Bo ta kobieta cię pociąga. Zaintrygowała cię. Spójrz prawdzie w oczy, zakochałeś się. Ona jest tajemnicą, Hunt, a to jest coś, co lubisz. Pomyśl o Rebece. Nieprzewidywalna, fascynująca kobieta, która dała ci kilka chwil radości i lata cierpień. A teraz, chcąc odnaleźć Rebekę, odkrył inną kobietę, dużo bardziej skomplikowaną i chyba jeszcze bardziej niebezpieczną.

Przeszedł się po pokojach. Skórzana kanapa, stolik, zakurzony telewizor. Sypialnia ze starym żelaznym łóżkiem i starą kołdrą, łazienka, w której znajdowały się jedynie podstawowe rzeczy: kostka mydła, pasta do zębów, resztka szamponu i małe pudełko tamponów. Kilka ręczników. W kuchni odkrył trzy butelki dietetycznej coli i butelkę keczupu w lodówce, poza tym paczkę chipsów kukurydzianych, puszkę tuńczyka i dopiero co napoczęty słoik masła orzechowego. Kilka talerzy, każdy z innej parafii, zbieranina sztućców, całkiem jak z wyprzedaży garażowych. Miał uwierzyć, że spadkobierczyni fortuny chciałaby nazywać takie miejsce swoim domem?

Nikt nie nazwałby tego miejsca domem.

Może poza szczurami, wężami i termitami, które na pewno kryły się w zakamarkach, przemykały pod podłogą, pełzały wokół fundamentów.

Podszedł do biurka i otworzył szufladę. Niewiele tam znalazł, tylko kilka zdjęć… wszystkie przedstawiały członków rodziny Montgomerych. Więc ktoś tutaj bywał. Ktoś związany z Caitlyn. Rozejrzał się po raz ostatni i wyszedł tą samą drogą, którą przyszedł. Nie znalazł nic istotnego, nic co pomogłoby mu odnaleźć Rebekę.

W końcu pójdzie na policję. Nie ma innego wyjścia. Jakoś zniesie te ich sceptyczne, podejrzliwe spojrzenia. Musi powiedzieć im o Rebece.

Poza tym była jeszcze Caitlyn. Piękna, tajemnicza Caitlyn. Co, do diabła, miał z nią zrobić?


Sugar otworzyła łzawiące oczy. Było ciemno, leżała w łóżku… ale nie w swoim. Usłyszała cichą muzykę. Piosenkę… znała ją. Co to było? Może słyszała ją w klubie?


Wyglądając jak tramp,


Nie mogła się ruszyć? W głowie miała zamęt? Co się dzieje?


jak filmowy wamp.


Def Lepard. Tak, Def Lepard, Posyp mnie cukrem czy jakoś tak. Co jest, do diabła? Zmrużyła oczy, postarała się zebrać myśli. Przez firanki, poruszane lekkim podmuchem, wpadało do pokoju światło księżyca. Skądś… może z ogrodu?… dolatywał zapach wiciokrzewu. Leżała na plecach na miękkim łóżku, naga… zaraz… nie mogła się ruszać, mąciło jej się w głowie. Widziała nieostro, obraz falował zniekształcony. Nieźle! Jak po LSD. Spróbowała się przekręcić, ale nie dała rady. W końcu uprzytomniła sobie, że jest skrępowana, przywiązana do łóżka. Nogi miała rozsunięte, obie ręce unieruchomione za głową.

Co do diabła?

Poruszyła się i nagle zrozumiała, że nie jest sama. Cholera! Odwróciła głowę i zobaczyła… Jezu! Sugar szarpnęła się w panice. Cricket, też naga, leżała na plecach, głowę miała przekrzywioną na bok i patrzyła na Sugar pustymi oczami. Całe jej ciało pokryte było bliznami, jakimiś krostami czy ukąszeniami…

Sugar chciała krzyknąć, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Spróbowała naprężyć mięśnie, ale na próżno. Widocznie jest otumaniona narkotykami. Usłyszała jakiś ruch, ktoś stanął w nogach łóżka. Sugar rozpoznała swoją oprawczynię. W jej oczach ujrzała wyrok. Straciła wszelką nadzieję.

