Billie poczuła ukłucie zazdrości. Kim jest Alice?

Na innych zdjęciach Mossowi towarzyszyła Amelia, jego siostra. Billie widziała ją w albumie rodzinnym. Stali obok siebie, Amelia obejmuje szyję kucyka, Moss władczo trzyma uzdę.

Billie przysiadła na łóżku i dotknęła swetra z zielonej wełny. Tak mało o nim wiedziała. Ze smutkiem uświadomiła sobie, że człowiek, któremu oddała serce, nadal jest jej obcy. Nigdy nie było czasu na pytania, na poznawanie przeszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość. I oto znalazła się w jego pokoju, w świątyni jego dzieciństwa. Nagle wydało jej się, że przysłał ją do Teksasu, by czekała tu na niego jak kolejna rzecz, która do niego należy. Machinalnie dotknęła brzucha. Owoc ich miłości także należy do Mossa. Dziecko, tak jak ona, będzie czekało, aż właściciel się nim zainteresuje.


* * *

W przeszłości zanurzała się Billie także w warsztacie, dokąd Jessica zabrała ją później. Moss, już nieco starszy, zapełnił małą izdebkę za stajnią silnikami, kablami, śrubokrętami. Także tutaj odnosiło się wrażenie, że wyszedł na chwilę, że zaraz wróci i dokończy zaczęty projekt.

– Właściwie dawno temu trzeba było to wszystko wyrzucić – zauważyła Jessica pogodnie – ale Seth nie chce nawet o tym słyszeć. Jest uparty jak osioł. A przecież Moss na pewno nie będzie tu już majsterkował, skoro ma do dyspozycji laboratoria z najnowocześniejszym wyposażeniem.

Billie uniosła brwi w niemym pytaniu.

– Właśnie tak, kochanie. Moss ci nie powiedział? Pewnie był zbyt zajęty zawracaniem ci w głowie – zażartowała teściowa. – Imperium Setha nie ogranicza się do bydła i ropy, o nie. Colemanowie zajmują się także elektroniką. Moss ma głowę na karku, jeśli chodzi o świeże pomysły albo nowe zastosowanie starych wynalazków. To dosłowny cytat z Setha. Ja także jestem bardzo z Mossa dumna. Chociaż ojciec spełniał każdą jego zachciankę, Moss nie jest zepsuty ani leniwy. Bardziej niż nowy sportowy samochód cieszą go jego drobne wynalazki. – Uśmiech Jessiki zdradzał, jak bardzo docenia syna. – Moss zawsze miał głowę na karku. Muszę przyznać, że wykazał się doskonałym gustem przy wyborze żony. – Objęła Billie. – Stałaś mi się bardzo bliska, kochanie. Nie ukrywam, że ma to związek z dzieckiem, które ma przyjść na świat, ale niezależnie od tego bardzo się cieszę, że przyjechałaś do Sunbridge.

– Moss wykazał się także doskonałym gustem przy wyborze matki – zażartowała Billie, odwzajemniając uścisk. – Dziękuję, że pokazałaś mi jego pokój i warsztat. Tylu rzeczy ciągle nie wiem o moim mężu.

– Mężczyzn z rodziny Colemanów niełatwo zrozumieć, Billie. Moss ma w sobie dużo z ojca, a choć jestem żoną Setha od prawie trzydziestu lat, skłamałabym mówiąc, że go znam. To jest świat Mossa, Billie, i jeśli chcesz być szczęśliwa, uczyń z niego także twój świat. Twoje dziecko będzie częścią Sunbridge. Mara nadzieję, że zgłębianie tajemnic pozwoli ci zapomnieć o samotności.

Razem wyszły na zewnątrz, na rozpalone słońce Teksasu. Billie próbowała spojrzeć na trawnik i pastwiska oczami Mossa. Sunbridge. Jego dom. Czy kiedykolwiek stanie się domem dla niej?


* * *

Seth poświęcił wyjątkowo dużo czasu na ubranie się do kolacji. Zazwyczaj sięgał do szafy i wkładał na siebie pierwszą lepszą rzecz. Tego wieczora jednak będą goście. Goście, żachnął się. Wybladła żona Mossa i jej matka, pirania w ludzkiej postaci. Zdecydował się na szytą na miarę zamszową marynarkę za 500 dolarów. Postanowił nawet włożyć krawat. Trochę szpanu nie zaszkodzi. Agnes Ames na pewno wyceni każdą sztukę jego garderoby co do centa. Gdyby nie znał się na ludziach, nie zaszedłby tak daleko. Seth widział kiedyś ogień płonący w oczach Agnes; znał go z własnego spojrzenia.

Przyjrzał się sobie uważnie. Był uosobieniem sukcesu. Nie tak dawno magazyn „Texan” poświęcił mu duży artykuł i wspominał jego trudne dzieciństwo. Trudne, dobre sobie, żachnął się. Urodził się w rodzinie farmera biednego jak mysz kościelna. Wraz z piątką braci harował od świtu do nocy. Sypiał na twardym materacu, za źródło ciepła mając jedynie nie myte ciała braci. Nigdy nie zapomni ich zapachu… Matka zawsze chodziła z brzuchem albo rodziła kolejne niepotrzebne nikomu dziecko. Rozpacz w oczach ojca i smród bimbru w jego oddechu przekonały go, że praca na cudzej ziemi nie daje porządnego dachu nad głową.


* * *

Miał dwanaście lat, kiedy ukradł 60 centów z dzbanka na mleko i uciekł z domu. Bał się wielkiego świata, ale jeszcze bardziej obawiał się zostać w chałupie na jałowym poletku. Przez rok czy dwa włóczył się bez celu, żebrał, najmował się do rozmaitych prac. Ludzie brali go za starszego niż był w rzeczywistości, prawdopodobnie ze względu na silne ciało i powagę w spojrzeniu. Zaczepił się na polach naftowych. Harował jak niewolnik i tak też był traktowany, ale po miesiącu zarobił 14 dolarów i 85 centów. Tylko to się liczyło. Oszczędzał, kupował tylko rzeczy niezbędne: ciepły płaszcz, solidne buty, starego muła. Skarpeta pod materacem stawała się grubsza z roku na rok.

Kiedy miał dwadzieścia lat, poznał Skida Donovana, starego poszukiwacza ropy, który nie miał grosza przy duszy, za to dzierżawił stary, pusty odwiert. Seth wierzył, że nadal jest tam ropa, mówiło mu to przeczucie. W całym Teksasie ludzie bogacili się dzięki ropie. Postanowił zaryzykować, zszedł w spółkę ze Skidem.

– Urabiał sobie ręce po łokcie. Fakt, że duże firmy chciały przejąć ich działkę, utwierdzał go w przekonaniu, że znajdą ropę. Nauczył się walczyć i nie ufać nikomu. Szczęście mu dopisało. Ropa trysnęła. On pracował, a Skid przepijał swoje 50 procent. Po dwóch latach Seth wykupił jego udziały bez wyrzutów sumienia. Do licha, przecież Skid i tak zapije się na śmierć w pół roku, więc co z tego, że wymusił na nim podpis po pijanemu? Świat należy do zwycięzców…

Lustro mówiło mu coś, czego nie chciał przyjąć do wiadomości. Coraz bardziej upodabniał się do ojca. Jego twarz, poorana zmarszczkami i bruzdami, wyglądała jak ta, której nienawidził. Kopnął zwierciadło bez namysłu. Rozprysło się na tysiące lśniących kawałków.

Czasami zastanawiał się, czy nie powinien wysłać pieniędzy ojcu i braciom, tym bezwolnym, żałosnym stworzeniom. Chociaż z drugiej strony, dlaczego miałby ich powstrzymywać, skoro chcą tkwić w ubóstwie? Posyłanie im pieniędzy to jak sikanie do oceanu. Są zbyt głupi. Niczego im nie zawdzięczał. Nie pamiętał nawet, by ojciec zwracał się do niego inaczej niż „chłopcze”. Był też przekonany, że po jego ucieczce wszyscy się ucieszyli: było o jedną gębę mniej do wykarmienia. Nigdy go przecież nie szukali.

