Garvey spojrzał na zegarek:

– Za, powiedzmy, czterdzieści pięć minut. Proszę poczekać na trzecim piętrze, przyślę kogoś po panią, gdy tylko pacjentka odzyska przytomność… Pani Ames, czy pani się na pewno dobrze czuje?

Billie uspokoiła go gestem ręki.

– Tak, tak, dziękuję. Na trzecim piętrze?

W końcu pozwolono jej odwiedzić Amelię. Z trudem przełknęła ślinę, coś ściskało ją w gardle. Szwagierka była bielsza niż poduszka, na której leżała, miała popękane, wyschnięte usta i puste, umęczone oczy.

– Billie – usłyszała ochrypły szept. – Wiem, co sobie myślisz. Zasłużyłam na to. Rand… proszę, zaopiekuj się nim. – Miała zimne, blade ręce.

– Boże drogi, co oni ci zrobili! – Po twarzy Billie płynęły łzy współczucia. Amelia odwróciła głowę. Billie musiała uważnie nadstawiać ucha, żeby zrozumieć, co mówi.

– Idź do domu – szepnęła zduszonym szeptem. – Zajmij się Randem. Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Czyż nie mówiłam, że wszystko knocę? Idź do domu.

Billie nic innego nie mogła zrobić ani powiedzieć. Musi wrócić do domu, wytłumaczyć nieobecność Amelii i zająć się dziećmi. Odruchowo zasłoniła brzuch obronnym gestem. Wyobraziła sobie, że czuje bicie malutkiego serduszka. Nienarodzone dziecko jest bezpieczne, i, co ważniejsze, wyczekiwane. Dziecko Amelii byłoby jego rówieśnikiem…

Szybkim krokiem, który niósł się echem po długim korytarzu, podążała do telefonu koło windy. Wyszukała pięciocentówkę i zadzwoniła do doktora Warda, żeby go zawiadomić, iż podjęła ostateczną decyzję.


* * *

Billie wróciła do Sunbridge zobojętniała na wszystko, nawet na wściekłość Setha.

– Co ta dziewczyna sobie wyobraża, Aggie? – ryczał. – Gdzie jest moja córka? I dlaczego tu zostawiła swojego szczeniaka?

Agnes nie była w stanie udzielić mu odpowiedzi.

– Cholerna dziewucha – burczał. – Wiecznie z nią kłopoty. Nigdy jej nie ufałem i nie będę ufał. Wyjeżdża sobie z przyjaciółmi i zostawia nam dzieciaka na głowie! Przyjaciele! Łobuzy to lepsze słowo! – Łypnął na Billie. – Kiedy wróci? Chcę wiedzieć, kiedy mam włożyć podkute buty, żeby ją wykopać z mojego domu, do cholery!

Billie milczała. Agnes posłała jej niespokojne spojrzenie.

– Seth, Amelia potrzebuje trochę czasu dla siebie. Chłopiec nie sprawia żadnych kłopotów, Billie się nim zajmuje. Amelia wróci najpóźniej za tydzień. – Zerknęła na Billie, czekając na potwierdzenie tych słów.

– I jeszcze jedno ci powiem, dziewczyno – Zmierzał ku Billie, cały czas ciężko opierając się na lasce. – Następnym razem, gdy zbliżysz się do mojego samochodu bez pozwolenia, dostaniesz nauczkę. Co cię ugryzło od przyjazdu Amelii? Myślałem, że masz choć odrobinę rozumu!

– Cóż, najwyraźniej ciężarne kobiety tracą resztki rozumu – warknęła, doprowadzona do ostateczności.

– Co? Aggie, co ona opowiada?

– Chyba oznajmia nam, że jest w ciąży – zagruchała Agnes. – Billie, kiedy mamy się spodziewać powiększenia rodziny?

– Maggie dostanie braciszka lub siostrzyczkę w urodzinowym prezencie.

– Chciałaś powiedzieć: braciszka, prawda, dziewczyno? – Seth poprawił ją ostro, jednak nie ukrywał radości. Tym razem będzie z pewnością chłopak!