– Obudziłaś się. Razem z tą dziwką, twoją siostrą, czekałyśmy na ciebie. Wiesz, kim jestem?

Jasne, że wiem, ty suko.

– Jestem Atropos. Jedna z trzech bogiń losu. I tak nie zrozumiesz, kretynko, ale chciałam, żebyś wiedziała. Obserwowałam cię, widziałam, co zrobiłaś… o, tak.

Ogarnął ją zimny strach. Wiedziała. O Boże, wiedziała o jej kochanku. To ona nękała ją tymi telefonami. To ona ją prześladowała.

– Od dawna chciałaś być jedną z Montgomerych, teraz możesz. Wiesz, gdzie jesteś? Domyślasz się?

Co to za chora gra?

– Oak Hill. Zawsze chciałaś zobaczyć, jak tu jest, prawda? I oto jesteś. I możesz tu zostać. – Atropos powoli wyszła z cienia. Podeszła do stołu i podniosła słoik. Miała na dłoniach rękawiczki. – Koniec zgadywanek. Na początek miód, żeby mieć pewność, że reszta się przyklei.

Reszta? Reszta czego? Przerażona Sugar dyszała ciężko. Jezu, to jakiś koszmar. Ta chora suka zabiła Cricket, a teraz… a teraz… Sugar nie czuła lepkiej substancji pokrywającej jej skórę, ściekającej między nogami, po piersiach, wargach i włosach. Myśli jej się plątały. To nie może być prawda. To szaleństwo. Okropny sen.

– Sugar. Takie słodkie imię. Daje tyle możliwości.

Idź do diabła!

Usłyszała szelest rozrywanego papieru. Atropos stanęła nad nią z ogromną torbą. Przechyliła ją i biały cukier zaczął sypać się na Sugar.

– Takie słodkie imię – powiedziała Atropos i zanuciła:


Niewinna panienko


Sugar chciała krzyczeć. Wrzeszczeć. Nabluzgać tej strasznej, chorej kobiecie. Ale mogła tylko patrzeć.


Posyp mnie cukrem


Jedna torba to za mało. Atropos otworzyła kolejną i nie przestawała sypać, na łóżko, na Cricket, na Sugar. Mówiła coś o owadach i pająkach, o tkankach miękkich, o tym, że Sugar jest dziwką. Szum słodkich kryształków zagłuszał jej słowa. Cukier sypał się na Sugar, na jej włosy, ręce, na całe ciało, wreszcie na twarz. Zachłysnęła się, zakrztusiła, wciąż nie dowierzając. Nie, nie, nie!

Proszę, przestań.

Proszę, niech ktoś mi pomoże.

Rozdział 31

Reed żałował, że nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Razem z Montoyą i Morrisette zajechał przed dom Caitlyn Bandeaux, nie zastał jej i zlecił przeszukanie domu dwóm policjantom. Ufał, że Landon i Metzger porządnie wykonają swoją robotę. On tymczasem pojedzie do St. Simons i jeśli doda gazu, to wróci za kilka godzin. Jeżeli przegapi powrót Caitlyn, zajmie się nią później. Miał nadzieję, że znajdą w jej domu narzędzie zbrodni, ale zadowoli się każdym dowodem, który wskaże na związek Caitlyn z morderstwem.

Droga do St. Simons zajęła im ponad godzinę.

Oglądanie ciała Rebeki Wade nie należało do przyjemności; właściwie nawet nie było konieczne. Reed mógł poprosić o zdjęcia, jednak coś kazało mu przyjrzeć się ciału ofiary osobiście. Żołądek podszedł mu do gardła. Przypuszczał, że i Morrisette, i Montoyą czują się podobnie, ale udało im się nie zwymiotować.

Od zastępcy szeryfa dowiedzieli się czegoś ciekawego.

– …Dentysta, od którego dostaliśmy dokumentację, znał dość dobrze Rebekę Wade. Od lat leczyła się u niego i muszę wam powiedzieć, że porządnie się zdenerwował na wieść, że mogła zostać zamordowana. – Zastępca szeryfa, Kroft, starszy, tęgi mężczyzna, pokiwał sam do siebie głową. Wyszli z kostnicy na ostre czerwcowe słońce Georgii. – A najlepsze jest to, że ona była mężatką. Zdaje się, mówiliście, że nie wiecie, czy ma jakichś bliskich. – Kroft zdjął na chwilę kapelusz, żeby przygładzić rzadkie siwe włosy.

