– Przestań! – poprosiła Catherine, ze znużeniem przymykając oczy. – Po prostu przestań, dobrze? Nie chcę tego słuchać! Nie jestem w stanie brać na siebie jego kłopotów. Mam aż nadto swoich.

Znowu zapanowała długa cisza, zanim Bobbi rzuciła ostatnią uwagę, która sprawiła, że w ciągu następnych dni i godzin Catherine bezlitośnie gryzło sumienie:

– Cath… Bez względu na to, czy chcesz to przyznać czy nie, uważam, że twoje i jego kłopoty to to samo.

ROZDZIAŁ 6

Szerokie błękitne zakole Missisipi migotało pod jesiennym niebem, w miejscu gdzie rzeka przecinała teren Uniwersytetu Minnesota, dzieląc go na Wschodni i Zachodni Brzeg. Bardziej zalesiony Wschodni Brzeg przybrał barwy uniwersytetu – kasztanowy i złoty, jakby z okazji zbliżającego się roku akademickiego. Stateczne stare klony, całe w kolorze rdzy, rywalizowały z ognistymi wiązami. Wzdłuż Union i Church Street panował już ożywiony ruch. Na cienistym rondzie przed Jones Hall młodzież czekała na autobus. Opadłe liście szeleściły pod kołami rowerzystów. Stopnie starego akademika przy University Avenue i okoliczne trawniki obsiedli rozleniwieni młodzi ludzie, wylegujący się na słońcu niczym jaszczurki. Wszędzie pełno było całujących się par.

Catherine pospiesznie odwróciła wzrok od takiej całującej się pary. W jakiś sposób widok ten sprawił, że trzymane w ręce książki stały się cięższe. Poczuła w sercu ukłucie bólu.

Clay inaczej odbierał widok całujących się młodych ludzi. Idąc teraz The Mall, obserwował przytulające się pary, a jego myśli skierowały się ku Catherine Anderson. Ta dziewczyna idąca przed nim mogłaby być nią. Ten sam złocisty kolor włosów, ta sama długość. Clay jednak zdał sobie sprawę, że może się mylić, gdyż nigdy przedtem nie widział Catherine w pełnym świetle.

Do diabła, Forrester, wybij ją sobie z głowy! To nie ona i dobrze o tym wiesz!

Kiedy tak przyglądał się wysokiej sylwetce o prostych ramionach i biodrom, które się nie kołysały, książkom, opartym na jednym z nich, opanowało go dziwne uczucie, przyprawiające o skurcz żołądka. Miał ochotę zawołać dziewczynę po imieniu, chociaż wiedział, że to nie może być Catherine. Czy nie dość wyraźnie przekazano mu wiadomość? Wyjechała do Omaha.

Z całą świadomością Clay spojrzał na drugą stronę ulicy, by uwolnić swoje oczy i umysł od złudzeń. Na nic jednak to się zdało. Już po chwili zaczął znowu wypatrywać blondynki w niebieskim swetrze. Zniknęła! Absurdalne uczucie paniki sprawiło, że Clay ruszył truchtem. Dostrzegł dziewczynę ponownie i odetchnął z ulgą. Długi krok, pomyślał, idąc za nią. Długie nogi. Czyżby to była ona? Nagle dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy z karku, jakby było jej gorąco. Clay wyminął grupkę osób, przyglądając się długim nogom, prostej sylwetce, tak podobnej do sylwetki Catherine. Dziewczyna doszła do przejścia i zatrzymała się. Kiedy spojrzała w bok, Clay przez ułamek sekundy widział jej profil. Serce podeszło mu do gardła.

– Catherine! – zawołał. Nie spuszczał z niej wzroku, przepychając się przez tłum, roztrącając ludzi i rzucając mechanicznie przeprosiny. – Catherine!

Nie usłyszała wołania, szła dalej w narastającym hałasie ruszającego od chodnika autobusu. Clay nie mógł złapać tchu, gdy do niej dobiegł i złapał ją za łokieć. Książki rozsypały się na ziemi, a włosy omiotły usta i przylgnęły do szminki.

– Hej, co… – zaczęła, odruchowo pochylając się nad książkami. Poprzez welon włosów zobaczyła Claya Forrestera, który oddychając z trudem, patrzył na nią z otwartymi ze zdziwienia ustami.

Serce Catherine zabiło gwałtownie, poczuła skurcz żołądka.

– Catherine? Co tutaj robisz? – Pomagał jej wstać, podtrzymując ją za łokieć. Wpatrywała się w niego, próbując opanować przemożną chęć ucieczki, podczas gdy serce biło jej szaleńczo, a książki leżały zapomniane na chodniku. – Czy to znaczy, że byłaś tu przez cały czas i chodziłaś na uniwersytet? – zapytał ze zdziwieniem, nadal trzymając ją za łokieć, jakby się bał, że mu ucieknie.

Clay dostrzegł, że jest zaskoczona. Rozchyliła wargi, a jej wzrok powiedział mu, że czuje się zapędzona w ślepy zaułek i że zaraz ucieknie. Poczuł, jak jej sweter wysuwa mu się z palców.

– Catherine, dlaczego nie zatelefonowałaś? – Włosy nadal miała przylepione do uszminkowanych ust. Jednocześnie pochylili się, żeby podnieść książki. Wyrwała mu je z rąk i odwróciła się, by uciec od niego i od komplikacji, jakie to spotkanie mogło dla niej oznaczać.

– Catherine, poczekaj!

– Zostaw mnie w spokoju – rzuciła przez ramię, starając się nie sprawiać wrażenia, że przed nim ucieka, a jednak uciekając.

– Muszę z tobą porozmawiać. Prawie biegła, chwilami zwalniając, a Clay kilka kroków za nią.

– Dlaczego nie zatelefonowałaś?

– Do licha! Jak mnie znalazłeś?

– Zatrzymaj się, na litość boską!

– Jestem spóźniona, zostaw mnie w spokoju! Szedł za nią krok w krok, teraz już z łatwością, gdyż Catherine zaczęło kłuć w boku i przycisnęła do niego wolną rękę. – Bobbi nie przekazała ci wiadomości ode mnie?

Blond włosy kołysały się na jej dumnej głowie, kiedy tak pospiesznie szła naprzód. Zirytowany, że nie chce się zatrzymać, chwycił ją za ramię, zmuszając, by zrobiła to, czego żądał.

– Dość już mam tego pościgu! Zatrzymaj się! Tym razem książki nie upadły na ziemię, ale Catherine z gniewem potrząsnęła głową, niczym roczny źrebak nie pozwalający założyć sobie uzdy. Stała patrząc na niego z wściekłością, podczas gdy Clay starał się ją okiełznać. W końcu opuścił rękę.

– Czy Bobbi przekazała ci moją prośbę, żebyś do mnie zatelefonowała?

Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, Catherine zaczęła mówić ze złością:

– Jedyna rzecz, jakiej nie byłam w stanie przewidzieć, to że się gdzieś na ciebie natknę. Myślałam, że ten kampus jest dość duży dla nas obojga. Byłabym ci wdzięczna, gdybyś zatrzymał dla siebie informację, że tutaj jestem.

– A ja byłbym ci wdzięczny, gdybyś dała mi szansę wyjaśnienia kilku rzeczy.

– Omówiliśmy już wszystko. Powiedziałam ci, że nie musisz się o mnie martwić.

Zaciekawieni przechodnie spoglądali na nich, zastanawiając się, o co się sprzeczają.

– Posłuchaj, nie róbmy przedstawienia. Mogłabyś pójść ze mną w jakieś ustronne miejsce, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?

– Powiedziałam, że się spieszę.

– Daj mi tylko dwie minuty i wysłuchaj spokojnie, dobrze? – Nigdy dotąd nie widział kogoś tak buntowniczego. Teraz powodowało nim coś innego niż tylko ultimatum rodziców. Chodziło o to, które z nich okaże się silniejsze.

– Zostaw mnie w spokoju – zażądała.

– Niczego bym bardziej nie pragnął, ale moi rodzice są innego zdania.

– To szkoda. Tym razem sweter omal nie został w jego rękach, gdy Catherine szarpnęła się.

– Wyznacz czas, podaj jakiś numer telefonu, cokolwiek, żebym mógł się z tobą skontaktować.

Zbuntowana, odwróciła się do niego.

– Popełniłam błąd, ale to nie znaczy, że moje życie jest zrujnowane. Wiem, dokąd zmierzam, wiem, co będę robiła, i nie chcę, żebyś miał w tym udział.

– Czy jesteś zbyt dumna, żeby cokolwiek ode mnie przyjąć?

– Możesz to sobie nazwać dumą. Ja wolę to nazywać zdrowym rozsądkiem. Nie chcę ci nic zawdzięczać.

– Załóżmy, że znam takie rozwiązanie naszych problemów, które żadnego z nas nie zobowiąże względem drugiego. Co ty na to?

Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem.

– Ja już rozwiązałam swoje problemy. Jeśli ty jakieś masz, to twoja sprawa.

Ludzie znowu zaczęli się im przyglądać z zainteresowaniem. Claya doprowadzał do wściekłości jej ośli upór. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, objął ją w talii i zepchnął z chodnika w stronę ogromnego wiązu.

– Chodzi o coś jeszcze – poinformował ją, z twarzą nie dalej niż dwa cale od jej twarzy. – Twój ojciec sprawia kłopoty.

Catherine przełknęła ślinę, odchyliła głowę do tyłu, spojrzała mu w oczy, następnie w bok, bojąc się tego zdecydowania, które tak wyraźnie dostrzegła w jego wzroku.

– Słyszałam o tym i jest mi przykro – przyznała. – Naprawdę myślałam, że da sobie spokój, kiedy wyjadę.

– Do Omaha? – zapytał z ironią. Spojrzała mu w oczy z przestrachem.

– Skąd o tym wiesz? – Dostrzegła bliznę nad jego brwią i pomyślała, że to sprawka jej ojca. Clay patrzył na nią wściekłym wzrokiem i trzymał ją tak blisko, że widziała jedynie jego twarz.

– Nieważne. Jeśli twój ojciec spełni swoje groźby, może to oznaczać koniec mojej kariery prawniczej. Coś z tym trzeba zrobić. Myśl o spłaceniu go jest mi równie niemiła jak tobie. Moglibyśmy więc zastanowić się nad rozsądną alternatywą?

Catherine przymknęła oczy – nie była w stanie myśleć tak szybko.

– Posłuchaj, teraz naprawdę muszę już iść. Zadzwonię jednak do ciebie wieczorem. Wówczas o tym porozmawiamy.

Coś mu mówiło, że nie powinien jej ufać, nie mógł jednak stać tam bez końca i zatrzymywać jej siłą. Na razie pozwolił jej odejść. Znajdzie ją z łatwością skoro wiedział już, że tutaj studiuje. Przyglądał się, jak odchodziła. Czekał, czy się odwróci. Nie zrobiła tego. Weszła do Jones Hall i zniknęła. Clay odwrócił się i poszedł w stronę samochodu.

Następnego dnia Catherine spotkała się z panią Tollefson w jej biurze z sofą i paprocią. Bała się, że będą od początku wałkować ten sam temat. Toteż zdziwiła się, kiedy Tolly zapytała ją o studia i o to, jak jej idzie nauka oraz jak się jej wiedzie w Horizons. Kiedy Catherine powiedziała, że może studiować dzięki małemu stypendium, które uzupełnia przepisywaniem na maszynie i szyciem, pani Tollefson zauważyła:

– Jesteś bardzo ambitna, Catherine.

– Tak, ale od razu muszę powiedzieć, że mam na uwadze własny interes. Chcę czegoś więcej od życia, niż miałam do tej pory.

– Studia są więc dla ciebie biletem do lepszego życia – stwierdziła pani Tollefson.

– Tak, to była dla mnie jedyna szansa.

– Była? – zapytała pani Tollefson. – Dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym?

Catherine otworzyła szeroko oczy.

– Nie zrobiłam tego świadomie.

– Czujesz jednak, że będziesz zmuszona do porzucenia studiów?

Catherine parsknęła kpiąco.

– Kto by tak nie czuł w podobnych okolicznościach? Łagodny wyraz twarzy towarzyszył cichemu głosowi Tolly.

– Może powinnyśmy porozmawiać o tym, skąd przychodzisz, gdzie jesteś i dokąd zmierzasz.

Catherine westchnęła i ze znużeniem opuściła głowę.

– Już nie wiem, dokąd zmierzam. Kiedyś wiedziałam, ale teraz nie jestem pewna, czy tam dotrę.

– Myślisz o tym dziecku jak o przeszkodzie.

– Tak, jeszcze nie potrafię powiedzieć, czy go chcę.

– Może podjęcie decyzji okaże się łatwiejsze, gdy razem przyjrzymy się twojej sytuacji. – Głos pani Tollefson doskonale nadawałby się do recytowania poezji. – Uważam, że musimy się zastanowić, co zrobić, żeby dziecko nie pokrzyżowało twoich planów.

Och, Boże, zaczyna się. Catherine zagłębiła się w poduszki sofy, pragnąc na zawsze zapaść się w jej otchłań.

– W którym miesiącu jesteś, Catherine?

– Trzecim.

– Miałaś więc trochę czasu, by się już nad tym zastanowić.

Łagodnie uśmiechnięta kobieta przyglądała się, jak na szyi Catherine pojawiają się żyły, kiedy dziewczyna, nadal mając zamknięte oczy, z trudem przełyka ślinę.

– Niewystarczająco. Mam trudności… z myśleniem o tym. Stale oddalam to od siebie, jakbym podświadomie liczyła na to, że pojawi się ktoś, kto za mnie podejmie decyzję.

– Wiesz jednak, że tak się nie stanie. Wiedziałaś o tym, kiedy przyjechałaś do Horizons. Od chwili kiedy podjęłaś decyzję o nieprzerywaniu ciąży, wiedziałaś, że musisz podjąć następną decyzję.

Catherine pochyliła się do przodu i upierała się dziecinnie:

– Ale ja chcę obu rzeczy, studiów i dziecka. Nie chcę zrezygnować ani z jednego, ani z drugiego!

– Porozmawiajmy więc na ten temat. Czy sądzisz, że masz dość siły, by być matką i studentką?

Po raz pierwszy Catherine nastroszyła się:

– A skąd mam to wiedzieć? – Wyrzuciła przed siebie ręce, po czym opadła na sofę z głupią miną. – Prze… przepraszam.

Pani Tollefson uśmiechnęła się.

– Nic się nie stało. To normalne i zdrowe, kiedy człowiek się złości. Dlaczego miałabyś się nie złościć? Dopiero co zaczęłaś nadawać sens swojemu życiu, kiedy nastąpiła ta poważna komplikacja. Kto by się nie złościł?

– W porządku, przyznaję, jestem… jestem wściekła!

– Na kogo? Zdziwienie wygięło w łuk jasne brwi Catherine.

– Na kogo? – Pani Tollefson czekała cierpliwie, aż Catherine znajdzie odpowiedź. – N a… na siebie? – powiedziała Catherine sceptycznie, niepewnym głosem.

– I?

– I… – Catherine przełknęła ślinę. Bardzo ciężko przyszło jej to powiedzieć. – I na ojca dziecka.

– Na kogoś jeszcze?

– A kto jest jeszcze? Na długą chwilę zapadła cisza, po czym starsza kobieta podsunęła: