Agnes dopiła kawę i wstawiła kubek do zlewu. W ślad za córką poszła do jej pokoju, zamykając za sobą drzwi.

– Nie toleruję takiego zachowania, Billie. Skoro chcesz być dorosła i postępować jak dorosła, zachowuj się odpowiednio. Dzisiaj zastąpisz mnie w Czerwonym Krzyżu. Masz tam być o dziewiątej i zostać do obiadu. Weź prysznic i idź. Zadzwonię i uprzedzę, że mnie zastąpisz. Jestem zbyt zdenerwowana, żeby pracować – dodała.

Poczucie winy nie pozwoli Billie odmówić. Oczywiście miała rację. Znowu.

Gdy tylko Billie zniknęła za drzwiami, Agnes sięgnęła po telefon. Poprosiła, by połączono ją z podporucznikiem Mossem Colemanem w biurze admirała McCartera. Czekając, bawiła się kalendarzem. Policzyła dni od ostatniej miesiączki Billie. Moss Coleman i jemu podobni nie zawracali sobie głowy antykoncepcją, Agnes gotowa była założyć się o miesięczny przydział żywności. Przełknęła głośno ślinę. Doprawdy, wielce ryzykowała. Do głowy jej nie przyszło, że tak naprawdę ryzykowała Billie, bo to ona mogła zajść w ciążę.

– Biuro admirała McCartera. Podporucznik Coleman przy telefonie.

– Poruczniku, tu Agnes Ames. Czy moglibyśmy porozmawiać, kiedy skończy pan służbę? O której mam na pana czekać przy wejściu na teren jednostki?

Nie owijała w bawełnę. Zamierzała dobić z nim targu. Usta Mossa wykrzywił złośliwy uśmiech. Spóźniła się. Czekał na jej telefon od ósmej.

– Dobrze, proszę pani. Kończę dzisiaj o trzeciej. Do zobaczenia, pani Ames.

Wołowina. Ropa. Elektronika. Rancho. Setki akrów ziemi. Pieniądze. Władza. Prestiż. Wszystko, czego pragnęła dla Billie. Billie podzieli się z matką.

Agnes szybko napisała krótkie liściki do sublokatorek. Bardzo jej przykro, że oznajmia im to tak nagle, ale nie może dłużej wynajmować pokoi. Zakleiła koperty i wsunęła je pod drzwi. Dawno nie była w równie dobrym nastroju.


* * *

Okolice koszar nie należały do ulubionych miejsc Agnes. Czekanie na Mossa umilała sobie obserwowaniem marynarzy. Nie była jeszcze stara i niechętnie musiała przyznać, że mundur rzeczywiście ma w sobie coś pociągającego. Przez chwilę zapragnęła znów być młoda, ale zaraz przywołała się do porządku, dodając „pod warunkiem, że wiedziałabym to, co wiem teraz”.

W studebakerze było gorąco i duszno, na dodatek powietrze wypełniał zapach płynu hamulcowego, który ten idiota w warsztacie rozlał na wykładzinę. Przejrzała się w bocznym lusterku. Chciała kontrolować sytuację, a do tego należy wyglądać jak najlepiej.

Moss Coleman minął wartownika o piętnastej czterdzieści. Spóźnił się czterdzieści minut. Nie przepraszał ani się nie tłumaczył.

– Dzień dobry pani – wsiadł do studebakera z szerokim uśmiechem.

– Witam, poruczniku – odparła chłodno. Nacisnęła pedał gazu. Bawiła go cała sytuacja. Gdyby ojciec o tym wiedział, zzieleniałby. Jego syn dobija targu z kobietą. Jednocześnie irytowało go opanowanie Agnes. Powinna być wściekła. Przecież pozbawił jej córkę dziewictwa! Panowała nad sobą lepiej niż jego ojciec. Agnes Ames to suka. No tak, a ojciec to skurczybyk. On pewnie także wyrośnie na skurczybyka, choć na razie dopiero zaczynał edukację w tym kierunku. Agnes chyba wie, że spełni jej żądania. Wyczuwał jej zadowolenie. W porządku, ale niech się staruszka trochę pomęczy.