Reed skinął głową.

– Niewiele o niej wiemy.

– Dorastała w Michigan, w małym mieście niedaleko Ann Arbor. Dentysta, nazywa się Paxton, Timothy Paxton, znał ją, gdy była jeszcze dzieckiem, znał jej rodzinę, pamięta, że wyszła za mąż za kolegę ze studiów. Jej rodzice zmarli kilka lat temu. Paxton jest pewien, że jej mąż nazywał się Hunter, Hunt albo Huntington czy jakoś tak. Nie słyszał, żeby mieli dzieci, ale nie słyszał też nic o rozwodzie.

– Adam Hunt? – zapytał Reed, wymieniając spojrzenia z Morrisette,

– Jakoś tak. Tak. To może być on.

Nie było tu żadnego „może”. Reed był tego pewien. Cholera. Jak mogli to przeoczyć? Wysłuchał zastępcy szeryfa, a potem, w drodze powrotnej do Savannah, podał Montoi więcej szczegółów dotyczących sprawy. Morrisette zadzwoniła do dentysty i w bitwie na słowa pokonała recepcjonistkę, jakąś idiotkę, która nie chciała połączyć jej z gabinetem, tłumacząc, że pan doktor właśnie opracowuje ząb pod koronę. Jakby czyjaś cholerna korona była ważniejsza od śledztwa w sprawie morderstwa! W końcu uzyskała połączenie. Rozmawiając, zatkała sobie jedno ucho ręką. Reed przekroczył ograniczenie prędkości co najmniej o piętnaście na godzinę.

Morrisette rozłączyła się i powiedziała:

– Wygląda na to, że Kroft mówił prawdę. Dentysta to stary przyjaciel rodziny, bardzo się przejął śmiercią Rebeki.

– Co powiedział na temat Hunta?

– Niewiele więcej, niż dowiedzieliśmy się od Krofta. Rebeka poznała go na studiach, oboje studiowali psychologię, mieszkali przez jakiś czas razem, wyszła za niego, a potem doktor Paxton stracił z nią kontakt. Jej rodzice nie żyli od kilku lat. Jej małżeństwo chyba też.

Jechali brzegiem oceanu przez płaskie, bagniste tereny.

– Hunt będzie musiał nam wiele wyjaśnić. Czy ktoś z nim kiedykolwiek rozmawiał?

– Kilka razy próbowałam. Powinnam być bardziej uparta – przyznała Morrisette, zmarszczyła brwi i sięgnęła po papierosy. Poczęstowała Montoyę i otworzyła okno. – Dwa razy byłam w jego gabinecie, ale go nie zastałam. Wczoraj do niego dzwoniłam.

– Ale nie oddzwonił.

– Nie.

– Poszukajmy go. Przekażemy mu wiadomość o śmierci żony czy też byłej żony.

Reed zastanawiał się nad rolą Hunta w tej sprawie. Jeżeli w ogóle jest w to zamieszany. Trzeba sprawdzić, czy zgłoszono zaginięcie Rebeki, czy Hunt i Wade byli wciąż małżeństwem, czy Hunt był już kiedyś w tych okolicach i czego tu właściwie szukał. Może wchodził w grę jakiś testament albo ubezpieczenie, a może ktoś jeszcze był w to zamieszany. Hunt i Caitlyn Bandeaux całowali się tak, jakby byli kochankami. Dodał gazu. Przez całą drogę rozmawiali o Adamie Huncie.

Zatrzymał się przed domem Caitlyn, gdzie wciąż trwało przeszukiwanie. Podał kluczyki Morrisette i powiedział:

– Pojedź do Hunta. Powiedz mu o Rebece Wade. Zorientuj się, co on wie. Ja zabiorę się z Metzgerem. – Potem zwrócił się do Montoi: – Może pan jechać z nią, jeśli pan chce… i niech pan dopilnuje, żeby nie wpakowała się w jakieś kłopoty.

