Na progu apartamentu Moss wziął Billie na ręce i przeniósł przez próg.

– Teraz jesteś moja, Billie Coleman, tylko moja!

W jego ramionach była słaba i bezbronna. Wyraził słowami jej myśli: teraz należał do niej i nic go jej nie odbierze.

W pokoju unosił się zapach róż. Billie jęknęła zachwycona. W wiaderku koło łóżka chłodził się szampan. Nagle ogarnęła ją nieśmiałość. Za oknem nadal świeciło słońce, a oni pójdą do łóżka. Wtedy, po tańcach, światło było zgaszone, niczego nie planowali, po prostu ulegli namiętności. Poczuła, że się rumieni.

Moss zdjął koszulę. Na tle białego podkoszulka wydawał się jeszcze bardziej opalony. Pod trykotem rysowały się silne mięśnie ramion i szeroka klatka piersiowa. Miał wąskie biodra, długie nogi, mocne uda. Był piękny, Billie czuła się przy nim blada i brzydka. Co skłoniło go do małżeństwa z nią? Nie przeszkadzało jej, że być może Moss jest bardziej atrakcyjny niż ona. W przyrodzie samce są zazwyczaj ładniejsze od samic.

Zaciągnął zasłony. Pokój pogrążył siew półmroku. Spojrzał na Billie. Nie promieniała już szczęściem jak przedtem. Przycupnęła na krawędzi łóżka. Po jej minie poznał, że z trudem powstrzymuje łzy. Rozumiał ją i współczuł. Była zmęczona przygotowaniami do ślubu, wyczerpana nadmiarem emocji, przerażona nową rolą żony.

– Billie, pomogę ci rozpiąć sukienkę – zaproponował. Czekał, aż wyrazi na to zgodę. Zazwyczaj był niecierpliwym kochankiem, jednak tym razem się nie spieszył. Chciał rozpalić Billie tak jak wówczas w małym pokoiku.

Stanęła do niego tyłem, żeby rozpiął małe guziczki. Zanim to zrobił, zdjął jej welon i stroik z głowy. Delikatnie uniósł jasne włosy i pocałował w kark. Zadrżała. Rozbierał ją powoli i starannie. Pragnął jej. Patrzył na nią uważnie. Tak, jego Billie jest śliczna, pięknie zbudowana, o krągłych piersiach, szczupłej talii, długich nogach. Jego dotyk przyprawiał ją o dreszcze.

Przyciągnął ją do siebie i ukrył twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem.

– Nie bój się mnie, Billie. Nigdy się mnie nie obawiaj.

Pod wpływem jego ciepłego głosu znikła nieśmiałość. Oparła się o niego.

– Włóż coś wygodnego, a ja otworzę szampana – wyszeptał jej do ucha. Kiedy wyszła z łazienki w koszuli nocnej, Moss leżał na łóżku. W ciemnym pokoju rozbrzmiewała muzyka. Wstrzymała oddech.

– Jesteś taka piękna – w błękitnych oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Chodź, połóż się koło mnie. Chcę cię przytulić.

Oparła głowę na jego ramieniu. Przyciągnął ją do siebie. Uspokajał, pocieszał, nie żądając nic w zamian. Od czasu do czasu muskał ustami jej skronie i wdychał zapach włosów. Był delikatny. Był wyrozumiały. Kochała go coraz bardziej.

Uliczne hałasy zlewały się z muzyką z radia. Łóżko było obce, inne niż jej własne, szersze i dłuższe. W bezosobowo umeblowanym pokoju mieszkały przed nimi setki ludzi. W tym nieznanym otoczeniu Moss był wyjątkiem. Znała go, znała jego dotyk, jego zapach. Szukała w nim pewności, której nie czuła w sobie.

Uniósł jej rękę do ust, pieścił palce, całował wnętrze dłoni. Onieśmielona, cofnęła rękę.

– O czym myśli moja Billie? – zapytał miękko. Odpowiedziała dopiero po długiej chwili:

– Boję się. Wiem, to głupie, ale się boję. Przerażają mnie uczucia, które we mnie budzisz.

