– Dziękuję. Zostawiam sprawę w twoich rękach, Carlo.

Kiedy Joanna usłyszała, z czym dzwoni Carlo Francese, miała tylko jedno pytanie.

– Czy to książę Gustavo wybrał mnie do tej pracy?

– Nie, polecił panią mój przyjaciel Fentoni. Pani Manton, czy mogłaby pani przyjechać i obejrzeć to, co odkryliśmy do tej pory?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kusiło ją, by przyjąć propozycję, zobaczyć znowu Gustava, w końcu upłynęło całe dwanaście lat, nie była już młodą dziewczyną, trawioną uczuciem, z którym nie da się walczyć. Może nawet powinna go zobaczyć? On też się zmienił, też jest starszy, więc wygląda inaczej niż ten młody książę, który wciąż żył w jej sercu, choć wcale tego nie chciała. Ponowne spotkanie mogłoby ją ostatecznie wyleczyć, byłaby wreszcie wolna.

– Planowałam spędzić urlop z moim dziesięcioletnim synem…

– Proszę go przywieźć, książę ma córkę prawie w tym samym wieku, znakomicie się więc składa. Kiedy możemy pani oczekiwać?

Zawahała się.

– Sama nie wiem.

Billy, który podsłuchiwał bezczelnie, spytał:

– Montegiano? Skinęła głową.

– O rany, mamo, zgódź się! Przecież aż cię skręca, żeby zobaczyć te ruiny. – Bezceremonialnie wyrwał jej komórkę. – Ona już jedzie!

Odebrała mu telefon, w sumie zadowolona, że syn podjął za nią decyzję, obiecała profesorowi Francesemu zjawić się w ciągu paru dni i rozłączyła się.

– Billy, przecież mieliśmy przez wakacje odpoczywać i dobrze się bawić.

– Mamo, przecież my nie lubimy dobrze się bawić, bo to nudy na pudy!

Zgodnie wybuchnęli śmiechem.

Następnego dnia Joanna spakowała ich rzeczy i ruszyła w stronę odległego o prawie trzysta kilometrów Rzymu. Im bliżej byli celu, tym wolniej jechała, wynajdując najróżniejsze preteksty do zatrzymywania się po drodze. W ten sposób udało jej się spędzić w podróży cały dzień. Kiedy pod wieczór wjeżdżali do Tivoli, oznajmiła:

– Przenocujemy tutaj.

– Mamo, przecież do Rzymu już tylko kawałek!

– Wiem, ale jestem zmęczona. Wolę się porządnie wyspać i przyjechać na miejsce wypoczęta.

Kiedy Billy zasnął, siedziała długo przy oknie i spoglądając w stronę Rzymu, wymyślała sobie od tchórzy. Czemu w ogóle przyjęła tę propozycję? Czy nie dlatego, że w głębi serca wciąż pozostała osiemnastoletnią lady Joanną, która zgodziła się poznać rajonego jej młodego włoskiego księcia? Co prawda zrobiła to wyłącznie po to, by sprawić przyjemność cioci Lilian.

– Naprawdę nie jestem zainteresowana – zdradziła cioci na dzień przed przyjazdem Gustava. – Trochę mnie bawi, że próbujesz nas wyswatać, bo on potrzebuje moich pieniędzy, a ja dzięki niemu zostanę księżną.

Ciocia Lilian aż się skrzywiła.

– Bardzo nieelegancko to ujęłaś. W naszej sferze trzeba przestawać z odpowiednimi ludźmi.

„Nasza sfera" oznaczała bogactwo i arystokratyczne tytuły. Joanna dziedziczyła ogromny majątek, a wśród jej krewnych znajdował się jeden earl, co automatycznie włączało ją do owego zaklętego kręgu wybranych, który nawet w nowoczesnych, demokratycznych czasach zazdrośnie wystrzegał się napływu obcych, starając się pozostać jak najbardziej elitarny.

Joannę ogromnie bawiła staroświecka idea swatania jej z kimś, kogo nigdy wcześniej na oczy nie widziała. Była bardzo młoda, a w tym wieku jest się wyjątkowo mądrym i wszystko się wie najlepiej, więc ona wiedziała doskonale, że to głupi pomysł, z którego oczywiście nic nie wyjdzie.

Pogoda była piękna. Spokrewniony z Joanną earl, lord Rannley, zaprosił bliższą i dalszą rodzinę na tydzień do swej rodowej siedziby Rannley Towers i tam po raz pierwszy ujrzała Gustava. Szedł przez rozległy trawnik w kierunku domu, więc miała parę minut, by mu się przyjrzeć.

Ponieważ dzień był wyjątkowo ciepły, książę podwinął rękawy koszuli i rozpiął guzik pod szyją. Joannę szczególnie uderzyła powściągliwa elegancja jego ruchów, każdy gest znamionował prawdziwą klasę. I właśnie taki Gustavo na zawsze wrył się jej w pamięć – wysoki, ciemnowłosy i szczupły, idący przez zalany słońcem trawnik w cudowny letni dzień.

Czemu się wtedy nie domyśliła, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? Czemu nie miała się na baczności? Ale jak mogła zachować rozsądek, widząc kogoś takiego?

Kiedy podszedł, jeden z krewnych przedstawił ich sobie, a wtedy usłyszała spokojny, cichy glos:

– Bardzo mi miło, że mogę panią poznać.

Nikt jej nie ostrzegł, że cały świat może stanąć na głowie z powodu poważnego młodego mężczyzny o ciemnych oczach. A tak się właśnie stało i od tego momentu dla Joanny już nie było ratunku.

Oczywiście nie wspomniano o prawdziwym powodzie przyjazdu Gustava, oficjalnie podróżował po Europie, składając kurtuazyjne wizyty przyjaciołom swych rodziców.