* * *

Dni przechodziły w tygodnie, tygodnie w miesiące. Przyjaźń Billie i Amelii zacieśniała się z każdym dniem. Amelia wytrwale dziergała sweterki, kaftaniki i kocyki, i niecierpliwie oczekiwała dziecka Billie. Jej głębokie przekonanie, że mimo ostrzeżeń Warda wszystko zakończy się pomyślnie, podtrzymywało Billie na duchu. Amelia troszczyła się o nią jak matka, jak siostra, a pod nieobecność Mossa, nawet jak mąż. Kiedy Billie zaczęła krwawić w szóstym miesiącu, to właśnie Amelia się nią zajęła. Robiła to z takim oddaniem, że wzruszało to Billie do łez. Zajmowała się nianie tylko dla niej samej, lecz także dla Mossa, ukochanego brata. Mały Rand zamieszkał w osobnym pokoju z nianią, która spełniała każde jego życzenie. Maggie kwitła i rosła jak na drożdżach.

Listy od Mossa, krótkie i zwięzłe, przychodziły bardzo rzadko. Billie i Amelia wiedziały tylko, że żyje. Każdego dnia jednak ogarniał je strach, że dostaną telegram ze straszną wiadomością.

Billie leżała w półśnie, myśląc o mężu. Gdzie jest? Co robi? Czy o niej myśli?

– Hej, pobudka! – Amelia wsadziła głowę do pokoju. – Może masz ochotę na herbatkę? Rand i Maggie śpią, więc zostajemy tylko my, mała – dodała niskim głosem Humphreya Bogarta.

Billie roześmiała się wesoło.

– Bardzo chętnie. Drzemałam i myślałam o Mossie. To mi poprawia samopoczucie, a czasami sprawia, że mam cudowne sny. Uważasz, że za dużo śpię?

– Szczerze mówiąc, tak. Pewnie nudzisz się sama w tym wielkim łożu. Trzy miesiące w pościeli doprowadziłoby każdego do szaleństwa. Wpadłam na doskonały pomysł, dzięki któremu będziesz pogodna, zajęta i nie zwariujesz, taką mam przynajmniej nadzieję. Przyniosę herbatę i pogadamy.

Tace, które Amelia przynosiła do jej pokoju, były jedyne w swoim rodzaju. Za każdym razem dekorowała je, puszczając wodze fantazji. Tego dnia wybrała delikatny imbryk z najlepszej angielskiej porcelany Jessiki. Obok niego ustawiła kruche filiżanki i spodeczki, a także talerzyk z miniaturowymi kanapeczkami z topionym serem i jagodowe bułeczki. W wysokim wazonie pyszniły się dwa bladożółte pączki róż, ten sam motyw widniał na białych haftowanych serwetkach.

Kiedy tylko razem zasiadły, Amelia od razu przeszła do sedna sprawy:

– Ostatnio wiele myślałam, Billie. Po powrocie do Anglii czeka mnie wezwanie do sądu. Jak zapewne wiesz, wystąpienia przed sądem to w gruncie rzeczy występy jak na scenie, przed publicznością. Bardzo często osądza się ludzi po ich wyglądzie. Dużo rozmawiałyśmy o twoich studiach, które miałaś rozpocząć i o twoim zainteresowaniu projektowaniem strojów. Widziałam, jak upiększyłaś ciążowe sukienki, i widziałam ubranka, które uszyłaś dla Maggie. Są wspaniałe, Billie. Zastanów się, czy nie zechciałabyś zaprojektować czegoś dla mnie? Wiesz, rzeczy z klasą, modne, ale skromne. Ubrania, które dawałyby do zrozumienia, że jako kobieta rozsądna i odpowiedzialna jestem godna zostać matką Randa. Billie, to dla mnie bardzo ważne.

– Amelio, nie jestem zawodową projektantką. Nie mogę uwierzyć, że prosisz mnie o coś takiego. I nie ukrywam, że odnoszę się do tego z podejrzliwością! Czy ty przypadkiem nie próbujesz po prostu wymyślić mi zajęcie, dzięki któremu nie zwariowałabym z nudów?

