– Kupię własny statek – zaprotestował Kieran.

– Nie bądź głupi – skarciła go żona. – Twoje pieniądze będą nam potrzebne na wyekwipowanie statków. Jeśli to ci poprawi samopoczucie, możesz mi zapłacić za ich wypożyczenie.

– Bardzo rozsądne rozwiązanie – powiedział książę swojemu zięciowi. – Wiem, że i „Highlander” i „Róża Cardiffu” są dobrze utrzymane nad powierzchnią i poniżej linii zanurzenia. Kupując nieznany statek nigdy tego nie wiesz, chyba że przed zakupem wyciągniesz statek z wody, żeby go sprawdzić, zaś zgoda właściciela na takie działania jest mocno wątpliwa ze względu na koszty.

– A „Róża Cardiffu” ma najpiękniejszą kabinę, w której możemy podróżować – mruknęła Fortune, patrząc na Kierana oczami wypełnionymi miłością.

James Leslie parsknął śmiechem. Pomyślał, że jego pasierbica jest niezwykle podobna do swojej matki, chociaż sama o tym nie wie.

– Z przykrością muszę ci zepsuć tę romantyczną wizję, skarbie. Niewiele kobiet będzie mogło popłynąć z wyprawą lorda Calverta, dopóki nie zostanie znalezione miejsce na założenie kolonii i nie staną pierwsze domy – powiedział.

– To niedorzeczne! – zawołała Fortune.

– Tym niemniej tak pewnie będzie – odpowiedział książę. – Obawiam się, że nie masz wyboru.

– Więc nie popłyniemy – zdecydowanie odparła Fortune.

– A gdzie będziecie mieszkać?

– Kupimy dom w pobliżu Cadby albo Queen's Malvern, a może koło Oxton, żebym mieszkała bliżej mojej siostry Indii – oświadczyła, całkowicie przekonana o swojej racji.

– Ze swoim mężem, który jest irlandzkim katolikiem? Twarz Fortune posmutniała.

– Ojej – powiedziała, nagle uświadamiając sobie, jak głupio musiały zabrzmieć jej słowa. – Purytanie w Anglii mają dokładnie taki sam stosunek do katolików jak protestanci w Ulsterze, prawda? – myślała na glos, nie oczekując odpowiedzi na swoje pytanie. – Możemy wyjechać do Francji lub do Hiszpanii – zaproponowała.

– Gdzie byłabyś tak samo dyskryminowana jak ja w krajach protestanckich, moja droga żono – zauważył Kieran. – Nie ma na to rady, Fortune. Skoro mamy żyć razem, bezpiecznie i w pokoju, musimy wyruszyć do Nowego Świata. Jeśli lord Calvert przyjmie mnie na wyprawę, może będę musiał wyruszyć sam, dopóki kolonia nie będzie bezpiecznym miejscem dla kobiet. Zanim Fortune zdążyła zaprotestować, do sali wszedł Adali.

– Ojciec Cullen właśnie przysłał wiadomość, że od strony Lisnaskea zbliża się spora grupa konnych, milordzie. Pomyślałem, że powinien pan o tym wiedzieć. Wszystko jest przygotowane.

– Co jest przygotowane? – zapytała Jasmine męża.

– Wszystko do obrony wioski i zamku – odpowiedział książę. – Nie możemy pozwolić, żeby motłoch z Lisnaskea zniszczył Maguire's Ford tak, jak zniszczył własne gniazdo. Muszę dołączyć do innych. – Wstał z fotela.

– Do jakich innych? – żądała wyjaśnień Jasmine, z trudem dźwigając się na opuchnięte nogi. – Idę z tobą, Jemmie. W końcu te ziemie nadal jeszcze należą do mnie i chyba powinnam się pokazać. Chciał się z nią spierać, ale wiedział, że miała rację. Pomyślał też, uśmiechając się pod nosem, że bez względu na to, co powie, i tak jej nie przekona.

– Chodźmy więc, madam – rzekł.

– My też idziemy – oświadczyła Fortune. Książę Glenkirk wybuchnął śmiechem i bez słowa ruszył przodem. Miejscem spotkania był rynek Maguire's Ford, na którego środku stał wysoki, celtycki krzyż z kamienia. Czekali tam na nich wielebny pan Steen, ojciec Cullen i wioskowi przywódcy zarówno katolików, jak i protestantów. Domy dookoła były pozamykane i zabarykadowane. Żaden pies ani żaden kot nie błąkał się tego dnia po ulicy. Szare niebo nad ich głowami zaciągnięte było chmurami ciężkimi od jesiennej burzy. Tylko na horyzoncie spod chmur przebijały czerwone i złote błyski zachodzącego słońca. Było bezwietrznie. Nie odezwał się żaden ptak. Poza szmerem tłumu, narastającym w miarę jak się do niego zbliżali, panowała absolutna cisza.

Obcy wjechali do Maguire's Ford prowadzeni przez Williama Deversa na pięknym gniadoszu. Mieli pałki, a twarze mężczyzn za sir Williamem były kamienne, bez śladu litości. Na widok komitetu powitalnego zatrzymali się. Ich przywódca powoli podprowadził konia bliżej i zatrzymał się tuż przed księciem i jego żoną. Spoglądał na nich z góry.

– Jeśli przybywacie w pokoju, jesteście tu mile widziani, sir Williamie. Jeśli zaś nie, to proszę, żebyście odjechali – odezwała się Jasmine. Demonstracyjnie ignorując ją, zwrócił się do Jamesa Lesliego.

– Masz w zwyczaju, milordzie, pozwalać kobiecie zabierać głos za ciebie? James Leslie roześmiał się szyderczo do młodego człowieka.

– Maguire's Ford i zamek należą do mojej żony, sir Williamie. Nie mogę mówić za nią, podobnie jak ona nie wypowiada się w sprawach dotyczących moich włości. Moja żona zadała ci pytanie, sir. Bądź na tyle uprzejmy, żeby na nie odpowiedzieć, jeśli nie chcesz zlekceważyć podstawowych zasad wpajanych ci przez matkę. William Devers zaczerwienił się. Robiono z niego głupca w obecności jego własnych ludzi, a to mu się wcale nie podobało. Słyszał za plecami nieprzyjemny chichot, ale miał za dużo dumy, żeby się odwrócić.

– Przyjechaliśmy po waszych katolików. Dajcie nam ich, a oczyścimy Maguire's Ford z papistów i odjedziemy w spokoju – powiedział.

– Wynoś się z mojej ziemi i zabierz ze sobą swoich zbirów – odezwała się księżna Glenkirk, zimnym, obojętnym głosem. – Czy przypominam ci Piłata, który zdradziłby niewinnych ludzi i wydał ich w ręce twojego motłochu? – Zrobiła krok do przodu, zmuszając jego wierzchowca do cofnięcia się. – Jak śmiesz przyjeżdżać tutaj, próbując wywołać kłopoty? Protestanci i katolicy od lat żyją w Maguire's Ford w pokoju. Katolicy przyjęli protestantów dziesięć lat temu, kiedy ci nie mieli gdzie się podziać. Wybudowali dla nich kościół i wszyscy żyli w harmonii. Musisz być bezmiernie zarozumiały, Williamie Deversie, skoro uważasz, że masz boskie przyzwolenie, by przybywać tutaj, mordować i wprowadzać zamęt w wigilię Wszystkich Świętych. Wydaje mi się, że nie jesteś wyznawcą Boga, lecz szatana. Odejdź, zanim poszczuję was psami!

– Madam, będę miał to, po co tu przyjechałem – odpowiedział z uporem. – Przeszukajcie domy i przyprowadźcie katolików – polecił.

Nagle zapalona strzała wystrzeliła do góry, w ciemniejące niebo nad wioską, a dzwony kościołów zaczęły bić jak oszalałe. Bramy obu świątyń na przeciwległych krańcach wioski otworzyły się i zaczęła się z nich wylewać ludność Maguire's Ford, otaczając przybyszów z Lisnaskea. Wszyscy byli uzbrojeni, poczynając od garłaczy i kos, na patelniach i żeliwnych garnkach kończąc.

