– Nie, nie pamięta – potwierdziła Catherine, patrząc mu prosto w oczy.

– Pamiętasz ją? – zapytał syna dla porządku.

– Nie – odparł Clay. Catherine była oburzona. Nie dlatego, by pragnęła, żeby ją pamiętał, lecz dlatego, że było to kłamstwo. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się, że powie prawdę. Podejrzewała, że ma dosyć pieniędzy na poparcie wszelkich kłamstw, jakie miał ochotę powiedzieć. Mimo to jego odpowiedź ją zabolała. Odwróciła się i stwierdziła, że Clay znajduje się bliżej, niż mogła znieść, rzuciła mu więc pytające spojrzenie błękitnych oczu, które chłodem mogło rywalizować ze spojrzeniem jego ojca.

Kłamca! – zdawały się krzyczeć jej oczy, kiedy on, zadowolony z siebie, omiatał ją wzrokiem. Uwagę Claya przyciągnęły jasne włosy dziewczyny i zobaczył, jak tańczący za nią ogień tworzy wokół jej głowy złotą aureolę. I wtedy przypomniał je sobie, rozświetlone przez sztuczne ognie.

Och, tak, pamiętał ją dobrze… Teraz sobie przypomniał! Starał się jednak usilnie, by nie dać tego po sobie poznać.

– W co, do diabła, chcecie mnie wrobić? – rzucił oskarżycielsko.

– Dobrze wiesz – odparła Catherine, zastanawiając się, jak długo potrafi zachować spokój.

– Masz cholerną rację, że on wie, kochasiu, nie myśl więc…

– wmieszał się Herb Anderson, grożąc palcem Clayowi.

– Jest pan w moim domu – przerwał mu gwałtownie pan Forrester – i jeśli chce pan, żeby ta dyskusja trwała, proszę się liczyć ze słowami.

Słowo „dyskusja” zostało wypowiedziane z nie ukrywanym sarkazmem; było oczywiste, że Herb Anderson nie zna jego znaczenia.

– Weź się pan do roboty i zmuś tego tu kochasia, żeby się wreszcie przyznał, bo na Boga, wycisnę z niego prawdę, tak jak wycisnąłem z niej.

Clay miał wrażenie, że coś obślizłego poruszyło się w jego wnętrznościach. Spojrzał ostro na dziewczynę, lecz ona nadal była nad wyraz opanowana. Przyglądała się pobielałym knykciom jego ojca, zaciśniętym na blacie biurka.

– Albo będzie się pan zachowywał przyzwoicie, proszę pana, albo pan i pańska żona natychmiast stąd wyjdziecie, zabierając ze sobą swoją córkę! – wycedził zimno Forrester.

Anderson jednak przez całe życie czekał, by jego statek zawinął wreszcie do portu, i to… na Boga!… stało się! Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Clayem.

– Posłuchajmy teraz ciebie, kochasiu – kpił. – Powiedz tylko, że nigdy nie widziałeś jej na oczy, a zrobię z ciebie krwawą masę. A kiedy skończę, synku, podam do sądu twojego ojca i wycisnę z niego ostatniego centa. Taki bogaty drań jak ty myśli, że może sobie pieprzyć wszystko, co chodzi w spódnicy. Cóż, nie tym razem, nie tym razem!

– Potrząsnął Clayowi pięścią przed nosem. – Tym razem będziesz musiał zapłacić albo oskarżę cię o gwałt i pożałujesz, że nie jesteś pedałem!

Catherine, udręczona, wiedziała, że nie ma sensu się wtrącać. Jej ojciec pił przez cały dzień, przygotowując się do tej sceny. Wiedziała, że ten moment się zbliża, ale nic nie mogła na to poradzić.

– Clay, czy znasz tę kobietę? – zapytał ponuro ojciec, ignorując wybuch Andersona.

Zanim Clay zdołał odpowiedzieć, Herb Anderson przysunął twarz do twarzy córki i zażądał:

– Powiedz mu, dziewczyno… powiedz mu, że ten tu kochaś zrobił ci dziecko! – Catherine instynktownie cofnęła się przed odrażającą wonią jego oddechu, ale złapał ją pod brodę i zachrypiał: – No, powiedz mu, siostro, jeśli ci życie miłe!

Clay stanął między nimi dwojgiem.

– Zaraz, chwileczkę! Niech pan zabierze od niej ręce! Przecież już wskazała mnie palcem, w przeciwnym bowiem razie nie byłoby was tutaj. – Po czym już spokojniej dodał:

– Powiedziałem, że jej nie znam, ale ją pamiętam. Catherine rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Właściwie ostatnią rzeczą, jakiej chciała od Claya Forrestera, było szlachetne poświęcenie.

– A widzicie! – Anderson wykonał ruch, jakby rzucał na stół atutową kartę. Twarz pani Forrester drgnęła. Jej mąż ze zdziwieniem otworzył usta.

– Przyznajesz zatem, że dziecko tej kobiety jest twoje?

– wykrzyknął z niewiarą w głosie Claiborne Forrester.

– Niczego takiego nie powiedziałem. Przyznałem jedynie, że ją poznaję.

– Od kiedy ją znasz? – nalegał Claiborne.

– Od tego lata.

– Tego lata, ale od kiedy?

– Myślę, że był to lipiec.

– Myślisz, że to był lipiec! Może byś zrobił coś lepszego, zamiast tylko myśleć!

– To był lipiec. Zadowolona mina Herba Andersona sprawiła, że jego twarz wyglądała jeszcze ohydniej niż zazwyczaj.

– Dokładniej – naciskał Claiborne.

– Czwarty lipca.

– A co się wydarzyło czwartego lipca? Catherine aż wstrzymała oddech, gdyż zakłopotanie, jakie odczuwała w stosunku do Claya, stało się niesłychanie nieprzyjemne.

– Mieliśmy randkę w ciemno.

W pokoju zapanowała martwa cisza. Catherine pomyślała, że wszyscy już obliczyli, iż od tamtej pory upłynęło dwa i pół miesiąca.

Claiborne zacisnął zęby i wysunął szczękę.

– I co? Słychać było jedynie trzaskanie ognia na kominku. Clay milczał, przez chwilę zatrzymując wzrok na Catherine.

– Stanowczo odmawiam odpowiedzi na kolejne pytania, dopóki Catherine i ja nie porozmawiamy na osobności – powiedział, zaskakując ją tym całkowicie.

– Clayu Forresterze, odpowiesz na moje pytanie tu i teraz! – wybuchnął jego ojciec, uderzając pięścią w blat biurka. – Byłeś czy nie byłeś z tą kobietą czwartego lipca?

– Z całym szacunkiem, ojcze, to nie twój interes – odparł Clay, z trudem kontrolując głos.

Pani Forrester przyłożyła do ust drżącą rękę, błagając syna oczami, by wszystkiemu zaprzeczył.

– Twierdzisz, że to nie mój interes, kiedy ten mężczyzna grozi, że wytoczy ci proces o ojcostwo, i narazi na szwank twoją, a także moją reputację w tym mieście?

– To ojciec nauczył mnie, że każdy sam odpowiada za swoją reputację. Jeśli o ojca chodzi, nie sądzę, by było się czym martwić.

– Clay, chcę jedynie znać prawdę. Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to na Boga, przestań ochraniać tę dziewczynę i powiedz to. Jeśli brzmi „tak”, przyznaj się i skończymy z tą farsą.

– Odmawiam odpowiedzi, dopóki ona i ja nie porozmawiamy na osobności. Jak widać, pominięto nas we wcześniejszej dyskusji. Udzielę odpowiedzi, jeśli pozwoli nam ojciec porozmawiać.

Dał Catherine znak, by poszła za nim, lecz ona zbyt była zaskoczona, żeby się poruszyć. Taki rozwój wypadków okazał się dla niej całkowicie nieoczekiwany.

– Chwileczkę, synu! – syknął Herb Anderson. – Nie wywiniesz się tak łatwo i nie wystrychniesz mnie na dudka. Przejrzałem cię. Myślisz, że wywleczesz ją stąd, zatkasz usta jakimiś marnymi kilkuset dolcami i będziesz miał problem z głowy, co?

– Chodźmy. – Clay zrobił krok, żeby wyminąć Andersona.

– Powiedziałem, chwileczkę! – Anderson wbił swoje tłuste palce w pierś Claya.

– Zejdź mi z drogi. – Jakaś groźna, ostrzegawcza nuta w jego głosie sprawiła, że Anderson ustąpił. Clay ruszył w stronę drzwi, rzeczowo radząc Catherine: – Lepiej chodź ze mną, jeśli chcesz swego dobra.

Podeszła do Claya niczym marionetka. Za jej plecami ojciec kontynuował swoją tyradę.

– Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy dawać jej jakieś pieniądze, żeby pozbyła się dzieciaka, słyszysz! I trzymaj łapy przy sobie, kochasiu, bo sprowadzę na ciebie policję, zanim skończy się noc!

Z płonącą twarzą, z drżeniem serca Catherine podążyła za Clayem do holu. Przypuszczała, że zaprowadzi ją do innego pokoju, ale on podszedł do frontowych drzwi i otworzył je gwałtownie.

– Chodź, przejedziemy się. – Zaskoczył ją do tego stopnia, że stanęła jak wryta. Kiedy Clay zdał sobie sprawę, że ona nie idzie za nim, odwrócił się. – Musimy porozmawiać, a niech mnie licho porwie, jeśli zrobię to w tym samym domu, w którym przebywają nasi rodzice.

Catherine stała nieporuszona. Jej szeroko rozwarte oczy zdradzały wahanie i nieufność.

– Wolałabym zostać tutaj albo pójść na spacer. Jednakże Clay nie zamierzał ustąpić.

– Nie masz wyboru – stwierdził kategorycznie i obrócił się na pięcie. Z gabinetu dobiegał głos ojca dziewczyny, nadal dręczącego Forresterów. Nie widząc innego wyjścia, podążyła w końcu za Clayem.

ROZDZIAŁ 2

Srebrna corvetta stała zaparkowana na podjeździe obok rodzinnej limuzyny. Nie czekając na Catherine, Clay gwałtownie otworzył drzwi i wsiadł, po czym zapatrzył się martwo przed siebie, podczas gdy ona starała się ocenić ryzyko. Właściwie nic o nim nie wiedziała. Jaki ma charakter? Czy jest równie wybuchowy jak jej ojciec? Czy przyparty do muru, byłby zdolny do gwałtownych czynów? Do czego mógłby się posunąć, by uniemożliwić jej skomplikowanie sobie życia?

Clay odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna spogląda przez ramię na frontowe drzwi, jakby spodziewając się, że pojawi się w nich ktoś, kto mógłby jej pomóc.

– Wsiadaj, skończymy z tym raz na zawsze. – Słowa, jakich użył, wcale nie dodały jej otuchy.

– Ja… ja naprawdę nie mam ochoty na przejażdżkę – wyjąkała.

– Nie mów tylko, że się mnie boisz! – zakpił, śmiejąc się oschle. – Przyznasz, że trochę na to za późno? – Zapalił silnik, nie spuszczając z niej bezczelnego wzroku. Kiedy już znalazła się w samochodzie, zdała sobie sprawę, że nie wzięła pod uwagę jednej ewentualności: Clay zabije ich oboje, zanim skończy się ta jazda! Ruszył jak szaleniec brukowanym podjazdem tak szybko, że wypielęgnowany żywopłot rozmazał się za oknami samochodu. Z impetem wyjechał na ulicę i pędził labiryntem uliczek na złamanie karku. Uderzeniem dłoni włączył kasetę z pulsującą muzyką rockową. Nie miała wpływu na to, jak Clay prowadzi, ale ściszyła muzykę. Rzucił jej spojrzenie z ukosa, po czym jeszcze mocniej nacisnął gaz. Catherine zaparła się w fotelu i próbowała zignorować jego dziecinne wyczyny, pozwalając, by dał upust rozpierającej go złości.

Trzymał kierownicę nonszalancko jedną ręką, jakby chciał jej pokazać, że potrafi tak prowadzić.

Siedziała z nogą założoną na nogę tylko po to, by mu pokazać, że tak potrafi.

Ścinali zakręty, jadąc pod górę i mijając dziwne znaki drogowe, aż Catherine przestała się orientować, gdzie się znajdują. Clay wziął ostry zakręt w prawo, po czym jeszcze ostrzejszy znowu w prawo, przeleciał pomiędzy dwoma słupkami bramy i wjechał na żwirową ścieżkę. Światła samochodu omiotły napis: PARKOWANIE DOZWOLONE OD 10.00 DO…

– ale jechali zbyt szybko, żeby Catherine dostrzegła resztę. Na szczycie następnego wzniesienia wjechali na parking otoczony drzewami. Clay zatrzymał samochód w taki sam sposób, w jaki go prowadził – za szybko. Musiała oprzeć się o deskę rozdzielczą, żeby nie wypaść przez przednią szybę. Nadal jednak nie odezwała się ani na niego nie spojrzała.

Clay był zadowolony, że udało mu się wytrącić ją z tej cholernej wyniosłej pozy, wyłączył silnik i odwrócił się do niej. Przyglądał się jej niewyraźnemu w ciemności profilowi, wiedząc, że wprawia jato w zakłopotanie, co doskonale sprzyjało jego celom.

– W porządku – powiedział tonem tak suchym, jak to tylko było możliwe. – W co grasz?

– Żałuję, że to nie gra. Niestety, to bardzo prawdziwe.

– Nie wątpiłem w to ani przez chwilę – powiedział z przekąsem. – Chcę tylko wiedzieć, dlaczego właśnie mnie sobie upatrzyłaś.

– Rozumiem, że nie chciałeś odpowiadać w obecności naszych rodziców, ale tutaj, kiedy jesteśmy tylko we dwoje, nie ma sensu udawać, oboje znamy prawdę.

– A co, do diabła, jest prawdą?

– Prawdą jest to, że jestem w ciąży, a ty jesteś ojcem.

– Ja jestem ojcem! – Był bardzo wzburzony, ale ona już wolała jego wrzaski od sposobu, w jaki prowadził samochód.

– Wydajesz się zdziwiony – powiedziała beznamiętnie, rzucając mu spojrzenie z ukosa.

– „Zdziwiony” to niezupełnie to słowo! Czy rzeczywiście myślałaś, że dam się nabrać na ten pseudosąd, jaki się tam odbył? – Założył ręce.

– Nie – odparła – myślałam, że od razu zaprzeczysz, iż mnie kiedykolwiek widziałeś, i to będzie koniec. Pójdziemy każde swoją drogą.

Jej szczerość trochę go rozbroiła.

– Wygląda na to, że tak powinienem zrobić.

– Przeżyję to – powiedziała beznamiętnym głosem. Zaskoczyła go; pomyślał, że jest dziwna, taka opanowana, prawie zimna, jakby cała ta sprawa nie jej dotyczyła.

– Jeżeli możesz beze mnie przeżyć, to powiedz mi, po co doprowadziłaś do tej konfrontacji?

– To nie ja, to mój ojciec.

– Przypuszczam, że to on wpadł na pomysł, by w ten sposób wedrzeć się do naszego domu.

– To prawda.

– Ty nie miałaś z tym nic wspólnego – dodał z ironią. W końcu Catherine zdenerwowała się i straciła opanowanie. Obróciła się gwałtownie na siedzeniu i rzuciła:

– Zanim powiesz coś jeszcze tym swoim… cholernie oskarżycielskim tonem, chcę, żebyś wiedział, iż nic od ciebie nie chcę! Absolutnie nic!

– Po co więc tu jesteś i dopiekasz mi do żywego?