To śmieszne, pomyślała Catherine. Nie jestem Kopciuszkiem. Nie jestem tą, którą chciałyby we mnie widzieć. Coś jednak zaszczypało ją pod powiekami.
Marie, nadal stojąc na łóżku, przełamała napięcie stwierdzeniem:
– Myślę, że właśnie to nazywa się brzemienną ciszą.
W ten sposób Catherine oszczędzono łez, a Francie wstydu. Dziewczęta roześmiały się i zaczęły wychodzić z pokoju, aż w końcu Catherine została sama z Marie. Powodowana impulsem, objęła dziewczynę.
– Jesteśmy jak Flip i Flap, prawda? – zażartowała Marie.
– Nie wiem, co powiedzieć. Źle was osądziłam. Przepraszam.
– Hej – Marie wyciągnęła rękę, żeby odsunąć jakiś kosmyk z policzka Catherine. – Trochę za ostro się do ciebie zabrałyśmy.
– Ja także…
– Idziesz za nas wszystkie, Cath.
– Wiem, wiem.
– Wysłuchaj go, dobrze?
– Ale on nie przychodzi po to, żeby mnie poprosić o rękę.
– Wysłuchaj go, to wszystko. Daj dziewczynom jakąś nadzieję. Ze względu na nie udawaj, że to prawdziwe. Obiecujesz? Chociaż przez jeden wieczór?
– Dobrze, Marie – zgodziła się Catherine – zrobię to dla was. Co się jednak stanie z ich nadziejami, jeśli nic z tego nie wyniknie?
– Daj im po prostu coś, o czym będą mogły rozmawiać, kiedy on podejdzie do drzwi. Bądź miła. Pozwól im trochę pomarzyć dzisiaj wieczorem.
Marie zastanawiała się, czy jest taki mężczyzna, który zdoła się oprzeć kobiecie tak pięknej jak Catherine. Ponieważ sama była niska, podziwiała naturalnie wzrost Catherine. Ponieważ była ciemna, podziwiała jej jasną karnację i blond włosy. Ponieważ była gadatliwa, podziwiała jej rezerwę. Ponieważ miała okrągłą twarz, podziwiała klasyczne rysy twarzy Catherine. Catherine była wszystkim tym, czym nie była Marie. Może właśnie dlatego czuły do siebie taką sympatię.
– Ach, Cath – powiedziała Marie – wyglądasz odjazdowo.
– Nie, wcale nie. Po prostu chcesz, żeby tak było.
– Ten facet musi być kimś, że wybrał taką dziewczynę jak ty.
W tym momencie któraś wrzasnęła z dołu:
– Hej, jaki on ma samochód?
Wiedząc, że jej odpowiedź z pewnością wywoła zamieszanie, Catherine skrzywiła się w myślach, po czym odkrzyknęła:
– Srebrną corvette. Marie miała taką minę, jakby połknęła żabę.
– Co?!
– Dobrze słyszałaś.
– A ty mu się opierasz! Nic dziwnego, że wyglądasz na zasmuconą.
Wcale nie wyglądam na zasmuconą! – pomyślała Catherine.
Na dole rozległ się niesamowity hałas. Dziewczęta piszczały, wyły, gwizdały, aż nagle wszystko ucichło.
– No, dzisiaj wieczorem będzie o czym mówić – zachichotała Marie. – Chodź, Kleopatro, twoja łódź przypłynęła.
Stojąc na szczycie schodów, Catherine powtarzała sobie, że nie jest to łódź Kleopatry ani też bal Kopciuszka. Tak więc masz pomalowane na cynamonowy kolor paznokcie, wspaniałą fryzurę, jesteś upudrowana i uperfumowana, choć wcale tego nie chciałaś. Zamknij więc swoje błyszczące usta, Catherine Anderson, i zachowuj się normalnie. Nie zrób z siebie większej idiotki niż jesteś, kiedy on tu wejdzie i cię zobaczy!
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Stojąc u szczytu schodów, Catherine poczuła dreszcze i w duchu przeklęła wszystkie dziewczyny w tym domu za to, do czego ją zmusiły. W dole usłyszała jego głos i zamknęła oczy, próbując się opanować.
– Czy zastałem Catherine Anderson? Nagle Catherine pożałowała, że nie jest ślimakiem i nie może się schować do skorupy. Usłyszała głos Vicky – całkowicie niewinny, całkowicie udawany.
– Chwileczkę, zaraz zobaczę. Zobaczę, pomyślała Catherine, przewracając oczami. Och, Boże!
– Catherine? – zawołała Vicky z dołu. Stojąca za nią Marie szepnęła:
– Srebrna corvetta, co? Idź – i popchnęła ją.
Catherine wydawało się, że to schody wychodzą na spotkanie jej wysokim obcasom, a ich stukot rozbrzmiewał w jej uszach niczym strzały z pistoletu. W przypływie paniki pomyślała, że powinna zmyć z siebie zapach perfum i zetrzeć tę błyszczącą szminkę. Do diabła, do diabła, do diabła! Co ja robię?
Wiejski głupek nie dałby się nabrać na pozorny bezruch panujący na dole. Sceniczne pozy, niewinne miny strategicznie rozmieszczonych dziewczyn, tak żeby każda widziała, co się dzieje w holu ze swego dobrze wybranego miejsca w salonie.
Clay Forrester stał przy kolumnadzie, jakby oprawiony w ramki i wystawiony na sprzedaż. Nie byłoby tak źle, gdyby się tak nie wystroił, ale zrobił to. Był ubrany w szary garnitur o europejskim kroju, w którym wyglądał jak facet z reklamy kanadyjskiej whisky. Catherine wbiła wzrok w węzeł jego krawata koloru wina, tak doskonale zawiązany, że wyglądał niczym pierwsza pętla kata nowicjusza. Jej wzrok przesunął się na bladoniebieski kołnierzyk koszuli, kontrastującej z opalenizną jego twarzy.
– Cześć – powiedział tak swobodnie, jak to możliwe, choć czuł się zakłopotany.
– Cześć – odpowiedziała na pozdrowienie, starając się, żeby to słowo zabrzmiało jak najchłodniej. Jednak pałająca twarz zdradziła ją.
Jej oczy są inne, pomyślał, i jej włosy, i miała na sobie skromną sukienkę, wartą reklamy biura podróży w „The New Yorkerze”. Zauważył, że się zarumieniła. Zarumieniła.
Catherine zobaczyła, że jabłko Adama Claya porusza się, jakby chciał przełknąć ość, która utknęła mu w przełyku. Odważnie spojrzała mu w oczy, mając pełną świadomość, że jej własna twarz jest purpurowa, milcząco ostrzegając go, by w żadnej mierze nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony lub że to aprobuje. Proszę! Jednak jedno spojrzenie powiedziało jej, że jest za późno. Jego także oblał rumieniec, sięgający aż do kołnierzyka koszuli. Trzeba było oddać mu sprawiedliwość, że zachował się równie elegancko, jak wyglądał, jeśli nie liczyć szybkiego spojrzenia na jej brzuch i jeszcze szybszego na wpatrzone w nich dziewczęta w jadalni i w salonie.
– Masz płaszcz? Och, Boże, pomyślała, październik, a ja zostawiłam płaszcz na górze!
– Zostawiłam go na…
Marie zareagowała prawidłowo – zbiegła na dół niezgrabnym galopem, przynosząc płaszcz.
– Masz. – I bez śladu zakłopotania wyciągnęła rękę do Claya. – Cześć, jestem Marie. Nie zatrzymuj jej za długo, dobrze?
– Cześć. Jestem Clay i nie zatrzymam. – Uśmiechnął się po raz pierwszy, mocno potrząsając jej dłonią.
A niech to licho! – pomyślała Marie. – Można by go zjeść! I ten uśmiech. Popatrzcie tylko na ten uśmiech!
Catherine sięgnęła po płaszcz, ale Marie wręczyła go Clayowi. Jak przystało na dobrze wychowanego młodzieńca, wziął od niej okrycie i narzucił płaszcz na ramiona Catherine.
– Baw się dobrze – powiedziała Marie.
– Dobranoc – życzyła im wszystkim Catherine.
– Dobranoc – odparły jednogłośnie, niczym grupa przedszkolaków.
Catherine miała ochotę zapaść się pod ziemię, już sięgała do klamki, gdy ręka Claya wysunęła się zza niej. Miała do wyboru: albo pozwolić mu otworzyć przed sobą drzwi, albo na oczach dziewcząt sprzeciwić się jego galanterii. Catherine opuściła rękę i wyszła w chłodną październikową noc, która przyniosła słodką ulgę jej rozpalonej skórze. Oboje czuli spojrzenia wpatrujące się w nich z każdego frontowego okna domu.
Idąc za Catherine do samochodu, Clay czuł unoszący się za nią przyjemny zapach, słyszał stukot wysokich obcasów na chodniku, w świetle padającym z lampy na ganku dostrzegł jej wymyślnie ułożone włosy. I chociaż nie zamierzał tego zrobić, otworzył przed nią drzwi samochodu, nadal świadom wszystkich tych ciekawskich oczu, jednocześnie podziwiając długie nogi Catherine.
Z domu doleciał ich chór omdlewających westchnień, przyprawiających o zawrót głowy.
W samochodzie panowała tak pełna napięcia cisza, że kiedy Clay przekręcił kluczyk, nikły warkot silnika zabrzmiał przyjemnie. Catherine starała się odwracać od niego wzrok; jest coś w mężczyźnie i jego samochodzie, i w tym, co robi, kiedy do niego wsiada, rusza, dotyka deski rozdzielczej, zagłębia się w fotel, w sposobie, w jaki podnosi rękę sięgając do lusterka – zniewalające drobne czynności, dziwnie męskie, by móc obserwować je spokojnie. Catherine patrzyła więc prosto przed siebie.
– Dokąd chcesz jechać? W końcu spojrzała na niego.
– Słuchaj, przepraszam za to, co się tam działo. One są… one…
– Nic się nie stało. Dokąd chcesz pojechać?
– Stało się. Nie chcę, żebyś odniósł niewłaściwe wrażenie.
– Wydaje mi się, że okna nadal na nas patrzą. – W tonie jego głosu pobrzmiewało rozbawienie, kiedy czekał, pozornie spokojny, z rękami na kierownicy.
– Dokądkolwiek… wszystko mi jedno. Myślałam, że po prostu przejedziemy się, usiądziemy w samochodzie i porozmawiamy, jak poprzednim razem.
Samochód ruszył od krawężnika, a ona poczuła jego szybkie taksujące spojrzenie, i wiedziała, że ocenia w myślach jej fryzurę, makijaż, wysokie obcasy. Znowu miała ochotę umrzeć. Była pewna, że pomyślał sobie: Akurat, wszystko ci jedno!
– Pijesz? – zapytał, patrząc już na jezdnię. Rzuciła mu spojrzenie, przypominając sobie lato i to wino.
– Czasem tak, czasem nie. Najczęściej nie. Przypomniał sobie o ojcu i pomyślał, że wie, dlaczego.
– Znam takie spokojne miejsce, gdzie nie zaczynają grać przed dziewiątą. O tak wczesnej porze nie powinno tam być tłoku i moglibyśmy wypić drinka, kiedy będziemy rozmawiać, dobrze?
– Świetnie – zgodziła się. Wyjechał na Washington Avenue, kierując się ku centrum, przejeżdżając przez Missisipi. Cisza stała się nieprzyjemna, sięgnął więc po kasetę, wsunął ją do magnetofonu, cały czas nie spuszczając wzroku z jezdni. Był to ten sam rodzaj muzyki co poprzednio – zbyt żywej jak na jej gust, za mało subtelnej i melodyjnej. Po prostu rytmiczny hałas, pomyślała lekceważąco. Jak poprzednio, ściszyła ją.
– Nie lubisz muzyki dyskotekowej.
– Nie.
– Nigdy nie próbowałaś tego tańczyć?
– Nie. Gdybym umiała tańczyć, byłabym w balecie, ale nigdy nie było mnie stać na lekcje. Znajomi twierdzili, że byłabym dobrą baletnicą. – Zdała sobie sprawę, że gada jak najęta, by ukryć zdenerwowanie.
On także to czuł.
Catherine zastanawiała się, czy powiedzieć o tym, że ojciec przepił wszystkie oszczędności przeznaczone na lekcje tańca, byłaby to jednak zbyt osobista uwaga. Za wszelką cenę chciała uniknąć zagłębiania się w osobiste tematy.
– Czy wszystkie te dziewczęta są w ciąży? – zapytał.
– Tak.
Zatrzymali się na czerwonym świetle i twarz Claya przybrała nieziemskie zabarwienie, kiedy na nią spojrzał.
– Ale przecież są takie młode.
– Jestem tam najstarsza.
Wyczuła jego zaskoczenie i nagle zaczęła tak szybko paplać, jakby to był konkurs, który chciała wygrać.
– Posłuchaj, one nie uwierzą, że to nie randka. Chcą, żeby to była randka. Tak bardzo tego chcą, że to one zrobiły ze mną to wszystko. Jadłyśmy kolację i… – I opowiedziała mu, jak ją pobrudziły dżemem, a następnie wystroiły, jakby była księżniczką. – Nie mogłam im wytłumaczyć, że się mylą – zakończyła Catherine. – Było to okropne… i cudowne… i patetyczne.
A więc to dlatego, pomyślał.
– Nie przejmuj się. Rozumiem.
– Nie, nie! Nie wydaje mi się, żebyś rozumiał! Nie możesz tego chyba zrozumieć! One robią ze mnie swoją… swoją wysłanniczkę! – Wyrzuciła ręce w górę w geście bezradności i opowiedziała mu o Francie i perfumach i jak musiała się nimi pokropić.
– Pachniesz cudownie, o co ci chodzi?
– Nie w tym rzecz. Postaraj się zrozumieć, co próbuję powiedzieć. Musiałam użyć tych perfum, kiedy ta kleptomanka, patrząca na mnie wielkimi oczami, błagała mnie, żebym coś w jej życiu wyprostowała.
– Postąpiłaś słusznie.
– Zrobiłam, co musiałam zrobić. Chciałam tylko, byś wiedział, że wszystko wymknęło mi się z rąk. Kiedy przyjechałeś, miałam ochotę umrzeć, ponieważ sądziłam, że pomyślisz sobie, iż ja… ja mam jakieś plany względem ciebie.
W tej chwili dojechali już do parkingu przed lokalem o nazwie „The Mullion”. Clay wyłączył silnik, odwrócił się do niej i powiedział:
– W porządku, przyznaję, że przez chwilę czułem się tam trochę nieswojo, ale choćby tylko po to, żeby ich wysiłki nie poszły na marne, przekaż im, że według mnie wyglądasz fantastycznie.
– Nie o to mi chodziło, zrozum!
– Ależ rozumiem. Jeśli jednak nadal będziesz tak się upierać, to rzeczywiście pomyślę, że masz wobec mnie jakieś zamiary. – Clay znał już oznaki jej gniewu. Wysiadł więc szybko, obszedł samochód, żeby otworzyć jej drzwi.
I chociaż gotowała się ze złości po jego ostatniej uwadze, przez głowę przeleciała jej myśl, że na spotkanie z nią włożył taki elegancki garnitur.
ROZDZIAŁ 8
„The Mullion” wzięło swoją nazwę od wysokich okien w wykuszach z szybkami w ołowiu, wychodzących na rzekę. Clay ujął Catherine pod ramię, prowadząc ją do stolika w głębi sali, otoczonego z trzech stron przez szkło i noc.
"Osobne Łóżka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Osobne Łóżka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Osobne Łóżka" друзьям в соцсетях.