Nie powiedział Jessice całej prawdy. Odkąd ją poznał, robił wszystko, żeby została jego żoną. Wiedziała, że zaczynał skromnie, ale nie miała pojęcia, co to naprawdę oznacza. Kobiety nie muszą wiedzieć wszystkiego.

Tak, pragnął Jess. Pochodziła z dobrej rodziny, w jej żyłach płynęła dobra krew. Nie miała pieniędzy, ale to akurat było bez znaczenia – wiedział, że sam zarobi więcej, niż potrzebowali. Biedna Jessica. Śliczna jak obrazek i zakochana w nim po uszy. Niestety, za słaba, za miękka, bez kręgosłupa. Chciał gromady silnych synów, a dostał nic nie wartą córkę, po której Jess nie mogła mieć więcej dzieci. Czasami los jest niesprawiedliwy. No i dała mu Mossa. Był jej wdzięczny za wspaniałego syna. Zapewnił jej wygodne życie. Nie uskarżała się na nic.

Agnes Ames to dopiero kobieta. Podziwiał jej nieugiętą postawę i zręczne dłonie. Silna i atrakcyjna kobieta. Szkoda, że nie da się powiedzieć tego samego o tej dziewuszce, którą poślubił Moss. Billie musi stwardnieć, jeśli chce stać się jedną z Colemanów. Oby się mylił, ale wydawało mu się, że widzi w niej słabości Jessiki. Jest za chuda, ma wąskie biodra.

Tak jest, zaszedł wysoko, idąc na skróty. Sam ustalał zasady gry. Dziedzictwo, które pozostawi synowi i wnukom, było tego warte. Jego rodzina, jego dziedzictwo. Jeśli wygrywać, to wygrywać na całej linii.


* * *

Seth Coleman zasiadł u szczytu stołu z wiśniowego drzewa jak prawdziwy patriarcha. Wiktoriański żyrandol oświetlał starannie zaczesane siwe włosy i opaloną twarz. Marynarka z brązowego zamszu podkreślała szerokość ramion. Jedwabna kamizelka przywodziła na myśl miniony wiek. Billie szukała w jego twarzy podobieństwa do Mossa; ojciec i syn mieli takie same błękitne oczy – W spojrzeniu Setha widniało doświadczenie i mądrość, ale nie było w nich ciepła i humoru, które znała z oczu męża. Te cechy odziedziczył zapewne po Jessice.

– Co na kolację? – ryknął Seth basem. – Nie chcę was obrazić, drogie panie – tu przesłał uśmiech Agnes – ale mam nadzieję, że dostaniemy porządne żarcie, w które mężczyzna może wbić zęby.

– Seth, wiesz doskonale, co powiedział lekarz o twojej diecie – wtrąciła Jessica lekkim tonem. – Dziś mamy rostbef i ziemniaki. To powinno zaspokoić apetyt każdego mężczyzny, Seth, nawet twój.

– Do licha z lekarzem! Mam ochotę na porządny stek albo żeberka! To dopiero prawdziwe męskie jedzenie. Tita! Dawaj, co tam upichciłaś! Mam nadzieję, że nie wysmażyłaś tego na podeszwę! Jeśli ktoś ma delikatny żołądek, niech je co innego!

Mówiąc o „delikatnym żołądku” miał oczywiście na myśli Billie. Starała się nie myśleć o na wpół surowym mięsie, które teść tak lubił. Oby tylko żołądek nie dał jej się we znaki podczas posiłku! Szukała pociechy u Agnes, ale matka pochłonięta była jedzeniem zupy z kukurydzy, kolejnego przysmaku Setha. Billie wolała nie patrzeć na kawał masła pływający w talerzu.

– Zabrałam dzisiaj Billie do dawnego pokoju Mossa i do warsztatu – oznajmiła Jessica. Była optymistką: może częste spotkania synowej i męża poprawią ich wzajemne stosunki. Jej taktyka nie doprowadziła co prawda do zbliżenia Setha i Amelii, ale w układzie córka – ojciec wchodziły w grę zbyt silne uczucia.

