kto nie był? Kelly, Amanda i Troy też nie są tacy znowu idealni. Jeden sygnał. Czekała, przyglądając się paznokciom. Drugi.

– No, odbierz. – Nic z tego. Trzeci,… Czwarty… Włączyła się sekretarka. Caitlyn usłyszała delikatny, melodyjny głos matki.

– Dodzwoniliście się do państwa Montgomerych w Oak Hill. Jeśli zechcecie zostawić swój numer telefonu i nazwisko, oddzwonimy…

Mama. Serce jej się ścisnęło. Mama nie żyje. Jak to możliwe? Przypomniała sobie, jak siedziała jej na kolanach. Zapach perfum mieszał się z zapachem dymu papierosowego, a w zielonych oczach matki mieszkał smutek. Pamiętała też noce, gdy budził ją odgłos kroków w holu. Czasami kroki były złowieszcze, przerażające, zatrzymywały się pod jej drzwiami, a potem wślizgiwały do środka. Czasami były to kroki matki, która nie mogąc zasnąć, chodziła po schodach i po korytarzu na piętrze…

Z zamyślenia wyrwał ją głośny sygnał sekretarki automatycznej.

– Hannah? Jesteś tam? Mówi Caitlyn. Chciałam tylko zapytać, jak sobie radzisz. Odbierz, jeśli tam jesteś, dobrze? – Czekała. Nikt nie podniósł słuchawki. – Hannah? Oddzwoń do mnie. Aha, jeśli nie będzie mnie w domu, zadzwoń na komórkę. Proszę, zadzwoń.

Odłożyła słuchawkę z niewyraźnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Ale to przecież żadna nowość. Ostatnio wszystko było nie tak.

Przed domem zatrzymał się samochód i w tym samym momencie Oskar zaczął szczekać nieprzytomnie.

– Zostajesz – powiedziała. Usłyszała kroki na schodkach, a zaraz potem rozległ się dzwonek do drzwi. Wyjrzała przez wąskie okienko i zobaczyła Adama. Jego ciemne włosy błyszczały w świetle lampy. Stał z rękami w kieszeniach, miał na sobie dżinsy, ciemny sweter i adidasy.

Jej głupie serce zamarło na moment, gdy ich spojrzenia spotkały się. Przeszedł ją dreszcz podniecenia. Było w nim coś seksownego i tajemniczego, coś, co kryło się za powierzchownością przystojnego i wysportowanego studenta. Intrygowało ją to. Kusiło. Sprawiało, że chciała lepiej go poznać.

Spójrz prawdzie w oczy, Caitlyn, on po prostu pociąga cię fizycznie. Jak mężczyzna kobietę. Przez moment wyobraziła sobie, że kocha się z nim, ale zaraz powstrzymała szalone myśli. Musi lepiej nad sobą panować. Wyszła i szybko zamknęła za sobą drzwi, żeby Oskar nie zdążył wyskoczyć.

– Cześć. Wyglądasz… – Przyjrzał jej się i potrząsnął głową. – Wyglądasz niesamowicie, ale może nie powinniśmy o tym mówić.

– Co? Chcesz mnie pozbawić komplementów? O, nie! – Mrugnęła do niego i zarumieniła się. – Ty też wyglądasz niesamowicie.

Odchylił głowę, zaśmiał się i wziął ją pod rękę.

– Na razie wystarczy. Musimy dbać o właściwe relacje między pacjentką a terapeutą.

– To okropne – wymruczała.

Noc była cicha, ulice prawie puste. Nawet wiatr nie szemrał w liściach drzew.

– Dokąd idziemy? – zapytała.

– Dokąd tylko zechcesz. Tym razem ty wybieraj.

Zastanowiła się przez chwilę.

– A może do Nickelby’s? Trzy ulice stąd, za placem. Świetna kawa. I jeszcze lepsze drinki.

Błysnął białymi zębami.

– Prowadź.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – zażartowała, ciągnąc go za rękę.

Gawędząc, zawędrowali do baru. Niewielką salę oświetlały słabe lampy z niebieskimi kloszami, przy małych okrągłych stolikach siedziało kilka par i kilka samotnych osób. Przed mikrofonem stał młody człowiek z gitarą, ale nie śpiewał, tylko nucił i pomrukiwał z cicha, lekko trącając struny. Pewnie sam skomponował melodię i najwyraźniej nie miała ona końca.

Zajęli stolik pod oknem i zamówili mrożoną herbatę i lemoniadę cytrynową z wódką. Po odejściu kelnerki Adam zapytał:

– Jak sobie radzicie, ty i twoja rodzina?

– A jak ci się wydaje? Wygląda na to, że ktoś chce nas wszystkich wymordować. Od tego człowiek się robi nerwowy. – Włożyła do ust orzeszka ziemnego i dokładnie wytarła sól z palców. – I to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze ból po stracie bliskiej osoby. Nieszczęścia chodzą parami.

Kelner z niewielką bródką i serwetą owiniętą wokół pasa przyniósł im napoje. Na głowie miał beret przekrzywiony do tyłu, nie wiadomo, czy w ten sposób chciał zamanifestować swój styl, czy ukryć łysinę.

– Czekam na telefon od Hannah. Została całkiem sama w domu. Lucille poleciała na Florydę… – Machnęła ręką. – Nawet nie pytaj, nie wiem, dlaczego. A teraz odeszła mama… – Urwała i sięgnęła po szklankę. – Przepraszam. Radzono mi, żebym nie zachowywała się jak ofiara, więc nie będę. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czuję się bezradna i nie przeżywam czegoś w rodzaju szoku.

– Tyle się ostatnio wydarzyło.

– Tak – powiedziała niemal szeptem.

– Wcześniej też. Waszą rodzinę dotknęło wiele nieszczęść.

– Jak w greckiej tragedii – zgodziła się. – A jaka jest twoja rodzina?

– Moja rodzina? Niewiele jej mam. Mój ojciec zwinął manatki, gdy byłem małym dzieckiem. Nie bardzo go pamiętam, nie wiem, gdzie teraz jest. Mama, brat i ja mieszkaliśmy z babcią aż do śmierci mamy. Umarła nagle. Guz mózgu. Miałem wtedy jedenaście lat, mój brat szesnaście. Babcia się nami zajęła.

– Gdzie jest twój brat?

– Ostatnio był w Brukseli. Służy w marynarce. W wywiadzie. Nie jesteśmy w bliskich stosunkach.

– Nie masz siostry?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale przypuszczam, że mój ojciec był w stanie spłodzić cały chór żeński.

Zrobiło się jej głupio. Ona przynajmniej miała rodziców. Rodzeństwo. Prawdziwą rodzinę. Może nie idealną, ale jednak rodzinę.

– Przy tobie wychodzę na mazgaja.

– Ja tak nie uważam.

– Naprawdę? To jesteś wyjątkiem – przyznała. – Wszyscy zarzucają mi, że gram ofiarę, że jestem pesymistką, że ciągle się skarżę. – Uśmiechnęła się do niego. – To wpędza w kompleksy. Może dlatego wszyscy uważają, że mam nierówno pod sufitem. Nie myśl, że się nad sobą użalam, bo wcale tak nie jest. Moje rodzeństwo poważnie podejrzewa, że zwariowałam albo zaraz zwariuję. – Uśmiechnęła się smutno.