– U licha, skądże, dziewczyno! – Tym razem Amelia wcieliła się w Setha i Billie znowu zaniosła się śmiechem. – Mówiąc poważnie, chcę, żebyś to zrobiła.

– Pamiętaj, że skończyłam tylko szkołę średnią, a do dziś zapomniałam zapewne tych niewielu wskazówek, których mi udzieliła pani Evans w Filadelfii. Dlaczego ja? Mogłabyś zwrócić się do najlepszych projektantów w Nowym Jorku.

– Wiem o tym doskonale, ale chcę, żeby te ubrania wyrażały mnie, Amelię Coleman Nelson. Ty mnie znasz, Billie. Nie musiałabyś niczego szyć, od tego są krawcowe w Austin. Przecież myślałaś o karierze w tym zawodzie, prawda?

– Tak, ale mama chciała, żebym została nauczycielką. Tymczasem wyszłam za Mossa i wylądowałam tutaj. Nawet nie myślę o karierze. Przede wszystkim chcę być żoną i matką. Może kiedyś, później…

– Billie, „później” jest za późno. Coś zawsze staje na drodze. Teraz, kiedy jesteś przykuta do łóżka, masz niepowtarzalną szansę. Ja ci pomogę. Cofniemy się myślą do czasów, zanim poznałaś Mossa. Co planowałaś? Co chciałaś robić?

– Projektować wzory na tkaninach, eksperymentować z kształtami i barwami. Pani Evans, moja nauczycielka, twierdziła, że mam talent, i uczyła mnie po lekcjach. Zanim wyszła za mąż i urodziła dzieci, pracowała dla Olega Cassiniego. Obiecała, że mi pomoże. Zostałam nawet przyjęta do Instytutu Mody w Nowym Jorku, ale wtedy mama się o wszystkim dowiedziała i na planach się skończyło. Być może, pani Evans była po prostu zbyt uprzejma…

– Tere – fere. Nie zapominaj, że na własne oczy widziałam, co potrafisz, a z tego co wiem, Instytut Mody nie przyjmuje byle kogo. Jak to się właściwie stało, że ta pani Evans uczyła w szkole?

– Pan Evans uważał, że w Nowym Jorku jest za dużo hałasu i blichtru, więc się przenieśli do Filadelfii. Małżeństwo było dla niej ważniejsze niż kariera. Też jestem tego zdania.

– Dobrze, ale przygotowanie gruntu w niczym nie zaszkodzi. Zrobimy tak: napiszę list do pani Evans i poproszę, żeby przesłała nazwiska wszystkich ludzi, którzy mogliby ci pomóc. Nie musisz przecież się zwracać do nich od razu. Następnie zaczniemy kompletować teczkę twoich prac. Kiedy nadejdzie właściwa pora, będziesz miała wszystko w zasięgu ręki. Billie, nie chcę, żebyś skończyła jak moja matka. Marnowała się tu, w Sunbridge, umierała przez nikogo nie zauważana.

Billie nie miała serca powiedzieć przyjaciółce, że zanim pomyśli o karierze, połowa ludzi z listy pani Evans na pewno umrze. W jednym się z nią zgadzała: to nie zaszkodzi, a da jej rozrywkę.

– Dobrze – powiedziała tylko.

– Och, Billie, to wspaniale! Moss będzie z ciebie dumny.

Billie otworzyła szeroko oczy:

– Naprawdę tak uważasz?

– Wiem. Moss lubi ciekawych, nietuzinkowych ludzi. Billie, teraz jesteś jedną z Colemanów, a Colemanowie zawsze coś osiągają, nie wiesz o tym? – Ostatnie zdanie było zaprawione goryczą. – Chcesz spędzić całe życie na pracy dobroczynnej i chodzeniu do klubów? Przypomnij sobie moją matkę i to, jaka pustka zapanowała w jej życiu, gdy dzieci wyfrunęły z gniazda.

Billie nie ukrywała radości:

– Coraz bardziej mi się to podoba. Do roboty!

Zadowolona Amelia rozparła się na fotelu i położyła nogi na łóżko Billie:

– Dobra. Teraz mów. Opowiedz mi, co będziesz robić, kiedy nadejdzie właściwa pora – zachęcała tym poważnym, troskliwym tonem starszej siostry, który Billie tak się podobał.

– Pewnego dnia zajmę się satynami, jedwabiami i brokatami, ale do tego daleka droga, najpierw muszę się dużo nauczyć. Zacznę od bawełny. To fantastyczny materiał, prosty, czysty i wygodny. Żadna inna tkanina nie ma tych właściwości. Należy zawsze pamiętać o ciężarze i fakturze materiału, jeśli się chce go łączyć z innymi dla kontrastu. Gdybym w tej chwili projektowała coś z bawełny, zaczęłabym od kolorów natury, pszenicy, owsa i kości słoniowej, i użyłabym bieli jako katalizatora. Później pokażę ci mój projekt ze szkoły średniej. Kwiaty z czarnych, białych i fioletowych linii… Pani Evans mówiła, że wyglądały jak impresjonistyczny bukiet. Chciała, żebym spróbowała swoich sił z tiulem i batikiem, ale moim zdaniem do nich pasują paski, a ja za nimi nie przepadam, więc zajęłam się czymś innym.

– Powiedz, gdzie można dostać książki na ten temat. Albo jeszcze lepiej, poproszę panią Evans o listę lektur, skoro i tak do niej napiszę. Przeczytasz je chyba?

– Oczywiście! Miałaś rację, Amelio. To mnie zajmie, zwłaszcza że jest to coś, czym się bardzo interesuję.

– I zaprojektujesz dla mnie kilka kreacji?

– Spróbuję. To nie takie proste, jak się wydaje. Dla ciebie… to musi być coś miękkiego, delikatnego, a jednocześnie powinno być solidne, oparte na dobrym projekcie i tkaninie. Nic ciężkiego, sztywnego.

– Już mi się podoba.

– Rodzaj niedbałej elegancji – Billie mierzyła jej sylwetkę zmrużonymi oczyma. – Może spódnica od kostiumu w asymetryczne fałdy. Żakiet z bawełny albo lekkiej wełenki. Coś, do czego pasuje kapelusz. Sukienka o czystej, prostej linii, może z wełnianej żorżety. Co powiesz na tunikę… lekką i szeroką, ale pasek będzie ją trzymał w ryzach. To coś innego niż noszą wszyscy, a podkreślałoby twój wzrost i figurę. Wymyślę coś więcej, kiedy zobaczę twoją garderobę. Najlepiej zrobimy kilka zestawów, które będzie można łączyć ze sobą, wtedy będzie się wydawało, że masz więcej ciuchów niż w rzeczywistości. Jakie kolory najbardziej lubisz?

– Wszystkie – zachichotała Amelia.

– Ja też. Pewnego dnia stworzę własną paletę barw. Mam je wszystkie w głowie. Nawet wymyśliłam już dla nich nazwy. Kiedyś te moje kolory znajdą się na jedwabiach.

– Jakie kolory? Jakie nazwy?

Billie roześmiała się głośno.

– Przysięgasz, że nie będziesz się śmiać?

– Słowo honoru.

– „Lodowy róż”, „czekoladowa wiśnia”, „koktajlowa fuksja”, „lukrowy turkus”… i tak dalej. Jeśli kiedykolwiek będę projektowała wzory na jedwab, użyję tych nazw.

– Billie, jestem pod wrażeniem. Coś mi się wydaje, że tym razem Colemanowie sprawili sobie klaczkę z głową na karku. Pewnego dnia wykorzystasz swój talent. Zapamiętaj moje słowa: pewnego dnia zajdziesz na sam szczyt. I to niejako żona Mossa Colemana, lecz jako ty, Billie Ames Coleman.

Billie poczuła pieczenie pod powiekami. Od dawna nie słyszała szczerego komplementu. Po raz pierwszy, odkąd mieszkała w Sunbridge, czuła, że jest godna nazwiska Coleman. Była to na razie nieśmiała, słabiutka nadzieja, z którą nie zamierzała się zdradzać. Tylko ona i Amelia znały ten sekret.