- Przestań! - przerwał Aldo. - Jeśli zagłębisz się w tej historii, to nieprędko skończymy. Wróćmy zatem do punktu wyjścia - twego auta, które w cudowny sposób znalazło się w Wiedniu. Zacznij opowieść od chwili twojego uwolnienia...

- Zgoda! Nie muszę ci chyba mówić, że dostałem przeprosiny od ekspedycji i od angielskich władz. Nie mówiąc już o tym, że chcąc załagodzić całą sprawę, zwrócili się do mnie, bym eskortował do Londynu przesyłkę dla British Museum.

- Co za zaszczyt! - zakpił Morosini. - Podejrzewam, że wołałbyś wysłać cenną zawartość do Luwru?

- Bez dwóch zdań! Pomyślałem nawet, czy to nie kolejny podstęp, gdyż lord Carnarvon obiecał, że przekaże Egipcjanom całość znaleziska, ale Carter, który żyje i ma się dobrze, chciał, by jego kraj skorzystał nieco z jego odkryć, a ponieważ to on jest odkrywcą... Tak więc wyruszyłem do Londynu, gdzie zostałem przyjęty z wielkimi honorami i miałem okazję widzieć się z naszym przyjacielem, komisarzem Warrenem.

- Biedaczysko! Wiesz, co mu się przytrafiło? Nasza Róża Yorku znowu zniknęła!

- To, przyjacielu, najmniejsze z moich zmartwień. I proszę cię, nie zmieniajmy tematu - przerwał mu Adalbert. -Tak więc zostałem odpowiednio potraktowany, a nawet wróciłem do Francji z bagażami sir Stanleya Baldwina, który udawał się tam z oficjalną wizytą. Zostałem też zaproszony na wielkie przyjęcie, które wydał lord Crewe, ambasador Wielkiej Brytanii w Paryżu. Spotkałem tam pewną czarującą, młodą osóbkę w potrzebie. Kiedy wyszedłem do ogrodu, żeby wypalić cygaro, byłem świadkiem wielce nieprzyjemnej sceny: jakiś osobnik tarmosił kobietę, chcąc zmusić ją do pocałunku.

-1 pośpieszyłeś jej z pomocą? - z niewinną miną spytał Morosini.

- Ty zachowałbyś się tak samo, lecz ja ruszyłem jej w sukurs z tym większym zapałem, że spostrzegłem, iż to... Liza Kledermann!

W tej chwili Aldo stracił ochotę do żartów.

- Liza? A co ona tam robiła?

- Utrzymuje bliskie kontakty z jedną z córek ambasadora i po przyjeździe do Paryża na zakupy zatrzymała się u niej.

Morosini przypomniał sobie nagle, że w Londynie Kledermann powiedział mu, iż jego córka ma wielu przyjaciół we Francji.

- A kim był napastnik?

- O, nikt taki. Jakiś zwykły attache wojskowy przekonany, że uniform wystarczy, by podbić kobiece serce. Zresztą wkrótce niepostrzeżenie opuścił przyjęcie.

- A Liza?

- Podziękowała mi za wybawienie jej z przykrej sytuacji, a potem rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym. To było bardzo przyjemne - westchnął Adalbert, który najwyraźniej był myślami daleko stąd.

- A czy teraz dobrze się czuje?

Adalbert uśmiechnął się anielsko, nie zauważywszy, że ton Aida stawał się coraz bardziej oschły.

- Bardzo dobrze... To wspaniała dziewczyna! Spotkaliśmy się potem dwa czy trzy razy, na obiedzie, koncercie, na pokazie mody...

- Innymi słowy, od tej pory się nie rozstawaliście? I jakby tego było wam mało, wyjechaliście razem na urlop?

Zdecydowanie kwaśny ton przyjaciela przebił w końcu miękki kokon błogostanu, w którym Vidal-Pellicorne zamknął się na kilka chwil. Otrząsnąwszy się, spojrzał na przyjaciela z miną kogoś, kto obudził się właśnie z głębokiego snu.

