– Tak samo, jak ty – odparła. – Przynajmniej ze strony ojca.

– Zawsze uważałem się za Brytyjczyka.

– Urodziłeś się w Irlandii. Mieszkasz w Irlandii. Twój ojciec jest Irlandczykiem. Ty też jesteś Irlandczykiem – tłumaczyła mu Fortune z niezachwianą logiką. – Tymczasem mój rodowód jest trochę bardziej skomplikowany. Mój ojciec był Anglikiem. Mój ojczym jest Szkotem. Moja matka jest Hinduską po swoim ojcu, a Irlandką, Angielką i Francuzką po swojej matce. Jestem siostrzenicą władającego obecnie Wielkiego Mogoła, a moi przyrodni bracia Leslie są spokrewnieni z sułtanem ottomańskim. Mamy wyjątkowo pokręcone, skomplikowane i zawiłe drzewo genealogiczne, Williamie Deversie.

– Jesteś fascynująca – powiedział. – Nigdy w życiu nie spotkałem dziewczyny podobnej do ciebie. Dlaczego chcesz mnie poślubić?

– Nie wiem, czy chcę – szczerze wyznała Fortune. – Muszę znaleźć mężczyznę, którego pokocham, bo wyjdę za mąż tylko z miłości. Chyba to wszystko brzmi bardzo romantycznie i naiwnie, ale tak właśnie czuję, Williamie.

– Przyjaciele nazywają mnie Will. Mam nadzieję, że mnie pokochasz, Fortune, bo wydaje mi się, że już się w tobie trochę zakochałem. Jesteś taka pełna życia!

– Miło to słyszeć, Willu. – Uśmiechnęła się do niego, po czym zawołała: – Zobacz! Tam rośnie drzewo, na którym mama powiesiła zabójcę mojego ojca. To tamta sosna – pokazała ręką. – Podobno moja matka nawet się nie skrzywiła, tylko kazała go powiesić na pasku ojca i stała, przyglądając się, jak konał. W rzeczywistości to ją chciał zabić. Oboje z ojcem wybrali się na przejażdżkę i zatrzymali się, żeby porozmawiać z moją siostrą Indią, która była wówczas malutką dziewczynką. Chciała, żeby ją posadzono na koniu mamy, a kiedy mama pochyliła się do niej, padł strzał. Zginął ojciec. Ludzie, którzy zbiegli się z pól, widzieli błysk muszkietu na wzgórzu. Popędzili ile sił i złapali zbrodniarza. Był to zarządca, którego mama zwolniła. Okazał się na tyle bezczelny, że przyznał, iż chciał zgładzić ją, nie jego.

– Czemu go odprawiła?

– Był okrutny. Wypędził wieśniaków z Maguire's Ford tylko dlatego, że byli katolikami. Zamierzał zasiedlić wieś wyłącznie protestantami. Uważał, że mama jest zbyt pewna siebie, a ojciec przez nią opętany.

– Nie pochwalasz wypędzenia katolików.

– Nie, nie pochwalam. Czemu miałabym wyrzucać z domów ludzi tylko ze względu na ich religię?

– Zamordowaliby nas, gdyby tylko mieli okazję – odparł Will.

– Wiem, ale wy zrobilibyście to samo – odrzekła Fortune zdesperowanym głosem. – Uważasz mnie za głupią? Gniew i bigoteria są po obu stronach konfliktu. Rozumiem to, ale sądzę, że lepiej by było, gdyby Anglicy w Irlandii ograniczyli się jedynie do rządzenia krajem i zostawili wszystkich w spokoju. Ale nie. Anglicy muszą we wszystkim postawić na swoim, więc Irlandczycy opierają się z całych sił. To szaleństwo.

– Jak na tak młodą dziewczynę, dużo myślisz – zauważył.

– Nie podoba ci się, kiedy kobieta jest wykształcona, Willu?

– Zawsze mnie uczono, że miejsce kobiety jest w domu, gdzie powinna się zajmować nadzorowaniem służby i dziećmi. Jest odpowiedzialna za ich dobrobyt, a także ma za zadanie zadowalać swojego męża pod każdym względem i sprawiać, aby dom był dla wszystkich oazą spokoju.

