Catherine pomyślała, jak bliski był prawdy. Deszcz uderzał o dach, ale w samochodzie było ciepło i bezpiecznie i przez chwilę Catherine nie miała ochoty wysiadać i wracać do rzeczywistości.

– Cokolwiek postanowisz, będzie dobrze – powiedział. – I nie pozwól, żeby te dzieciaki namówiły cię do czegoś.

Sięgnął do klamki przy swoich drzwiach, ale ona szybko powstrzymała go, by nie wysiadał z samochodu. Bez problemu dojdzie sama do domu. Kiedy chciała otworzyć drzwi, zatrzymał ją mówiąc:

– Catherine? Odwróciła się.

– Było… cóż, miałem zamiar powiedzieć, że świetnie, ale powinienem raczej powiedzieć po prostu, że dobrze. Było dobrze, że rozmawialiśmy bez kłótni. Chyba tego potrzebowaliśmy.

– Ja też tak sądzę. Jednak kiedy wysiadła z samochodu i biegła do domu, wiedziała, że skłamała. Nie potrzebowała tego, wcale tego nie potrzebowała. Och, Boże, zaczynała lubić Claya.

Marie czekała i nie spała jeszcze, kiedy Catherine weszła do środka i przyznała się, chociaż nie zamierzała tego zrobić:

– Wychodzę za mąż za Claya Forrestera. To, co nastąpiło, przypominało trzęsienie ziemi! Marie podskoczyła, zapaliła światło, wskoczyła na środek łóżka i wrzasnęła:

– Obudźcie się! Catherine wychodzi za mąż! Po chwili sypialnia zamieniła się w dom wariatów – dziewczęta piszczały, cieszyły się, skakały i przytulały, padając sobie w ramiona.

Pani Tollefson zawołała z dołu:

– Co się tam dzieje? – I zaraz przyłączyła się do zamieszania, gratulując Catherine, a potem zaproponowała, że zrobi kakao.

Minęła godzina, zanim wszystko się uspokoiło, ale przez ten czas część niepohamowanego entuzjazmu niektórych dziewcząt udzieliła się i Catherine. Może zaczęło się to wówczas, kiedy ją ściskały, gdyż po raz pierwszy poczuła, że odwzajemnia ich uściski bez rezerwy. Miała wrażenie, że obdarzyły ją jakimś trudnym do określenia prezentem, i nawet teraz, leżąc w łóżku, całkiem rozbudzona, nie miała pewności, co to jest.

Z drugiego łóżka dobiegł ją cichy głos Marie:

– Hej, śpisz?

– Nie.

– Daj mi rękę. Catherine wyciągnęła rękę i Marie po ciemku złapała jej palce. Zapadła cisza, ale Catherine wiedziała, że Marie, ta zawsze wesoła, zawsze radosna Marie, płacze.

ROZDZIAŁ 11

Następnego popołudnia Clay zatelefonował, zanim Catherine wróciła do domu. Zostawił więc wiadomość, że jego matka zaprasza ją na obiad.

Mieszkanki Horizons prześcigały się w domysłach i chmarą otoczyły Catherine, gdy tylko znalazła się wśród nich. Gdy przyznała, że idzie tam, by omówić przygotowania do ślubu, wpatrzyły się w nią szeroko otwartymi oczami.

– Chcesz powiedzieć, że chodzi im o prawdziwy ślub? Najprawdziwszy ślub?!

Wyglądało na to, że właśnie o prawdziwy ślub chodziło Angeli Forrester. Od chwili gdy Catherine oddała się w jej ręce, miała niejasne przeczucie, że to, co ona nazywa „skromnym przyjęciem”, okaże się rozrzutnym szaleństwem.

Trudno jednak było oprzeć się czarującej Angeli, z jej śmiechem przypominającym melodię z pozytywki i nieustannymi zabiegami, żeby narzeczona czuła się swobodnie w ich domu. Catherine od razu zauważyła, że ona i Claiborne odnoszą się do siebie z czułością i że Angela zawsze zwraca się do niego „kochanie”, a on do niej „moja droga”.

– Czyż to nie cudowne, kochanie, że mimo wszystko tutaj odbędzie się ślub? – prawie śpiewała Angela.

Catherine wirowało w głowie, godziła się jednak bezwolnie na wszystko, co Angela zaplanowała: na wynajęcie kucharzy, dekoratorów, fotografa. Nie zapomniała również o drukowanych zaproszeniach.

W ciągu następnych dni Claiborne wiele razy myślał, że to jego żona winna jest zastraszenia Catherine. Czasami napotykał wzrok dziewczyny i dostrzegał w nim bezradność. Być może współczucie sprawiło, iż Claiborne zaczął inaczej na nią patrzeć.

Lista gości była pierwszym tematem, przy którym Catherine stawiła Angeli opór, odmawiając wpisania na nią Herba Andersona.

– Ależ, Catherine, przecież to twój ojciec.

– Nie chcę go tutaj widzieć – stwierdziła gwałtownie Catherine.

Forresterowie byli zdziwieni, kiedy powiedziała, iż chce, by do ślubu prowadził ją jej brat, Steve. Nie wiedzieli, że ma brata, który stacjonuje w bazie lotniczej Nellis pod Las Vegas. Z kolei Catherine zdziwiła się, że Angela nie ma oporów przed zaproszeniem mieszkanek Horizons.

– A… ale one wszystkie są w ciąży – wyjąkała. Angela roześmiała się tylko i zapytała czarującym głosem:

– Czy są za duże i nie zmieszczą się w moim domu?

Załatwiwszy tę sprawę, Angela zaproponowała, by Catherine natychmiast zadzwoniła do brata, korzystając z telefonu w gabinecie.

Catherine usiadła w głębokim skórzanym fotelu przy biurku. Gdy wykręcała numer i czekała, aż w słuchawce odezwie się sygnał, poczuła przejmującą tęsknotę, która zawsze ją ogarniała na myśl o Stevie. Pomyślała o fotografiach, które wysyłał przez ostatnie sześć lat, o tym, jak w tym czasie wyrósł ze szczupłego chłopca na mężczyznę, a jej przy tym nie było. Po drugiej stronie linii odezwał się rzeczowy głos:

– Sierżant Steven Anderson.

– S… Steve? – zapytała bez tchu.

– Tak? – I po krótkim wahaniu: – Cathy? Dziecinko, to ty?

– Tak, to ja.

– Cathy, gdzie jesteś? – zapytał z nie udawaną ciekawością.

Rozejrzała się po mrocznym gabinecie, zdając sobie sprawę, że Steve nie uwierzyłby jej, gdyby mu opisała to miejsce.

– Jestem w Minnesocie.

– Czy coś się stało?

– Nie, nic. Po prostu wolałam zatelefonować niż pisać list. – Rzadko do niego telefonowała, gdyż rozmowy były drogie. Przypomniała sobie, że musi podziękować państwu Forresterom.

– Jak miło słyszeć twój głos. Jak się czujesz?

– Ja? – Była bliska płaczu. – Och, cóż… cudownie.

– Hej, czy na pewno nic się nie stało?

– Nie, nie. Po prostu chcę ci przekazać pewną wiadomość, która nie mogła czekać.

– Tak? No to wyduś ją z siebie.

– Wychodzę za mąż. – Wypowiadając te słowa, Catherine uśmiechnęła się.

– Co?! Taki chudy, płaski worek kości jak ty?

– Już taka nie jestem – roześmiała się. – Dawno mnie nie widziałeś.

– Dostałem twoje zdjęcie z uroczystości ukończenia szkoły, gratuluję. Słyszałem, że studiujesz. Wiele się zmieniło, co?

– Tak… wiele. – Opuściła wzrok na pokryty piękną skórą blat biurka.

– Kiedy wypada ten wielki dzień?

– Wkrótce. Dokładnie piętnastego listopada.

– To już za dwa tygodnie!

– Za trzy. Czy będziesz mógł przyjechać? – Catherine aż wstrzymała oddech, oczekując jego odpowiedzi.

– Do domu? – upewnił się.

– Nie będziesz musiał zatrzymywać się w domu, Steve – powiedziała prosząco. Milczał, więc zapytała: – Czy jest jakaś szansa, żebyś przyjechał?

– A co ze starym? – W głosie Steve'a wyczuła chłód.

– Nie będzie go tutaj, obiecuję. Tylko mama i ciocia Ella, wuj Frank i oczywiście Bobbi.

– No dobrze, spróbuję. Co u nich? Jak się czuje mama?

– Jako tako. Niewiele się zmieniło.

– Nadal z nim mieszka, co?

– Tak, nadal. – Na chwilę oparła czoło na dłoni, a następnie wzięła leżący na biurku Claiborne'a nóż do papieru i zaczęła się nim bawić. – Przestałam przekonywać ją, by go zostawiła, Steve. Zbyt się go boi, żeby zrobić jakiś ruch. Wiesz, jaki jest ojciec.

– Cathy, może we dwoje nakłonimy mamę, by zaczęła rozsądnie myśleć.

– Może… nie wiem. Niewiele się zmieniło, Steve. Musisz to wiedzieć. Nie sądzę, by kiedykolwiek się przyznała, że go nienawidzi.

Steve zaczął mówić sztucznie radosnym głosem:

– Słuchaj, Cathy, nie martw się, dobrze? Przecież to pora, kiedy masz być szczęśliwa. Opowiedz mi lepiej o twoim przyszłym mężu. Jak się nazywa, jaki jest?

To pytanie wytrąciło Catherine z równowagi, gdyż nigdy dotąd nie próbowała scharakteryzować Claya. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć: „Jest bogaty”. Ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że Clay ma jeszcze inne, znacznie ważniejsze cechy.

– Cóż… – Odchyliła się w tył na ruchomym fotelu i zastanowiła przez chwilę. – Nazywa się Clay Forrester. Ma dwadzieścia pięć lat i kończy prawo na uniwersytecie. Potem zamierza pracować w firmie ojca. Jest… hm… inteligentny, uprzejmy, dobrze ubrany i dość przystojny. – Uśmiechnęła się lekko, gdy to mówiła. – Pochodzi z bardzo szacownej rodziny i jest jedynakiem. Jego rodzice chcą, żeby wesele odbyło się w ich domu. Teraz właśnie jestem u nich.

– Gdzie mieszkają, w naszej dzielnicy?

– Nie. – Catherine uderzyła się niechcący nożem do papieru w czubek nosa. – W Edinie.

Nastąpiła wymowna chwila ciszy.

– No, no… kto by pomyślał? Moja mała siostrzyczka wychodzi za mąż za kogoś z arystokracji. Jak ci się to udało, dziecinko?

– Ja… No cóż, po prostu zaszłam w ciążę.

– W cią… och, no nic, to nie moja sprawa. Nie miałem zamiaru…

– Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie, Steve.

– Założę się, że stary miał wiele do powiedzenia na ten temat, co?

– Nawet o tym nie mów.

– Czy oni już go poznali, ci Forresterowie? Catherine przypomniała sobie małą bliznę, nadal widoczną nad brwią Claya.

– Obawiam się, że tak.

– Przypuszczam, że stary uważa, iż tym razem jego statek zawinął do portu, co?

– Doskonale wszystko pamiętasz. Rozpętało się tutaj piekło. Wyprowadziłam się z domu, żeby przed nim uciec.

– Mogę sobie wyobrazić, jak się zachowywał.

– Posłuchaj, jego nie będzie na ślubie, rozumiesz? Nie chcę go widzieć. Nie muszę! Po raz pierwszy w życiu wybór zależy ode mnie i zamierzam z tego skorzystać!

– A co z mamą?

– Jeszcze jej nie powiedziałam. Nie wiem, czy przyjdzie bez niego. Wiesz, jak jest.

