– O tak! – zgodziła się szybko. Na myśl o tym poczerwieniały jej policzki, oczy rozbłysły. – Ale obawiam się, że moja mama… ojej! Mama! Która godzina?

Moss spojrzał na zegarek:

– Wpół do szóstej.

– O Boże! Muszę iść!

Nagle przypomniała sobie o przyjaciołach. Na pewno uznali, że się zgubiła albo że sama poszła do domu. Sami prawdopodobnie zrobili to samo.

– Dziękuję za miłe popołudnie, poruczniku. Na pewno ma pan dużo zajęć. Muszę iść do domu. Mama będzie się martwiła, jeśli nie wrócę do szóstej. – Czuła się głupio, tłumacząc mu, że ma być w domu o osiemnastej. To takie dziecinne. Upokarzały ją te ograniczenia, zwłaszcza że przez całe popołudnie Moss traktował ją jak rówieśnicę, a nie jak trzpiotowatą uczennicę.

– Gdzie pani przyjaciele? Chyba nie odeszli bez pani? – Wydawał się naprawdę przejęty.

– To nie ma znaczenia. Znam drogę do domu. Jeszcze raz panu dziękuję.

Odeszła. Moss nie mógł w to uwierzyć. Dziewczęta nigdy od niego nie odchodziły, a na pewno nie o siedemnastej trzydzieści. Już otwierał usta, kiedy Billie odwróciła się na pięcie:

– Poruczniku, skoro pańska rodzina znajduje się tak daleko, może chciałby pan zjeść z nami obiad w niedzielę. – Sama nie mogła uwierzyć, że właśnie to powiedziała.

Dlaczego na Boga zaprosiła go na obiad? Już słyszała komentarze Agnes. A przecież wiele rodzin zapraszało żołnierzy na domowe posiłki. Posiłki. Jedzenie. O Boże; matka znowu będzie wyrzekała na racjonowanie żywności. Trudno. Zaprosiła go i nie ma wyjścia.

– Elm Street 749. Szarobiały dom.

– Chwileczkę, Billie. Dwie mile to kawał drogi. Nie zdąży pani na czas. Pożyczę samochód i odwiozę panią. A przy okazji, bardzo dziękuję za zaproszenie. Niedziela będzie już jutro, wie pani o tym? – Uśmiechnął się ironicznie, jakby czytał w jej myślach.

Poczerwieniała.

– Proszę nie zawracać sobie głowy. Mam pieniądze. Jeśli będzie trzeba, wezmę taksówkę.

– Nie chcę nawet o tym słyszeć. Gdybym nie zawracał pani głowy opowieściami o lataniu, nie zostałaby pani na lodzie. Chętnie panią odwiozę. – Mówił to szczerze. Billie się zgodziła.

Czekała na niego i rozważała swoje położenie. Wolałaby, żeby Agnes się nie dowiedziała, gdzie spędziła popołudnie, a tym bardziej, że zgubiła przyjaciół i rozmawiała z nieznajomym oficerem. A co będzie, jeśli dzwonili do niej do domu? A jeśli Moss przyjdzie na obiad? Na pewno opowie Agnes, jak poznał Billie.

Wrócił z kluczykami do nasha z 1938 roku, stojącego niedaleko wartowni. Billie czuła się bardzo dorośle, kiedy Moss przytrzymał jej drzwiczki. Agnes padnie trupem. Przyzwoite dziewczęta nie wsiadały do samochodów z nieznajomymi chłopakami. A tym bardziej – mężczyznami. Podporucznik Moss Coleman z pewnością nie był chłopakiem. Nie ujdzie to uwagi Agnes. Mimo wszystko Billie była podekscytowana i radosna.

– Jak długo zostanie pan w Filadelfii? – zapytała, kiedy wjechali na główną ulicę.

– Nie wiem. Pewnie do jesieni, przynajmniej na razie na to się zanosi. Chyba że załatwię sobie przeniesienie. Być chłopcem na posyłki starego admirała nie odpowiada mojemu wyobrażeniu walki za ojczyznę. Do diabła, Billie, jestem pilotem, i to bardzo dobrym! I właśnie to chcę robić.

Skinęła głową. Wiedziała wszystko o rodzicielskiej, zaborczości. Moss właściwie zinterpretował jej ruch.

– Nadopiekuńcza mamusia, co?

– Tak. Jestem jedynaczką. Ojciec umarł, kiedy byłam mała. To chyba normalne, że rodzice chcą nas ochraniać. Chcą dla nas tego, co najlepsze. – W uszach Mossa zabrzmiało to jak wyuczona lekcja. Zapewne słyszała to setki razy z ust matki, podobnie jak on z ust Setha Colemana.

– Mam siostrę, ale nie mam braci. Ojciec się starzeje i dlatego tak się o mnie boi. Nie mogę jednak pozwolić, by z powodu jego obaw mnie ograniczano. Umiem latać i robię to dobrze. Nie mam zamiaru przez cały czas wysługiwać się mało ważnemu admirałowi, którego działalność ogranicza się do podpisywania dokumentów i sączenia whisky, którą, notabene, ja mu zdobywam.

– Co pan zrobi?

– Nie chodzi o to, c o zrobię, Billie, lecz kiedy! Ojciec mógł załatwić mi to stanowisko, ale nie może mnie tu zatrzymać. Będę sam za siebie decydował i on nie może nic na to poradzić. Nie chciałbym sprawić mu przykrości. To wspaniały człowiek. Wiem, ile dla niego znaczę. Po prostu czasami przygniata mnie poczucie odpowiedzialności. Nie tak łatwo jest być ukochanym synkiem tatusia. – Nie mieściło mu się w głowie, że jej to opowiada. Dotychczas z nikim nie rozmawiał o sprawach osobistych.

– Proszę tutaj skręcić, a dwie przecznice dalej – w prawo. To szarobiały dom. Pomodlę się, żeby osiągnął pan to, czego chce.

Moss niemal stracił panowanie nad samochodem. Każda inna dziewczyna obiecałaby trzymać za niego kciuki, a ona będzie się modliła! Pod wpływem impulsu wziął ją za rękę. Była mała i delikatna. Puścił japo chwili, by zmienić biegi. Zatrzymał wóz. Zerknął na zegarek.

– Za pięć szósta – oznajmił dumnie, jakby odwiezienie jej na czas było wyjątkowo trudnym zadaniem.

Billie zastanawiała się, gdzie są przyjaciele. Czy martwili się o nią?

– Czy chciałby pan poznać moją mamę? Zresztą na pewno ma pan inne plany. Doceniam to, że poświęcił pan czas, żeby mnie odwieźć. Przepraszam za kłopot.

– Słodka Billie, pani nigdy nie będzie kłopotem. – Uśmiechając się zdał sobie sprawę, że mówił szczerze.

Ale na Boga, nie chciał tam wchodzić i poznawać jej matki. Kochał swoją, lecz matki innych ludzi, zwłaszcza zaś dziewcząt, wprawiały go w zakłopotanie. Z drugiej strony, skoro już tu jest… Może Billie obawia się bury i chce, żeby jej pomógł. Czegóż się nie robi z poczucia obowiązku.

– Tak, bardzo chciałbym ją poznać – skłamał.

Omal nie zemdlała. Nie taką chciała usłyszeć odpowiedź. Czy nie domyślił się, że powiedziała to tylko ze zwykłej uprzejmości? Nie czekała, aż obejdzie samochód i przytrzyma jej drzwiczki. Wyskoczyła sama i wygładziła spódniczkę. Nagle lamówka wydała się jej dziecinna i głupia. Po raz kolejny tego dnia zapragnęła mieć pończochy i pantofle na wysokich obcasach.

Agnes Ames zmrużyła oczy, słysząc trzask samochodowych drzwiczek. Nikt ze znajomych Billie nie jeździł samochodem. Ostrożnie wyjrzała przez szparę w zasłonach. Billie i marynarz. Oficer, sądząc po białym mundurze. Co też się mogło stać? Nie, nie ulegnie panice. Billie to rozsądna dziewczyna. Poważna, rozsądna dziewczyna.

– Mamo! Wróciłam! Chodź, chciałabym ci kogoś przedstawić.

Choć wyższy od niej o ponad dziesięć centymetrów, Moss Coleman od razu wyczuł siłę Agnes. Kryła się w taksującym spojrzeniu brązowych oczu i wyprostowanej sylwetce. Wystarczająco często widział te symptomy we władnym ojcu. I perły. Czemu one zawsze noszą perły? Nie znał matki bez pereł.

Billie przerwała ciszę:

– Mamo, to Moss Coleman. Był tak uprzejmy, że przywiózł mnie do domu, żebym się nie spóźniła. Moss, to moja mama, Agnes Ames.

Czekał, aż Agnes poda mu rękę. Nie zrobiła tego. Billie wpadła w rozpacz. Agnes taksowała Mossa podejrzliwym wzrokiem.

– Zaprosiłam Mossa na obiad. Pochodzi z Teksasu. Już od dawna nie jadł domowych posiłków. Wiedziałam, że nie będziesz miała nic przeciwko temu – Billie nalegała desperacko.

– Na obiad. Ależ oczywiście. Z chęcią zobaczymy pana na obiedzie – zreflektowała się Agnes.

Jako gościa czy jako danie główne, zastanawiał się Moss. Ale chwileczkę, przecież wcale jeszcze nie przyjął tego zaproszenia. Kogoś tu nabijano w butelkę i chyba wiedział, kogo.

– Pani Ames, nie chciałbym sprawiać kłopotu – zaczął swoim najlepszym teksaskim akcentem, ale zanim zdążył coś dodać, Agnes wpadła mu w słowo z czymś, co od biedy mogło uchodzić za uśmiech na ustach.

– Doskonale. Powiedzmy, o drugiej? I dziękuję za odwiezienie córki. To bardzo uprzejme z pana strony. Jest jeszcze taka młoda. Zawsze się martwię, kiedy późno wraca. – Tak, na to właśnie czekał: delikatna aluzja, że uważa się go za podłego satyra czyhającego na dziewice.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, nie zapominając przeciągać samogłosek jak Południowcy. – Billie, dziękuję za zaproszenie. Muszę zwrócić samochód. Do widzenia paniom.

Nie powiedział, czy przyjdzie, czy nie, i Billie ze smutkiem odprowadziła go wzrokiem. Nadal miała w uszach słowa matki na temat jej młodości.

W samochodzie Moss odetchnął z ulgą. Nie zamierzał skorzystać z zaproszenia. Z drugiej jednak strony, niedziele są koszmarnie nudne, a rozmowa z Billie sprawiła mu przyjemność. Jeśli nie będzie miał nic lepszego do roboty, wpadnie koło drugiej, w innym wypadku zadzwoni.

Zanim Agnes otworzyła usta, Billie podniosła głowę:

– To bardzo miło, że mnie odwiózł, prawda, mamo?

– Billie, ile reguł złamałaś tego popołudnia? – spytała Agnes lodowato.

– Mamo, proszę. Czy musimy znowu przez to przechodzić? Wróciłam do domu cała i zdrowa. Nic się nie stało. Porucznik jest czarujący. Nie powiedział, że przyjdzie. Na pewno ma inne plany, więc nie musisz się martwić. Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałam.

Agnes prychnęła pogardliwie. Była to jej zwykła reakcja na przeprosiny córki. Billie ciągle liczyła, że matka chociaż raz jej wybaczy i zrozumie.

– Pójdę do pokoju. Zejdę na kolację.

– Od dzisiaj twój pokój to gabinet. Nasz sąsiad, pan Cambell i jego siostrzeniec, pomogli mi znieść meble na dół. Mam zamiar wynająć twój pokój. Billie, tego wymaga od nas patriotyzm. Kryzys mieszkaniowy się pogłębia.

Billie wiedziała tylko, że w jej pokoju, jedynym miejscu, które od dziecka uważała za swoje, zamieszka ktoś obcy.

– Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś, mamo. Wolałabym sama pakować moje rzeczy. Czy zabrałaś stamtąd wszystko? Rysunki też? – z trudem hamowała wściekłość.

– Tak. Idź, sprawdź sama. No, nie martw się. Z gabinetu będziesz mogła obserwować, czy twój porucznik przyjdzie na obiad – przekonywała Agnes ze słodkim uśmiechem.

Billie zrozumiała od razu. Zgoda na wizytę Mossa to nagroda za wyrugowanie jej z pokoju. Od razu pojęła też, że musi zaakceptować warunek matki. W innym wypadku Agnes zaprezentuje jutro najbardziej naburmuszone, obojętne wcielenie, a Billie będzie się skręcać ze wstydu.

To nie fair. To po prostu nie fair. Przecież mogła ją chociaż zapytać, zanim podjęła decyzję o wynajmie. Billie weszła do gabinetu. Obita pluszem kanapa w niszy okiennej to wymarzone miejsce do czytania. Poza tym miała stąd doskonały widok na podjazd i ulicę. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Agnes nadal stała w holu z lekko przekrzywioną głową, jakby nadsłuchiwała. Przez głowę przelatywały jej pytania o Billie. Jej zdolna, dobrze ułożona córka wróciła do domu inna niż z niego wyszła, przy czym ta zmiana nie miała nic wspólnego ze sztucznym rumieńcem jej policzków ani nienaturalną różowością ust.

Rozdział drugi

Agnes Ames zajrzała do piecyka, gdzie brązowiał smakowity kurczak. Jak niemal każda gospodyni w Filadelfii – ambicją jej wszak było robić to samo co inni, tylko lepiej – po powrocie z niedzielnej mszy wstawiła kurczaka do pieca. Zaprosić gościa na niedzielny obiad to jedno, przygotować odpowiedni, choć niedrogi posiłek, to co innego.

Kurczak wyglądał bardzo apetycznie. Agnes rozejrzała się po kuchni, którą wypełniał zapach przypraw. Wszystko gotowe: miska zielonej sałaty, fasolka szparagowa, ze względu na porę roku droższa, niż Agnes się spodziewała. Puree ziemniaczane i sos dopełnią menu. Masło, niemal bezcenne, odkąd wprowadzono kupony żywnościowe, należało najpierw zmiękczyć, potem ubić z zimną wodą i schłodzić ponownie. Dzięki tej sztuczce wzrastała objętość. Agnes Ames nie znosiła margaryny. Poprzedniego wieczora upiekła pyszną kruchą szarlotkę. Była wprawdzie nie najlepszą kucharką, ale za to mistrzynią ciast. Wolała nie myśleć o poważnie naruszonym zapasie cukru.

Z salonu dobiegała posępna, żałobna muzyka. To niepodobne do Billie. Skończywszy ćwiczyć, grywała zazwyczaj pogodne, popularne melodie. Dawniej Agnes w marzeniach widziała w córce pianistkę koncertową. Znawcy zapewniali ją o jej talencie. Niestety, z powodu wysokich kosztów lekcji musiała porzucić te plany i pomyśleć o innej dla Billie karierze.

Nasłuchiwała przez chwilę. Billie nauczyła się nowej melodii. Nie, nie jest żałobna, tylko po prostu smutna. Myśli Agnes zaprzątał przystojny podporucznik. Moss Coleman ją przerażał. Nie tyle on, ile sposób, w jaki Billie na niego patrzyła. Teksańczyk! To na pewno robotnik – czy może na farmie mówi się „parobek”? I ten straszliwy akcent! Nie dla Billie. Zdecydowanie nie dla Billie. Od rana głowiła się, co zrobi, jeśli kowboj przyjdzie na obiad i zaprosi Billie na randkę. Dotychczas córka zawsze była jej posłuszna. Agnes poczuła skurcz w żołądku.

Jeśli podporucznik przyjechał do Filadelfii na dłużej, co będzie z Nealem Foxem? Nealem Foxem, synem właściciela banku. Neal Fox był idealny: grzeczny, uprzejmy, ze starej rodziny. Na dodatek miał kategorię 4F, więc nie groziło mu wojsko. Martha Fox, która należała do tego samego kółka ogrodniczego co Agnes, zaaranżowała już spotkanie. W porównaniu z chłopcem Foxów typ pokroju podporucznika Colemana… Agnes się wzdrygnęła, przy czym omal nie obcięła sobie palca, obierając ziemniaki. Żywiła nadzieję, więcej, modliła się, żeby porucznik nie przyszedł. Podziękował za zaproszenie, ale nie przyjął go ani nie odrzucił. Co za brak wychowania. Głupi parobek. W jej wyobrażeniu tak właśnie postępowali kowboje. Natomiast Neal przyszedłby piętnaście minut wcześniej, z kwiatami dla niej i słodyczami dla Billie. Tak właśnie należałoby się zachować. Coleman za to zjawi się, ściskając czapkę w dłoniach, poprosi o trzy dokładki, będzie trzymał kurczaka palcami, które potem obliże. Chodziła przecież do kina: wiedziała, że kowboje gotują na ognisku i jedzą z puszek. Ale czy przystojny podporucznik naprawdę jest taki jak oni? W jego spojrzeniu zauważyła coś dziwnego, jakby… jakby to on ją oceniał! Teksańczyk!