– Czy tylko niewykształcona kobieta może realizować te wszystkie zadania? – zapytała z powagą Fortune. Spojrzała na niego, żeby móc obserwować jego twarz, gdy będzie udzielał odpowiedzi, i widzieć, czy nie kręci.

– Matka nauczyła moje siostry wszelkich spraw, związanych z prowadzeniem domu – zaczął.

– Czy umieją czytać? Albo liczyć? Czy znają jakiś obcy język? Czy znają historię swojego kraju i gdzie szukać na mapie Nowego Świata? Czy potrafią spojrzeć nocą w niebo i nazwać gwiazdy, Willu? – Fortune czekała na odpowiedź.

– Po co miałyby to umieć? – zdziwił się.

– Jeśli człowiek nie potrafi czytać i pisać, to w jaki sposób ma prowadzić domowe rachunki? Jeśli nie umie się liczyć, skąd można wiedzieć, czy zarządca majątku nie oszukuje? Znajomość obcych języków pozwala porozumieć się z Francuzami, Włochami, Niemcami. Natomiast znajomość całej reszty po prostu sprawia człowiekowi przyjemność, Willu. Wiedza daje moc. W mojej rodzinie wszystkie kobiety są wykształcone. Również zamierzam wykształcić moje córki i synów. Umiesz czytać i pisać, prawda?

– Oczywiście! – odpowiedział pospiesznie. – Ale moje siostry nie. Mary, Colleen i Lizzie są mężatkami. Niepotrzebna im taka edukacja, o której mówiłaś. Mojej matce z pewnością nie była do niczego potrzebna. Była jedyną córką i dziedziczką mojego dziadka Elliota. Mój ojciec szukał bogatej dziedziczki na żonę, bo miał dużo ziemi, ale mało pieniędzy. W ten sposób zawierane są małżeństwa, Fortune. I nie ma znaczenia, czy panna jest wykształcona, czy też nie. Najpierw liczy się jej majątek, potem dopiero wdzięk i uroda.

– I tak wolę być wykształconą kobietą. Kobiety w mojej rodzinie nie mają mężów, którzy szukają atrakcji poza domem, gdyż same są atrakcyjne i w sypialni, i poza nią – z dumą stwierdziła Fortune. – Doszły mnie słuchy, że twój ojciec ma kochankę. Will się zaczerwienił.

– Młode damy nie powinny rozmawiać o takich sprawach, ani nawet wiedzieć o nich. – Nagle się zaśmiał. – Jesteś bardzo otwartą dziewczyną.

– Wolałbyś, żebym udawała? Albo była nieśmiała i chichotała, jak tyle dziewcząt w czasie polowania na męża?

– Nie – odparł ku własnemu zaskoczeniu. Podobała mu się jej szczerość. Matce by się to nie spodobało, ale w końcu wybór nie należał do niej, lecz do niego. Nigdy wcześniej nie znał nikogo takiego jak Fortune Mary Lindley. Był nią całkowicie zafascynowany.

– Ile masz lat? – zapytał.

– Dziewiętnaście. A ty?

– Dwadzieścia trzy.

– Widzisz tamto wzniesienie? Ścigajmy się! – zawołała. Ruszyła do przodu na swoim rumaku, pędząc niby jakaś starożytna łowczyni.

Włosy wysunęły się z koka i powiewały dziko, unoszone pędem powietrza.

Popędził za nią. Ta płomiennowłosa piękność o zuchwałym języku nie tylko intrygowała go, ale również podniecała. Postanowił już, że zostanie jego żoną.

Pragnąłby jej nawet, gdyby nie miała złamanego grosza, choć może wtedy nie jako żony.

Fortune nie zamierzała pozwolić mu wygrać wyścigu. To nie byłoby w jej stylu. Ścigała się, żeby zwyciężyć. Piorun wielkimi, dudniącymi krokami pokonywał odległość, ale przez cały czas słyszała za plecami tętent czarnego konia. Pochyliła się nisko nad grzbietem wierzchowca, zachęcając go do szybszego biegu. Na twarzy czuła zimne, wilgotne powietrze. Zaczynało się chmurzyć. Fortune zdążyła pomyśleć, że zaraz się rozpada, gdy Piorun wspiął się na wzgórze i omal nie zderzył z nadjeżdżającym z przeciwnej strony jeźdźcem. Oba konie zatrzymały się raptownie.