– Doskonale pan dzisiaj wygląda, poruczniku. Upał jest okropny, prawda? Liczę, że deszcz ocali mój ogródek.

– Dziękuję pani. – W ostatniej chwili ugryzł się w język i nie odwzajemnił komplementu dodając, że wygląda jak tryumfatorka.

– Czy rozmawiał pan dzisiaj z Billie? – zapytała otwarcie.

– Zadzwoniła do mnie z Czerwonego Krzyża. Podobno zastępuje panią, bo pani źle się czuje. Moja mama zawsze robi sobie okłady z octu na ból głowy.

– Proszę sobie darować te rady. Przejdźmy do rzeczy. – Zaparkowała przed dużym centrum handlowym. – Ani ja, ani pan nie mamy ochoty na kawę, więc zrezygnujemy z tego.

Czytała w jego myślach, zupełnie jak ojciec. Nie był ani zaszokowany, ani zdziwiony jej słowami. Nawet ojciec nie rozegrałby tego lepiej. Agnes Ames była, jak to określał Seth, kobietą z ikrą.

– Nie wątpię, że w tej sytuacji nie zostawi pan mojej córki na lodzie. Wzruszył ramionami, czym ją zdenerwował.

– Niewykluczone, a nawet bardzo możliwe, że Billie jest w ciąży – stwierdziła. – Wczoraj zapewne ani pan, ani jej nie była w głowie antykoncepcja i ewentualne skutki nieostrożności. W każdym razie każdy lekarz potwierdzi, że był to niewłaściwy moment.

Niewłaściwy dla Billie, idealny dla Agnes. A dla niego? Nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, a Agnes już załatwiła ciążę. Chyba nikt lepiej niż ona nie rozumiał powiedzenia „skorzystać z okazji”.

– Czego pani ode mnie chce, pani Ames? Tylko proszę mówić wyraźnie, żeby durny kowboj wszystko zrozumiał. – Jej rumieniec sprawił mu radość. Po teksaskim akcencie nie było śladu, po dobrym samopoczuciu również. Teraz rozmawiali o interesach. Billie to towar. Gdyby mógł, znienawidziłby tego sępa; niestety, wtedy musiałby znienawidzić również siebie.

– Nie chodzi o to, czego ja od pana chcę, Moss, lecz czego Billie będzie potrzebowała. Na wypadek gdyby uszło to pańskiej uwagi: Billie pana kocha, jest w panu zakochana po uszy. Jak pan widzi, nie pytam o pańskie uczucia, w tej chwili nie grają one żadnej roli. Chcę, żeby ożenił się pan z moją córką, co ocali zarówno jej, jak i pana reputację.

Ocali jego reputację? O co jej chodzi? To znaczy, oprócz tego, że chce go za zięcia. Był zdziwiony, że otwarcie, bez eufemizmów, mówi o seksie i ciąży. Coś jest nie tak. Agnes miała minę kota, który właśnie połknął kanarka. Mossowi zdawało się, że to jego piórka przyjemnie łaskoczą ją w gardło.

Już-już miał jej odpowiedzieć, kiedy postanowił przez chwilę przetrzymać ją w niepewności. Należało jej się. Moss podjął decyzję już dawno, kiedy reperował kompas admirała. Oczywiście ożeni się z Billie. Pomijając fakt, że naprawdę ładna z niej dziewczyna i doskonała partnerka w łóżku, Billie Ames stanowiła idealne rozwiązanie jego problemów z Sethem. Ojciec koniecznie chciał wnuków. Dając mu Billie i dziecko, będzie mógł z czystym sumieniem poprosić o nowy przydział. Dzięki Billie i dziecku wyjedzie na Pacyfik, zamiast tkwić za biurkiem w Filadelfii.

– Dziś wieczorem poproszę Billie o rękę – oznajmił. Nie ukrywał szerokiego uśmiechu.

