Oschły ton wyraźnie mówił, że zawziętość Aida była jej nie w smak.

- Przyznaję, jestem winny, hrabino, i proszę o wybaczenie... To szpiegowanie było nie na miejscu.

Hrabina drgnęła i zmarszczyła brwi.

- Szpiegowanie? Co za okropne słowo! A powód? Proszę mi podać powód!

- Chciałem rozmawiać z panią w niezwykle ważnej sprawie, którą obecny tu mój przyjaciel interesuje się na równi ze mną.

- A cóż to za sprawa?

- Zaraz to wyjawię, lecz wcześniej, czy pozwoli pani, że zadam jej jedno pytanie?

- Proszę, niech pan siada.

Aldo zagłębiając się w wyścielanym adamaszkiem fotelu, równocześnie spytał:

- Utrzymuje pani, że mnie nie zna. A czy panna Kledermann nigdy o mnie nie wspominała?

- A powinna? Musi pan zrozumieć - dodała pani von Adlerstein, aby złagodzić nieco obcesowość tej uwagi - że Liza zna wiele osób rozsianych po całej Europie. Trudno zliczyć jej przyjaciół. A więc, twierdzi pan, że już kiedyś ją spotkał? A gdzież to?

- Tam, gdzie mieszkam, w Wenecji.

Morosini stwierdził, że wyjawienie prawdy nie ma sensu. Jeśli Liza - może dlatego, że nie była z tego dumna - nie uznała za słuszne opowiedzieć babce, co robiła w pałacu Morosinich, to zdradzenie tego nie należało do niego.

- To mnie wcale nie dziwi - zauważyła hrabina. - Ona kocha to miasto, gdzie, jak mi się zdaje, często przebywa. Lecz co miał mi pan tak ważnego do powiedzenia?

Morosini milczał przez chwilę, by lepiej dobrać słowa.

- Oto, jak się sprawy mają. Siedemnastego października tego roku, razem z baronem Palmerem, siedziałem w loży Ludwika Rothshilda na przedstawieniu „Kawalera srebrnej róży". Dodam, że przybyłem z Włoch na zaproszenie barona tylko po to, by wysłuchać tej opery. Tego wieczoru, kiedy uniosła się kurtyna, zobaczyłem, jak do pani loży weszła niezwykle elegancka dama, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. I właśnie na temat tej damy chciałem z panią porozmawiać, pani hrabino. Chciałbym ją poznać.

- A dlaczegóż to, jeśli wolno spytać? - Ton hrabiny znowu stał się wyniosły, lecz książę postanowił się tym nie przejmować. - Może przez zamiłowanie do romantyzmu? Jest pan wenecjaninem, a tajemnica, która otacza tę kobietę, podsyca pańską ciekawość i wyobraźnię.

Najwyraźniej, nie przypadłem jej do gustu - pomyślał Morosini. - Ten typek z Wiednia musiał ją źle do mnie nastawić.

Postanowił grać w otwarte karty.

- Chodzi o poważną aferę, powiedziałbym, bardzo poważną. Dama ta posiada klejnot, który muszę zdobyć za wszelką cenę.

Zdziwienie i oburzenie odebrało hrabinie na chwilę mowę, by po chwili zamienić się w gniew.

- Pospolita i ordynaryjna chciwość handlarza! Ot, co! Kwestia pieniędzy! Nawet jeśli nie miałam okazji poznać pana, słyszałam o panu jako o sprytnym handlarzu starymi klejnotami. W tej sytuacji - dodała - sądzę, że nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia! Zegnam pana! A przy okazji, zwrócę uwagę wnuczce, by lepiej dobierała przyjaciół!

Aldo miał wielką ochotę rzucić w twarz opryskliwej, starej damie, że jej cudowna wnuczka, przebrana za kwakierkę, pracowała u niego przez dwa lata, lecz zachował zbyt wiele przyjaźni dla fałszywej Holenderki, aby jej to zrobić. Przełknąwszy złość, próbował przekonać hrabinę.

- Proszę mnie nie potępiać, póki mnie pani nie wysłucha! To nie jest tak, jak pani myśli, przysięgam, że nie ma w tym żadnej chciwości ani nadziei za zysk! Ten klejnot... a przynajmniej opal, który tkwi w środku, ma tragiczną historię, jak to zwykle się dzieje w przypadku kamienia zabranego z przedmiotu otoczonego kultem. Tak jest i w tym przypadku, jeśli, jak mnie zapewniono, klejnot nosiła nieszczęsna cesarzowa Elżbieta. Odkupić go od tej damy, to oddać jej wielką przysługę, niech mi pani wierzy...

- Lub złamać jej serce! Dość tego, książę! Dotyka pan rodzinnej tajemnicy, której ja na pewno tu nie odkryję! A teraz, przykro mi, ale nie mam więcej czasu dla pana!

Trudno byłoby obstawać przy swoim, nie zachowując się jak grubianin. Adalbert postanowił przyjść przyjacielowi z pomocą.

- Hrabino, niech mi pani pozwoli wtrącić słowo. Wszystko, co powiedział książę Morosini, jest czystą prawdą! On i ja poszukujemy kilku klejnotów, które w dawnych czasach były związane z przedmiotem kultu. Odnaleźliśmy już dwa. Zostały jeszcze dwa kolejne i opal jest jednym z nich.

- Nie kwestionuję pańskich słów, ani słów księcia, ale w takim razie, chcąc kupić ten klejnot, będziecie musieli zaczekać, aż dostanie się w ręce spadkobierców właścicielki, gdyż dopóki ona żyje, nie zdobędziecie go. A teraz, żegnam panów!

Hrabina wezwała dzwoneczkiem kamerdynera, który zaprowadził gości do wyjścia.

- Domyślasz się, czego się tak przestraszyła? - szepnął przyjacielowi na ucho Morosini, kiedy zbliżali się do auta.

- Nie mam pojęcia, ale odniosłem to samo wrażenie.

- Być może zaatakowałem ją zbyt gwałtownie? Mam nieprzyjemne uczucie, że popełniłem straszną gafę.

- Jest taka możliwość, ale nie na pewno. Z takimi kobietami trzeba rozmawiać szczerze. Może lepiej by się stało, gdybyśmy tylko spytali ją, gdzie jest Liza? Wnuczka mogłaby się okazać bardziej... elastyczna?

- Nie bądź taki pewien! A poza tym, ona może nic nie wie na ten temat.

Hrabina nie ma pojęcia, że jej kochana wnuczka spędziła dwa lata u mnie...

- A ty nie możesz tego strawić!

Przyjaciele wsiadali do amilcara, kiedy na dziedziniec zajechała kareta i zatrzymała się tuż przed maską samochodu. Wypadł z niej młody człowiek z walizką, którego Morosini poznał od pierwszego spojrzenia. Był to ów napastnik z hotelu Demel. Zresztą, tamten również poznał przeciwnika. Postawiwszy walizkę, rozogniony młodzieniec rzucił się do Aida.

- To znowu pan? Zdaje mi się, że przestrzegałem pana, ale pan, jak widać, jesteś uparty! Dlatego ostrzegam po raz ostatni: proszę dać jej spokój, inaczej będzie miał pan ze mną do czynienia!

Miał odejść, kiedy Morosini straciwszy cierpliwość, chwycił awanturnika za poły szarej kurtki z zielonymi wyłogami, zmuszając go, by stanął z nim twarzą w twarz.

- Hola, mój chłopcze! Zaczyna mi pan grać na nerwach, więc ustalmy coś raz na zawsze! Nikomu nie zakłócam spokoju, zamierzam tylko spotkać się z panią von Adlerstein i chciałbym się dowiedzieć, co ma pan przeciw temu?

- Niech pan nie udaje niewiniątka! Nigdy nie chodziło panu o moją ciotkę Vivi, ale o mą kuzynkę Lizę! Więc niech pan przyjmie do wiadomości, że ja, Friedrich von Apfelgrüne*, mam zamiar się z nią ożenić i nie będę tolerować absztyfikantów kręcących się wokół niej! A teraz, proszę mnie puścić, bo jeszcze mnie pan udusi!

* Apfelgriine po niemiecku znaczy ..zielone jabłko" (przyp. red.).

- Wolnego, młody człowieku! Nie wypuszczę pana, póki mnie pan nie przeprosi! - huknął Morosini, jeszcze mocniej ściskając elegancika. - Nikt nie będzie mnie nazywać absztyfikantem!

- Ni... gdy! - zabulgotał młodzieniec.

- Puść go! - rzucił Adalbert, widząc, co się święci. - Tak ściskasz to zielone jabłko, że jeszcze dojrzeje za wcześnie!

Na odsiecz młodzianowi ruszył kamerdyner.

- Panie Fritz, proszę się opamiętać! Przecież sam pan wie, że panna Liza nie cierpi pańskiego sposobu traktowania jej przyjaciół powyżej dziesiątego roku życia. Co do Waszej Wysokości, niech pan raczy wypuścić pana Frit-za! Pani hrabina będzie bardzo niezadowolona, kiedy się dowie...

- Chodź tu do mnie, Fritz, i przestań błaznować! - huknęła stara dama, która ukazała się na schodach wsparta na lasce. - Kiedy ty wreszcie zmądrzejesz? Proszę przyjąć, książę, moje przeprosiny i jego również! Ten młodzieniec traci rozum, kiedy tylko chodzi o kuzynkę.

Morosiniemu nie pozostało nic innego, jak wypuścić zdobycz, ukłonić się i zająć miejsce w aucie obok Adalberta, który ruszył tak gwałtownie, że spod kół posypał się żwir.

Przyjaciele jechali w stronę miasta w milczeniu, każdy zajęty swoimi myślami, wreszcie Adalbert mruknął:

- Wyobrażasz sobie, że Liza mogłaby zostać żoną tego chłystka?

- Ani trochę! - odparł zapalczywie Morosini. - Na szczęście Fritz należy do ludzi biorących pobożne życzenia za rzeczywistość! Ale coś mi się zdaje, że Liza bardzo cię interesuje? Cały czas myślisz tylko o niej, podczas gdy my ponieśliśmy właśnie sromotną klęskę.

- Tak, gdyż od tej chwili jest ona jedyną osobą, która może nas naprowadzić na ślad tajemniczej damy z opalem.

- Wszystko zepsułem! - rzucił wściekły Morosini. - Nie powinienem tak otwarcie atakować hrabiny. Teraz nigdy nam nie powie, gdzie się znajduje nasza droga Mina.

- Przestań ją tak nazywać! - przerwał Adal. - To nie do wytrzymania! A może babka wyjawi to przede mną? Na przykład jutro? Powiem jej, że wyjechałeś...

- Dlaczego nie? W naszej sytuacji... - Morosini wzruszył ramionami zniechęcony.

Tymczasem łaskawy los nieoczekiwanie zesłał im pomocnika.

Po ponurej kolacji złożonej z pstrągów spożytych w prawie pustej jadalni przyjaciele dla kurażu, po deszczu, który spadł po południu gnany przenikliwym wiatrem, udali się na coś mocniejszego do baru. Był on jedynym, nieco cieplejszym miejscem w hotelu. Czekała tam na nich niespodzianka: przy wysokim, mahoniowym kontuarze, ledwo utrzymując się na taborecie, młody Apfelgrime wylewał żale przed znudzonym barmanem.

- Żeby wysłać mnie do hotelu, mnie, wnuka... rodzonej siostry! Powiedzieć, że nie ma dla mnie miejsca, podczas gdy pod tym przeklętym dachem jest co najmniej... piętnaście pokoi! A ja przenoszę się do hotelu! Rozumiesz coś z tego, Wiktorze?

- Nie pierwszy raz się to panu przytrafia, panie Fritz. Zawsze kiedy willa Rudolfskrone jest pełna gości.

- Ale o to chodzi, że żadnych gości nie ma! Nie widziałem tam psa z kulawą nogą! Mojej kuzynki Lizy też nie ma... ale ciotka Vivi nie chce mnie widzieć na oczy. Gdybym tylko wiedział dlaczego. Nalej mi jeszcze jednego sznapsa, Wiktorze. To mi dobrze zrobi.

Przyjaciele zająwszy miejsca przy sąsiednim stoliku, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Obaj myśleli o tym samym: może należało pokręcić się wokół domu? Hrabina bała się czegoś lub kogoś, a mimo to przepędziła siostrzeńca, który mógł się jej przydać.

Ale ponieważ natychmiastowe wyjście mogło wzbudzić podejrzenia, zamówili jeszcze dwie wódki z wodą i usiedli wygodniej, nastawiając uszu na lamenty Fritza von Apfelgrüna, które z każdym sznapsem stawały się coraz bardziej bełkotliwe. W końcu nadeszło nieuniknione: Fritz padł na bar z głową ukrytą w dłoniach i zasnął.

- A niech to diabli...! - jęknął barman przez zaciśnięte zęby. - Będę musiał zanieść go do łóżka.

- Przyślemy panu portiera - rzucił Morosini, kładąc kilka monet na stoliku.

- Panowie już wychodzą?

- Idziemy odwiedzić przyjaciela...

- W takim razie, zaraz zamykam. Pewnie już nikt nie przyjdzie. Psa by nie wygonił w taką pogodę.

W rzeczy samej, znowu rozpadał się deszcz, bębniąc monotonnie o hotelowe markizy. Adalbert i Aldo udali się do pokoi, zabrali kaszkiety, płaszcze nieprzemakalne, a smokingi zamienili na wełniane swetry i flanelowe pan-talony. Tak zabezpieczeni przed pluchą zeszli do garażu i podnieśli dach w aucie.

- Przed nami długa droga - powiedział Vidal-Pellicorne. - Ukryjemy auto w jakimś gąszczu, a dalej pójdziemy na piechotę.

- Czy dobrze robimy, urządzając tę ekspedycję? - spytał Morosini. - Może ponosi nas wyobraźnia?

- Nie sądzę. Skoro hrabina wyekspediowała Fritza, który wygląda mi na poczciwca i ją lubi, to znaczy, że jego obecność jej w czymś przeszkadza. Musi na kogoś czekać. Dałbym się pokroić na kawałki, że mam rację.

Rozdział piąty

Wieczór pełen zdarzeń

Pokonując zbocze Jainzenberg, potężna limuzyna jadąca przed amilcarem zwolniła, a snopy jej świateł ślizgały się wolno po sosnach, jakby szukając drogi. Tknięty intuicją Adalbert zgasił reflektory i silnik, sam nie wiedząc dlaczego. Już po chwili się okazało, że miał rację. Wkrótce limuzyna wjechała w aleję prowadzącą do Rudolfskrone.

- Oto ten lub ci, na których czekała hrabina i powód, dla którego chciała zostać sama... - rzekł Morosini.

- Teraz my musimy znaleźć ustronne miejsce.

Adalbert ponownie włączył silnik i światła, co wystarczyło, by trafił na leśny trakt, przy którym wkrótce zatrzymał pojazd.

- No to w drogę! - rzucił Aldo, wyskakując z wozu.

Po niebie przepływały gęste, deszczowe chmury, ale było dość jasno; mężczyźni zaczęli biec, aż wreszcie ich oczom ukazał się niewielki pałacyk, czy może raczej ogromna willa, a przed jej drzwiami limuzyna widziana wcześniej na drodze.