Pod jego dotykiem otworzyła oczy. Wynagrodziła go zaspanym, zmysłowym uśmiechem. Nie nienawidzi go. Ta świadomość wcale nie zmniejszała jego wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Billie jest taka młoda, taka śliczna, taka ciężarna. To ona zapłaciła za jego wolność.
Zsunął z nóg wysokie kowbojskie buty i położył się obok niej. Oparła mu głowę na ramieniu. Czuł bijące od niej ciepło. Piersi były większe i pełniejsze, niż je zapamiętał. Dzieliła ich wypukłość brzucha. Jej włosy pachniały jak dawniej, były równie miękkie. Gdyby zamknął oczy, mógłby uwierzyć, że jest z nim jego Billie z Filadelfii – śliczna, drobna, niewinna.
Uniosła głowę. Obsypywała jego twarz drobnymi pocałunkami. Jej ręce wprawnie błądziły po jego ciele.
– Nie będę się z tobą kochał, Billie. Nie chciałbym skrzywdzić ciebie albo dziecka. – Miał nadzieję, że pocałunek złagodzi ostry wydźwięk tych słów.
– Nie musisz – szepnęła, starając się nie okazywać rozczarowania. W ciąży nie pragnęła fizycznej miłości, chciałaby tylko wiedzieć, że nadal jej pragnie. Może zresztą tak jest i powstrzymuje go jedynie troska o jej zdrowie. Przesunęła dłoń na jego biodra i uda.
– Dotknij mnie, Moss. Dotknij moich piersi – poprosiła. Jej zabiegi nie pozostały bez rezultatu.
– Billie – mruknął z ustami w jej włosach. – Nie rób tego. Chcę cię tylko przytulić. – Słowa ojca wirowały mu w głowie.
– Twoje ciało mówi coś innego. – Rozpięła mu pasek i zajęła się rozporkiem. – Można się kochać na tyle sposobów, sam mnie tego nauczyłeś, nie pamiętasz?
Kiedy dotknęła nagiego ciała, zaparło mu dech w piersiach.
– Przecież chcesz, żebym to robiła, prawda, Moss? Chcesz, żebym cię tak dotykała. A może nie? – kusiła go niskim, uwodzicielskim głosem, co chwila całując w policzki i czoło. – Dotknij mnie. Tutaj. – Pochyliła się nad nim, zignorowała dziecko leżące między nimi. Wskazała jego dłoni drogę do wnętrza ud.
Postanowienia Mossa rozpłynęły się bez śladu. Billie ma rację; można się kochać na wiele sposobów, a on zaraz to udowodni. Jej ciało podniecało go: było inne, a jednocześnie takie samo. Pełniejsze, cieplejsze, dziwnie egzotyczne… Do licha z ojcem!
Agnes, Jessica i Seth czekali na Billie i Mossa przy choince. Agnes nerwowo szarpała sznurek „niemal prawdziwych” pereł, Jessica uparcie starała się podtrzymać rozmowę. Obie kobiety widziały, jak wściekły był Seth.
– Co ich zatrzymało? – pytał zniecierpliwiony. – Mój chłopak wie, że lubię siadać do kolacji punktualnie o szóstej. Ledwo zdążymy zjeść przed przybyciem gości! – Nie sączył, lecz osuszał kolejne szklaneczki whisky. Przechadzał się nerwowym krokiem, bardziej niż zwykle opierając się na lasce.
– Seth, zaraz przyjdą. Po prostu chcieli spędzić trochę czasu we dwójkę – uspokajała Jessica. W głębi duszy cieszyła się szczęściem Billie. Właśnie tego jej potrzeba; czułości i uwagi Mossa.
Agnes nie była równie dobrotliwie nastawiona. Jej myśli biegły tym samym torem co rozważania Setha. Powinna była porozmawiać z Billie przestrzec o niebezpieczeństwie dla dziecka, ale nie przyszło jej do głowy, że Moss mógłby mieć jakiekolwiek erotyczne zamiary wobec żony w zaawansowanej ciąży.
– Aggie! – ryknął Seth. – Leć na górę i przyprowadź tę twoją córkę! I to już!
– To zbyteczne, tato – Moss wpadł mu w słowo. Billie opierała się na jego ramieniu. – Oto nasza przyszła mama, nadzieja rodu Colemanów. – Ostre spojrzenie podkreślało wagę tych słów. Seth odczytał to właściwie – żonie syna należy okazywać szacunek i troskliwość, i biada temu, kto się nie dostosuje.
Billie nie była świadoma uczuć pozostałych. Miała lekko zaróżowione policzki, a orzechowe oczy przypominały oczy kotki. Zadowolonej kotki, która spędziła upojną noc na podwórzu.
Seth odwrócił głowę. Z głośnym stuknięciem odstawił szklankę na stół. Moss uśmiechnął się jak mały chłopiec.
Jessica uniosła ręce do skroni. Doświadczenie nauczyło ją, że tylko ona może uratować nastrój świątecznej kolacji:
– Moss, mój drogi, czekaliśmy na ciebie i Billie z otwieraniem prezentów, zanim usiądziemy do stoły. Dzisiaj są święta. Nie dąsajmy się – ostatnie słowa były skierowane do Setha.
– Na rany boskie, Jess! Musimy się spieszyć zjedzeniem, żeby zdążyć przed przybyciem Richardsonów, a wiesz, jak nie lubię jeść na chybcika! Potem męczę się z tym przez dwa dni.
– Moss, daj Billie prezent. – Jessica puściła lamenty męża mimo uszu. – Billie, kochanie, usiądź koło choinki. Moss zrobi nam zdjęcia moim aparatem. – Z boku dobiegło pogardliwe chrząknięcie Setha. – Bardzo ładnie dziś wyglądasz, Billie? Czy to nowa sukienka? Kupiłaś ją w Austin?
Billie obróciła się zwinnie, prezentując kreację. Była to długa suknia z ciemnoniebieskiej żorżety, z białym kwadratowym kołnierzem marynarskim.
– Postanowiłam jakoś zaznaczyć fakt, że jestem żoną marynarza – zażartowała.
– Wygląda fantastycznie, prawda, mamo? – Moss był z niej najwyraźniej dumny. Nie zmieniło tego nawet kolejne prychnięcie Setha.
Przez kilka następnych minut wszyscy zajęli się rozpakowywaniem prezentów. Billie krzyknęła z radości, otworzywszy podarunek od męża. Dostała chińskie kimono i pasujące do niego, malutkie pantofelki na obcasie. Ze śmiechem zarzuciła je na ramiona i spróbowała zawiązać:
– Zachowam to cudo na później, po urodzeniu dziecka – oznajmiła, demonstrując, w jakim stopniu brzuch przeszkadza w zapięciu kimona. Jeszcze dzień wcześniej byłoby jej wstyd, że jest taka gruba, ale teraz akceptowała siebie. Moss kochał się z nią tego popołudnia, więc nie budziła w nim obrzydzenia. To był najpiękniejszy prezent.
Na Jessicę czekała przesyłka z Anglii, od Amelii. Był to piękny serwis do herbaty z chińskiej porcelany i list.
Seth otrzymał, jak zwykle, karton cygar i butelką burbona. Moss podarował mu także piękne wędzidło dla starej Nessie. Seth wręczył żonie wystawiony w jej imieniu czek na dwa tysiące dolarów dla organizacji charytatywnej. Robił tak od wielu lat, odkąd zaczął narzekać, że łatwiej okiełznać byka niż kupić jej prezent. Agnes dostała od niego długie, wąskie pudełko owinięte kolorowym papierem. Czekał, aż rozwiąże wstążkę.
– Na rany boskie, Aggie, zerwij ten papier i już! Stygnie mi fasolka.
W środku było pudełko od jubilera, a w nim dwudziestoczterocalowy sznur idealnie równych pereł. Agnes wyjmowała kolię drżącymi rękami.
