- Dobrze, zostawmy to! - przerwała Cecina. - I co zamierzasz z nią zrobić?

- Ulokuję ją u Anny Marii. Nikt jej tam nie będzie szukał i będzie miała spokój. - To ona potrzebuje... spokoju? Sądząc po jej wyglądzie, nigdy bym nie zgadła!

- Bardziej, niż możesz przypuszczasz. Jeśli chcesz wiedzieć, grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. To jedna z przyczyn, dla których nie mogę jej u nas zatrzymać. Nie zamierzam narażać ani domu, ani jego mieszkańców.

Odwrócił się z zamiarem zejścia do biura i zatelefonowania, ale się zatrzymał.

- Ach! Byłbym zapomniał. Który z domowników zna jej nazwisko?

- Zachariasz oczywiście, ponieważ to on ją przyjął, a także nasz przyjaciel, pan Hieronim Buteau, ale nie młody Pisani, gdyż był nieobecny.

- A pokojówki?

- Och nie! One prawie jej nie widziały! Co do mnie, to ja nigdy nie potrafiłam zapamiętać zagranicznych nazwisk. Wiem tylko, że to lady... jakaś tam!

- Od dzisiaj nie ma lady jakiejś tam! Od dzisiaj jest miss Ann Campbell. Zawiadomię Zachariasza i Hieronima.

Pierwszą myślą Aida było zatelefonować do przyjaciółki, Anny Marii, aby zarezerwować mieszkanie dla Anielki, ale po chwili zastanowienia postanowił osobiście się do niej udać. Znał z doświadczenia panienki z centrali telefonicznej w Wenecji: nieustannie trawione przez niezaspokojoną ciekawość roznosiły wiadomości po mieście, kiedy tylko te były wystarczająco pikantne. To nie wydawało się w tej sytuacji wskazane.

Anna Maria Moretti mieszkała w uroczym różowym domu z ładnym ogrodem, który dochodził aż do Canale Grandę. Po wojnie, na której zginął jej mąż, lekarz, przekształciła to miejsce w rodzinny pensjonat, w którym przyjmowała tylko osoby polecone, chcąc za wszelką cenę zachować spokój. Wdowa po Giorgio Morettim zrobiła to z powodów finansowych, lecz nie zamierzała przyjmować w rodzinnej siedzibie ludzi hałaśliwych i źle wychowanych. Oczekiwała, że jej goście będą się u niej zachowywać tak, jakby zaproszono ich do jednego z okolicznych, wytwornych pałaców.

Powitała Aida gorąco, jak się przyjmuje przyjaciela z dzieciństwa. Była bowiem siostrą aptekarza, Franca Guardiniego, z którym Morosini spędził dzieciństwo i młodość aż do osiągnięcia wieku dojrzałego, i przez cały ten czas nic nie zakłóciło ich przyjaźni. Anna Maria, młodsza od brata, mając trzydzieści pięć lat, z burzą jasnych włosów, należała do tych kobiet, na których widok powiadano: „Jaka piękna!". Rysy jej twarzy i kształt ciała przywodziły na myśl greckie posągi; jednak nadawały jej przez to aurę pewnego chłodu. Może to dlatego Aldo nigdy się do niej nie zalecał. Jego uczucia wobec Anny Marii były zawsze braterskie. Tym lepiej, gdyż Anna Maria była kobietą jednej miłości. Wraz z utratą męża skończyło się jej życie uczuciowe.

- Może wypijemy szklaneczkę w ogrodzie? Taki przyjemny poranek! - rzekła.

Jesień tego roku była wyjątkowo piękna, a mały ogródek nad wodą obfitował w kwiaty i dzikie wino w kolorze głębokiej purpury, które pnąc się po ścianach domu i sąsiedniego pałacu, tworzyło iście królewską oprawę budynków.

Lecz Aldo nie przyjął zaproszenia.

- Chętnie wypiję kieliszek mrożonego cinzano, ale w twoim biurze. Mam do ciebie pewną sprawę.

