– Obiecuję, kochany. Co to znaczy? Czyżbyś dostał nowe rozkazy? Myślałam, że ojciec to załatwił…
– Owszem, ale ja to zmieniłem. – Oddał słuchawkę Billie, zanim matka zadała następne pytanie.
Billie głośno przełknęła ślinę.
– Pani Coleman. Tu Billie Ames, to jest Billie Coleman.
Moss uśmiechnął się, widząc jej zakłopotanie.
– Bardzo chciałam poznać panią i pana Colemana. Mam nadzieję, że nie sprawimy państwu kłopotu naszym przyjazdem.
– Drogie dziecko, nie zgodziłabym się na inne rozwiązanie. Nie mogę się już was doczekać. Musimy być razem, Billie, ze względu na Mossa.
– Dziękuję, pani Coleman. Oddaję słuchawkę Mossowi. Chce jeszcze rozmawiać z ojcem.
Przyłożył słuchawkę do ucha. W głosie ojca pojawiła się nowa nuta. Czyżby pogodził się z jego decyzją? Nie. To z powodu dziecka. Znając Setha, Moss wiedział, że ojciec zdążył już je zapisać do najlepszej szkoły. Zapewne wkrótce założy fundusz powierniczy i zamówi kucyka.
– Przyślij do nas swoją rodzinę, synu. Zajmiemy się nimi. I uważaj na siebie. Straszny z ciebie głupiec, wiesz o tym?
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kocham cię, tato.
– Wiem o tym. Daj Japońcom popalić.
Połączenie przerwano.
W Austin, w Teksasie, Seth Coleman wstał zza olbrzymiego biurka w bibliotece i podszedł do okna. Nie widzącym wzrokiem patrzył na ogród i pastwiska dla bydła. Odwrócił się, bo nie chciał, żeby żona widziała jego porażkę. Telefon Mossa oznaczał jego klęskę. Chłopak szedł na wojnę. Wnuk stanowił pociechę na otarcie łez.
Jessica Coleman patrzyła na męża współczującym wzrokiem. Seth darzył Mossa ślepą miłością i świadomość, że mógłby zginąć na wojnie, załamała go. Sama kochała syna równie mocno i tak samo obawiała się o niego, ale jej miłości, w przeciwieństwie do uczuć Setha, nie towarzyszyły zaborczość i władczość, lecz czułość i troskliwość. Seth kochał i nienawidził w ten sam sposób. Nauczyła się to akceptować przed wielu laty. A to, czego nie kochał lub nienawidził, nie istniało w jego świecie. Na przykład ona, Jessica.
– Masz synową, Jess – poinformował ją.
Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła, że zaakceptował decyzję Mossa.
– A ja będę miał wnuka! – oświadczył dumnie.
Billie leżała wsłuchana w oddech Mossa. Chciała nauczyć się go na pamięć, tak żeby przed oczyma mieć zawsze rysy jego twarzy. Musi zapamiętać dotyk jego dłoni, kiedy się z nią kochał. Chociaż łamał jej serce, nie powie mu o tym teraz, kiedy szedł na wojnę.
Przytuliła się do niego, spragniona jego ciepła oparła mu głowę na ramieniu. Nie mogła go nie dotykać, nie szukać szerokiej piersi i płaskiego brzucha. Kochała go. Przynajmniej w tej chwili należał do niej.
Poruszył się. Pocałował ją i otoczył ramionami, szepcząc jej imię. Dłoń Billie powędrowała niżej, budziła w nim pożądanie. Chociaż tyle zabierze ze sobą do Teksasu.
Rozdział siódmy
Uwzględniając postoje i opóźnienia, podróż do Austin trwała tydzień. Było to najgorsze siedem dni w życiu Billie. Poranne nudności pojawiły się w dniu wyjazdu Mossa i z reguły nie ustępowały do wieczora. Całą drogę spędziła na dolnym posłaniu. Obok stało wiadro, przyniesione przez uczynnego konduktora. Agnes chuchała na nią i dmuchała przez pierwsze dwa dni, dopóki Billie nie oznajmiła, że chce być sama.
Agnes posłuchała z chęcią. Trzy razy dziennie zasiadała do stołu w luksusowo urządzonym wagonie restauracyjnym, gdzie nie omieszkała informować wszystkich obecnych, że jest jedną z Colemanów z Austin. Nie kłamała wprost; to rozmówcy wyciągali wnioski, że mają do czynienia z kimś, w czyich żyłach płynie krew Colemanów, głowiąc się jednakże, kim właściwie, u licha, są ci Colemanowie. Dla Agnes podróż była przygodą, uwerturą do nowego życia. Mossowi nie poświęciła ani jednej myśli; zapomniała o nim w chwili, gdy wyjechał do San Diego i dalej, na Hawaje. Moss Coleman spełnił swój obowiązek. To wystarczy.
Rankiem 25 sierpnia 1942 roku pociąg wjechał na stację w Austin. Billie, wsparta na ramieniu matki, znowu walczyła z atakiem mdłości. Ponieważ od siedmiu dni praktycznie nie wstawała z łóżka, nogi się pod nią uginały, bolał kręgosłup. Była blada i wymizerowana.
– Pani Coleman? – Uśmiechnięty kolejarz w białym mundurze ukłonił się grzecznie.
– Tak – Agnes odpowiedziała za Billie, która przysiadła na posłaniu.
– Proszę za mną, pani Coleman. Zechcą mi panie dać kwity bagażowe, żebym mógł odebrać walizki.
Zapewne Colemanowie dali mu niezły napiwek, stąd ten szeroki uśmiech, wydedukowała Agnes. Wyciągnęła kwity z torebki:
– Chodźmy, Billie. Nie możemy kazać innym czekać.
Kolejarz zaprowadził je do drzwi i pomógł wysiąść. Wśród tłumu na peronie zwracała uwagę pewna para: siwowłosa kobieta i potężny mężczyzna o lasce. Za ich plecami stał szofer w czapce i liberii.
Billie napotkała wzrok teścia. Od razu odgadła, co myślał: więc to jest kobieta, którą Moss miał nieszczęście poślubić! Szybko spojrzała na teściową; w szarych oczach było współczucie i zrozumienie. Zanim się spostrzegła, dama ruszyła w jej stronę.
– Skarbie, jesteś chora – stwierdziła Jessica Coleman. – Chodźmy. Tita, nasza gosposia, zna lekarstwa na wszelkie dolegliwości, łącznie z rannymi mdłościami. Za kilka dni będziesz zdrowa jak rydz.
Pani Coleman nie musiała patrzeć na Setha. I tak znała jego myśli: Moss zwariował, wybierając tę bladą bidulę na matkę jego wnuka.
Jessica zwróciła się do Agnes:
– Pani Ames, mam nadzieję, że tak jak my polubi pani życie w Sunbridge. – W jej cichym głosie Billie odnalazła teksaski akcent męża.
Uprzejma odpowiedź Agnes dawała im jasno do zrozumienia, że jej przyjazd to pomysł Mossa; czuł się lepiej, wiedząc, że będzie z Billie, a ona, oczywiście, nie chciała mu się sprzeciwiać. Poinformowała ich o tym, nie okazując żadnych uczuć. Zachowywała się skromnie i poprawnie. Seth przypomniał sobie, co odpowiedział Moss na pytanie, jaka jest teściowa: „taka jak ty”. Otóż i ona we własnej osobie. Agnes Ames w kostiumie o klasycznym kroju i czarnym małym kapeluszu na kasztanowych lokach, kobieta czynu. Spodobała się Sethowi. Wrócił spojrzeniem do Billie. Szkoda, że syn nie podziela jego gustu, jeśli chodzi o kobiety.
– Zabierz małą do samochodu, Jess – polecił. – Biedula jest chyba ledwo żywa. Pani Ames i ja zaraz przyjdziemy. Carlo – zwrócił się do szofera – zajmij się bagażem.
Wziął Agnes pod rękę. Szli za Jessica i Billie.
– Zrobimy tak: Jess i pani córka pojadą do Sunbridge. My dołączymy potem, weźmiemy służbowy samochód ode mnie z biura – zadecydował. Nie miał najmniejszej ochoty jechać czterdzieści mil z ciężarną kobietą, która ma mdłości. Poza tym będzie miał czas, aby lepiej poznać Agnes.
– Nie mam nic przeciwko temu. Ostatnimi czasy kiepska z Billie towarzyszka. Dziecko, rozumie pan.
Uśmiechnął się sztucznie. Błękitne oczy pod siwą czupryną zabłysły tak samo jak oczy Mossa. Agnes przyglądała mu się uważnie, ciekawa, czy laska jest mu naprawdę potrzebna. Utykał lekko, ale nie na tyle, by musiał się podpierać. Ten wysoki potężny mężczyzna nie miał w sobie śladu słabości. To, co mówił, częściowo tylko oddawało, co myślał. Choć Agnes od razu spodobało się jego towarzystwo, zdawała sobie sprawę, że jest wyjątkiem. Seth Coleman zazwyczaj onieśmielał kobiety, zwłaszcza osoby młode i naiwne jak Billie.
Jej uwagi nie uszedł żaden szczegół: szofer w liberii, biały stetson Setha robiony na zamówienie, jedwabny kostium Jessiki. Kiedy wszystkie walizki zniknęły w bagażniku czarnego packarda, wsiedli do samochodu: Agnes, Billie i Jessica zajęły tylne siedzenie, Seth usiadł z przodu, obok Carlosa.
– Jess, pani Ames i ja wyskoczymy koło biura. Muszę podpisać pewne dokumenty. Dołączymy do was później.
– Może pani Ames jest zmęczona i wolałaby od razu pojechać do Sunbridge – zaoponowała Jessica. Tym samym dawała Agnes szansę.
– Bzdura! – ryknął Seth.
– Szczerze mówiąc, spałam doskonale, pani Coleman. Z przyjemnością pójdę z pani mężem do biura.
Jessica z uśmiechem skinęła głową.
– Ona jest Jessica, a ja – Seth! – huknął teść Billie z przedniego siedzenia.
– A ja jestem Agnes! – odpowiedziała tym samym tonem.
Seth uśmiechnął się wbrew sobie. A zatem staruszka odpłaciła tą samą monetą. Może więc nie wszystko stracone. Może z czasem córka stwardnieje, upodobni się do matki. Podobała mu się Agnes, zadecydował błyskawicznie, tak jak zawsze. Kobiety w jego domu są za miękkie, za łatwo płaczą. Agnes będzie miłą odmianą.
O tym, jaki błąd popełniła, wyobrażając sobie Austin jako miasteczko na Dzikim Zachodzie, przekonała się Agnes już pierwszego dnia. Jechali szerokimi brukowanymi ulicami. Centrum, choć nie mogło się równać z rozmiarami i pośpiechem Nowego Jorku, w niczym nie ustępowało Filadelfii. Podłużny czarny packard zahamował przed wysokim budynkiem z fasadą z różowego włoskiego marmuru. Nad obrotowymi drzwiami ze szkła i mosiądzu widniał napis COLEMAN. Chociaż zrobiło to na Agnes olbrzymie wrażenie, nie dała nic po sobie poznać, jakby wielu jej znajomych miało własne wieżowce. Nagle przypomniała sobie o Billie.
– Dasz sobie radę, prawda, kochanie? Niedługo do was dołączymy.
Billie zamknęła oczy, żeby nie drażniło ich ostre słoneczne światło. Z ulgą myślała, że Agnes zaraz wysiądzie, a wraz z nią zniknie duszący zapach perfum.
– Damy sobie radę – zapewniła Jessica. – Jedziemy prosto do domu. Zaraz wyślę Billie do łóżka. Seth, może zaprosisz Agnes na lunch? Na pewno nie wrócicie do Sunbridge przed południem.
– Dobry pomysł, Jess – mruknął. Dlaczego ona uważa, że potrzebne są aż trzy posiłki dziennie? Pamiętał czasy, kiedy był szczęśliwy jedząc raz na dzień.
Billie przespała całą czterdziestomilową drogę do Sunbridge. Jessica gładziła ją po ramieniu. Gdyby nie obawa, że ją obudzi, przytuliłaby synową do siebie.
Billie Ames Coleman, żona Mossa, żona jej syna i wkrótce matka jej wnuka. Kiedyś, przed laty, ona była równie ładna, młoda i pełna nadziei jak Billie. Czas i Seth to zmienili.
Poczuła gorycz, choć zazwyczaj to uczucie opanowywało ją rankiem, kiedy budziła się w pustym łóżku. Człowiek ma prawo użalać się nad sobą. Czy w jej wieku wymagała za dużo, pragnąc oddania, czułości i towarzystwa? Gorączkowo szukała w pamięci, kiedy między nią a Sethem przestało się układać. Zawsze dochodziła do tego samego wniosku: był to dzień narodzin Mossa. Spełniła jego oczekiwania, dała mu syna. Pierwszego syna, powiedział dumnie, pierwszego z wielu. Rozczarowanie po przyjściu na świat Amelii zamieniło się w zgorzknienie, kiedy okazało się, że Jessica nie może mieć więcej dzieci. Tak, wtedy właśnie wszystko się popsuło i Seth nie odwiedzał więcej jej sypialni…
Jessica była zakochana po uszy w szorstkim, surowym Secie Colemanie. Śmiechem kwitowała jego słowa, kiedy zapewniał, że jest dokładnie tym, czego potrzebuje, damą z dobrego domu, której dziedzictwo uszlachetni krew Colemanów.
– Jess, masz klasę – powtarzał i brał ją na ręce. Zawsze dostawał, czego pragnął, a w owym czasie pragnął jej. Nie taił swoich zamiarów, mówił o nich każdemu, kto chciał słuchać. Nie była w stanie oprzeć się przystojnemu agresywnemu mężczyźnie, choć miał brud za paznokciami. Opowiadał o swoim marzeniu: największym, najwspanialszym ranchu w Teksasie: Jessica nie wątpiła, że dopnie celu, nawet gdyby miał własnoręcznie orać nieurodzajną ziemię. Kiedyś myślała, że pragnie tego dla niej. Teraz znała go lepiej. Rancho było dla niego, podobnie jak jej dziedzictwo i szacunek, którym się cieszyła. Oddała je chętnie, przekonana, że w zamian otrzyma miłość i czułość.
Rodzice na próżno tłumaczyli, że popełnia błąd, wychodząc za niego. Carl Bowdrie, związany z bankiem w Austin, pragnął jej niemal równie mocno jak Coleman. Tylko że w jego oczach nie było wyzwania, które widniało w spojrzeniu Setha.
Dzieciństwo w domu rodziców nie przygotowało Jessiki do życia u boku Setha Colemana. Jej ojciec, dżentelmen z dobrej rodziny, otrzymał klasyczne wychowanie i nieduży majątek. Mama była prawdziwą damą. Nie byli bogaci, ale też niczego im nie brakowało. Życie, pełne miłości i oddania, stanowiło ciąg prostych przyjemności: kolacje w gronie dobrze wychowanych, inteligentnych osób, dobre wino, wyśmienite jedzenie, dyskretna obsługa.
Nigdy nie przywykła do przyjęć Setha: whisky, piwo na beczki, krzyki i burdy. Ostatnio, co prawda, wiele się zmieniło, przynajmniej pozornie. Whisky zastąpił szampan, a goście zachowywali się jak ludzie cywilizowani. Pod warstwą ogłady zostali tacy sami: przyciągał ich na owe przyjęcia ten sam cel – pieniądze.
Tylko raz poprosiła o coś Setha. Chciała zatrzymać dom, który odziedziczyła po rodzicach. Wyobrażała sobie, że co jakiś czas zabierze dzieci do domu swego dzieciństwa i udowodni, że nie cały świat kręci się wokół jednego człowieka. Seth odmówił. Odebrał jej dom, tak jak odebrał jej dzieci.
"Żona Mossa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Żona Mossa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Żona Mossa" друзьям в соцсетях.