– Czy poczujesz się lepiej, wiedząc, że ze mną dzieje się to samo? Dokładnie to samo, Billie.

– Naprawdę? – Z niedowierzaniem spojrzała mu w oczy i wyczytała w nich, że nie kłamie.

– Tak. Ja też nigdy dotychczas nie byłem mężem. Chciałbym robić wszystko jak trzeba. Nie chcę cię zawieść, Billie. Spaliśmy już ze sobą, ale wtedy wszystko było inaczej, prawda? Moss Coleman i Billie Ames. Teraz jesteśmy małżeństwem, państwem Coleman, i mamy przed sobą całe życie. A jednak jesteśmy tymi samymi ludźmi co przedtem. Damy sobie radę, prawda, Billie?

Rozwiał jej obawy. Rozumiał. W nagłym przypływie uczucia otoczyła ramionami jego szyję i pocałowała, wkładając w pieszczotę całą miłość. Objął ją w talii.

– Tak, Billie – wyszeptał. – Chcę, żeby wszystko ułożyło się jak najlepiej. Wzbudzasz we mnie ogień, o tutaj – położył jej dłoń na sercu.

Z lubością poddawała się pocałunkom, którymi obsypywał jej podbródek, szyję, rowek między piersiami. Tasiemki koszuli nocnej ustąpiły pod jego dłońmi, obnażyły ją, oddały mu.

Zamknęła oczy, gdy poczuła falę pożądania. Moss odszedł na chwilę. Wrócił nagi. Pomógł jej zdjąć koszulę. Widząc jak spuszcza oczy, delikatnie podniósł jej podbródek, żeby zobaczyła w jego oczach to, czego tak bardzo pragnęła. Uśmiechnął się tym urokliwym uśmiechem, który kochała najbardziej na świecie.

– Moja Billie – szepnął. – Moja piękna Billie.

Przyciągnął ją do siebie, obsypał pocałunkami. Pieścił jej twarz i ramiona, muskał dłońmi piersi. Rozkoszował się smakiem i zapachem jej skóry. Odnalazł aksamitne wnętrze ud, ale nie posuwał się dalej.

Wyczuwał, że powoli rozprasza jej niepewność. Z łatwością mógłby porwać ją za sobą, lecz wewnętrzny głos podpowiadał mu, że to za mało. Namiętność nie wystarczy. Bez uczucia, bez oddania, bez splecionych ze sobą rąk, nie warto skakać w dół. Chciało mu się śmiać: z innymi kobietami pożądanie wystarczyło aż nadto, ale nie z Billie. Pragnął więcej, potrzebował jej miłości.

– Pragniesz mnie, Billie? Kochasz mnie?

Czekał na odpowiedź. Chciał usłyszeć, jak mu się oddaje. Nie miał zamiaru jej ponaglać, a mimo to, wbrew sobie, kierowany impulsem, błagał:

– Powiedz, że mnie kochasz, Billie.

– Tak, pragnę cię i kocham. I nigdy nie przestanę – jęknęła wpatrzona w niego. Niech wie, jak bardzo go kocha, jak bardzo go potrzebuje. – Chcę, żebyś się ze mną kochał. – Nie poznawała swego ochrypłego głosu. – Naucz mnie miłości.

Jej słowa podnieciły go, spotęgowały doznania. Nakrył jej usta swoimi. Przyciągnął jej dłoń do siebie, uczył swego rytmu. Pod jej dotykiem stawał się bezradny. Chciał ją zaspokoić i chciał, by go kochała.

W oczach Billie widniał tryumf. Moss drżał tak jak ona. Poznawała jego ciało, zauważała różnicę między miękkimi włosami na jego piersi a szorstkimi na podbrzuszu. Ustami znalazła puls na jego szyi, smakowała jego sutki, wrażliwe na dotyk. Zadziwiała ją płaskość jego brzucha i twardość ud. Ulegał jej, zachwycony pieszczotą ust i płomieniem w oczach.