– Powiedz jej, że zrobię wszystko co w mojej mocy żeby przyjechać.

– Kiedy będziesz miał pewność, że dostaniesz urlop?

– Za kilka dni. Natychmiast złożę podanie.

– Steve?

– Tak?

Catherine pochyliła się w przód na fotelu, szybko mrugając powiekami, żeby odpędzić nabiegające do oczu łzy, zacisnęła mocno zęby, aż w końcu wyjąkała:

– Tak… tak bardzo chcę, żebyś tu był. – Przetarła czoło dłonią, hamując łzy.

– Hej, dziecinko, płaczesz? O co chodzi? Cathy?

– N…nie, nie płaczę. Ja nnn…igdy nie płaczę. Pamiętasz, dawno temu tak postanowiliśmy. Tylko tak wspaniale znowu usłyszeć twój głos. Tak bardzo mi ciebie brakuje. Byłeś moją jedyną radością w domu.

Po długiej, pełnej napięcia chwili Steve powiedział drżącym głosem:

– Posłuchaj, dziecinko, przyjadę. Tak czy inaczej przyjadę. Obiecuję.

– Muszę już kończyć. Nie chcę nabijać im rachunku. Zanotuj sobie numer telefonu w Horizons.

– Boże, tak się cieszę, że wychodzisz za mąż. Pozdrów mamę i powiedz Clayowi Forresterowi, że mu dziękuję, dobrze?

Catherine opadła bezwładnie na wysokie oparcie skórzanego fotela. Przymknęła oczy i pozwoliła się ponieść fali wspomnień. Ona i Steve – sprzymierzeńcy z dzieciństwa. Steve, piętnastoletni piegowaty chłopak, stawał zawsze w jej obronie, zapominając o własnym strachu przed ojcem. Steve i Cathy, jako dzieci, przytuleni do siebie, czekali, na które z nich skieruje się tym razem jego gniew. Cathy zawsze płakała, kiedy ojciec bił Steve'a. A Steve także nie umiał powstrzymać łez, kiedy przychodziła kolej na Cathy. Oboje drżeli przerażeni i bezradnie patrzyli, jak bił ich matkę. Jednak dopóki mieli siebie, potrafili to znieść. Ale nadszedł dzień, kiedy Steve wyjechał, dzień, gdy był na to dość dorosły. Catherine poczuła się opuszczona i rozpaczliwie osamotniona w tym domu opanowanym przez nienawiść i strach.

– Catherine? – zawołał cicho Clay. Otworzyła oczy i zerwała się z fotela, jakby przyłapał ją na grzebaniu w szufladach biurka. Stał w drzwiach, z jedną ręką w kieszeni spodni; przyglądał się jej już od pewnego czasu. Wszedł do mrocznego pokoju, a ona odwróciła twarz, żeby nie widział łez na jej rzęsach.

– Nie mogłaś się do niego dodzwonić?

– N…ie, dodzwoniłam się.

– O co więc chodzi?

– O nic. Natychmiast złoży podanie o urlop.

– Dlaczego więc jesteś taka zdenerwowana?

– Nie jestem. – Z trudem jednak przyszło jej wypowiedzenie tych słów. Poczuła się niepewnie, wiedząc, że Clay bacznie się jej przygląda. W jego głosie, gdy się w końcu odezwał, pobrzmiewała troska.

– Czy chcesz o tym porozmawiać, Catherine?

– Nie – odparła chłodno. Nie chciała go wprowadzać w swoje bolesne wspomnienia. Nie Claya Forrestera, który miał tylko przemknąć przez jej życie.

Clay przyglądał się jej wyprostowanym ramionom i dumnie uniesionej głowie. Jakaż robiła się nieprzystępna, kiedy tego chciała. Zastanawiał się, co by było, gdyby pokonał dzielącą ich odległość i dotknął jej ramienia. Przez chwilę kusiło go, by to zrobić, ponieważ wyczuwał jej bezgraniczną samotność w cierpieniu. Catherine przerwała jego rozmyślania: