Tymczasem stał na schodach i słuchał podnieconego głosu właściciela swojego strychu. Pan Jan przechylał się przez poręcz, starą, drewnianą, na dole zakończoną prostą, wypolerowaną przez czas rzeźbką końskiej głowy, i pokazywał resztki swojego uzębienia w szerokim uśmiechu.

– Niech pan mnie dobrze zrozumie, słucha mnie pan?

Przecież ten rząd w ogóle nie wie, co robi, pan mnie rozumie, prawda?

– O tamtym też pan tak mówił, panie Janie. – Coś pan, dziecko, panie Roman? – Pan Jan spojrzał w górę, jakby chciał schody wziąć na świadka. – Przecież tamten rząd też nie wiedział, co robi! Zgadzasz się pan ze mną?

Roman westchnął i pokiwał głową. Właściwie zgadzał się z panem Janem, tylko nie chciał przedłużać rozmowy.

– A patrz pan, co z pogodą zrobili, dzisiaj ciśnienie 880, toż to się żyć nie da, rozumiesz mnie pan?

– Rozumiem – powiedział Roman i zbiegł po schodach na dół, rzucając przepraszające spojrzenie. – Ale na pewno się podniesie!

– Coś pan taki optymista – zarechotało z góry. – Mnie się już nie podniesie, za stary jestem, ale wy, młodzi…

Roman postawił kołnierz od kurtki, wiało, powietrze było wilgotne, już nie zdąży do galerii. Całe szczęście, że ma przyjaciół, którym nie musi udowadniać, że jest coś wart, i nie musi się wstydzić braku pieniędzy, braku ciuchów, braku samochodu, braku kobiety u boku, i – co było niezmiernie ważne – którzy nigdy nie dręczyli go pytaniami i mądrościami w rodzaju: To dlaczego, mój drogi, tak pochopnie zrezygnowałeś z psychologii? Zaczepiłbyś się w jakiejś poradni, a malował w czasie wolnym. Kafka, kochany, pracował na etacie całe życie, a mimo to miał czas, żeby pisać.

Każdemu się wydaje, że jest genialny, ale w tym świecie się nie przebijesz.

Jeśli chcesz zmarnować życie na takie fanaberie, to bardzo proszę, tylko na mnie nie licz.

Aaa, pan artysta… czy to prawda, że wszyscy artyści to homoseksualiści? Bez urazy, tak tylko pytam…

Czy ty nie masz co na siebie włożyć? Jak ty wyglądasz?

Dzisiaj to nawet twórcy chodzą w garniturach. Jak cię widzą, tak cię piszą.

Postanowił ruszyć od razu do Róży, nie czekać na autobus, ostatecznie to pół godziny drogi piechotą.


*

Krzysztof otworzył tylne drzwi swojego wypieszczonego volva i rzucił na siedzenie dwa czteropaki piwa i butelkę wina. Cieszył się na spotkanie z przyjaciółmi, choć na myśl o zaczepkach Buby czuł w głowie nieprzyjemny ucisk. Ale był zadowolony, że przynajmniej raz na dwa tygodnie może wyskoczyć z garnituru i nie zastanawiać się nad prognozami WIG 20 przynajmniej przez parę godzin.

Panie dyrektorze, jak pan sądzi, czy alokacja aktywów pomiędzy dłużne i udziałowe papiery wartościowe…

Sytuacja makroekonomiczna gospodarek wskazuje, że analiza fundamentalna spółki…

Płynność funduszy i minimalizacja ryzyka utraty wartości jednostek uczestnictwa…

Papiery wartościowe municypalne 3,05%…

Raz na dwa tygodnie, nieobserwowany przez podwładnych i zwierzchników, mógł robić to, co chciał. To znaczy pić – gdyby chciał. Nie pił, bo lubił jeździć własnym samochodem. Nie pił także nigdy na bankietach, bo: To szef zespołu Brinmaren, mamy z nimi do załatwienia sprawę zaległego…

Minister przekształceń własnościowych, musi pan z nim…

Dobrze by było, gdyby pan, panie Krzysztofie…

Panie dyrektorze, prezes zarządu fundacji Echosond chciałby z nami…

Z prezesem Udziału trzeba być bardzo ostrożnym…

Naczelny lubi wypić, potem się na wszystko zgodzi, więc, panie Krzysiu, taka uprzejma prośba…

A tu nie, tu nie musiał być ostrożny ani uważać na to, co ktoś powie, ani pilnować interesów, ani zadawać się.