- Jak sobie życzysz.

Książę szybko poinformował ją o zaistniałej sytuacji, lecz Anna Maria, nie przejąwszy się zbytnio niebezpieczeństwem, które groziło jej przyszłej podopiecznej, zaczęła się nagle śmiać.

- Jestem pewna, że w tym, co ci opowiedziała, jest wiele przesady! Przecież znasz kobiety. Ta wbiła sobie do głowy, że musi zostać księżną Morosini. A ponieważ nie jesteś ani biedny, ani odpychający, wcale się jej nie dziwię. Może uda się jej doprowadzić plan do końca?

- Na pewno nie! To prawda, że kiedyś chciałem się z nią ożenić, ale te czasy dawno minęły i byłbym zdziwiony, gdyby powróciły. A jednak nie bagatelizuj problemów związanych z Anielką. O wszystkim ci opowiedziałem, bo jesteś przyjaciółką. Ale też, byś mogła odmówić, poznawszy szczegóły.

- Chcesz, żebym odmówiła?

- Nie, oczywiście, że nie. Mam nadzieję, że się zgodzisz, ale weź pod uwagę, że czasy się zmieniły i obcokrajowcy przebywający we Włoszech dłuższy czas są inwigilowani przez ludzi Mussoliniego, a za nic nie chciałbym, żebyś przeze mnie wpadła w tarapaty.

- Nie ma obawy. Po pierwsze, mam poważanie wśród władz, a po drugie szef miejscowego fascio* je mi z ręki. Poza tym twoja znajoma ma paszport amerykański. A musisz wiedzieć, że Czarne Koszule kochają Amerykanów i ich dolary. Jeśli miss Campbell dobrze zagra swoją rolę, nie powinniśmy mieć żadnych kłopotów. Możesz ją przyprowadzić.

* Fascio (wl.) - określenie dot. radykalnych grup politycznych (przyp. red.).

- Przyprowadzę ją po południu. Jesteś kochana!

Po powrocie do pałacu Aldo udał się na poszukiwanie Anielki, chcąc ją powiadomić o podjętych krokach, lecz nigdzie nie mógł jej znaleźć. Nie podejrzewał, że może być w sklepie... A jednak tam była, lecz nie sama. Towarzyszył jej Angelo Pisani, najwyraźniej oczarowany młodą damą. Młodzieniec oprowadzał ją z nabożną czcią przez dwie wielkie sale, które w czasach świetności Wenecji służyły za skład towarowy. Lecz obecnie, zamiast rzadkich korzeni, zwojów jedwabiu, dywanów i innych towarów, zgromadzono tu wiekowe dzieła stworzone przez artystów i rzemieślników Europy.

Kiedy Aldo dołączył do dwojga młodych ludzi, Anielka trzymała w dłoni wielki, kryształowy puchar grawerowany złotem, którym się bawiła, obracając go w blasku promieni słonecznych, podczas gdy Angelo, zaróżowiony na twarzy z emocji, opowiadał jej drżącym głosem o historii tego pięknego przedmiotu. Po wejściu pracodawcy młodzieniec poczerwieniał jak burak, jak gdyby książę złapał go na gorącym uczynku.

- Miałem przy... przy... przyjemność zostać przedstawiony... miss Campbell przez pana Hieronima Buteau -wybełkotał - i właśnie pokazuję jej nasze skarby.

- Niech pan się otrząśnie, mój drogi! - odparł Aldo z miłym uśmiechem. - Dobrze pan uczynił, zajmując się naszym gościem.

- Ależ to istna jaskinia Ali Baby, drogi książę! - rzuciła młoda kobieta z zachwytem, odstawiając puchar na miejsce. - Brakuje tylko klejnotów i drogich kamieni. Gdzież je pan chowa?

- W tajemnym miejscu. Kiedy mam jakieś do sprzedania, oczywiście. Lecz w tej chwili nie mam żadnego.

- Ale... przecież jest pan uznanym kolekcjonerem?... A zatem, gdzie jest pańska kolekcja? Nie pokaże mi jej pan?

Ton i uśmiech Anielki były równie prowokujące i księciu nie spodobało się to nagłe zainteresowanie czymś, co traktował - podobnie jak inni antykwariusze - jak swą najskrytsza tajemnicę. To mu przypomniało, że czarująca osóbka, którą ongiś prawie uwielbiał, była córką hrabiego Solmańskiego, człowieka, którego podejrzewał o zlecenie zamordowania matki. Księżna Izabela straciła życie za sprawą gwiaździstego szafiru zwanego Błękitną Gwiazdą, który przed wiekami stał się klejnotem rodzinnym.

- Ludzie opowiadają, co im ślina na język przyniesie - westchnął ciężko. - Zbliża się pora posiłku, a Cecina nie toleruje spóźnialskich przy stole.

- A zatem nie pozwólmy jej czekać! Pokaże mi pan to wszystko po południu - odparła wesoło Anielka.

- Ubolewam, lecz niestety, nie będziemy mieli na to czasu. Udajemy się do Casa Moretti, gdzie przygotowano dla pani mały apartament. Potem wyjeżdżam w kolejną podróż, tak jak już wspominałem, miss Campbell!

- Jak to? Już?... Przecież dopiero pan przyjechał!

- W rzeczy samej... ale jest czwartek, a Orient Express do Paryża wyjeżdża z Wenecji kwadrans po piątej...

- Ach tak... a więc jedzie pan do Paryża...

- Będę tam tylko przejazdem. Sprawa, którą zostawiłem w zawieszeniu, wzywa mnie gdzie indziej.

Młoda kobieta była najwyraźniej zawiedziona. Zauważył to młody Pisani. Ochoczo pośpieszył na pomoc zrozpaczonej piękności.

- Jeśli podczas nieobecności księcia boi się pani nudy, miss Campbell, jestem do pani dyspozycji... przynajmniej w wolnym czasie - poprawił się, rzucając niespokojne spojrzenie w kierunku pracodawcy. - Z największą przyjemnością pokażę pani Wenecję! Znam ją lepiej niż niejeden przewodnik!

Anielka wyciągnęła do niego dłoń z radosnym uśmiechem, na co Pisani ponownie poczerwieniał jak piwonia.

- Jaki pan miły! Wezwę pana, proszę być pewnym! Morosini ubolewał, że młody Pisani nie został z powodu obowiązków dwa lub trzy dni dłużej poza tym miejscem.

Aż nadto rzucało się w oczy, że ten nieopierzony młokos zadurzył się w miss Campbell, a to nie ułatwiało zadania. W niezadowoleniu Morosiniego nie było cienia zazdrości. Pomyślał tylko, że nieszczęsny chłopiec zaplątawszy się w beznadziejne uczucie, skazany był na cierpienie, a bardzo lubił Angela.

Hieronim Buteau, który słyszał sam koniec rozmowy w sklepie, myjąc ręce przed udaniem się do stołu, spytał:

- Myślałem, że wracasz do Wiednia?

- Nie zamierzałem jechać do Wiednia, lecz do Salzburga, ale mam ważny powód, by zahaczyć o Paryż: chciałbym sprawdzić, czy są tam jakieś wiadomości o Adalbercie, którego milczenie zaczyna mnie niepokoić. To nie będzie wielkie nadłożenie drogi, ponieważ wsiądę tam do Suisse-Arlberg-Vienne Expressu*, który zawiezie mnie do miasta Mozarta najwygodniej w świecie! Wolałbym jednak, żebyśmy o tym nie wspominali przy stole.

Po obiedzie wydanym naprędce przez Cecine, której pilno było zobaczyć, jak intruz wynosi się z pałacu, Aldo zaprowadził Anielkę do Anny Marii. Tam lady Campbell oznajmiła, że jest zachwycona zarówno miejscem, jak i przyjęciem.