Billie delektowała się kobiecą władzą. Pieściła go głodnymi wargami, szukała dłońmi, potęgując własne pożądanie, doprowadzając go na skraj rozkoszy. Fascynowała ją jego męskość, reagująca na dotyk, silna, a jednak budząca czułość. Chciała poznać każdą cząstkę jego ciała, posiąść go.

Moss zaciskał zęby, starając się nie stracić panowania nad sobą. Spełnienie było tak blisko, ale najpierw chciał się z nią kochać. Z jękiem żalu przewrócił ją na plecy i przykrył sobą. Odpowiadał pieszczotami na pieszczoty, odwzajemniał namiętne pocałunki. Jego dłonie szukały, badały, penetrowały, zaspokajały nie wypowiedziane marzenia.

Ukląkł między rozchylonymi udami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Złote włosy lśniły na poduszce. Drżała. Ogarnął ją płomień, gdy jego usta zsuwały się coraz niżej. Czuła, że wzbija się w powietrze, jak iskra w jesienne popołudnie, mknie ku słońcu. I nagle słońce było w niej, jasne i rozpalone, czyniło j ą częścią wszechświata.

Czekała na niego, pragnęła go, wiedziała, że tylko on wypełni w niej pustkę, tam gdzie kiedyś jaśniało słońce.

Obserwował jej twarz, kiedy się w niej poruszał. Płomień, który w niej rozniecił, teraz ogarnął i jego. Poruszał się coraz szybciej, mocniej, aż razem z nią dotarł na szczyt.

Billie zasnęła w ramionach męża. Zostawiła za sobą ostatnie pozostałości dzieciństwa. Bała się, że nigdy już nie będzie sobą, że wszystko się rozpadło, a spod tych szczątków wyłoniła się kobieta. Wtedy właśnie uczyniła pierwszy krok w dorosłość. Moss był jej przewodnikiem.

Rozdział szósty

– Sama nie wiem, Moss. – Billie czepiała się jego ramienia, z ociąganiem idąc przez płytę lotniska w stronę małego samolociku.

– Daj spokój. Chcę, żebyś ze mną poleciała. To dla mnie ważne – przekonywał. – Zobacz, czeka na nas. Polubisz to, zapewniam cię.

– Nie, proszę – błagała. – Może po prostu tu poczekam?

– Nie. Nie poczekasz tu. Polecisz ze mną. Wyszłaś za pilota. Chcę, żebyś wiedziała, co to znaczy. Nie ufasz mi?

Dla niego zrobiłaby wszystko. Za nic nie sprawiłaby mu przykrości.

– Ależ oczywiście, że ci ufam. To samolot budzi moje obawy. Jak mówi mama, gdyby Bóg chciał, żebyśmy latali, to dałby nam skrzydła.

– I dał, Billie. Tylko że nie umieścił ich na naszych plecach. To właśnie te skrzydła nam dał. A teraz nie bądź takim głuptaskiem i polataj z mężem.

Kiedy ruszyła za nim, wyglądała, jakby szła na egzekucję.

– Piękna maszyna, prawda? I bezpieczna.

Billie nie widziała nic pięknego w samolocie o żółtych skrzydłach i niebieskim kadłubie. Zauważyła natomiast, że kokpit nie ma dachu.

– Moss! Tu nie ma dachu! Wypadnę!

– Nie „dachu”, osłony kabiny – poprawił ją. – I nie bój się, nie wypadniesz. Przypnę cię pasami. Pokochasz to, Billie.

Moss zajął się przeglądem samolotu. Muskał palcami delikatne skrzydła, sprawdzał stan podwozia. Dotykał go tak, jak mężczyzna dotyka kobiety: z czułością, oddaniem, szacunkiem.

Ciepłe podmuchy wiatru szarpały jego koszulą i rozwiewały włosy. Billie wolała nie myśleć o skórze, która na pewno będzie jej złazić z nosa. Moss nie widział świata poza samolotem. Właśnie zakończył przegląd.

– Jest w doskonałym stanie – orzekł. – No, chodź, Billie. Wskakuj.

Pokazał jej, gdzie postawić nogę i wepchnął ją do środka, widząc, jak się niezdarnie gramoli.

– Zbierz włosy pod hełmem – podał jej skórzaną czapkę – pilotkę. – Będzie strasznie wiało. Naciągnij go porządnie na uszy. Aha, uważaj na drucik: jest od słuchawek.

Wciągnęła pilotkę na rozwiane włosy. Moss napluł w gogle i wytarł je rękawem.

– Nie chcemy przecież, żeby zachodziły mgłą – wyjaśnił. – Masz dobrze widzieć.

Założywszy je, zgodnie z jego poleceniem zaciągnęła pasek z tyłu głowy.

Nie podobało jej się, już wiedziała, że nienawidzi latania, najbardziej jednak drażniło ją zachowanie Mossa. Nie z jej powodu ogarnęło go podniecenie. Wywołał je paskudnie pomalowany samolocik.

W kokpicie było niewiele miejsca, a co dopiero gdyby na jej miejscu siedział potężny mężczyzna? Tylko przestrzeń na nogi była bardzo obszerna. Billie nie sięgała stopami podpórki, dzięki której łatwiej zniosłaby gwałtowne ruchy maszyny. Kuliła się na siedzeniu, bezbronna i przerażona.

Moss postukał w kadłub i wskoczył na fotel za nią. Choć dzieliło ich zaledwie kilka cali, Billie poczuła się opuszczona. Pragnęła jego bliskości. Nagle zawarczał silnik. Śmigło zaczęło się obracać, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Zacisnęła dłonie. Mknęli pasem startowym, rozpędzając się coraz bardziej. Billie wcisnęła się głęboko w fotel, daremnie szukając oparcia dla stóp. Dopiero głos Mossa w słuchawkach uświadomił jej, co tak szumiało w uszach.

– Spokojnie, Billie. Zaraz będziemy w górze.

Z całej siły zacisnęła powieki. Nagłe warknięcie silnika, ostatni wybój na drodze i wzbili się w powietrze.

– Dobra dziewczyna. Spokojnie, kochanie, spokojnie. – To Moss.

Billie czerpała pociechę z jego głosu. Tylko te słowa podtrzymywały ją na duchu.

– Tak, kochanie. Pokażemy mojej żonie, co potrafisz. To jej pierwszy lot. Ze zdumienia na chwilę zapomniała o strachu; Moss przemawiał do samolotu! Adresatką czułych słówek była głupia maszyna w wyzywających kolorach!

– Wznosimy się, Billie. Trzymaj się!

Dziób samolotu celował w niebo. Billie raz po raz przełykała nerwowo ślinę. Zamknęła oczy. Postanowiła, że otworzy je dopiero wtedy, kiedy poczuje pod stopami dobrą starą ziemię. Wiatr smagał po twarzy, gwizdał w uszach. Pobielałymi dłońmi wczepiła się w fotel. Błagała niebiosa o bezpieczny powrót na ziemię. Panika mroziła krew w żyłach.

– Tak, kochanie! Jesteś wspaniała! – wykrzykiwał Moss, pijany szczęściem.

Latali ponad godzinę. Kiedy wreszcie wylądowali, Billie siłą odrywała zesztywniałe palce od fotela. Przyciskała ręce do ud, żeby przestały układać się w szpony.

Nienawidziła latania. Co gorsza, przekonała się, że samoloty to jej rywale. Była o nie zazdrosna jak o prawdziwe kobiety.

Moss pomógł jej wysiąść. Promieniał.

– Boże, dawno nie było mi tak dobrze. Dzień bez latania to dzień stracony. – Poklepał skrzydło samolotu: – Kochanie moje. – A do Billie dodał: – Byłaś uroczą pasażerką.

Objął ją ramieniem. Powoli oddalali się od samolotu.

W budynku Billie gwałtownie wyrwała się Mossowi. Zniknęła za drzwiami z napisem „panie”. Na uginających się nogach weszła do kabiny, osunęła się na kolana i zwymiotowała.


* * *

Billie i Moss zajęli największy pokój w domku przy Elm Street 749.