– Nasi ludzie nie dadzą się zwrócić przeciwko sobie nawzajem – oświadczyła Jasmine sir Williamowi. – Wszyscy czcimy tego samego Boga.

– Posłuchajcie mnie! Mieszkańcy Maguire's Ford, jak możecie żyć w tym samym miejscu, co ci brudni papiści? Oczyściliśmy Lisnaskea z takich jak oni. Pomóżcie mi uczynić to samo tutaj! Przyłączcie się do nas! – zawołał jej przeciwnik z końskiego grzbietu.

W imieniu protestantów głos zabrał pastor Steen.

– Nie przyłączymy się do ciebie, Williamie Deversie. Wracaj do domu!

– Dołączyłeś do wyklętych, Samuelu Steenie? – zapytał sir William. Protestancki duchowny roześmiał się głośno.

– Nie uzurpuj sobie prawa do osądzania mnie. Złamałeś niejedno boskie przykazanie. Nie zabijaj! Nie pożądaj żony bliźniego swego ani jego dóbr! Czcij ojca swego i matkę swoją! Nie jesteś prawdziwym przywódcą. Jesteś awanturnikiem i bigotem. Wynoś się stąd! William Devers gwałtownie spiął konia, który zaskoczony ruszył do przodu, przewracając Jasmine i wielebnego Steena na ziemię. Mieszkańcy Maguire's Ford krzyknęli wstrząśnięci. Niespodziewanie dla wszystkich rozległ się pojedynczy strzał. Sir William, z bezbrzeżnym zdumieniem w oczach, pochyli! się do przodu i spad! z konia na ziemię.

– Zastrzelili sir Williama! Musimy go pomścić! – podniósł się krzyk wśród przybyszy z Lisnaskea.

– Nie, to nie mieszkańcy Maguire's Ford go zabili. Ja to zrobiłem – rozległ się głos spomiędzy tłumu ludzi z Lisnaskea, którzy rozstąpili się zdziwieni, przepuszczając do przodu młodego chłopaka.

– To Bruce Morgan, syn kowala – rozległ się okrzyk. Wielebny Samuel Steen podniósł się z ziemi, a książę pomagał wstać żonie.

– Dlaczego, chłopcze? Bruce, czemu zabiłeś sir Williama? – zapytał protestancki duchowny. Łagodnie zabrał chłopcu stary pistolet, zdumiony, że taki rupieć w ogóle wystrzelił, i to tak zabójczo celnie.

– To za Aine – padła miażdżąca odpowiedź. – Za Aine i za to, co jej zrobił. Słyszałem, ale nie mogłem uwierzyć, więc kiedy wszyscy starali się uratować ludzi w kościele, zakradłem się do domu. Zobaczyłem, co zrobił mojej dziewczynie. Bo pewnego dnia mieliśmy się pobrać. Kochałem ją.

– Sądzisz, że pozwoliłbym ci poślubić jakąś przeklętą katolicką dziewuchę, córkę dziwki, bez ojca? – zapytał go ojciec, kowal Robert Morgan, gniewnie przepychając się do przodu. – I zobacz, co narobiłeś, głupcze! Zabiłeś naszego przywódcę. Nie jesteś już moim synem!

– Sir William był złym człowiekiem, tato – odpowiedział Bruce Morgan, prostując się na całą wysokość i nagle wszyscy spostrzegli, że chłopiec jest już niemal mężczyzną. – Wydaje ci się, że powstrzymałbyś mnie przed ożenieniem się z Aine? Nigdy nie zależało mi na jej wierze, tato. Zależało mi na niej!

– Tfu! – splunął jego ojciec. – Powieszę cię osobiście, żeby mojego nazwiska nie obciążało to, co tu zrobiłeś. Z ziemi, tuż obok nich, rozległ się wyraźny jęk i wielebny Steen krzyknął:

– Sir William żyje! Jest ranny, ale żywy. Gdy inni byli zajęci, Kieran Devers spokojnie dotknął ramienia młodego Morgana.