Billie poczuła na sobie wzrok Setha:

– I co myślisz, dziewczyno? Niezła wystawa, co? – Wspomnienie Mossa zawsze poprawiało mu humor. – Ten chłopak ma łeb na karku. Nieraz kopnął go prąd, ale to nie powstrzymało go od dalszych eksperymentów!

– Co próbował zbudować? – zapytała naiwnie. – Wiem, że lubi majsterkować, ale niewiele zrozumiałam z tego, co widziałam w warsztacie.

Seth spojrzał na nią z politowaniem.

– Nic dziwnego. Zanim skończył dwanaście lat, przerobił pompę irygacyjną – opowiadał wymachując widelcem dla podkreślenia wagi tych słów – ido dzisiaj jej używamy. Ten chłopak osiąga wszystko, czego zapragnie, nie Upominaj o tym. Jest prawdziwym Colemanem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Musi się jeszcze sporo nauczyć ode mnie. Gdyby nie wojna, nie Wyjechałby z Sunbridge czy z Teksasu, żeby sobie szukać żony. Colemanowie, a i rodzina Jessiki też, jeśli już o tym mowa, mieszkają w Teksasie od Prawie stu lat. W Teksasie się rodzimy i wychowujemy. I tak samo będzie z synami Mossa, nawet jeśli jego żona to Jankeska z Pensylwanii – wykrzykiwał, świdrując Billie wzrokiem.

Jessica zacisnęła dłonie na serwetce. Agnes siedziała bez słowa. Zaciskała usta z całej siły i czekała, aż Billie odpłaci despotycznemu teściowi tą samą monetą. Kiedy ramiona córki opadły bezradnie, rzuciła serwetką na stół jakby ciskała rękawicę.

Seth zdyskredytował przecież również jej dziedzictwo.

– Być może Colemanowie siedzą w Teksasie od prawie stu lat, ale na długo przed tym, jak zobaczyli pierwszego Indianina, moi przodkowie walczyli w wojnie o niepodległość! – odcięła się. – Należę do Córek Amerykańskiej Rewolucji, podobnie jak moja matka, a przed nią moja babka! A skoro sam przyznajesz, że potrzebujecie świeżej krwi, Moss postąpił słusznie, szukając żony gdzie indziej.

W pokoju zapadła cisza. Nawet pulchna Tita nie stukała naczyniami w sąsiedniej kuchni. Jessica bez słów błagała męża o spokój. Nagle pomieszczenie wypełnił ogłuszający dźwięk. Billie uniosła wzrok. Seth odrzucił głowę do tyłu i śmiał się, aż podskakiwał mu brzuch. Po chwili otarł łzy wierzchem dłoni.

– A to dobre, Aggie! Dostało mi się, co? Z naszego wnuka wyrośnie niezłe ziółko!

Agnes uznała te słowa za komplement i sięgnęła po serwetkę.

– Jedz zupę, Seth, dopóki możesz ją przełknąć. – Następnie sama z apetytem zabrała się do jedzenia.

Jessica i Billie nie wierzyły własnym oczom. Jess – bo jej mąż po raz pierwszy wyraził się pochlebnie o kobiecie, Billie, bo jej matka po raz pierwszy pozwoliła się nazwać „Aggie”.

Przy kawie, czarnej i aromatycznej, takiej jaką lubił Seth, poinformował je o swoich planach.

– Dostałem zaproszenie dzisiejszą pocztą – burknął do żony. – Przed Świętem Dziękczynienia polecimy do Dallas. Jeszcze nie ustalili konkretnej daty, Barretowie organizują prawdziwe teksaskie barbecue na cześć Lyndona Johnsona. Szkoda, że sami na to nie wpadliśmy. Lyndon uznał, że większy będzie z niego pożytek w marynarce wojennej niż w Waszyngtonie. Tak przynajmniej twierdzi. Tak naprawdę robi to, bo coś takiego podoba się wyborcom.