– Już jest po odprawie bagażowej, proszę za mną! Jędrzej drepcze za Krzysztofem i za mundurem.

– Bogu niech będą dzięki, myślałem, że coś się stało!

Nic nie rozumieją. Krzysztof leci? Z kim? I gdzie? Kto to jest Agnieszka?

Buba tam stoi i patrzy, jakby wrosła w ziemię, patrzy z daleka na Krzysztofa, który gorączkowo umieszcza walizkę na taśmie, czeka, aż ktoś coś podbije, przejrzy, sprawdzi.

A oni stoją i patrzą raz na jedno, raz na drugie.

Krzysztof wziął urlop?

– Napiszę, napiszemy od razu, zadzwonimy – rzuca jeszcze Krzysztof i biegnie w stronę Buby. Staje przed stanowiskiem, dzielą go od niej jeszcze trzy osoby. Buba za chwilę zniknie.

Buba właśnie odwróciła się i wolniutko rusza w stronę bramki.

– No, zdążył. – Ksiądz Jędrzej ociera pot z czoła. – A wy co? Korzenie tu chcecie zapuścić? Coście tak gęby rozwarli? Jak dzieci, zupełnie jak dzieci.

– Krzysiek? – Roman patrzy na Jędrzeja.

– I co się tak gapisz? Sprzedał samochód, dołożył czterdzieści tysięcy. A ty co? Myślałeś, że ukradłem, żeby dopłacić?

– Krzysiek? – powtarza Julia. Nie do wiary. Wszyscy, ale nie on. Z tą jego pracą, z której nie mógł wyjść nawet na sekundę, z tym wielbionym samochodem, z tym poważnym stanowiskiem, z tym życiem? – Wziął urlop?

– Jaki tam urlop – Jędrzej macha niecierpliwie ręką – jaki urlop? Wypowiedzenie złożył. No.

Patrzą. Buba jeszcze raz się odwraca, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom.

– Agnieszka, poczekaj! – krzyczy Krzysztof i wszyscy podróżni odwracają głowy w jego stronę.

Bubie torba wypada z ręki, ściąga chustkę z głowy, ale oni nie widzą, czy uśmiecha się, czy płacze.

– Agnieszka? To Buba ma na imię Agnieszka? – szepcze Róża i myśli, że to bardzo ładne imię dla dziewczynki, jeśli będzie dziewczynka, to może Agnieszka?