Agnes zamurowało. Nie przypuszczała, że pójdzie tak łatwo. Była przygotowana na dłuższą walkę. Coś jej mówiło, że to nie ona Mossa, lecz on ją wykorzystał. Darowanemu koniowi nie zagląda się jednak w zęby. Bez słowa przekręciła kluczyk w stacyjce. Moss włączył radio, nasunął czapkę na oczy i rozsiadł się wygodnie. Nie zwracał na nią uwagi, wsłuchany w rewelacje z procesu Helen Trent. Jego zachowanie drażniło ją, ale pewnie właśnie tacy są ludzie w Teksasie. W Teksasie…

Wysadziła go przy bramie. Niebo zdążyło już zaciągnąć się chmurami. Odjechała nie dalej niż milę, kiedy rozpętała się burza. Agnes zjechała na pobocze. Nie chciała ryzykować, nie teraz, kiedy otwierały się przed nią złote bramy Teksasu. Kobietom takim jak Agnes Ames nieczęsto udaje się pokonać przepaść między biedą i pracą a luksusem. Luksusem Colemanów. Oto wkrótce dostanie wszystko, co jej się należało od dnia, w którym przyszła na świat, płacząc co sił nad jego niesprawiedliwością. Bo, wspominała teraz, jej życie pełne było niesprawiedliwości od samego początku, od urodzenia się jako córka Maude i Matthew Neibauerów, bogobojnych, ubogich rodziców, po żałosne małżeństwo z Thomasem Amesem, zawarte z przekory.

Już jako dziecko Agnes zastanawiała się, czyjej życie nie potoczyłoby się inaczej, gdyby Neibauerowie nie zamieszkali w domku przy Elm Street, które Maude odziedziczyła po matce. Maude wyszła za Matthew, prostego robotnika, wbrew woli rodziców. Wiedziało o tym całe miasto. Wszyscy kręcili nosem, że jedna z nich popełnia taki mezalians.

Maude, nerwowa i drażliwa, we wszystkim doszukiwała się kpin i złośliwości. Zaciskając zęby, wieszała pranie o świcie, żeby nikt nie widział, że robi to sama, bo nie stać jej na pomoc domową. Bielizna wisiała zawsze między pościelą, śnieżnobiałą, bo Maude wlewała wybielacz całymi litrami. Biel była w jej oczach symbolem przyzwoitości. Brudny kombinezon Matthew suszył się w piwnicy. Nie trzeba przypominać sąsiadom, że Matthew, hydraulik, nie nosi jak oni garnituru i krawata. Życie Maude było jednym pasmem przeszkód nie do pokonania.

Do obowiązków Agnes, odkąd podrosła, było sprzątanie domu w każdą sobotę przed dziesiątą rano, aby nikt jej nie zobaczył. Szorowała, klęcząc na kolanach, ganek i białe kolumienki, aż wszystko lśniło z daleka.

Pewnego lata ojciec doznał uszkodzenia kręgosłupa i nie pracował przez całe lato. Przez kilka tygodni jedli tylko warzywa z ogródka; nader rzadko pozwalali sobie na plasterek bekonu. Agnes nigdy nie narzekała, nawet jeśli odchodziła głodna od stołu. Do dzisiaj jednak przenikał ją dreszcz na wspomnienie upomnień matki, by nie mówiła przyjaciołom, że nie jadła mięsa.

Przyjaciele – jakże niewielu ich miała podczas dorastania. Wolno jej było przyjmować gości tylko na werandzie. Nigdy nie zapraszała ich do kuchni na ciasteczka. Maude obawiała się, że opowiedzą rodzicom o porysowanej podłodze, niemodnej zastawie i wyszczerbionych szklankach.

Agnes często podejrzewała, że ją adoptowano. Miała nadzieję, że tak właśnie było. Nie chciała mieć nic wspólnego z tymi ponurymi, nijakimi ludźmi. Nie wyobrażała sobie Maude nagiej w objęciach Matthew. Z ich sypialni nigdy nie dobiegał żaden odgłos.

Thomas Ames urzekł ją uśmiechem i błyskiem w ciemnych oczach. Dał jej ciepło i uczucie, których tak potrzebowała. Maude była przerażona. Thomas nie był odpowiedni, i już. To leniwy, uparty grzesznik. Jego domem był ciasny pokoik nad barem przy Dwunastej Ulicy. Nie będzie w stanie zapewnić Agnes Neibauer odpowiedniej przyszłości.

