– Jak się pani miewa, wasza miłość? – zapytała Jane Devers. Potem przeniosła wzrok na Fortune. Dziewczyna była zdecydowanie zbyt ładna, tą zuchwałą rudowłosą urodą. Wyglądała niemal jak Irlandka.

– Miło mi cię poznać, moja droga – odezwała się słodkim głosem. – Moja kochana pasierbica również ma na imię Mary.

– Nie mówią na mnie Mary – odparła Fortune. – Mówią na mnie Fortune, madam, gdyż moja mama uważała za wielkie szczęście fakt, iż zostałam poczęta w nocy, w przeddzień śmierci mojego ojca. Jana Annę Devers gwałtownie wciągnęła powietrze. Czyż ta dziewczyna nie miała za grosz delikatności, mówiąc, że została poczęta? Opanowała się jednak i powiedziała:

– Fortune to niespotykane imię, moja droga, skoro jednak tak na ciebie wołają, to i my tak będziemy cię nazywać.

– Uważam, że to cudowne imię – odezwał się William Devers, pochwycił dłoń Fortune i ucałował. – Pani sługa, lady Fortune. – Spojrzał na nią oceniają co, po czym uśmiechnął się, ukazując rząd równych, białych zębów.

– Panie – odpowiedziała, przyglądając mu się równie otwarcie. Niebieskie oczy i kasztanowe włosy ze złotymi refleksami. Z przyjemnością zauważyła, że górował nad nią wzrostem, chociaż wiedziała, że jest wysoka jak na dziewczynę. Miał opalone ręce i twarz, co oznaczało, że wiele czasu spędzał na świeżym powietrzu. Sprawiał wrażenie dobrze zbudowanego i dobrze wychowanego.

– Tuszę, że znalazłem uznanie w pani oczach, milady – mruknął cicho, tak że tylko Fortune słyszała jego słowa.

– Wywarłeś dobre pierwsze wrażenie, panie – odpowiedziała. William Devers roześmiał się. Nie lubił nieśmiałych i pruderyjnych kobiet, a spodziewał się właśnie kogoś takiego. Ucieszył się, że tak się nie stało. Dużo większą przyjemnością było poskramianie dzikiej kotki niż zabawa ze słodkim kociakiem. Ojciec powtarzał mu zawsze, że żona jest jak ulubione zwierzątko, pieszczone, chronione i wytresowane przez męża. Shane Devers twierdził jednak, że tresura jest znacznie przyjemniejsza w przypadku kobiety z charakterem. A Fortune Lindley z pewnością była pełną temperamentu klaczką.

– Napijmy się wina, żeby uczcić nasze spotkanie – powiedziała Jasmine. – Adali, dopilnuj, proszę, żeby przyniesiono beczułkę czerwonego wina z Archambault. Leżakuje w piwnicy już od paru lat i powinno być wyśmienite. Przynieś też słodkie wafle. Adali skłonił się.

– Tak jest, księżniczko, już pędzę. – I pospiesznie opuścił komnatę.

– Pani służący jest cudzoziemcem? – zapytała Jane Devers, nie mogąc pohamować ciekawości.

– Adali jest ze mną od dnia moich narodzin. Jest w połowie Hindusem, w połowie Francuzem, madam. Urodziłam się w Indiach. Jeśli uważasz Adalego za cudzoziemca, musisz i mnie uważać za cudzoziemkę, gdyż mój ojciec, Akbar, Wielki Mogol, był władcą Indii, matka zaś angielską szlachcianką o irlandzkich korzeniach. Była jego czterdziestą i ostatnią małżonką. Przybyłam do Anglii jako wdowa, mając szesnaście lat. Moim drugim mężem został markiz Westleigh, ojciec Fortune. Książę to mój trzeci małżonek. Nasz związek został zaaranżowany przez samego króla Jakuba i naszą kochaną królową Annę. Oboje już nie żyją, niech Bóg ma w opiece ich dusze – zakończyła Jasmine.

Ha! To powinno dać lady Jane do myślenia.

Ale lady Jane niełatwo było uciszyć.

– Trzech mężów, mój Boże! Zawsze uważałam, że jeden to aż nadto, madam. Ile ma pani dzieci, poza Fortune? – Uśmiechnęła się ponownie do dziewczyny.

– Cóż – zamyśliła się Jasmine, a James Leslie, widząc złośliwy błysk w oczach żony, wstrzymał oddech. – Troje z Lindleyem, dwie dziewczynki i jeden chłopiec, poza tym trzech chłopców i dziewczynka, która zmarła, z moim Jemmiem. – Rzuciła mężowi czułe spojrzenie. – I, oczywiście, mój syn ze zmarłym księciem Henrym. Był moim kochankiem pomiędzy drugim i trzecim mężem. Pamiętam go jako cudownego młodego człowieka. Nasz syn, Charlie Stuart, jest księciem Lundy.

– Urodziłaś bękarta? – wstrząśnięta Jane Devers pobladła.

– Pani! – zagrzmiał jej mąż, zawstydzony jej słowami.

– Królewski ród Stuartów zawsze był wspaniałomyślny w swoich laskach, prawda, Jemmie? – pogodnie rzekła Jasmine. – Poza tym, żaden potomek królewskich Stuartów nie jest uważany za trędowatego. Król uwielbia swojego bratanka, lady Jane. Charlie – go zapraszano na królewski dwór od dnia narodzin i traktowano jak każdego krewnego Stuartów. Chłopiec był pierwszym wnukiem starego króla. Jego dziadek tak się uradował jego przyjściem na świat, że obiecał nadać Charliemu tytuł książęcy w dniu, gdy chłopiec odziedziczy ziemie mojego dziadka de Marisco. I dotrzymał słowa. Och, Adali. Lady Jane, sir Shane, oto wino, które pochodzi z posiadłości rodziny mojego dziadka de Marisco we Francji. William Devers przyglądał się temu z rozbawieniem. Miał nadzieję, że jego przyszła żona okaże się równie zabawna, jak jej matka. Niemal wybuchnął śmiechem, gdy jego matka, zapominając o manierach, wzięła podany srebrny kielich i upiła duży łyk, zanim jeszcze wzniesiono toast. Przez całe życie usiłował zniszczyć jej niezwykłe opanowanie, ale nigdy mu się to nie udało. Nawet jego starszy brat Kieran nie potrafił jej otwarcie wyprowadzić z równowagi. To cudowne, że przyszła teściowa okazała się tak trudna.

– Za nasze dzieci – rzekła Jasmine, wznosząc kielich. – Miejmy nadzieję, że to będzie związek zgodny z wolą nieba.

– Za dzieci – zawtórowali sir Shane i książę Glenkirk. Jane Devers niemrawo uniosła swój kielich. Nagle ogarnęły ją ogromne wątpliwości, czy aby na pewno lady Fortune Lindley jest tą wymarzoną synową. Jej własny brat miał śliczną córkę, Emily Annę Elliot, która byłaby wręcz idealna dla Williama. Dzięki Bogu, że nic nie zostało jeszcze podpisane! Był jeszcze czas, żeby uchronić jej ukochanego chłopca przed wplątaniem się w ten okropny mezalians. Żadne pieniądze nie zrekompensują synowej, której bezwstydna matka urodziła bękarta. Nagle westchnęła i przyłożyła rękę do serca, gdy do komnaty wkroczył ksiądz w towarzystwie wielebnego Samuela Steena.

– Kuzynie! – zawołała Jasmine. – Chodź i napij się z nami wina. Ty także, Samuelu Steen. Adali, jeszcze dwa kielichy.

– Kuzyn? Shane! Nazwała księdza kuzynem! – lady Jane gorączkowo szepnęła do męża. – Jeśli jest protestantką, w jaki sposób jej kuzyn może być katolickim księdzem?

– Sam byłem katolikiem, zanim się z tobą ożeniłem, moja droga – przypomniał jej.

– Wiele angielsko – irlandzkich rodzin składa się i z katolików, i z protestantów. Nie przejmuj się. Wszystko, co widzę, przekonuje mnie, że to będzie dobra partia dla naszego Williama. Spójrz, oboje z dziewczyną nieźle się dogadują. Oczaruje ją w mgnieniu oka.

– Nie jestem już teraz taka pewna, czy to właściwy wybór. Swobodne obyczaje jej matki dają mi do myślenia. Może Emily Annę byłaby lepszą żoną dla Williama? A co będzie, jeśli ta Fortune Lindley okaże się podobna do swojej matki? Wzdrygam się na samą myśl o nieszczęściu, jakie sprowadzi na naszego syna.

– Przyznaję, że dziewczyna sprawia wrażenie żywej, ale nie ma nic złego w tym, że młoda istota jest wesoła i ma charakter – odpowiedział.

– Czemu nie mogła znaleźć męża w Anglii czy w Szkocji, Shane? Odpowiedz mi na to pytanie! Może ma już złą reputację, a my tutaj, na naszym odludziu, nic o tym nie wiemy i dowiemy się, gdy będzie za późno. Nerwowo wychyliła kielich.

– Adali, więcej wina dla lady Jane – zaszczebiotała Jasmine.

– Miej odrobinę litości, dziewczyno – cicho szepnął do żony James Leslie. – Nieszczęsna kobieta została już powalona na kolana.

– Popełniamy błąd. Nie chcę, żeby moja córka wychodziła za mąż za syna tej kobiety. Nie wiesz, czego się dowiedziałam dziś rano – odparła Jasmine.

– Ale mi opowiesz, tego jestem pewien – zaśmiał się książę. – Zapomnij o lady Jane, kochana Jasmine, i spójrz na swoją córkę. Nieźle się dogaduje z młodym Williamem. Decyzja należy nie do nas, lecz do Fortune. Za parę miesięcy skończy dwadzieścia lat, a odtrąciła już oświadczyny kilku szacownych młodzieńców w Anglii i w Szkocji. Wszyscy byli utytułowani! Jeśli ten młody człowiek jej odpowiada, to niech tak będzie.

– Zobaczymy, co się stanie – odrzekła Jasmine, ale istotnie spojrzała na Williama Deversa i córkę. Gdyby nie jego jasnoniebieskie oczy, w niczym nie przypominałby swojej matki. Jasmine uznała, że już sam ten fakt dobrze wróżył. Widziała, że miał mnóstwo uroku, ale Fortune nie da się zwieść nawet największemu czarowi. Jednak Jemmie miał rację, młodzieniec zdawał się autentycznie zainteresowany dziewczyną.

Jasmine postanowiła, że kupi im dom w Anglii. Przecież nie muszą mieszkać w Erne Rock. Była pewna, że młody Devers z przyjemnością przeniesie się do Anglii. Może gdzieś w pobliże Queen's Malvern albo Cadby, siedziby Henry'ego. Wtedy na pewno widziałaby ich co roku i mogłaby odwiedzać Fortune równie łatwo, jak Indię. Tak! W prezencie ślubnym podaruje im piękny dom w Anglii oraz Maguire's Ford.

– Masz ten błysk w oczach – zauważył jej mąż. – Co knujesz, moja kochana Jasmine?

– Nic – mruknęła. – Po prostu zastanawiam się, w jaki sposób zachować ciastko i zjeść je jednocześnie.

– Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece. Jasmine przypomniała sobie o roli wzorowej gospodyni.

– Droga lady Jane – odezwała się. – Oczywiście zna pani naszego kochanego Samuela Steena. A to mój kuzyn, ojciec Cullen Butler.

– Milady – ksiądz uprzejmie się ukłonił. Ledwie zauważalnie kiwnęła mu głową.

– Świetnie, że znów pana widzę – rzekł Cullen Butler do Shane'a Deversa, ignorując lekceważące zachowanie lady Jane. Słyszał o niej i w najmniejszym stopniu nie czuł się urażony. Pomyślał złośliwie, że sam fakt przebywania razem z nim w tym samym pomieszczeniu musiał być dla niej niezwykle bolesny. I zaraz zaczął się zastanawiać nad pokutą, jaką sobie wyznaczy za swoją złośliwość. Najwyżej trzy zdrowaśki.

– Ojcze – powitał go głos sir Shane'a. – Chyba widziałeś się niedawno z Kieranem. – Jego słowa zabrzmiały niemal gorzko.

– Widuję go – odpowiedział. Nie było sensu jątrzyć rany. Ani on, ani Kościół nie był odpowiedzialny za decyzje Kierana Deversa.

– Nasi młodzi zdaje się przypadli sobie do gustu – zauważył wesoło wielebny Steen.

– Owszem – przytaknęli jego rozmówcy.

– Tworzą ładną parę, prawda? – dodał pastor Steen.

Jego uwaga spotkała się z potakującym pomrukiem.

– Żeby związek był udany, potrzeba czegoś więcej, niż tylko dwóch ślicznych twarzy – ostrym tonem rzuciła lady Jane.

– Oczywiście w pełni się z tym zgadzam – powiedziała Jasmine.

– Może lady Fortune zechce wziąć pana Williama na przejażdżkę po posiadłości – zaproponował Cullen Butler.

– Świetny pomysł! – zawołała Fortune. Sir Shane sprawiał miłe wrażenie, lecz nie mogła się przekonać do lady Jane, mimo jej słodkich słówek. Miała ochotę spędzić trochę czasu z przystojnym Williamem Deversem i przekonać się, czyjej się spodoba. I czy coś pomiędzy nimi zaiskrzy.

– Masz ochotę na przejażdżkę? – spytała.

– Nie mam konia. Przyjechaliśmy powozem – odparł. Wyglądał na rozczarowanego.

– Ale my mamy mnóstwo koni – roześmiała się Fortune. – Adali, idź do stajni i powiedz, że będą nam potrzebne dwa wierzchowce. Pójdę się przebrać w coś bardziej odpowiedniego na przejażdżkę. Mogę, mamo?

– Naturalnie – zgodziła się Jasmine. Rozumiała i aprobowała plan Fortune. Fortune wybiegła z komnaty, by parę minut później wpaść tam ponownie, z okrzykiem:

– Chodź, William!

Pospieszył za nią z uśmiechem, słysząc za sobą okrzyk zdumienia matki na widok stroju Fortune.

– Wasza córka jeździ okrakiem? W spodniach?

Nie dosłyszał riposty księżnej, ale podejrzewał, iż była cięta. Osobiście uważał, że Fortune wygląda czarująco w spodniach. Nie były wypchane, lecz dość dopasowane, podkreślając zgrabne nogi i pośladki. Ponadto Fortune miała na sobie granatową, jedwabną kamizelę bez rękawów ze srebrnymi guzikami, narzuconą na białą koszulę z bufiastymi rękawami. Całość prezentowała się zachwycająco.

Chłopiec stajenny trzymał dwa konie. Fortune od razu dosiadła srokatego wałacha. Drugi był wysoki, mocno zbudowany i lśniąco czarny. William wziął lejce od chłopca i wskoczył na siodło.

– Ma na imię Oberon – poinformowała Williama Fortune. – Chodź! Jedź za mną!

Przejechał za nią przez niewielki zamkowy dziedziniec, most zwodzony i wioskę, cały czas popędzając swojego wierzchowca, aż wreszcie się z nią zrównał.

– Nie dosiadasz klaczy?

– Nie. Nasz zarządca, Rory Maguire, uważa, że Piorun i ja jesteśmy dla siebie stworzeni. Lubię konie z temperamentem, a Piorun jest zwierzęciem z charakterem. Chętnie jeździć konno?

– Owszem. Ślęczenie nad rachunkami, co czyni mój ojciec, nie wydaje mi się najwspanialszą rozrywką.

– Dlatego mamy zarządcę majątku – rzekła Fortune.

– Nie boicie się, że was okradnie? Przecież jest Irlandczykiem – zapytał William Devers.