Następnie książę wrócił, by załatwić jeszcze dwie czy trzy sprawy ze współpracownikami. Zian zawiózł go na dworzec, gdzie Aldo przybył około kwadransa przed odjazdem pociągu, co pozwoliło mu kupić kilka gazet na drogę.

Z prawdziwą ulgą zajął jednoosobowy przedział. Cieszyło go, że zdołał w ciągu jednego dnia załatwić tak delikatną sprawę. Wiedział, że było to tylko tymczasowe rozwiązanie, lecz hołdując zasadzie, że dosyć ma dzień swojej biedy**, był zadowolony, mogąc odsunąć od siebie to zmartwienie i poświęcić się poszukiwaniom damy ukrytej za czarnymi koronkami.

* Pociąg ten stanie się kilka lat później Arlberg Orient Expressem (przyp. red.).

* * Nowy Testament, Mt 6,34 (przyp. tłum.).

Kiedy otworzył jedną z zagranicznych gazet, rzucił mu się w oczy pewien tytuł: Kradzież w Tower: Klejnoty Korony w niebezpieczeństwie. Wielkie poruszenie w całej Anglii.

Ku ogólnemu zdumieniu skradziono tylko jeden klejnot, i to z taką łatwością, że dziennikarz zastanawiał się, czy można obdarzać zaufaniem środki ochrony zapewnione Skarbowi Wielkiej Brytanii. To prawda, że biorąc pod uwagę reklamę rozpętaną ostatnio wokół Róży Yorku, konserwatorzy Tower uznali, że lepiej będzie umieścić ją w oddzielnej, nawet gorzej strzeżonej gablocie. Ale kto mógł przypuszczać, że ktoś ukradnie ten stary diament, mniej interesujący niż inne jemu podobne, kiedy największe i najsłynniejsze na świecie znajdowały się na wyciągnięcie ręki? Redaktor wysnuł z tego wniosek, że operacja była zapewne dziełem jednego z licznych kolekcjonerów zawiedzionych faktem, że rząd odzyskał ten historyczny diament. Naturalnie komisarz Warren znowu zajął się sprawą, przez którą nie przespał już wielu nocy.

Lektura artykułu skłoniła Morosiniego do posłania ciepłej myśli Warrenowi, zwanemu przez księcia Pterodaktylem.

Kto mógłby podjąć ryzyko - a było nie do przecenienia - zagarnięcia przeklętego kamienia lub raczej... jego wiernej kopii? Lady Mary od dawna spoczywała w szkockiej krypcie rodu Killrenanów, a jej mąż wiódł spokojne dni pod ścisłym nadzorem w klinice psychiatrycznej. Został jeszcze hrabia Solmański, ojciec Anielki, zaciekły wróg Szymona Aronowa, gotowy na wszystko, aby zagarnąć pektorał. Myślał przecież, że ma już szafir stanowiący jego część... Tak, ta zuchwała kradzież mogła być jego dziełem... Anielka wspomniała, że często wyjeżdżał „w interesach".

Albo zrobi! to jakiś kolekcjoner nieznający sprawy, lecz dysponujący środkami na wynajęcie sprytnego złodzieja i wspólników. W każdym razie, skoro teraz prawdziwy diament wrócił na swoje miejsce, Morosiniego przestało interesować, co mogło się stać z jego kopią. A ponieważ z korytarza dobiegł dźwięk dzwonka wzywającego na posiłek, książę złożył gazetę, wsunął ją pod pachę i udał się do wagonu restauracyjnego.

Rozdział czwarty

W którym Morosmi popełnia straszną gafę.

Trzy dni później Aldo wysiadł z pociągu na dworcu w Salzburgu. Był w ponurym nastroju. Nie lubił tracić czasu, tymczasem postój w Paryżu nic nie dał poza długimi godzinami samotnej zadumy. W dalszym ciągu nie wiedział, co się stało z jego przyjacielem Adalbertem.