- A cóż ty insynuujesz? Nawiązaliśmy prawdziwą nić przyjaźni! Oczywiście wspominaliśmy czasem o tobie...

- Co za zbytek łaski!

- Myślę - ciągnął Adalbert - że ona nadal bardzo cię lubi, pomimo stylu, w jakim się rozstaliście. I bardzo tęskni za Wenecją.

- Nikt jej nie zabrania tam wrócić. A co do tej podróży?...

- Już mówię! Pewne biuro, o którym już ci chyba wspomniałem, poprosiło mnie, bym udał się na krótki wypad do Bawarii, gdzie miałem obserwować poczynania niejakiego Hitlera, który ostatnio zaatakował słownie Republikę Weimarską i gromadzi wokół siebie coraz większe rzesze zwolenników. Lecz żebym nie zwracał zbytnio na siebie uwagi, poproszono mnie, abym udał się tam samochodem jak zwykły turysta. A najlepiej, żebym kogoś ze sobą zabrał. A ponieważ Liza miała wrócić do Austrii na urodziny babki, pomysł odbycia podróży moim samochodem wydał się jej zabawny, i pojechaliśmy... jak przyjaciele - uściśli! Adalbert, rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie na chmurną twarz przyjaciela.

- I chociaż wysłano cię do Niemiec, przyjechałeś do Wiednia?

- Nie. Do Monachium, gdzie moje zadanie zatrzymało mnie dłużej, niż się spodziewałem. Dlatego, nie chcąc krępować Lizy, pożyczyłem jej auto, by mogła dotrzeć do Bad Ischl na czas. Pomimo że miała na to ochotę, najpierw odmówiła, gdyż planowała potem pojechać do Wiednia. Lecz przekonałem ją, mówiąc, że przyjadę po auto, jak tylko zakończę swoje sprawy. No i jestem! Dodam, że nie widziałem się z Lizą. Kiedy przyjechałem, powiedziano mi, że wyjechała na bal do Budapesztu. To wszystko.

- A czy ona wiedziała, po co jedziesz do Niemiec?

- Nie żartuj! Powiedziałem jej, że organizuję kongres archeologiczny.

- I uwierzyła?

Spojrzenie, które Adalbert utkwił w twarzy Aida, wyrażało najwyższy stopień niewinności.

- Nie miała powodu, aby mi nie wierzyć. Już ci mówiłem, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

- No to masz więcej szczęścia niż ja! A teraz zapomnijmy o tym i zajmijmy się opalem. Czy masz jakiś pomysł, jak przekonać damę w czarnych koronkach, żeby nam go sprzedała?

- Jak to? Przecież znam ją jeszcze mniej niż ty! Nigdy jej nie widziałem! Najlepiej będzie pojechać jutro do Ischl. Powinniśmy zastać tam panią von Adlerstein, gdyż kiedy dzisiaj zabierałem auto, jeszcze nie wróciła.

*  *  *

Następnego dnia, podczas gdy mały, czerwony amilcar przemierzał pięćdziesiąt sześć kilometrów dzielących Salzburg od Bad Ischl poprzez czarujący, pagórkowaty pejzaż okraszony jeziorami, Aldo błądził myślami wokół swej dawnej sekretarki. Gdyby nie fakty, nigdy by nie uwierzył, że może pójść na bal, dać się emablować w ogrodzie ambasady natrętnemu oficerowi, prowadzić sportowe auto, czy wreszcie, podróżować w towarzystwie Adalberta... Jednocześnie nie śmiał mu zadać otwarcie pytania, czy ten przypadkiem się w niej nie zakochał.

Nagle doznał olśnienia: myśląc o Lizie jak o kobiecie, odwracał się od rzeczywistości. Jeśli Liza przebywała w Wiedniu podczas pobytu w nim tajemniczej damy, musiała ją znać! A zatem, miast planować podbój starej hrabiny, którą z pewnością trudno będzie zawojować, czyż nie prościej było odnaleźć wnuczkę?

- Do diaska! - obwieścił wynik rozmyślań. - W końcu pracowała ze mną przez dwa lata! Jeśli ktoś miałby nam udzielić informacji, to właśnie ona!

Adalbert, nie odrywając oczu od drogi, wybuchnął śmiechem.

- I ty sądzisz, że Liza byłaby dobrym źródłem informacji? Kłopot w tym, jak ją przekonać.

- Myślę, że nie powinno ci to nastręczyć trudności, skoro jesteście tak dobrymi przyjaciółmi - odparł Morosini ze szczyptą sarkazmu.

- Nie bardziej niż tobie. To płocha dziewczyna i nie wiem, jakie ma plany.

- Pożyczyłeś jej swój ukochany samochód, służyłeś jako rycerz przez...

- Dwa tygodnie! Nie dłużej!

- ...i nie powiedziała ci, dokąd się wybiera po pobycie w Budapeszcie?

- Nie. Zagadnąłem ją o to, lecz nie dostałem konkretnej odpowiedzi. Może planowała krótki wypad do Polski, gdzie ma przyjaciół, albo do Istambułu... a może do Hiszpanii. Odniosłem wrażenie, że nie chce, bym mieszał się w jej życie. Jest taka niezależna... A może, po prostu, miała mnie dość?

*   *   *

Ischi zawdzięczało swą sławę naturalnym źródłom słonym i siarkowym. Dwór wybrał to ładne miasto u zbiegu rzek Ischi i Traun na letnią rezydencję, a arystokracja, która podążała za rodziną cesarską, uczyniła z niego jeden z pierwszych najelegantszych kurortów w Europie. Ściągali tu najwięksi artyści, aby prezentować swe dzieła przed wyjątkową publiką.

Powiadano, że Franciszek Józef, a po nim jego bracia, zawdzięczali przyjście na świat słonym kąpielom przepisanym przez doktora Wirer-Rettenbacha arcyksiężnej Zofii, ich matce. Również tutaj miał miejsce „cesarski romans", zaręczyny, o których postanowiono w kilka minut, młodego cesarza i jego czarującej kuzynki, Elżbiety, oraz ogłoszono zawarcie związku małżeńskiego jej starszej siostry - Heleny.

I chociaż monarchia była już tylko wspomnieniem, pozostawiła po sobie wiele nostalgii. Miłośnicy, a zwłaszcza miłośniczki dawnych czasów, zjeżdżali tu licznie podczas pełni sezonu, aby śnić o przeszłości w parku lub przed kolumnami przypominającego greckie budowle pałacu Kaiser Villa, gdzie miało miejsce wiele pamiętnych wydarzeń. Nie brakowało gości także jesienią, i ci byli najbardziej zagorzali w poszukiwaniu śladów minionej epoki.

Ischi sprawiało wrażenie, jakby czas stanął tu w miejscu. Dotyczyło to zwłaszcza wyglądu kobiet: mało lub żadnego makijażu, brak krótkich fryzur i długie suknie bądź tradycyjne stroje regionalne.

- Nie do wiary! - wyszeptał Morosini, kiedy amilcar zatrzymał się przed hotelem, na miejscu, które zwolniła właśnie jakaś kareta. - Bez tego auta czułbym się tu jak własny ojciec. Pamiętam, że odwiedził Ischl dwa czy trzy razy.

- Miejscowi mają swój rozum. Dobrze wiedzą, że relikwie cesarstwa są ich najlepszą reklamą. Hotel nosi imię Elżbiety, łazienki - Rudolfa lub Giseli, a najpiękniejsza panorama - Zofii. Nie licząc placów Franciszka Józefa czy Franciszka Karola. Co do nas, ulokujemy się, zjemy obiad i zaczekamy, aż przyjdzie odpowiednia chwila, by udać się do pałacu. Adlersteinowie wybudowali Rudolfskrone, kiedy ich stara, górska siedziba przestała nadawać się do zamieszkania z powodu groźnego osuwiska.