Agnes obchodziła teraźniejszość. Chciała Thomasa, jego uśmiechu i czułości.

Kiedyś podsłuchała kłótnię Maude i Matthew.

– Nie pojmuję, jak mogłam nie słuchać matki – wrzeszczała Maude. – Nie myliła się co do ciebie, tak jak ja mam rację w sprawie Agnes i tego chłopaka Amesów!

Agnes i Thomas Ames pobrali się w Elkton, w stanie Maryland. Był to ślub cywilny. Agnes miała wówczas siedemnaście lat. Jak można się było spodziewać, wkrótce po narodzinach Billie doszła do wniosku, że zamieniła jedno nudne życie na drugie, takie samo. Kiedy wygasła namiętność, z trudem znosiła Thomasa i jego zaloty w piątkowe noce. Po śmierci Maude i Matthew Amesowie spakowali swój skromny dobytek i razem z Billie wprowadzili się do domku przy Elm Street. Nic sienie zmieniło. Agnes robiła to samo co wcześniej Maude i z każdym dniem nienawidziła tego coraz bardziej.

Zawsze pragnęła więcej, jak jednak to osiągnąć? Nie modlitwą, to wie każdy głupiec, ciężka praca też nie czyni cudów. Władza, intelekt i wyobraźnia, oto czego potrzeba!

Thomas Ames, mąż i ojciec, umarł z braku wyobraźni, choć to właśnie fantazja ściągnęła na niego uwagę Agnes. Czas, zmartwienia i rachunki do zapłacenia zostawiły swój ślad. Robił co mógł, Agnes przyznawała to niechętnie, ale najlepiej postąpił tamtego dnia, kiedy wydał ostatnie tchnienie na kuchennej podłodze. Umarł, zanim zdążyła do niego podejść.

Nie oszczędzała na pogrzebie. Sąsiedzi, ba, wszyscy parafianie z podziwem dotykali brązowej trumny. Agnes była zadowolona. Nikt nigdy nie policzył, ile bezmięsnych obiadów zjadły z Billie, zanim zapłaciły za trumnę.

Zaledwie dwie godziny po pogrzebie skromna garderoba Thomasa Amesa znalazła się w kościelnej skrzyni dla ubogich. Agnes odwróciła materac na drugą stronę i zasłała łóżko najlepszą, haftowaną pościelą. Potem osunęła się na kolana i dziękowała Bogu, że zabrał Thomasa tak szybko. Nie zniosłaby konieczności pielęgnowania go. W jej życiu i tak dosyć było niesprawiedliwości.


* * *

Burza minęła. Agnes opuściła okno i wytarła szybę lnianą chusteczką. Cały świat się zielenił. Drzewa, krzaki, nawet ona miała na sobie zieloną sukienkę. Zieleń, kolor pieniędzy.

Co za wspaniały dzień.

Rozdział piąty

Tego wieczora Agnes spotkała się z księdzem Donovanem. Nieco minęła się z prawdą, oznajmiając, że Moss się spodziewa przydziału w każdej chwili. Czy naprawdę konieczne są aż trzy zapowiedzi, w trzy kolejne niedziele?

– Pani Ames, nie tak łatwo zmieniać zwyczaje – stwierdził z westchnieniem. – Z drugiej strony, nie pani pierwsza prosi mnie o coś takiego w czasie wojny.

Mała Billie Ames wychodzi za mąż. Nie może nie ulec tej prośbie. Sam ją ochrzcił, z jego rąk przyjęła komunię świętą. Podporucznik Coleman to katolik, przynajmniej ze strony matki. To nietypowe dla Teksańczyka, pomyślał, ale bardzo się ucieszył.

– Dobrze, pani Ames. Zapowiedzi odbędą się w trzech różnych kościołach. – Zamilkł na chwilę. – Bo chyba została jeszcze jedna niedziela przed ślubem? – zapytał surowo.