– Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją – powiedziała Reed. – Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. – Wyjrzał przez okno w ciemną noc. – Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał.

– Jezu – wyszeptała Morrisette.

– Albo zabójcę – dodał Montoyą.

– Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux.

– Jeśli nie jest za późno – wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża.

– To ona mogła to zrobić – przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią.

Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią.

Ta druga mogła być też wygodną wymówką.

Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał.


W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem.

Caitlyn miała otwarte oczy, ale prawie nie mogła się poruszać, z ust ciekła jej ślina, leżała z przekrzywioną głową, policzek spoczywał na zimnym blacie biurka… w takiej pozycji zginął Josh. Pokój wirował, ale jak przez mgłę udało jej się zobaczyć oprawczynię – Atropos. Krzątała się pracowicie, odmierzała nitki, cięła je długimi nożyczkami. Atropos, pieprzona gadka, pomyślała Caitlyn. Morderczynią, która właśnie mówiła coś sama do siebie, była Amanda, siostra Caitlyn. Miała na sobie fartuch chirurgiczny, lateksowe rękawiczki, ochronne pantofle i czepek, pod którym schowała włosy.

Caitlyn nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała uwierzyć. Amanda, do której zwracała się po pociechę i radę.

Więc to Amanda popełniła te wszystkie okrutne morderstwa?

Amanda? Niemożliwe. Amanda też została zaatakowana. Ale przeżyła. Drzewo, w które uderzyła, było jedynym drzewem w okolicy. Mogła upozorować zamach na swoje życie. Nie, to szaleństwo! Caitlyn czuła pulsujący ból głowy. Nie mogła się ruszyć.

Amanda spojrzała na nią i dopiero teraz Caitlyn zdała sobie sprawę, że jej starsza siostra, splatając czerwone i czarne nici, mówi do niej.

– …więc widzisz Caitlyn… a może Kelly? Czasami trudno was odróżnić. Kiedy tu przyszłaś, byłaś zdecydowanie Kelly.

Co? Kelly jest tutaj? Gdzie?

Amanda przyglądała się Caitlyn w zamyśleniu.

– Musisz być Caitlyn, bo zdaje się, że nic nie rozumiesz. Nawet nie pamiętasz, że Kelly naprawdę nie żyje. Nawet nie wiesz, że czasami stajesz się nią.

Słowa Amandy nie miały sensu, a mimo to, jakąś cząstką umysłu, Caitlyn musiała się z nią zgodzić.

– Tak, Caitie-Did, jesteś wariatką. Siedzą w tobie co najmniej dwie osobowości. Kiedy myślisz, że jesteś Kelly, wyglądasz, jakbyś w to wierzyła. I jeszcze ten stary domek… Jezu, ten po drugiej stronie rzeki i te twoje zaniki pamięci. Dopadła cię klątwa Montgomerych. Nie wiedziałaś?

Mylisz się, chciała powiedzieć, to ciebie dopadła. To ty jesteś szalona. To ty masz podwójną osobowość. Amanda i Atropos.

– W każdym razie ci, którzy mieli zginąć, wszyscy pretendenci do fortuny Montgomerych nie zostali tak po prostu zabici. Ich śmierć była zawsze zaplanowana… starannie przygotowana. A wszystko to dzięki mnie. Bo ja jestem Atropos. – Zaczęło się od Parkera. Zabiłam go. Był moim pierwszym i to był… – Zręczne palce Amandy zatrzymały się na moment, gdy zaczęła się zastanawiać. – No cóż, to był właściwie przypadek.

O Boże, Amanda zabiła małego Parkera. Caitlyn omal nie zwymiotowała. To było takie okropne. Takie dziwaczne.

– …Udusiłam go, gdy nikt nie widział. Dziecinnie proste – powiedziała Amanda, przypominając sobie zdarzenie z przeszłości. – I naprawdę wyświadczyłam wszystkim przysługę. Cały czas płakał, ciągle miał kolki i… był jak wrzód na tyłku. Wrzaskliwy, zepsuty bachor. Nie mogłam uwierzyć, że matka urodziła kolejne dziecko, po tym jak… No przecież wiesz, że Cameron, kochany tatuś, pieprzył się z innymi. A mimo to wciąż miał czas zrobić matce brzuch i spłodzić kolejnych Montgomerych.

Amanda spojrzała na Caitlyn.

– Możesz to sobie wyobrazić? Mieć dziecko z facetem, który pieprzy swoją przyrodnią siostrę? – Twarz Amandy spochmurniała, usta wykrzywiły się z obrzydzenia. – I to jeszcze nie wszystko. Copper też miała dzieci. Cameron nie potrafił utrzymać kutasa w spodniach. I nie miał zielonego pojęcia o antykoncepcji. Nasz ojciec był chorym sukinsynem. Umiał tylko płodzić kolejne dzieciaki. Z dwiema kobietami! Co za zwyrodniały dupek. Zasłużył sobie na śmierć.

Przegryzła nitkę zębami i spojrzała z dumą na swoje dzieło.

I najwyraźniej zebrało jej się na zwierzenia. Caitlyn rozpaczliwie pragnęła zachować jasność umysłu.

– Wiesz, Copper nie była jedyna. Tatuś miał jeszcze inne kochanki. – Wysunęła szczękę, przyglądając się siostrze. – Nawet zawsze wierna Lucille mu się nie oparła. Założę się, że nie wiedziałaś. Też bym nie wiedziała, ale podsłuchałam ich rozmowę. Prawdę mówiąc, to była przygoda tylko na jedną noc, a tu bach, zaszła w ciążę.

Caitlyn słuchała wstrząśnięta. Co ta Amanda mówi? Boże, czy ta chora kobieta naprawdę jest jej siostrą, dziewczynką, z którą dorastała?

– Tak, Marta Vasquez, córka Lucille, była naszą siostrą przyrodnią. Ale Lucille udało się przekonać wszystkich, że Marta jest dzieckiem jej byłego męża. Jak myślisz, dlaczego Lucille wyjechała tak szybko po śmierci mamy? Bo zorientowała się, co jest grane. Wiedziała, że ktoś zabija wszystkich związanych z klanem Montgomerych. Tu to miałam szczęście. Marta była na tyle głupia, żeby przyjść do biura, w którym pracuję; wiedziała, że to nasza firma zajmuje się testamentem ojca. Miała zamiar go podważyć, ponieważ dowiedziała się, że też należy do rodziny. Domyślam się, że Lucille wreszcie powiedziała jej prawdę. Głupia dziewczyna, zamiast pójść do kogoś innego, zaczęła ode mnie. Na szczęście nikt nie wiedział, że się spotkałyśmy. Więc… musiałam improwizować. – Amanda spojrzała na okropne drzewo z połamanymi gałęziami, wśród których było również zdjęcie Marty z dzieciństwa.

Caitlyn poczuła narastające mdłości.

Amanda pokiwała głową, jakby próbowała przekonać samą siebie.

– O tak, Marta musiała odejść. Tak jak i pozostali. – Zawahała się i po chwili dodała: – Tatuś też.

Caitlyn z trudem nadążała za jej wywodem, ale Amanda ułatwiła jej zadanie.

– Tak, zabiłam go. Nie wiedziałaś, prawda? Nikt nie wiedział. Tylko ja. Byłam z nim wtedy w samochodzie, chwyciłam cholerną kierownicę, przekręciłam i wpadliśmy do rzeki. Trochę pomogło mi, że był pijany, ale – uśmiechnęła się chytrze – najlepsze, że pomajstrowałam wcześniej przy jego pasie bezpieczeństwa. – Spojrzała na Caitlyn, jakby spodziewała się podziwu. – Chociaż z pasem to była prosta sprawa. Dopiero obcięcie jądra to było coś. Mówię ci, musiałam wypłynąć na powierzchnię, a potem zanurkować kilka razy. Dobrze, że potrafię na długo wstrzymać oddech.

Wysportowana Amanda. Oczywiście. Potrafiła pływać, strzelać, biegać, wiosłować… i jeszcze wiele więcej. Zawsze najlepsza. Caitlyn zadrżała. Przypomniała sobie Sugar i Cricket leżące w jej łóżku… pokryte pełzającym robactwem, ich oczy, usta wygryzione. To Amanda je zabiła… wszystkich zabiła.

To samo czekało teraz Caitlyn. To tylko kwestia czasu. Na samą myśl żołądek podszedł jej do gardła.

Amanda westchnęła.

– Zawsze byłaś takim mięczakiem, Caitie. Słaby charakter, co? Kiedy zniknęła Kelly, zmieniłaś się. Ach tak, tym też się zajęłam. Chciałam, żebyście obie zginęły, ale Kelly utonęła, a ty się uratowałaś i przejęłaś jej osobowość. Dziwne, że tylko ja się zorientowałam. Ale reszta rodziny była w takim szoku… Twoja choroba właściwie mi pomogła. Teraz miałam kozła ofiarnego – zawsze, gdy zabijałam, starałam się, żebyś i ty była na miejscu zabójstwa. Sprytne, nie sądzisz?

Ty suko!

Słowa te wydały jej się jakieś obce. Tak jakby pochodziły od kogoś innego – czy to Kelly daje o sobie znać? Nie… Kelly nie zginęła… Ależ tak. Wiedziałaś o tym od dawna, tylko nie potrafiłaś się z tym pogodzić.

Nie. Ja jestem Kelly.

Co? Nie… ty jesteś Caitlyn. Od zawsze o tym wiedziałaś. Postaraj się zachować przytomność, nie pozwól, żeby Kelly przejęła kontrolę. Musisz być świadoma. Walcz. Musisz się ratować. Caitlyn zadrżała, udało jej się nie zamknąć oczu i zauważyła, że umysł jej się rozjaśnia. W głowie wciąż pulsowało, ale widziała coraz wyraźniej.

Usłyszała hałas i spojrzała na podłogę. O Boże. Hannah, biedna Hannah była skrępowana, oczy miała wielkie jak spodki, po twarzy ściekał jej pot.

Żyje! Żyje! Przez sekundę Caitlyn zobaczyła promyk nadziei, który jednak zgasł szybko. Amanda nie pozwoli im uciec. Cięła czerwone i czarne nitki, kolejny spleciony sznurek, który powiesi na makabrycznym drzewie. Hannah nie wyglądała na otumanioną narkotykami, była po prostu nieziemsko przerażona.

Myśl, Caitlyn, myśl! Musisz ją uratować. I siebie. Musicie się wydostać z tego pokoju. Szybko!

– Ach… – Amanda zauważyła, że siostry wymieniają spojrzenia. – Chyba nie wiedziałaś, że Hannah też tu jest. Czekała na ciebie. Pokazałam jej też tamte dwie – wiesz, te w twoim pokoju, Sugar i Cricket. Po co pchały cholerne nosy w nie swoje sprawy?

Rozległ się jęk zakneblowanej Hannah.

– Zamknij się! – Amanda kopnęła ją, a potem znów spojrzała na Caitlyn. – Zawsze była rozwydrzona. Pyskowała. Ona też oberwie. I Troy… jeszcze nie zaplanowałam dokładnie. Nie będę mogła wrobić cię w to zabójstwo, więc upozoruję jakiś okropny wypadek, coś takiego jak ten pożar, w którym zginęła Copper Biscayne. – Podniosła brwi, dając do zrozumienia, że zabiła również Copper.

Hannah, jęcząc głucho, próbowała przetoczyć się po podłodze.

– Powiedziałam, żebyś się zamknęła! Chcesz dostać taki sam zastrzyk jak Caitlyn? Jezu, od samego początku zachowujesz się nieznośnie, odkąd zadzwoniłam z domu Caitlyn i udając ją, zaprosiłam cię na kolację do restauracji. I – dodała z perwersyjnym uśmiechem – och, nigdy nie dotarłaś do tej restauracji. Zaginęłaś, prawda? Nikt nie mógł znaleźć biednej Hannah i nawet jej starsza siostra, Amanda, szalała z niepokoju. – Amanda zaśmiała się. – Nie odgrywaj mi tu ofiary. To nie jest mamy horror klasy B.

Hannah mrugała gwałtownie. Była przerażona, oczy miała pełne łez. Caitlyn miała ochotę skulić się, udać, że to tylko sen i że zaraz się obudzi…

Przestań! Na litość boską, Caitie-Did! Nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Musisz się ratować. Musisz uratować Hannah. Musisz mnie uratować. W głowie Caitlyn huczał głos Kelly.

Co mogłaby zrobić… co? Myśli goniły jak szalone, szukając ratunku. Patrzyła to na przerażoną Hannah, to na przeraźliwie spokojną twarz Amandy… Atropos, która wciąż splatała czerwone i czarne nici.

– Wiesz, wszystko sobie obmyśliłam – powiedziała, jakby zdradzała Caitlyn wielki sekret. – Zawsze zabijałam ich po tym, jak wcześniej spotkali się z tobą. Pamiętasz, jak odwiedziłaś ciotkę Alice Ann? Pamiętasz, jak mi o tym opowiedziałaś? A potem te zamachy na życie Amandy. Zadbałam o to, żebyś wcześniej była w garażu, żebyś dotknęła jej samochodu, żeby znalazły się na nim twoje odciski palców. Musiało to wyglądać jak zamach na jej życie – powiedziała, a Caitlyn zauważyła, że Amanda jest teraz Atropos – morderczynią, zupełnie inną osobowością.

No, Caitlyn, spróbuj się ruszyć. Spróbuj, do cholery!

– Wiedziałam, że nie będziesz nic pamiętać. – Atropos oderwała na chwilę wzrok od swoich nitek. – Nie powinnaś mi mówić o swoich spotkaniach z psychologiem. Ostrzegłaś mnie. Wiedziałam, że coś się dzieje, że się zmieniasz, stajesz się silniejsza, ale nie wiedziałam, co jest grane, dopóki nie zobaczyłam, jaka zaszła w tobie zmiana po tych seansach hipnotycznych. Raz widziałam na własne oczy, jak zmieniasz osobowość. Dziwne uczucie, naprawdę byłam pod wrażeniem. Zorientowałam się, jak można sprowokować w tobie taką przemianę, jak można sprawić, że serce zacznie ci szybciej bić, jak przywołać Kelly, gdy będzie mi potrzebna. Ale domyśliłam się też, że Rebeka Wade odkryła twoje rozdwojenie osobowości, więc włamałam się do jej gabinetu. Faktycznie, wszystko było w komputerze. Zrozumiałam, że zamierzała napisać o tobie książkę, byłaś niezwykłym przypadkiem. Więc ona też musiała za to zapłacić. To było ciekawe doświadczenie, wrzucić jej narkotyk do kawy, o nie, zaraz, to nie była zwykła kawa. – Zawahała się i podparła brodę palcem. – To była duża kawa z odtłuszczonym mlekiem i z lekką pianką, tak mi się wydaje. – Znów się zaśmiała, rozbawiona swoimi słowami. – Podobał ci się mój pomysł zapożyczony od mafii? Obcięłam jej język, żeby przestała nim mleć, choć i tak przecież już nie żyła.

O Boże, nie. Rebeka też!