– Kieran! – usłyszała za sobą głos Williama Deversa, który właśnie wjechał na wzgórze. – To jest lady Fortune Lindley. Fortune, to mój przyrodni brat, Kieran Devers.

Wysoki, szczupły, ciemnowłosy jeździec obrzucił ją zuchwałym spojrzeniem.

– Prawdziwa awanturnica z ciebie – powiedział, wyciągając rękę, żeby dotknąć pukla jej płomiennorudych włosów.

– A ja słyszałam, że jesteś głupcem – gniewnie rzuciła Fortune. Roześmiał się i zwrócił do Williama:

– Czy twoja matka aprobuje ją, Willy?

– Aprobuje mój posag – odparowała Fortune. – Ale wybiega pan zanadto w przyszłość, panie Devers, bo jeszcze nie odbyły się żadne zaręczyny i nie dojdzie do nich, jeśli się na nie nie zgodzę.

– Nie żeń się z nią, Willy – poradził Kieran bratu.

– Będziesz miał z nią pełne ręce roboty, już to widzę.

– Roześmiał się ponownie, widząc oburzenie na twarzy dziewczyny. – Sądzę, że twoja kuzynka, Emily Annę Elliot, byłaby dla ciebie o wiele lepszą żoną niż ta dzika kotka.

– Kieran! – zawołał zaniepokojony William. Z zaczerwienioną twarzą odwróci! się do Fortune.

– Mój brat tylko żartuje. Ma dość specyficzne poczucie humoru. Wybacz mu, proszę. Nie chciał nic złego.

– Absolutnie – potwierdził Kieran Devers, posyłając jej przekorny uśmiech. – Absolutnie nic złego, lady Fortune. Wbiła w niego wzrok. Widziała w jego oczach złośliwy błysk. Miał ciemne oczy. Ciemnozielone. I był nieprzyzwoicie przystojny. Przystojniejszy nawet od swojego młodszego brata. W porównaniu z pełnymi ogłady manierami Willa wyczuwało się w nim jakąś niefrasobliwość. Nigdy by się nie domyśliła, iż są braćmi. William Devers był podobny do ojca. Wysoki, dobrze zbudowany i krzepki, miał jasnoniebieskie oczy swojej matki i kasztanowozlociste włosy. W okrągłej twarzy uwagę zwracał zgrabny nos, małe usta i szeroko rozstawione oczy. Tymczasem jego brat był wyższy, miał pociągłą twarz z mocno zarysowaną szczęką i niby wykutym w granicie nosem. W jego wyglądzie było coś dzikiego, nieokrzesanego, gdy tymczasem jego brat stanowił wzór kulturalnego dżentelmena. Kieran wyglądał na niebezpiecznego i nie można go było tolerować.

– Dlaczego przyjechałeś? – zapytał William.

– Pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli sprawimy wrażenie szczęśliwej rodziny i książę Glenkirk zobaczy, że nie obchodzą mnie ziemie mojego ojca. Należą do ciebie, braciszku, wraz z moim błogosławieństwem. A więc, milady – zwrócił się do Fortune – William Devers nie pójdzie do ołtarza bez grosza. Czy jesteś z tego zadowolona? – Zielone oczy patrzyły na nią szyderczo.

– Jego bogactwo nic mnie nie obchodzi – pogardliwie rzuciła Fortune. – Za mój osobisty majątek mogłabym kupić wiele takich majątków, jak ten w Lisnaskea, należący do Deversów. Szukam człowieka, którego mogłabym pokochać, ty gburze! Szarpnęła za cugle Pioruna i pogalopowała w stronę zamku.