Mógł nie wiedzieć, nie przewidywać, nie zdradzać prognoz, nie mieć pomysłów.

W piątek mógł się trochę powygłupiać, nie za bardzo, żeby nie narażać się Bubie, zagrać w bridża z chłopakami, i potańczyć. Róża tańczyła znakomicie. I nie chciała go uwieść ani u niego pracować, ani dostać podwyżki, ani załatwić coś dla kogoś.

A ponadto cieszył się, że Roman, jedyny świadek jego przeszłości, okazał się dobrym kumplem i nie puścił dotychczas pary z gęby, bo to znaczyło, że jest jeszcze ktoś na świecie, komu można było zaufać.


*

Sebastian wracał z zajęć na rowerze. Wiatr dmuchał mu prosto w twarz, ręce marzły, zapomniał rękawiczek, a wiosna wcale nie miała ochoty nadejść. Nie miał pojęcia, co jeszcze może zaproponować swoim podopiecznym.

Całe szczęście, że Róża nie wiedziała, co robił przez ostatnie dwie godziny.

Wpadnie tylko do domu, przebierze się i pojedzie do Róży taksówką. Przynajmniej tyle tego dobrego, że zostanie na noc. Co za cholerna pogoda, myślał, wszystko przez tę pogodę. Ale może się wyrwać z kieratu. Uciec z domu. Zapomnieć, do czego wraca dzień po dniu.

Sebastianku, jeśli nie masz nic do roboty, czy mógłbyś…

Nie chciałabym cię kłopotać, ale…

Przepraszam, myślałam, że mogę…

Nie przejmuj się mną, poradzę sobie…

Nie musisz doprawdy tego robić…

Nie, nie, dlaczego tak myślisz?…

Nie, oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś wyszedł…

Znowu wychodzisz?…

Dzisiaj ma święto.

Nie musi myśleć o niczym, co jest związane z bólem, cierpieniem, obowiązkiem, czynnościami powtarzanymi tyle razy dziennie, dzień po dniu, a każdy dzień podzielony na minuty czasem jest za krótki, żeby zadzwonić do Róży.

Piątek zdejmuje z niego wszelkie obowiązki. Co za ulga!

Nikt jej nie uprzedził, że tak się może stać. Siedziała w wannie, zamoczyła głowę, rozprowadziła szampon, potem zanurzyła się, tylko piersi sterczały, zamknęła oczy i chwilę leżała pod wodą. Lubiła tak leżeć, bo wanna i woda odbijały przedziwne dźwięki znikąd, spod ziemi, albo z rur, odbijały echem jej ruchy, pod wodą była rybą i delfinem, słyszała niesłyszalne. Nabierała powietrza i znowu leżała, a czasami leżała tylko z uszami pod wodą, żeby czuć te dźwięki i wywoływać je, czasem stukała lekko paznokciami po dnie wanny, piętą zatykała spływ wody i usuwała szybko piętę z otworu, pod wodą miała własną kąpielową symfonię. Ale teraz podniosła głowę, bo chciała jeszcze nałożyć odżywkę, odkręciła prysznic i spłukiwała włosy, odżywka była konieczna.

Na wymyte włosy nakłada się cienką warstwę, która dba o strukturę włosa, więc trzeba spłukać szampon dokładnie silnym strumieniem prysznica. Nagle coś przykleiło się do jej szyi i piersi, oczy miała zamknięte, bo resztki szamponu spływały również po czole i oczach, więc w pierwszej chwili tylko przeciągnęła ręką po ciele i ogarnął ją wstręt. Była oblepiona czymś obrzydliwym, jakimś brudem nie wiadomo skąd i nawet już a wtedy kiedy spojrzała, nie mogła przyjąć do wiadomości, że to są włosy, jej włosy, które spłynęły z głowy, jakby nigdy tam nie były przymocowane. Nikt jej nie uprzedził.


*

Basia przyszła do Róży wcześniej, zanim dotarli inni.

Nie o wszystkim można było mówić. Są rzeczy, których może słuchać tylko jedna osoba.

Basia siedziała blada na kanapie i ogrzewała dłonie o duży parujący kubek herbaty. Róża obejmowała ją ramieniem.

– Dzwoniłaś do Piotra?

– Tak, powiedziałam, że muszę zostać dłużej w pracy i przyjadę od razu do ciebie.

– A może ty po prostu robisz z igły widły?

– Róża, przecież nie jestem idiotką! Mówię ci, on ma kogoś… Ja to czuję… po prostu czuję… Już nie jest tak jak kiedyś… Nawet… – Basia przełknęła ślinę, bo niezbyt łatwo było zdobyć się na tak odważne wyznanie – nawet nie sypiamy z sobą często. Wychodzi i nie mówi, kiedy wraca. Jak go pytam, zbywa mnie głupimi tekstami. – Teraz wyrzucała z siebie słowa gorączkowo. – Ja tak nie mogę żyć, nie pyta mnie o nic, nie rozmawiamy, nie ma go, ciągle go nie ma, a jak już jest, to jakby go nie było, tylko gapi się w ten głupi komputer, a dzisiaj…

– A ja cię pytam – Róża podniosła się i dolała sobie herbaty – czy twoja wyobraźnia przypadkiem cię nie ponosi? To był samochód Piotra czy tylko podobny do samochodu Piotra?

– Nie chodzi o samochód, tylko o kobietę, nie rozumiesz?

– Nie możesz go normalnie spytać?

– Przecież jeśli coś go łączy z tą zdzirowatą pindą, to i tak zaprzeczy!

– A jeśli powie, że podwoził koleżankę, to i tak nie uwierzysz. Nie kijem go, to pałką, kochanie. Koleżankę? Której ja nie znam? W życiu jej nie widziałam, a poza tym co on robił na Matecznym, gdy miał zdjęcia w Nowej Hucie?

Basia otarła oczy i zaczynała się wściekać, co Róża z ulgą odnotowała. Róża w ogóle nie wiedziała, jak się zachować, kiedy ktoś się mazał, ponieważ Róża była racjonalistką.

– Niech on ci wytłumaczy. Ty jesteś specjalistką od wymyślania różnych rzeczy, które nigdy się nie zdarzają, Baśka, pamiętaj o tym, bo w chwilach trzeźwości umysłu sama sobie z tego zdajesz sprawę.

– Tak sądzisz? – Basia spojrzała na nią z nadzieją. – Naprawdę sądzisz, że ja to wszystko wymyślam?

– Nie, nie wszystko, ale wszystkiemu dorabiasz dalszy ciąg i zaczynasz wierzyć, że to prawda. Po prostu go zapytaj o tę babkę, i tyle. I przyjmij, że odpowie prawdę. Tylko się na tę prawdę nie obrażaj. Baśka, zazdrość zniszczy każdy związek.

– Głupia trochę jestem, tak? – Baśka pociągnęła nosem i uśmiechnęła się do Róży.

Jakie to szczęście, że jest otoczona życzliwymi ludźmi i nie musi sama borykać się ze swoimi problemami. I oczywiście zapyta go, co robił na Matecznym z tą znakomicie ubraną rudą dziewczyną, bo przecież to mógł być przypadek. Najważniejsze, żeby sobie nie kłamać.

– Różyczka, to otwórzmy wino, zanim przyjdą, tak się dobrze z tobą rozmawia!

Basia uśmiecha się do Róży, a Róża do niej. Róża wkręca zgrabnie korkociąg w korek butelki, nalewa do dwóch, z siedmiu przygotowanych kieliszków, już jest wszystko w porządku, ona, Basia, już nie musi być sama ze swoim podejrzeniem, już napięcie zelżało, a Róża się uśmiecha do niej, nie jest sama na świecie, nie będzie Piotra o nic pytać, jeszcze by pomyślał, że go śledzi, po prostu przyjmie do wiadomości, że wszystko jest w porządku. Basia wypija kieliszek wina jednym haustem, przyjemnie się robi na myśl, że ma prawdziwych przyjaciół. I zapomina, że od jakiegoś czasu nie wierzy w przypadki.

W piątek nikt od nikogo nic nie chciał. Pełny luz.

Krzysztof pedałował co sił w nogach. Po plecach spływały mu cieniutkie strużki potu, czuł to wyraźnie, ale wcale go to nie peszyło.

– Dawaj, dawaj stary! – Roman, skupiony, patrzył na licznik. – Dawaj, jesteś już przy Rycerskiej!

– Zapaliłbym – jęknął Krzysztof i przyspieszył. Licznik wskazywał czterdzieści sześć kilometrów na godzinę.

– Przy Rycerskiej jest otwarty o tej porze sklep powiedziała Buba – wysiądź i kup sobie fajki.

– Tętno sto pięćdziesiąt! – ogłosił Sebastian i pociągnął łyk piwa.

– Tego się nie robi w naszym wieku – jęknęła Basia.

– Czego się nie robi? – Piotr stanął za Romanem i śledził pasjonujący wyścig z czasem. – Masz jeszcze trzy minuty i dwa kilometry do mnie.

– Jak to czego? Nie jeździ się stąd na Rycerską. W marcu.

– W nocy na dodatek – dodała Róża.

– Szczególnie na stacjonarnym rowerze treningowym – powiedziała Buba. – Jesteście chorzy umysłowo.

– Wiesz co, Buba? – Krzysztof zwlókł się z roweru i otarł pot z czoła. Serce waliło mu jak oszalałe, ale czuł przyjemny przypływ energii. Może to nie takie głupie od czasu do czasu coś poćwiczyć? – Ty mi przypominasz Idolomantis diabolica.

– Indolentną diablicę?

– Chciałabyś – mruknął Piotr pod nosem i natychmiast zamilkł, pochwyciwszy karcące spojrzenie Basi.

– Rodzina Empusidae. Żyje w Afryce i dość trudno ją dostrzec wśród liści, bo barwą i kształtem ciała przypomina kwiat.

– Krzysiu, tyś chyba za dużo wypił, skoro przypominam ci kwiat – powiedziała Buba zgryźliwie i zdjęła nogi ze stoliczka.

– Na taki kwiat chętnie siadają motyle…

– Ale tobie do motyla daleko, Krzysiu…

– …i padają ofiarą drapieżcy, bo Idolomantis diabolica to modliszka.

– Jeden zero dla Krzyśka, Buba! – krzyknął Roman.

– A teraz do stołu, proszę państwa. – Róża spojrzała na pokój, w którym bezskutecznie usiłowała utrzymać jaki taki porządek. Ale tym razem ubrania mężczyzn leżały w nieładzie na kanapie, a jej rower treningowy otoczony był puszkami po piwie. – Sprzątać mi to i do stołu!

– Modliszka zżera partnera post coitum – powiedział Sebastian i sięgnął po puste puszki.

– No to, Krzysiu, śpij spokojnie, bo na partnera się nie nadajesz. – Buba odrzuciła rudawe włosy do tyłu i uśmiechnęła się niewinnie.

– Jeden jeden, ale artyleria trochę za ciężka – skwitował Piotr.

– Modliszki są niegłupie – Róża położyła na stole zielone serwetki w białe aniołki – kobiety też powinny pożerać partnera post coitum…

– Ale tylko interruptum – mruknął Piotr.

– Nie możecie rozmawiać o czymś przyjemnym? Na przykład o… – Sebastian omiótł spojrzeniem wszystkiej panie – o czymś najważniejszym dla kobiet…