– Pani Starr, czy chciałaby pani, bym do kogoś zadzwonił?
– Nie. Większość moich znajomych wyprowadziła się z bazy. Wróciły do swych bliskich. Ja zostałam tutaj. W domu moich rodziców nie ma miejsca, od kiedy wprowadzili się tam dziadkowie. Są w dość podeszłym wieku. Ojciec Patricka mieszka w osiedlu dla emerytów, w którym nie przyjmują dzieci. Doszłam do wniosku, że najlepiej, jeśli zostanę tutaj… i poczekam. Kiedy będziecie mieli bliższe informacje?
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Ale takie sprawy są czasochłonne. Musimy negocjować z drugą stroną.
– Wnioskuję z tego, że nie wie pan kiedy. Mogą upłynąć miesiące, a nawet lata. Co mam przez ten czas robić, majorze Collier?
– Czekać. Tylko to nam pozostało. Wszystko we właściwym czasie, pani Starr.
– To mi nie wystarcza, majorze. Chcę znać szczegóły. Chcę wiedzieć wszystko. Mam do tego prawo, podobnie jak moje dzieci. Co się z nami stanie? – szepnęła.
– Zaopiekujemy się wami, pani Starr – powiedział Nelson Collier nieco rozdrażniony. Rozległo się pukanie. Major spojrzał na drzwi wejściowe. – To na pewno kapelan Rollins – powiedział z taką ulgą w głosie, że Kate aż się zdumiała.
Major Collier otworzył drzwi i przepuścił przed sobą wysokiego, szpakowatego mężczyznę w niebieskim mundurze. Kiedy weszli do kuchni, Kate pewną ręką nalała im kawy, z trudem znosząc formułki powitania. Wiedziała, że kapelan spodziewał się, że rzuci mu się w ramiona, szukając pocieszenia. Specjalnie trzymała się od niego z daleka. Wolała stać obok kuchenki, czując przez sukienkę nagrzane, emaliowane drzwiczki piekarnika.
– Czy będziemy się teraz modlić? – spytała gorzko.
– Jest w szoku, proszę jej wybaczyć – usłyszała uwagę, rzuconą półgłosem przez majora Colliera.
– Tylko, jeśli sobie tego życzysz, moja droga – oświadczył kapelan swym głębokim, dźwięcznym głosem.
– Nie życzę sobie.
– Bóg…
– Proszę mi nie mówić o Bogu, kapelanie. Nie teraz. A pan, majorze, niech mnie nie przekonuje, że lotnictwo się nami zajmie. Kiedy pan stąd wyjdzie, zostanę sama ze swymi córkami. Dokładnie wiem, jak funkcjonuje armia. Będziecie mnie nachodzili przez tydzień, może dwa, a potem zostanę przesunięta do jakiejś krainy „nigdy – nigdy” i od tej chwili stanę się waszym zobowiązaniem. Nikt nie chce mieć do czynienia z nieszczęśliwymi żonami i płaczącymi dziećmi. Wiem, jak to działa. Kiedy zadzwonię, będziecie mnie przełączali do coraz to innej osoby, każdej po kolei będę musiała wyniszczać swoją sprawę. I proszę się nie silić – słyszy mnie pan? – proszę się nie silić, by mi udowadniać, że nie mam racji! – krzyknęła Kate, patrząc na mężczyzn roziskrzonym wzrokiem. W chwilę potem kompletnie się rozkleiła. Zapłakaną twarz ukryła w dłoniach.
To nie mogło się dziać naprawdę. To był jeden z tych nocnych koszmarów, które ją prześladowały, kiedy opóźniała się poczta i nie dostawała listów od Patricka. Nie powiedzieli, że Patrick nie żyje; stwierdzili, że nie wiedzą. Czyli nie jest tak źle. Gdyby Patrick poległ, już nigdy nie stanąłby w progu domu. Już nigdy by jej nie objął ani nie pocałował na dobranoc. Jego śmierć oznaczałaby, że jest wdową, a jej dzieci – sierotami.
W końcu Nelson Collier wstał. Najbardziej nienawidził tej części swych obowiązków.
– Pani Starr – powiedział nawet dość uprzejmie. – Jestem przekonany, że kapitan Starr chciałby, żeby okazała się pani dzielnym żołnierzem. Przeżyła pani wielki wstrząs. Musi pani być silna, szczególnie ze względu na swoje małe córeczki. Musi pani strzec ogniska domowego i czekać na powrót męża.
Kate opuściła ręce i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Majorze, to wszystko bzdury i dobrze pan o tym wie. Nie jestem żołnierzem. Mój mąż jest żołnierzem i proszę tylko spojrzeć, co go spotkało. Ja jestem żoną i matką. Nie chcę być twarda, nie chcę… Proszę mnie zostawić. Chcę być sama ze swymi dziećmi.
– Rozumiemy panią, pani Starr – odezwał się kapelan tonem, którego używał podczas poważnych ceremonii. Nelson Collier skinął potakująco głową. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, jeśli będzie pani chciała porozmawiać lub… pomodlić się, proszę do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
Kate milczała. Nie powiedziała im nawet do widzenia, kiedy wychodzili. Jakby niezależnie od jej woli uruchomiła się jakaś zapadka.
Czekało ją dużo roboty. Musiała nakryć do stołu, obrać ziemniaki, Przygotować surówkę, pokroić chleb. Jak co dzień.
Później, wtedy kiedy zazwyczaj siadała do robótek, pomyśli o Patricku i zastanowi się, co powiedzieć dziewczynkom. Jutro. Nie dzisiaj. Gdy obierała ziemniaki, do oczu znów napłynęły jej łzy.
– Obiecałeś mi jutro, Patricku. Obiecałeś. Trzymam cię za słowo. Wiem, że żyjesz. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
Mówiła do siebie, mamrocząc pod nosem. Cóż w tym dziwnego? Przeżyła wielki szok, więc cokolwiek niezwykłego czy dziwacznego teraz zrobi, nie powinno to być wykorzystane przeciwko niej. Och, Patricku, gdzie jesteś? Czy naprawdę żyjesz, jak twierdzą? Nawet nie spytałam, kiedy to się stało. Powinni mieć wszystko w swoich meldunkach. Najbliżsi mają prawo znać takie szczegóły. Co robiłam w chwili, kiedy się katapultowałeś? Czy było to wczoraj, kiedy nie mogłam sobie znaleźć miejsca? Czy też przedwczoraj, kiedy tak strasznie bolała mnie głowa? Powinnam się domyślić, że coś się stało. Zawsze odgadywaliśmy nawzajem swoje myśli. Och, Patricku, co się dzieje? Dlaczego nie ostrzegły mnie żadne przeczucia?
Umyła ziemniaki i wrzuciła je do garnka. Jej ruchy były pewne, wyćwiczone po latach krzątania się w kuchni. Matka Ziemia – przezywał ją Patrick. Czy jeszcze kiedyś tak powie? Tak, Panie Boże, tak. To jedyne, co zaakceptuję.
Kate pociągnęła nosem, wytarła oczy rękawem i zaczęła kroić sałatę na drobniutkie kawałki, żeby szczerbatej Betsy było ją łatwiej pogryźć. Ellie też lubiła drobno pokrojone warzywa, zawsze układała je wkoło talerza. Ozdabiała pierścień warzyw marchewkami i papryką, śmiejąc się radośnie, na środku talerza stawiała piramidę z cząstek pomidora. Z zielonej sałaty robiła fosę. Co wieczór wszyscy mieli świetną zabawę. A przynajmniej ona, bo Patrick zdawał się ledwo tolerować zachowanie Ellie.
Nie mając chwilowo nic do roboty, Kate powiodła wkoło dzikim wzrokiem. Co powinna teraz zrobić? A jeśli… a jeśli… Postanowiła umyć lodówkę. Kiedy się ma ręce pełne roboty, nie przychodzą do głowy głupie myśli. Boże, a jeśli on nie wróci? Jeśli go zastrzelili, kiedy znalazł się na ziemi? Może powinna zadzwonić do matki albo do którejś z sióstr, do kogoś, kto powiedziałby jej: „Nie martw się, Patrickowi nic się nie stało. Pewnego dnia, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewała, stanie w drzwiach. Patrick był zbyt pełen życia, by umrzeć tak młodo. Na pewno przeżył. Nie trać wiary”.
Kate szorowała zawzięcie lodówkę, dzięki jej wysiłkom półki z nierdzewnej stali zaczęły lśnić. Emalia niemal ją oślepiła swym blaskiem. Chciałaby wiedzieć, dlaczego miała takiego bzika na punkcie porządków. Może się kiedyś nad tym zastanowi. Patrick często się naśmiewał z jej zamiłowania do czystości. „Przecież nie jemy z podłogi, więc jaki w tym sens?” – pytał. Czasami mówiąc to uśmiechał się, kiedy indziej w jego tonie słychać było sarkazm.
Usatysfakcjonowana wyglądem lodówki, umyła butelki i słoiki upewniwszy się, że przykrywki są mocno zakręcone. Spojrzała uważnie na pojemnik z keczupem i maselniczkę. Jej matka zawsze powtarzała, że dobrą gospodynię można poznać po wyglądzie butelki z keczupem i maselniczki. W jej domu obie te rzeczy były bez zarzutu. Patrickowi zawsze skapywał keczup, a okruchy grzanek wpadały do maselniczki. Poczuła, jak po policzkach płyną jej łzy, ale tym razem nie powstrzymywała ich. Może powinna się porządnie wypłakać; przyniesie jej to ulgę i potem pewnie będzie łatwiej.
Umyła wszystkie warzywa i cytryny, po czym wytarła je do sucha. Patrick mówił, że Kate ma chyba bzika robiąc to. Nie znosiła, kiedy czynił podobne uwagi, więc wykonywała te prace wówczas, gdy go nie było w pobliżu. Ale i tak zawsze wiedział.
Tak bardzo się starała być idealną żoną, idealną matką, idealną gospodynią, idealną kochanką, idealną pod każdym względem. Patrick mówił, że nie ma ludzi doskonałych, a nawet jeśli są, nie zależy mu na nich. Uszy i policzki zaczęły ją piec, kiedy przypomniała sobie, jak zaproponował kiedyś: „Pokochajmy się na stojąco w kuchni obok zlewu”. Dziewczynki bawiły się w piaskownicy, okno w kuchni było otwarte. Odmówiła, czym zirytowała Patricka. „Wielka mi rzecz! Wystarczy zadrzeć sukienkę, ściągnąć majtki i po krzyku!” Zaproponowała, żeby poszli do sypialni i zamknęli drzwi na klucz, ale powiedział, by sobie to wybiła z głowy. Zamknął się sam w łazience. Wiedziała, co tam robił. Nie znosiła, kiedy się masturbował. To jej wina. Twarz i uszy nadal ją piekły. Patrick był egoistą, ale ona również. Kiedyś nawet wyjął… wyjął swój instrument i zrobił to na jej oczach. Płakała, prosiła, by przestał, ale nie usłuchał. Stali wtedy w holu przed drzwiami do łazienki, a dziewczynki siedziały w wannie.
– Przeszłość jest prologiem – mruknęła, wkładając ostatnią wymytą cytrynę do pojemnika z owocami.
Po obiedzie Betsy pomogła jej sprzątnąć ze stołu, a Ellie strzepnęła serwetki i odłożyła je na miejsce. Potem dziewczynki wzięły kredki i papier.
– Zapamiętajcie – powiedziała Kate. – Kiedy duża wskazówka znajdzie się na trójce, wasze rysunki dla tatusia mają być skończone, a wy gotowe do wieczornej kąpieli.
Stało się to już uświęconym rytuałem. W piątki Kate składała rysunki dziewczynek i wysyłała je Patrickowi w osobnej kopercie.
– Mamusiu, co mam dzisiaj narysować? – spytała Betsy. Kate udała, że się zastanawia.
– Narysuj, jak siedzimy wszystkie na twoim łóżku, ja z listem w ręku.
– Uśmiechasz się czy jesteś smutna? – spytała Betsy, zmarszczywszy brwi.
– Uśmiecham się. Wszystkie się uśmiechamy. – A co robi Ellie?
– Tuli Roseann.
– Czy mogę narysować pieska, chociaż nie mamy pieska? Czy będzie to oszustwo? – spytała niespokojnie Betsy.
– Nie, Betsy, to nie będzie oszustwo, tylko życzenie. Pokażę ci, jak się pisze słowo „życzenie”. Wtedy tatuś wszystko zrozumie. Piesek to świetny pomysł.
– Czy będziemy mieli kiedyś pieska? – spytała tęsknie Ellie. – Jeśli tak, czy będzie mógł spać w moim łóżeczku? Jak go nazwiemy, mamusiu?
Kate z trudem hamowała łzy.
– Musimy się nad tym zastanowić. Każda z nas wymyśli jakieś imię, a jutro po obiedzie powiemy je sobie. Czyj pomysł będzie najlepszy, ten dostanie lizaka.
– Chcę czerwonego. Ja wygram – powiedziała Ellie pewnym siebie głosem.
– Nie, ja jestem starsza i wiem więcej od ciebie – oświadczyła Betsy wyraźnie rozdrażniona.
Aby zapobiec sprzeczce, Kate skierowała rozmowę na inny temat: w co będą się jutro bawiły w parku.
Kiedy dziewczynki skończyły rysować, Kate pochwaliła ich prace i wysłuchała cierpliwie, jak Ellie tłumaczyła jej, co przedstawia każdy zawijas i kółko. Zawsze zdumiewały ją rysunki Betsy. Dziewczynka najwyraźniej odziedziczyła po niej zdolności plastyczne. Nie miała najmniejszych trudności ze zrozumieniem, co narysowała Betsy. Piesek wyglądał jak piesek, łóżko jak łóżko, nawet postacie ludzi nie ograniczały się do kilku kresek i kółka symbolizującego twarz.
– No, pora się myć. Kto ostatni, ten ciamajda!
– Och, mamusiu! – Dziewczynki chichocząc podreptały do łazienki. Kiedy ubrane w czyste piżamki leżały już w łóżeczkach, Betsy zadała pytanie, które Kate bała się usłyszeć przez cały wieczór.
– Mamusiu, kim był ten pan?
– Majorem lotnictwa, skarbie.
– Czy on zna tatusia?
– Niezupełnie. Słyszał o nim, ale nie spotkał go osobiście.
Betsy, usatysfakcjonowana odpowiedzią, zwinęła się w kłębek pod kołderką.
– Czy przyszedł dziś list?
– Nie, słoneczko, ale za to dzisiaj zamiast jednego nowego przeczytamy dwa stare. Przeczytam ostatni list, jaki wy dostałyście, a potem swój, dobrze?
– Dobrze, dobrze – zgodziła się Ellie. Powieki same jej się zamykały. W chwilę później już mocno spała.
– Mamusiu, najpierw przeczytaj list do mnie.
– Zgoda – powiedziała Kate rozprostowując pomiętą kartkę, którą Betsy kilka razy dziennie obracała w rączkach.
– „Kochana Betsy i Ellie…”
– Tatuś zawsze wymienia mnie przed Ellie. Czy to znaczy, że bardziej mnie kocha, czy też robi tak, bo jestem starsza?
– A jak uważasz?
– Bo jestem starsza – uznała Betsy marszcząc perkaty nosek, patrzyła swymi ciemnymi, błyszczącymi oczami czekając, aż matka zacznie czytać list, który znała na pamięć, tak jak niektóre dziecięce rymowanki.
– „Tęsknię za wami, moje urwisy. Mam nadzieję, że jesteście posłuszne i pomagacie mamusi. Wasze rysunki są prześliczne. Niektóre przyczepiłem w kabinie samolotu. Pokazałem je kolegom z eskadry, powiedzieli, że pewnego dnia zostaniecie artystkami.
"Obiecaj mi jutro" отзывы
Отзывы читателей о книге "Obiecaj mi jutro". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Obiecaj mi jutro" друзьям в соцсетях.