– Co za ogień! – z podziwem rzekł Kieran Devers. – Jeśli ją zdobędziesz, będziesz miał szczęście, Willy. Rude włosy i gorący temperament! W łóżku będzie jak tygrysica. Nie jestem pewien, czy zasługujesz na taką nagrodę. Twoja mama nie polubi tej dziewczyny. Jestem pewien, że woli Emily Annę, tylko że biedna Emily nie jest dość bogata, czyż nie? – Roześmiał się.

– Fortune jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką zdarzyło mi się spotkać, i jakże interesującą. Mówi, co tylko przyjdzie jej do głowy – powiedział William.

– Zauważyłem. Obaj bracia zjechali ze wzgórza i przez łąki skierowali się do wioski. Gdy podążali główną drogą Maguire's Ford, parę młodych kobiet zawołało coś na powitanie do Kierana Deversa, który odpowiedział każdej, z uśmiechem kiwając głową i zwracając się do dziewcząt po imieniu. William uniósł brwi. Nie miał pojęcia, że eskapady Kierana, jak nazywała je matka, sięgały aż do Maguire's Ford.

Na dziedzińcu zamkowym powitał Kierana rudowłosy dżentelmen.

– Kieran, chłopcze, jak się masz? – zagadnął Rory Maguire. – A to chyba jest twój młodszy brat, prawda? Witam, panie Williamie. Jestem Rory Maguire, zarządca majątku jej książęcej mości.

– Rory, świetnie wyglądasz, jak zawsze. Słusznie się domyśliłeś, to jest młody Willy – odpowiedział Kieran Devers, zsiadając z konia.

– Nie było cię w sali zamkowej – zauważył William.

– Owszem, nie było mnie tam, ze względu na twoją matkę, bo wszyscy wiemy, co myśli. Uważałem, że da radę znieść najwyżej obecność ojca Cullena, kuzyna lady Jasmine. – Słowa te wypowiedziane zostały z humorem i mrugnięciem okiem. William Devers się roześmiał.

– To prawda – zgodził się. Doszedł do wniosku, że podoba mu się ten Maguire. Oczywiście matka zdążyła mu już powiedzieć, że gdy zostanie panem Erne Rock, najodpowiedniejszym zarządcą będzie ich kuzyn, James Dundas, porządny protestant. Jednak Fortune dała mu do myślenia, pytając, dlaczego ktoś dobrze wykonujący swoją pracę miałby być dyskryminowany ze względu na wyznawaną religię. A poza tym James Dundas nie miał pojęcia o koniach i bał się ich. William zsunął się z siodła, mówiąc:

– Chodź, Kieranie, zaskoczymy mamę Jane Annę Devers rzeczywiście zaskoczył widok pasierba, wchodzącego do głównej sali zamkowej w towarzystwie swojego przyrodniego brata. Przynajmniej był przyzwoicie ubrany i sprawiał wrażenie, iż jest w dobrym humorze. Miała nadzieję, że nie przyjechał tutaj, by spłatać jakąś diabelską sztuczkę.

– Kieran, kochanie – zaszczebiotała, gdy się do niej zbliżył.

– Pani, wyglądasz prześlicznie, jak zawsze – powiedział starszy z braci Devers, nachylając się i całując jej dłoń. Następnie odwróci! się i ukłonił pięknie księżnej Glenkirk, siedzącej obok jego macochy.

– Jestem Kieran Devers, wasza miłość. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale nie mogłem pohamować ciekawości. Przybyłem, żeby służyć wsparciem mojemu bratu Williamowi w jego staraniach o względy pani prześlicznej córki, którą poznałem właśnie przed chwilą. – Ucałował dłoń Jasmine.

– Jest pan mile widziany w Erne Rock, Kieranie Deversie – odparła Jasmine. – Adali, przynieś wino dla pana Deversa. Dotrzyma nam pan towarzystwa? – Wskazała mu krzesło przy kominku. Pomyślała, że jest z niego przystojny diabeł. Czy istotnie przywiodła go tu jedynie ciekawość, czy też coś knuł? Uśmiechnęła się. – Czy kiedykolwiek był pan już w Erne Rock? Słyszałam, że pańska matka, zanim poślubiła pana ojca, nosiła nazwisko Maguire.