– Nie? – Odetchnął z ulgą, unosząc szerokie ramiona. – Jest pan pewien?
Reed podsunął mu raport.
– Tak.
Montoya zaczął czytać. Gdy przeszedł do opisu sekcji zwłok Rebeki Wade, twarz mu stężała.
– Chory sukinsyn z niego.
– Albo z niej.
– Kobieta?
– Bardzo możliwe.
– …która obcina ofiarom języki.
– Na to wygląda.
– Cholera! – Montoya dopiero teraz usiadł. – Zetknąłem się już z kilkoma pokręconymi facetami. Dwóch miało naprawdę nieźle porąbane. Jeden mówił o sobie Ojciec John, a drugi nazwał się Wybrańcem. Seryjni zabójcy. Obaj mieli dziwne religijno-sadystyczne odchylenie.
– Nasz zabójca wybiera osoby związane z jedną bogatą rodziną – powiedział Reed. Może warto, by Montoya rzucił na sprawę świeżym okiem. Facet miał spore doświadczenie. Reed czytał o tych seryjnych mordercach z Nowego Orleanu. Niezłe świry. To właśnie Montoya pomógł ich złapać.
– Za godzinę miałem jechać do St. Simons, żeby to sprawdzić. – Wskazał na raport.
– Mogę się z panem zabrać? – zapytał Montoya.
– To chyba niezły pomysł. – Reed pomyślał, że przyda mu się wszelka pomoc. Ktokolwiek wykańczał Montgomerych, robił to niezwykle sprawnie i coraz bardziej zwiększał tempo. – Nasza ostatnia ofiara nie wygląda zbyt dobrze – dodał. – Przeleżała trochę w wodzie.
– Nie ma problemu.
Reed spojrzał Montoi prosto w oczy, ale ten nie odwrócił wzroku. Nawet nie mrugnął. Nada się. Tropiąc tych zabójców, niejedno już widział.
– Zabieram pana.
– Co Rebeka Wade ma wspólnego z rodziną Montgomerych?
Reed opowiedział mu o jej powiązaniach z Caitlyn Montgomery Bandeaux, gdy z korytarza dobiegły ich szybkie kroki Morrisette. Wpadła do pokoju uśmiechnięta jak kot, który dobrał się do śmietanki.
– Zgadnij, co mam!
– Poza negatywnym nastawieniem do świata?
– Uważaj, Reed, bo nie dam ci papierka, na który tak czekasz. Podpisanego przez samą świątobliwość, sędziego Ronalda Gillette.
– Nakaz przeszukania domu? – Reed sięgnął już po marynarkę.
– Podpisany, opieczętowany i – rzuciła cholerny papier na biurko – oficjalnie dostarczony.
– Chodźmy. – Reed wyszedł zza biurka i wskazał na gościa. – Detektyw Reuben Montoya z policji w Nowym Orleanie, detektyw Sylvie Morrisette.
– Oddelegowany czy na stałe? – zapytała, mierząc wzrokiem młodszego policjanta. Jezu, co się z nią dzieje? Miała już czterech mężów, a sądząc po jej zachowaniu, rozgląda się za mężem numer pięć. Jako zaprzysiężony kawaler, Reed nie rozumiał, czemu koniecznie chciała pędzić do ołtarza z każdym nowym facetem.
– Montoya szuka Marty Vasquez.
– Tej od Lucille, córki pokojówki Montgomerych? – zapytała.
– Właśnie.
– Tak myślałam. – Sylvie pokiwała głową. – Może chce pan z nami iść? – spytała, przeczesując palcami sterczące włosy.
– Już go zaprosiłem – powiedział Reed, gdy schodzili po schodach. Może dzięki Montoi zdołają wyjaśnić nagły wyjazd Lucille. Trochę to podejrzane, że tak szybko zwinęła manatki, ale instynkt mówił Reedowi, że staruszka jest niewinna.
– Może zniknięcie Marty wiąże się z waszą sprawą – zastanawiał się Montoya.
– Być może – przytaknął Reed, choć nie bardzo w to wierzył. – Ale ona nie należy do rodziny. Nasz morderca skupia się na członkach klanu.
– Rebeka Wade jest wyjątkiem, jeśli jej śmierć ma cokolwiek wspólnego z tą sprawą. – Morrisette przestała interesować się gościem, skupiła się znów na śledztwie. Reed otworzył jej drzwi. Na ten przejaw rycerskości przewróciła oczami i mruknęła cicho: „Daruj sobie”. Wyszli na rozpaloną ulicę.
– Może pan pojechać z nami jednym samochodem, Reed wszystko panu opowie.
A ty będziesz pożądliwym wzrokiem lustrować towar, pomyślał Reed, ale nie odezwał się. Dobrze, że zdobyli nakaz, wreszcie będzie mógł zajrzeć do domu pani Bandeaux. Zobaczyć, jakiego trupa trzyma w szafie.
– …więc nie chcę, żebyś sama z kimkolwiek rozmawiała – powiedział Marvin Wilder, odprowadzając Caitlyn do drzwi swojego gabinetu. Był niskim mężczyzną, chyba szerszym niż wyższym. Jego biała czupryna wyraźnie kontrastowała z naturalną opalenizną. W gabinecie więcej miał trofeów golfowych niż dyplomów.
Po spotkaniu Caitlyn wcale nie czuła się lepiej. Miała dość milczenia, wolałaby zrzucić z siebie ten ciężar, ale adwokat radził jej trzymać język za zębami.
– Nie przekazujmy policji żadnych nowych informacji, dopóki nie wróci ci pamięć. Na razie nic nikomu nie mów. Ani policji, ani prasie, nikomu.
– A mojej rodzinie? – zapytała. – Albo psychologowi?
– Caitlyn, proszę, wstrzymaj się kilka dni. Daj mi trochę czasu, żebym zajął się tą sprawą. Znam prokuratora okręgowego. Pozwól, że najpierw porozmawiam z Kathy Okano i zobaczę, na czym stoimy. Poczekajmy.
Poczekajmy, dobre sobie! A tymczasem policja depcze jej po piętach. Przypomniała sobie detektywa Reeda stojącego w progu, jego przenikliwy, zimny wzrok. Któregoś dnia spotkała go w kawiarni niedaleko domu. Jakby nigdy nie zamawiał precla. W pobliżu jej domu. Jasne. Śledził ją, nic dziwnego, że czuła się obserwowana.
Ale czy zabawiałby się w głuche telefony?
Udawałby dziecko?
Nie, na pewno nie.
Był nieustępliwy, zgadza się, a w razie potrzeby byłby może zdolny nagiąć prawo, ale nie zniżyłby się do takich chwytów.
Wyszła z biura prawnika, wsiadła do samochodu. Minęła gabinet Adama – niegdyś Rebeki. Dziwne, że z niego korzystał. Kelly miała rację. Caitlyn czasami czuła, że Adam nie jest względem niej uczciwy, że coś ukrywa. Czasami znów miała wrażenie, że jest z nią absolutnie szczery. Tak czy inaczej, fascynował ją i pociągał. Był w nim dziwny niepokój, skrywana niecierpliwość… ale to tylko dodawało mu uroku.
Ty naprawdę jesteś wariatką, nie? Gorzej – romantyczną wariatką. Co ty o nim wiesz? Nic. Nic poza tym, co sam ci powiedział.
Dręczona myślami, wyjechała za miasto. Wciąż nie miała wiadomości od Hannah. Zadzwoniła do Troya, który przypomniał jej, że gdy najmłodsza siostra ma problemy, zachowuje się jak ranne zwierzę, które chce w samotności lizać swoje rany. Ale Caitlyn to nie przekonało. Postanowiła zatelefonować do Amandy.
– Mnie też się to nie podoba. – Pojechałabym tam dzisiaj po południu, ale mam kupę roboty. Muszę się też spotkać z pastorem w sprawie pogrzebu mamy. Boże, możesz w to uwierzyć? – Amanda westchnęła. – Spróbuję później tam pojechać… o cholera, mam odebrać Iana z lotniska. Ale potem zajrzę do niej.
– Nie martw się. Jeśli Hannah się do mnie nie odezwie, pojadę do niej po spotkaniu z Wilderem.
– Zadzwoń do mnie później. Tak czy inaczej, chciałabym się dowiedzieć, co powie Marvin. A tymczasem miejmy nadzieję, że Hannah się odezwie. – Głos Amandy drżał lekko ze zdenerwowania. – Zażądałabym policyjnej ochrony, ale wszyscy policjanci to kutasy. Powinniśmy wynająć prywatnych ochroniarzy. Mam zamiar powiedzieć o tym Troyowi, a jeśli nie będzie chciał ruszyć wspólnego majątku, to sama zapłacę za ochronę. Boże, Caitlyn, nie możemy dać się wystrzelać jak kaczki. Ale… no nic, jestem pewna, że u Hannah wszystko w porządku.
Caitlyn znów zadzwoniła do Troya, ale go nie zastała.
Opryskliwa sekretarka twierdziła, że Troy jest na zebraniu i nie można mu przeszkadzać. Więc Caitlyn została z problemem sama. Jechała do Oak Hill, mając nadzieję, że zastanie Hannah całą i zdrową.
Skrzynkę na listy oplatały pajęczyny. Brama była zamknięta na gruby, zardzewiały łańcuch. Ale zamek wyglądał na nowy, a w błocie Adam zauważył świeże ślady opon. Jeszcze raz sprawdził adres. To tutaj, na pewno. Nakłonił Caitlyn, żeby powiedziała mu, gdzie mieszka Kelly. Zgodziła się niechętnie. Nie pamiętała adresu, ale jej opis okazał się wystarczająco dokładny. Sprawdził w urzędzie powiatowym, przeprowadził śledztwo i dowiedział się, że dom został wynajęty przez Kacie Griffin. Od niezbyt dyskretnej recepcjonistki dowiedział się, że czeki przychodziły regularnie jak w zegarku.
No, to do roboty! Wziął ze sobą swoje wytrychy, zamek był na sprężynę i nie stanowił wielkiego wyzwania dla kogoś, kto w dzieciństwie pobierał nauki na ulicy. Otwieranie zamków, uruchamianie samochodów przez zwarcie kabli, wchodzenie i wychodzenie niepostrzeżenie z domu – miał to w małym palcu. Raz omal nie wpadł. Kiedy o wszystkim dowiedziała się babcia, zaciągnęła go do starszego brata, który był żołnierzem żandarmerii wojskowej. Brat zagroził, że odda Adama w ręce policji. Babcia dała mu jednak jeszcze jedną szansę, ale ku przestrodze zabrała go do więzienia stanowego i oprowadziła po wszystkich piętrach. Buczenie i gwizdy, metalowe kraty, drut kolczasty i strażnicy na wartowni… Mały Adaś doszedł do wniosku, że warto porzucić drogę występku.
Jednak stare, nieco zapomniane umiejętności znów się przydały.
Zgrabnie otworzył bramę i zdecydował, że nie będzie wjeżdżał do środka samochodem. Nie chciał znaleźć się w pułapce, zresztą samochód przed domem zdradzałby jego obecność.
Mając to na uwadze, zaparkował prawie kilometr od domu, w nieczynnej żwirowni, i pobiegł z powrotem do starej bramy. Wśliznął się na podwórko i poszedł żwirową ścieżką, która składała się z dwóch bruzd i rosnących między nimi chwastów. Dąb i sosna rzucały cień na dróżkę. Gdzieniegdzie trawa i chwasty były przygięte. Może Kelly czy też Kacie jest przypadkiem w domu?
Co wtedy?
Możliwe, że to ona zabija.
Ludzie padają jak muchy.
Kimkolwiek jest, na pewno nie chce zostać zdemaskowana, chce chronić swoją prywatność, na którą tak ciężko pracowała. Przeszedł go dreszcz, jakby gdzieś w pobliżu czaiło się zło. Skręcił i zobaczył dom. Nienadzwyczajny. Przynajmniej nie według standardów Montgomerych. Otoczony drzewami, z widokiem na rzekę. Musiał mieć jakieś sto lat, może nawet więcej. Pomalowano go na zielono i brązowo, ale kolory dawno wyblakły. Wyglądał jak mały domek do wypadów na ryby czy polowanie.
Zapukał do frontowych drzwi. Jeśli ktoś je otworzy, Adam będzie szczery i powie, że szuka Kacie, mając nadzieję, że nikogo nie zirytuje i nie zostanie zastrzelony. Ona może być morderczynią, pamiętaj o tym. I nie licz na to, że jest słabą kobietą. Ona umie zabijać.
Zapukał jeszcze raz. Czekał. W napięciu nasłuchiwał, czy z domu nie dobiegają jakieś dźwięki.
Nie słyszał jednak nic poza szumem wiatru w koronach drzew, pluskiem rzeki i pokrzykiwaniem ptaków.
Ostrożnie okrążył nieduży dom, próbując zajrzeć przez okna, ale większość żaluzji była opuszczona. Między żaluzjami a brudnymi szybami wisiały pajęczyny i martwe owady. Jeśli Kelly Montgomery tu mieszka, to straszna z niej fleja. Drzwi frontowe były zaryglowane, nieduże drzwi do garażu w przybudówce też. Za domem, koło werandy zauważył ślady butów i niedopałki papierosów. Ktoś tu był niedawno.
Cicho wszedł po dwóch schodkach, podłoga zaskrzypiała pod jego ciężarem. Sprawdził drzwi werandy. Zamknięte, ale on przecież miał wytrych.
Powoli otworzył drzwi. Potem, powtarzając sobie, że nie jest pospolitym włamywaczem i złodziejem, wszedł do środka.
Odczekał chwilę, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Mieszkanie było strasznie zaniedbane. Pachniało kurzem, pleśnią i dymem. W zrujnowanym kominku z cegieł została kupka popiołu. W oknach wisiały stare, spłowiałe zasłony, na obdrapanych ścianach nie dostrzegł ani jednego obrazu.
Miał uwierzyć, że Kelly Montgomery, rozpieszczona, samowolna i bogata, mieszka tutaj i dojeżdża stąd do pracy?
Nigdy w życiu.
Za nic w to nie uwierzy.
Podszedł do biurka. Telefon mrugał czerwoną lampką. Obok stało zdjęcie małej córeczki Caitlyn, Jamie. Jedyny ukłon Kelly w stronę rodziny? A może coś zupełnie innego? Czuł, że kryje się w tym tajemnica. Coś przeoczył, coś mu się wymykało. Miał takie wrażenie już od jakiegoś czasu, ale ostatnio się nasiliło, a potem, wczorajszej nocy… Jezu, co on sobie myślał?
Nic nie myślałeś. Pozwoliłeś, żeby twój fiut za ciebie myślał.
Włączył sekretarkę, poczekał, aż taśma się przewinie, i usłyszał wiadomość od Caitlyn, tę, którą zostawiła wczoraj w nocy. Potem odsłuchał wiadomość od samego siebie. Było to dość osobliwe uczucie.
Skrzywił się.
Przez moment obleciał go strach. Rozejrzał się po ścianach i po suficie, jakby spodziewał się znaleźć miniaturowe kamery albo podsłuch. Jakby podejrzewał, że został tu zwabiony, a teraz zostanie sfilmowany i dokładnie zbadany. Ale po co? O co tu, do diabła, chodzi?
Przemknęło mu przez głowę wspomnienie wczorajszej nocy. Jak to się stało, że dał się ponieść; jak to się stało, że się z nią kochał? Skrzywił się namyśl o swojej obłudzie. Ryzykował wszystko. Swoją pracę. Swój honor. Swoje cholerne małżeństwo, jakiekolwiek ono było. A wszystko dla małego bara-bara. Odruchowo potarł serdeczny palec lewej ręki i wyczuł na nim wgłębienie, wciąż widoczne, choć już od dawna nie nosił obrączki. Jak mógł się tak zapomnieć?
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.