- Zadziwiasz mnie! Znasz takie szczegóły! - rzucił Morosini z podziwem. - A przecież nie jesteśmy w Egipcie.

- Nie, lecz jeśli się spędziło dłuższy czas w podróży w towarzystwie, trzeba podtrzymywać rozmowę. A można powiedzieć, że dużo rozmawialiśmy z Lizą.

- To prawda. Zapomniałem. A nie wiesz przypadkiem, gdzie się ten pałac znajduje?

- Na lewym brzegu rzeki Traun, na zboczu Jainzenbergu - odparł VidalPellicorne z niewzruszoną miną.

* *   *

Tonąca w morzu zieleni willa Rudolfskrone, zbyt duża jak na dom myśliwski, a dzięki loggiom, frontonowi i wielu oknom wychodzącym na przepiękną panoramę przypominająca wenecki pałac, przedstawiała miły dla oka widok. Podziwiając go, łatwo można było zrozumieć, dlaczego pani von Adlerstein opóźniała wyjazd, chociaż jesień zawitała tu już na dobre. Z pewnością przyjemniej było mieszkać w tym miejscu niż w pałacu przy Himmelpfortgasse.

Kamerdyner noszący z godnością skórzane, sznurowane spodnie i kurtkę z ciemnozielonej ratyny*, co wywołałoby ból zębów u jego brytyjskich kolegów, przyjął gości przed wysoką bramą.

* Ratyna - gruba tkanina, rodzaj flauszu (przyp. red.).

Pomimo kompletu zaprezentowanych mu kart wizytowych wyraził wątpliwość, czy pani ich przyjmie bez wcześniejszej zapowiedzi. A zresztą hrabina była cierpiąca. Aldo postanowił jednak, że dłużej nie pozwoli wodzić się za nos i spytał:

- A czy panna Liza jest w domu?

Magiczne słowa! W jednej chwili surowa maska służącego opadła.

- Och, jeśli panowie jesteście jej przyjaciółmi, to co innego! Właśnie mi się zdawało, że już widziałem nie tak dawno to małe, czerwone auto.

- Pożyczyłem je pannie Lizie - wyjaśnił Vidal-Pellicorne - ale jeśli jest cierpiąca, nie zamierzamy przeszkadzać. Przyjdziemy kiedy indziej.

- Zaczekajcie, szanowni panowie, będę próbować. Kilka minut później kamerdyner otworzył drzwi do małego salonu o ścianach pokrytych beżowym adamaszkiem, gdzie długie firanki w oknach zasłaniały widok na drzewa w parku. Salon wypełniały fotografie w srebrnych ramkach, a na szezlongu, trzymając na kolanach kałamarz, leżała dama o siwych włosach, lecz gładkiej twarzy. Na widok wchodzących odstawiła go energicznym ruchem. Gościom wydawało się, że kobieta pochodzi z innych czasów, tych zatrzymanych na pożółkłych fotografiach. Lecz jej ciemne oczy zachowały zadziwiający blask. Uśmiech, który zagościł nagle na jej twarzy, był dokładną repliką uśmiechu Lizy.

Bez wahania wyciągnęła w stronę Adalberta szczupłą dłoń ozdobioną pięknymi pierścieniami, nad którą archeolog się niezwłocznie pochylił.

- Pan Vidal-Pellicorne, nieprawdaż? - spytała. - Miło mi pana poznać. Chociaż żałuję nieco, że pan tak łatwo ulega kaprysom mojej wnuczki. Kiedy ją ujrzałam za kierownicą pańskiego auta, byłam zaskoczona i zaniepokojona. Czy to aby bezpieczne?

- Całkowicie, pani hrabino! Panienka Liza świetnie prowadzi.

Stara dama zwróciła się teraz do drugiego gościa, lecz jej uśmiech był już tylko zdawkowy.

- Pomimo znakomitego nazwiska, książę Morosini, nie mam przyjemności znać pana. A jednak zdaje mi się, że postanowił pan przypuścić oblężenie na mój dom w Wiedniu? Doniesiono mi, że pytał pan o mnie kilka razy.