– Tylko mi nie mów, że nie możesz ich przyjąć, Aggie. Nie życzę sobie, żeby babka mojego pierwszego wnuka nosiła tanią biżuterię. A skoro ciągle nosisz perły, pomyślałem, że chyba je lubisz.
Billie odwróciła wzrok od prezentu matki i popatrzyła na teściową. Jessica uśmiechała się sztucznie. Stary sukinsyn, powtarzała w myślach. Dobrze chociaż, że kupiła Jessice srebrną ramkę. Było tam miejsce na zdjęcie jej i Mossa, i jedno puste, w którym ma się pojawić fotografia dziecka. Oczywiście nie zaleczy to ran zadanych bezmyślnością Setha, ale przynajmniej podkreśli fakt, że Jessica także będzie babcią dziecka.
Choć Agnes nie mogła wprost uwierzyć własnym oczom, oglądając tak cenny prezent, zachowywała się jednak tak, jakby łaskawie przyjmowała to, co jej się słusznie należy. To nie przypadło Sethowi do gustu.
– Załóż je, Aggie! Mówiłem już, że stygnie mi fasolka! Na co czekasz?
Agnes uśmiechnęła się przebiegle.
– Nie jestem pewna, czy podoba mi się świadomość, że myślisz o moim karku – stwierdziła.
– Spokojnie, Aggie. Dam ci znać, jeśli będę chciał go skręcić. A teraz włóż to, do licha, i chodźmy jeść.
Agnes przełożyła kolię przez głowę. Perły spoczęły na bordowym aksamicie jej sukni jak dwadzieścia cztery cale zębów odsłoniętych w uśmiechu.
Kiedy zjedzono już tradycyjną świąteczną kolację, kiedy rozpakowano wszystkie prezenty i pożegnano przyjaciół, Moss zasnął w łóżku Billie. Ponownie zignorował ostrzeżenia Setha, przy czym wpływ miały na to drinki, które w siebie wlał. Przecież to jego żona, sama mu się oddaje, wynagradza mu cały długi czas, kiedy musiał się obejść bez kobiety. Jest kwintesencją kobiecości, kiedy przyjmuje go w siebie.
W świąteczny poranek Mossa obudziły promienie słońca i odgłosy z łazienki. Billie wymiotowała. Szybko porwał ubranie i wybiegł z pokoju. A jeśli zrobił jej krzywdę? Powinien był posłuchać ojca.
Dwie godziny później, przy śniadaniu Billie siedziała blada i osłabiona, ale nadrabiała miną. Moss nie był w stanie patrzeć w jej podkrążone oczy. Jak oznajmił, dzwonił do San Diego i okazało się, że musi natychmiast wracać. Billie upuściła nagle widelec, który upadł na talerz z głośnym brzękiem. Seth nie uwierzył synowi ani przez chwilę. Moss wyjeżdża przez nią! Billie spojrzała na teścia. W jego oczach ujrzała nienawiść.
Czwartego lutego Billie zaczęła rodzić. Na wezwanie telefoniczne Setha przyjechała prywatna karetka, do której przeniesiono Billie. Pielęgniarka cały czas trzymała ją za rękę. Agnes i Seth wyruszyli w ślad za karetką czarnym packardem. Jessica obserwowała całe zamieszanie przez okno. W dłoni ściskała różaniec. W tej chwili nie wiedziała, komu bardziej współczuje, Billie czy Sethowi. Billie – gdyby urodziła dziewczynkę, Sethowi – gdyby miał się rozczarować.
Billie cierpiała przez czternaście godzin. Modliła się o śmierć, o cokolwiek, co złagodziłoby koszmarny ból. I wtedy podano jej maskę…
Pierwszą osobą, którą zobaczyła, otworzywszy oczy, był Seth Coleman. Patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem. Matka stała obok z ponurą miną. A więc urodziła dziewczynkę! Jessica się ucieszy. Moss… Moss będzie rozczarowany. Zawiodła. Jeszcze nie jest jedną z Colemanów. Jeszcze nie, mówiły oczy Setha. Czy powinna przeprosić? Czekali, aż coś powie, może zapyta o dziecko. Ona tymczasem zamknęła oczy i zasnęła głęboko.
Agnes nigdy nie widziała Setha równie wściekłego i równie opanowanego zarazem, jak w drodze powrotnej do Sunbridge. Rozumiała go dobrze, może aż za dobrze. Jej pozycja, i Billie, oczywiście również, była zagrożona. To się nie zmieni aż do narodzin dziedzica nazwiska. Dobry Boże, przecież jeśli Mossowi coś się stanie, ją i Billie odeślą zaraz do Filadelfii.
Zagaiła rozmowę fałszywie lekkim tonem:
– Pierwsza ciąża jest zawsze najtrudniejsza, zwłaszcza dla młodej dziewczyny. Billie jest zdrowa. W Sunbridge wkrótce odzyska rumieńce. Za miesiąc będzie silna jak koń. Za trzy miesiące będzie mogła spróbować jeszcze raz.
Seth prawie jej nie słuchał. Dziewczynka, do jasnej cholery! Moss będzie zły. Miał być chłopak; był przekonany, że urodzi się chłopak. To część umowy. Zacisnął zęby. Ta dziewczyna, żona Mossa, ma nie więcej ikry niż Jessica. Owszem, trafił w dziesiątkę, kiedy urodziła mu Mossa, ale później bardzo się na Jessice zawiódł: wydała na świat Amelię, a potem wyjałowiła się zupełnie. Agnes wspomniała, zdaje się, że za trzy miesiące mogliby spróbować ponownie. To oznacza początek maja. Ma trzy miesiące, żeby zaaranżować spotkanie Mossa i Billie.
Dowiedziawszy się, że została babcią dziewczynki, Jessica odruchowo spojrzała na różaniec, który ściskała w dłoniach. Dziewczynka, jak jej mała Amelia. Seth zapewne klnie jak szewc, bo nie może tego zmienić. Kamień spadł jej z serca, że Billie nie urodziła chłopca. Zaborczość Setha oznaczałaby nieszczęście malca. Rzuciła różaniec na łóżko. Nader rzadko pozwalała sobie na okazywanie złości. Zdziwiło ją, o ile lepiej się zaraz poczuła. Może gdyby w ciągu ostatnich lat częściej dawała upust emocjom, nie miałaby ciągłej migreny, a serce nie trzepotałoby się w jej piersi jak uwięziony ptak.
Moss wyskoczył z samolotu i jak zwykle czule pogładził skrzydła. Dotykał go, jak mężczyzna dotyka kobiety. Niecały tydzień wcześniej brał udział w ostatniej bitwie kampanii o Guadalcanal. Zwycięstwo nadal rozgrzewało mu krew.
Zestrzelił dziesięć nieprzyjacielskich samolotów. Niedługo zostanie dowódcą eskadry. Będzie szkolił podwładnych, dodawał im otuchy. Wierzył, że sprosta zadaniu. Sam miał doskonałych instruktorów, znał świetnych pilotów. Zaznał piekła walki i euforii zwycięstwa.
Biegł ku niemu oficer dyżurny.
– Coleman, kapelan chce się z tobą zobaczyć! Natychmiast! – Jego słowa tak nagle wyrwały Mossa z zadumy, że poczuł, jak strach ściska mu żołądek. Stało się coś złego. Przerażenie sprawiało, że biegł najszybciej jak mógł. Seth? Billie? Jessica? Bez względu jednak na to, czego się dowie, nie opuści „Enterprise”. Będzie dowódcą eskadry, spełnią się jego marzenia. Do domu wróci dopiero po wojnie, z tarczą lub na tarczy, w trumnie lub na własnych nogach.
Zameldował się szybko, łapiąc oddech po biegu:
– Porucznik Moss Coleman, sir.
– Spocznij. – Kapelan się uśmiechnął. Pokryta piegami dłoń podała Mos – sowi wąski pasek papieru.
"Żona Mossa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Żona Mossa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Żona Mossa" друзьям в соцсетях.