– Pieprz się! – powiedziała Morrisette z błyskiem w oku. – Wal się w tę tłustą, pierdzieloną dupę.

Montoya uniósł brwi.

– Proszę nawet nie pytać. Może po drodze opowie panu o swojej umowie z dzieciakami. Ma to pewien związek ze świnką skarbonką.

– Żegnaj, świnko! – powiedziała do Reeda, gdy wysiadł z samochodu i zajęła jego miejsce.

– Radzę zapiąć pasy – ostrzegł Montoyę i poszedł szybko kamienną ścieżką. Kątem oka dostrzegł nadjeżdżający samochód stacji telewizyjnej. Świetnie. Właśnie tego mu trzeba.

Zanim ekipa wygramoliła się z samochodu, Reed zniknął już w domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Policjanci pozwolili sobie uwięzić psa w pralni, bo jak stwierdził Landon, „kundel nie zamknął się nawet na chwilę; cały czas ujada”.

– Właścicielka jeszcze nie wróciła?

– Jeszcze nie. – Landon był wielki, czarny i piękny. Na tyle wysoki, że w college’u grał w drużynie koszykówki, i na tyle bystry, że gdy okazało się, że NBA nie puka do jego drzwi, zdobył tytuł licencjata w dziedzinie prawa karnego. Teraz kontynuował naukę, wieczorami chodził na wykłady i ostrzył sobie zęby na posadę Katherine Okano. Miał ogoloną głowę, małą bródkę i sylwetkę, jaką można uzyskać tylko wtedy, gdy do podnoszenia ciężarów podchodzi się z żelazną dyscypliną. – Dobrze, że nakaz pozwala nam przeszukać dom bez obecności właścicielki – dodał.

Reed przytaknął. Przeszukiwanie domu w obecności Caitlyn Bandeaux mogłoby się okazać bardzo uciążliwe.

– Znaleźliście coś?

– Żadnej broni, nic w tym rodzaju, ale chodź na górę. – Landon zaprowadził Reeda na piętro. – Spójrz tutaj… – Wskazał odbarwienia na dywanie. – I tutaj. Popatrz na prysznic. – Pokazał głową w kierunku kabiny z pękniętą szybą. – Wydaje mi się, że plamy na dywanie mogą pochodzić z krwi. Znaleźliśmy też kilka niewielkich plam na listwie przypodłogowej, wezwaliśmy ekipę, żeby to zbadała. Zastosujemy luminol do wykrywania krwi.

– Świetnie. Sprawdźcie to. Sprawdźcie też, jakiej grupy jest ta krew. A może znajdziemy krew różnych grup.

– Ślady wskazują na to, że krwi było dużo, jeśli to w ogóle krew – powiedział Landon. – Ale Bandeaux został zabity gdzie indziej, prawda? W swoim domu? Czyżbyśmy się mylili? Może został zabity tutaj, a potem przewieziony.

– Mało prawdopodobne, jeśli weźmiemy pod uwagę ułożenie ciała, zesztywnienie i rozkład krwi w ciele. Wszystko wskazuje na to, że zmarł w swoim gabinecie. Ale jest jedna dziwna rzecz. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy za mało krwi.

Landon prychnął.

– Brakowało wam krwi?

– Zgadza się.

– Myślę, że właśnie ją znaleźliście.


– Hannah? – Caitlyn zapukała głośno do drzwi starego domu, który kiedyś był również jej domem. Hannah wciąż nie odpowiadała na telefony. Caitlyn szukała jej prawie cały dzień w mieście, w różnych miejscach, gdzie Hannah często bywała. Wreszcie postanowiła pojechać do Oak Hill i tam zaczekać na siostrę. Nie podobało jej się, że Hannah mieszka sama na tym pustkowiu, w opustoszałej, podupadającej rezydencji. Na rynnach pojawiły się plamy rdzy, okiennice były przekrzywione, na szerokim ganku tynk odpadał od cegieł. Taka młoda dziewczyna nie powinna siedzieć w starym domu na odludziu. Caitlyn zapukała jeszcze raz, ale nikt nie otworzył. Poszła na tyły domu, gdzie na dużej werandzie stał stół i krzesła. Zaledwie kilka dni temu siedziała tutaj z matką.