– Idź do zamku, chłopcze – powiedział. – Nie chcę, żebyś wisiał. Spiesz się, bo zaraz sobie o tobie przypomną. Sir William nie okaże w tej sprawie wielko duszności. Idź już!

Z uśmiechem na ustach obserwował, jak chłopiec stosuje się do jego polecenia.

– Poszukajcie czegoś, co można by było użyć jako nosze – poleciła księżna Glenkirk, gdy wreszcie stanęła na nogach. – Nie przyjmę tego człowieka pod swój dach, ale może, wielebny Steenie, wezwie pan medyka i udzieli schronienia sir Williamowi, dopóki nie będzie mógł wyruszyć w drogę. – Patrzyła na tłum przed sobą, starając się stać prosto, ale nie była w stanie lekceważyć przeszywającego ją bólu. Spokojnie, jeszcze tylko chwila. – Mieszkańcy Lisnaskea, czy jest pośród was ktoś, kto widział, że Bruce Morgan oddał strzał, który zranił sir Williama? Jeśli nie, błagam was, zachowajcie milczenie dla dobra jego ojca. Nie zobaczycie więcej chłopca, który wyjedzie z Ulsteru, zanim jeszcze sir William i jego rodzina przestaną się zastanawiać, kto strzelał. Bruce Morgan to jeszcze dzieciak, który kochał młodą dziewczynę, zgwałconą, a potem zamordowaną przez sir Williama. W głębi duszy wiecie, że to, co William Devers uczynił Aine Fitzgerald, było podłą niegodziwością i grzechem. Nie dodawajcie swoich grzechów do występków sir Williama. Wracajcie do Lisnaskea. Nie pozwolę, żebyście spustoszyli Maguire's Ford. – Stała, wpatrując się w tłum, dopóki mężczyźni nie odwrócili się powoli i nie zaczęli się wycofywać, oświetlając sobie drogę pochodniami. Jasmine Leslie stęknęła głośno i opadła na kolana.

– Twoje dziecko pojawi się wcześniej, Jemmie – rzuciła przez zaciśnięte zęby.

– Mamo! – Fortune podbiegła do matki. James Leslie nie czeka! na pomoc. Odepchnął na bok pasierbicę, wziął żonę na ręce i poniósł ją do zamku przez wieś. Na jego widok Biddy zawołała:

– Milordzie, masz stół porodowy?

Nadbiegła Rohana.

– Zajmę się moją panią – powiedziała. – Byłam przy niej od dnia jej narodzin.

– Niech Biddy zajmie się niemowlęciem po porodzie – powiedziała Jasmine, nie chcąc, żeby staruszka poczuła się dotknięta przez Rohanę. – Może też ci pomóc teraz, bo ma duże doświadczenie. – Jęknęła. – To dziecko zdecydowało już, że chce się urodzić i nie zamierza na nikogo czekać! Nie tak jak ty, Fortune. Ty czekałaś w nieskończoność, a potem trzeba cię było obrócić we właściwą stronę, żebyś mogła wyjść na świat. Och! Czuję główkę! Wychodzi! James Leslie dokładnie wiedział, co robić. Położył żonę na stole i przytrzymał ją za ramiona, żeby kobiety mogły jej pomóc. Nie było czasu na dusery. Jasmine stękała. Nigdy nie miała tak szybkiego porodu, wyraźnie czuła główkę dziecka.

– Rohano.

Pokojówka podwinęła spódnicę Jasmine i zajrzała pomiędzy nogi swojej pani.

– Ma pani rację, jest główka. Nigdy jeszcze nie widziałam tak szybko rodzącego się dziecka, księżniczko! Och!

Rohana złapała dziecko, gdy wyślizgiwało się z ciała matki. Maleństwo niemal natychmiast zaczęło płakać, wymachując małymi rączkami w proteście przeciwko tak brutalnemu wypchnięciu z ciemnego, ciepłego, bezpiecznego raju.

– Co to jest? – zapytała Jasmine.

– Dziewczynka! Śliczna mała złośnica! – zachwycał się James Leslie.