– Banany. Nazywają się banany. Pod żółtą skórką, w środku jest słodki owoc o smaku marmolady. Dam wam trochę, jak będziecie wracali na statek – powiedział.

– Pozostaniemy na wyspie, bowiem czekamy na flotę lorda Baltimore. Oczywiście, z twoim pozwoleniem, milordzie – odpowiedział Kieran. – Przez parę tygodni byliśmy na morzu, a nie jesteśmy marynarzami przyzwyczajonymi do wody. Moi ludzie to w większości rolnicy.

– Dokąd zmierzacie, jeśli mogę spytać?

– Do nowej kolonii lorda Baltimore w Mary's Land – odparł Kieran.

– Słyszałem, że to kolonia tylko dla katolików – rzekł sir Thomas.

– Nie, panie, Mary's Land jest dla wszystkich ludzi dobrej woli, bez względu na to, czy są katolikami, czy protestantami – szczerze odpowiedział Kieran. – Nikt nie będzie tam prześladowany. Dlatego właśnie tam płyniemy, milordzie. Wielu ludzi podróżujących z Leonardem Calvertem to protestanci.

– Niezbyt mi się podoba pomysł zakładania katolickiej kolonii. I bez tego mamy tu mnóstwo kłopotów z Hiszpanami – mruknął gubernator.

– Mary's Land nie jest hiszpańską kolonią, milordzie. To angielska kolonia. Jesteśmy wiernymi poddanymi jego królewskiej mości. Czy wie pan, że przyrodni brat mojej żony jest bratankiem króla?

– Doprawdy? – Gubernator był trochę sceptyczny.

– To lord Charles Frederick Stuart, książę Lundy. Nazywają go niezbyt królewskim Stuartem – powiedział Kieran.

– A tak, coś sobie przypominam, że książę Henry miał nieślubnego syna – rzekł sir Thomas. – O ile pamiętam, kochanka była śliczną dziewczyną. Miała ciemne włosy i oczy w kolorze turkusowego morza.

– To moja teściowa, księżna Glenkirk – wyjaśnił Kieran. – Wtedy jeszcze nie była żoną Jamesa Lesliego.

– Możecie zostać na wyspie, jeśli tylko nie będzie z waszego powodu żadnych problemów – oświadczył Kieranowi gubernator.

– Dziękuję, milordzie – odpowiedział grzecznie Kieran i skupił się na posiłku.

– Świetna robota, panie. Rodzina byłaby z pana dumna – cicho mruknął kapitan O’Flaherty. Kieran spojrzał na kapitana.

– Jesteś jednym z nich, prawda?

– Jestem Ualtar O’Flaherty, syn Ewana i wnuk wielkiej Skye – odpowiedzi towarzyszy! uśmiech. – Jesteśmy kuzynami z twoją żoną, chociaż nigdy nie miałem przyjemności spotkać ani jej, ani jej rodzeństwa. Babkę Skye widziałem tylko dwa razy. Mój ojciec jest panem na Ballyhenessey w Irlandii. Jestem jedynym z jego synów, który poczuł zew morza. Babka dopilnowała, żebym mógł zrealizować swoje marzenie, tak jak w przypadku wielu moich kuzynów. Niejeden z nas dowodził „Różą Cardiffu”. To piękny i bezpieczny statek. Najczęściej pływałem po Morzu Śródziemnym. Często zawijaliśmy do Algieru, San Lorenzo, Marsylii, Neapolu, Wenecji, Aten, Aleksandrii czy Stambułu.

– Dlaczego nie wiedziałem, kim jesteś? – zastanawiał się głośno Kieran.

– Czy było to dla ciebie istotne, panie? – zapytał kapitan O’Flaherty. Kieran roześmiał się.

– Rodzina, w którą się wżeniłem, to dziwni ludzie, Ualtarze O’Flaherty – powiedział.

– Tak, to prawda – wesoło przytaknął kapitan.


*

Do Barbadosu dotarli na początku grudnia. Spędzili tam Boże Narodzenie. Nie było księdza, który mógłby odprawić dla nich mszę, więc sami śpiewali pieśni i modlili się w spokoju. Na plaży zorganizowano przyjęcie. Wykopano dół, w którym upieczono dużą świnię, kupioną na targowisku. Ponadto serwowano banany, melony, ananasy i arbuzy, razem z pieczonymi słodkimi ziemniakami. Było to jedzenie nieznane kolonistom. Próbowali je z oporami, a gdy odkryli, że wszystko jest bardzo smaczne, jedli z apetytem.

Na początku stycznia na Barbados zawitał „Ark”, witany przez ludzi na pokładzie „Róży Cardiffu”. Tak jak wcześniej Kieran Devers i jego towarzysze, tak teraz przybywający na „Ark” byli zdumieni i oczarowani egzotycznymi, różnobarwnymi kwiatami i drzewami rosnącymi na wyspie. Równie fascynujące były wrzaskliwe, bajecznie kolorowe ptaki. Na pokładzie została odprawiona msza dziękczynna, w której uczestniczyli wszyscy katolicy. Protestanccy koloniści zeszli na ląd, aby wysłuchać mszy w kościele gubernatora.

Przez kolejne tygodnie ładowali na statki ziarna zbóż, kartofle i zapasy innych artykułów spożywczych, dla których udało się znaleźć miejsce. Upychali je w każdą dziurę. Wszystkie beczki napełniono świeżą wodą. Ku ich zadowoleniu „Dove” pojawił się w porcie razem z innym statkiem kupieckim, „Dragonem”. Kiedy zaczął się sztorm, „Dove” zawrócił i schronił się w bezpiecznym angielskim porcie, a gdy morze się uspokoiło, wyruszył w dalszą podróż. Wszyscy uczestnicy wyprawy Leonarda Calverta zostali szczegółowo poinstruowani i w końcu byli gotowi do dalszej podróży na północ, do Mary's Land. Gubernator Barbadosu otwarcie cieszył się z ich odjazdu. Podobnie jak wielu innych ludzi, nie potrafił pozbyć się myśli, że angielscy i irlandzcy katolicy byli lojalniejsi wobec swoich katolickich braci w Hiszpanii niż wobec protestanckiego króla Anglii.

W marcu dotarli do Wirginii. Chociaż lord Baltimore był przeciwny jakimkolwiek kontaktom z Wirgińczykami, których przedstawiciele na królewskim dworze robili wszystko, by zablokować powstanie kolonii w Mary's Land, musiał przekazać gubernatorowi Wirginii posłanie od króla i podarki. Koloniści zatrzymali się na dziewięć dni, a Wirgińczycy, ku ogromnemu zaskoczeniu Leonarda Calverta, okazali się wyjątkowo serdeczni. Odjeżdżając, zabrali ze sobą miejscowego handlarza futer, kapitana Fleeta, żeby służył im jako tłumacz w rozmowach z Indianami i jako przewodnik, bowiem doskonale znał Chesapeake.

Gdy ich statki przepływały zatokę Chesapeake, osadnicy stali na pokładzie przy relingu, po raz pierwszy oglądając swoją nową krainę. Wspaniałe lasy pełne były drzew o twardym i miękkim drewnie. Kieran Devers wiedział, że w końcu dotarł do domu, i zdumiewały go pewność i przekonanie, jakie czuł w swoim sercu. Jakże by chciał oglądać ten widok razem z Fortune. Ale kiedy Fortune w końcu tu dotrze, dom dla niej będzie już gotowy. Wiedział, że żona pokocha ten zakątek ziemi w tym samym stopniu, co on. Pospieszył do swojej kajuty, żeby napisać do niej list. Kiedy już znajdą się na lądzie, „Róża Cardiffu” popłynie z powrotem do Anglii, chciał więc, żeby statek powiózł jego myśli do Fortune. Spisywał je codziennie, aby dzielić się z nią wszystkim, co ją ominęło. Ciekaw był, czy urodził się już ich syn.

Po raz pierwszy przybili do lądu – niezamieszkanej wyspy, którą nazwali St. Clement. Indianie, którzy od paru dni stali na brzegu, gdzieś zniknęli. Postawiono wysoki krzyż z pni świeżo ściętych drzew. Ksiądz White, kapelan gubernatora Calverta, odprawił uroczystą mszę. Następnie Leonard Calvert w imieniu Boga, króla Karola I i swojego brata, lorda Cecila Baltimore, objął w posiadanie Mary's Land. Było to dwudziestego piątego marca tysiąc sześćset trzydziestego czwartego roku.

Tego samego dnia, tuż po północy, w Queen's Malvern, Fortune zaczęła rodzić. Zgodnie z wszelkimi wyliczeniami jej dziecko powinno się było urodzić co najmniej tydzień wcześniej. Fortune była szczęśliwa, że jest przy niej jej matka, bo biedna Rois, sama spodziewająca się dziecka, do niczego się nie nadawała.

Wchodząc do sypialni córki, Jasmine rzuciła okiem na młodą pokojówkę i powiedziała:

– Wyjdź stąd! I przyślij do mnie natychmiast Rohanę i Toramalli.

Rois posłała księżnej pełne wdzięczności spojrzenie i wybiegła tak szybko, jak tylko pozwalał jej wielki brzuch.

– Boże, ale boli! – jęknęła Fortune. – Nigdy nie przypuszczałam, że tak bardzo będzie bolało. Kiedy India zaczynała rodzić, pojechałam, żeby przywieźć ciebie i tatę. Ouu! Ile to potrwa, mamo?

– Wstań – poleciła Jasmine. – Przez chwilę pochodzimy razem i zobaczmy, czy uda nam się przyspieszyć akcję porodową. Niestety muszę cię uprzedzić, że rodzące się dzieci nie są praktyczne ani rozsądne. Prawda jest taka, że przychodzą na świat, kiedy chcą.

– To nie jest szczególnie krzepiące, mamo. Drzwi sypialni otworzyły się i do pokoju weszły bliźniacze służące Jasmine.

– Młody Bramwell chciałby wiedzieć, gdzie postawić stół porodowy, milady – rzekła Rohana.

– Wnieście go tutaj i ustawcie koło kominka. I dopilnujcie, żeby przyniesiono także kołyskę, wodę, ręczniki i powijaki – poleciła Jasmine. Ogarnęły ją wspomnienia. Jej syn, Charlie, urodził się tutaj, w Queen's Malvern. Był z nimi jego ojciec, książę Henry. Z początku stał koło niej, obejmując ją za ramiona, cichym głosem dodając otuchy, delikatnie masując jej rozdęty brzuch. Jakby instynktownie wiedział, co należy zrobić, chociaż później przyznał, że nigdy wcześniej nie widział narodzin dziecka. A kiedy nie było już żadnych wątpliwości, że Jasmine zaraz będzie rodzić, wezwał Adalego, żeby zajął jego miejsce, obszedł stół, odsunął na bok jej babkę Skye i własnoręcznie przyjął Charliego. Jasmine poczuła łzy cisnące się do oczu i szybko się odwróciła. Henry Stuart był takim słodkim mężczyzną.

– Mamo! – zawołała Fortune. – Chyba nie dam rady zrobić ani kroku więcej. Bóle stają się coraz silniejsze i następują coraz szybciej. Już niemal świtało. Fortune rodziła od kilku godzin.

– Pomożemy ci się położyć na stole – rzekła Jasmine. Z pomocą Toramalli Fortune wspięła się na blat. W tym czasie Rohana stanęła z tyłu, żeby trzymać ją za ramiona.

– Widziałam narodziny twojej matki, twoich braci i twoich sióstr. Teraz zobaczę, jak rodzi się twój syn, panienko Fortune. Smutno mi, że nas opuszczasz. Nie zobaczę już innych dzieci, które spłodzicie z twoim wspaniałym mężem – powiedziała Rohana.

– Nienawidzę go! – wrzasnęła Fortune. – Jak mógł mi to zrobić, a potem popłynąć sobie do Nowego Świata i zostawić mnie, żebym tak cierpiała! Ouu! Czy to dziecko nigdy się nie urodzi? Mamo, to trwa całe godziny!

– Mówisz jak India, nie jak Fortune. Tłumaczyłam ci, że dzieci przychodzą na świat, kiedy chcą – powiedziała Jasmine. Minęło kolejne parę godzin. Dopiero po południu w końcu ukazała się główka dziecka. Jasmine zachęcała córkę, by parła. Powoli. Powoli. Pojawiła się cała główka i ramionka. A potem, przy kolejnym pchnięciu, dziecko wyśliznęło się z łona matki. Jego oczka otworzyły się i napotkały spojrzenie babki. Potem maleństwo otworzyło buzię i krzyknęło gwałtownie.

– To mała dziewczynka – powiedziała zachwycona Jasmine.

– Tak? – Wyczerpana Fortune czuła ulgę. – Pokaż mi ją, mamo. – Wyciągnęła ręce. Jasmine włożyła małą w ramiona córki.

– Ona jest zakrwawiona, mamo! Czy jest skaleczona? – krzyknęła Fortune.

– Jak kiedyś powiedziała księciu Henry'emu moja babka, narodziny to krwawa sprawa. Za chwilę ją obmyjemy. Nic jej nie jest. To zdrowa dziewuszka. Po słuchaj tylko, jak płacze – odparła Jasmine.

Fortune spojrzała na niemowlę o czerwonej buzi, leżące w jej ramionach.

Mała twarzyczka była gniewnie pomarszczona, a oczy zamknięte, gdy tymczasem usta miała szeroko otwarte i krzyczała.

– Cii, malutka – wypowiedziała Fortune pierwsze słowa do swojego dziecka. Dziecko nagle przestało płakać, otworzyło oczka i spojrzało prosto w oczy matki. Fortune przeniknął nagły dreszcz i poczuła wszechogarniającą miłość. – Ma niebieskie oczy – powiedziała zachwycona.

– Wszystkie niemowlaki mają niebieskie oczy – sucho odparta Jasmine. – Z pewnością to wiesz, jesteś przecież jednym z moich najstarszych dzieci, skarbie.

– Jest łysa – zauważyła Fortune.

– Dziewczynki zwykle rodzą się łyse – odpowiedziała Jasmine. – Popatrz jednak, ma rudawy meszek. – Delikatnie dotknęła główki maleństwa. – Jak ją nazwiesz?

– Aine – oświadczyła Fortune. – Chcę jej dać imię po młodszej siostrze Kierana. Nie spodziewałam się dziewczynki, mamo. Myślałam, że musi być chłopiec i chciałam go nazwać James, po tacie. Ale od razu wiedziałam, że ta moja maleńka dziewczynka powinna się nazywać Aine. Aine Mary Devers, tak ją ochrzcimy. I ochrzczę ją w obrządku katolickim, wiem bowiem, że tego chciałby jej ojciec. – Pocałowała małą główkę dziecka.

– Mając na względzie pozycję swojego brata, nie możesz sprowadzić księdza do jego domu. Musi zostać ochrzczona w kościele anglikańskim. Kiedy pojedziecie obie do Mary's Land, możesz robić, co tylko zechcesz. Jednak tutaj, w Anglii, musisz przestrzegać prawa obowiązującego w tym kraju, tak jak królowa. Rozumiesz? – ostrzegła Jasmine. Fortune kiwnęła głową.

– A teraz oddaj mi moją wnuczkę, bo trzeba ją umyć, a ty musisz jeszcze urodzić łożysko. Zakopiemy je pod dębem koło domu, żeby Aine Mary Devers zawsze była silna Jasmine wzięła dziecko i podała je Toramalli. Potem zaczęła zachęcać córkę do zakończenia spraw związanych z porodem. Kiedy w końcu matka i jej świeżo narodzona córeczka zostały porządnie umyte, Fortune ułożona w łóżku, Aine w kołysce przy kominku, a wierna Rohana usiadła obok, żeby czuwać nad małą, Jasmine przyniosła córce napój wzmacniający.

Fortune powoli sączyła płyn. Nagle poczuła się wyczerpana i bardzo, bardzo śpiąca. Zamknęła oczy i Jasmine w ostatniej chwili złapała kielich, który już wypadał z ręki Fortune.