Ale równie oczywiste było też to, że podczas kolacji posadzono ich obok siebie.

Joanna po raz pierwszy w życiu miała problem, jak się ubrać do posiłku, ponieważ odkąd ujrzała Gustava, popadła w samokrytycyzm.

– Jestem za wysoka, za mdła, za chuda.

– Jesteś smukła – skorygowała ciocia Lilian.

– Chuda!

– Wiele dziewcząt dałoby wszystko, by mieć taką figurę. Odrobina wysiłku z twojej strony, a będziesz piękna i elegancka.

– Nie, ciociu. Nie ja!

Joanna wiedziała, co mówi. Odcień jej jasnych włosów zdawał się bardziej mysi niż słoneczny czy platynowy. Wyjątkowo szczupła figura przywodziła na myśl niezdarną nastolatkę, nie zaś wiotką nimfę. Twarz miała miłą, lecz nos odrobinę za długi i ciut za wąskie usta. Najpiękniejsze ze wszystkiego były oczy, szare i spokojne, ale oczywiście wolałaby mieć niebieskie. Każdemu szczegółowi jej wyglądu troszkę czegoś brakowało, co nigdy nie przeszkadzało Joannie tak bardzo jak tego dnia.

Zdecydowała się na prostą sukienkę z szaroniebieskiego jedwabiu, która kosztowała fortunę, lecz wcale nie dodawała jej uroku. Po kilku niesatysfakcjonujących próbach upięcia włosów, rozpuściła je. Umalowała się z umiarem, bo brakowało jej pewności siebie, by pozwolić sobie na coś odważniejszego.

Podczas kolacji Gustavo zachowywał się bez zarzutu i rozmawiał ze wszystkimi, nie próbując skupiać uwagi wyłącznie na Joannie, choć ona nie miałaby nic przeciw temu, ponieważ ilekroć obracał się w jej stronę, inni zdawali się niknąć. Nie pamiętała, o czym rozmawiali tamtego wieczoru ani przez kolejnych kilka dni. Często razem jeździli konno, dużo się wtedy śmiali i żartowali, czasem jednak Gustavo patrzył na nią z poważnym wyrazem twarzy, a wtedy serce w niej zamierało.

W połowie tygodnia zaprosił ją do restauracji, lecz ku rozczarowaniu Joanny wcale nie próbował z nią flirtować. Na jego prośbę opowiedziała mu więcej o sobie, głównie o tym, jak po śmierci rodziców wychowywała ją ciocia Lilian. On z kolei opowiedział, jak wygląda życie w Montegiano.

– To siedziba rodu od sześciuset lat – mówił z żarem w głosie. – A każde pokolenie stara się uczynić ją jeszcze piękniejszą.

– To brzmi cudownie! Uwielbiam stare budowle – rzekła najzupełniej szczerze.

– Chciałbym, żebyś zobaczyła nasz pałac. Kiedy pili wino, spytał:

– Wiesz, co mieli na myśli nasi przyjaciele, poznając nas ze sobą, prawda?

Serce zabiło jej szybciej. Czyżby chciał się oświadczyć? Skinęła głową, lecz usłyszała tylko:

– Nie pozwólmy im komplikować spraw, które powinny być proste. To my zdecydujemy, nie oni. Można coś budować tylko na obopólnej sympatii i szacunku, a oni nam tego nie zapewnią.

Sympatia i szacunek? Nie to Joanna pragnęła usłyszeć, ale chwilowo mogła poprzestać na samej obecności Gustava, ponieważ karmiła swoje uczucie każdym jego gestem, każdym słowem.

Potem poszli do klubu, by potańczyć, dzięki czemu wreszcie znalazła się w ramionach ukochanego, czuła dotyk jego dłoni na plecach, czuła ciepło emanujące z jego ciała, co okazało się tak cudownym doznaniem, że było niemal nie do zniesienia. Wtedy zrozumiała te wszystkie piosenki o miłości i już się z nich nie śmiała, ponieważ rzeczywiście słońce wydawało się świecić przez cały czas, a przed zakochaną do szaleństwa Joanną miało wkrótce otworzyć się niebo.

Pod koniec tygodnia zaprosił ją oraz jej opiekunkę w gościnę do siebie. Joanna jechała do Montegiano przepełniona szczęściem, rozumiejąc, że Gustavo pragnie pokazać jej rezydencję, nim podejmą ostateczną decyzję. Powściągliwość, jaką przez cały czas okazywał, nie martwiła jej zbytnio, ponieważ sama postępowała dość podobnie, uznając, że nie należy obnosić się z uczuciami, zwłaszcza tymi głębokimi. Gustavo był zawsze doskonale opanowany, lecz wyczuwała w nim człowieka pełnego życia i pasji, które ujawniłyby się, gdyby pojawiła się właściwa kobieta.

Miała wielkie szanse nią zostać.

Znajdujący się kilka kilometrów od Rzymu tysiącakrowy majątek zachwycił ją, a szczególnie oczarował ją stojący na wzniesieniu wiekowy pałac. Mogła godzinami chodzić po korytarzach i pokojach, podziwiając obrazy i dzieła sztuki. Towarzyszył jej Gustavo, z przejęciem opowiadając o przodkach, którzy patrzyli na nich z portretów i ożywali dzięki jego opowieściom. Joanna z kolei zaimponowała mu swoją wiedzą historyczną.

– Bardzo wiele wiesz na ten temat – stwierdził z prawdziwym uznaniem. – Zwłaszcza o moim kraju.

– To moja pasja. Pewnie wybrałabym studia archeologiczne, gdybym… – Omal nie powiedziała „gdybym nie wychodziła za mąż", lecz zdołała ugryźć się w język.-… gdybym nie była taka niezdecydowana.

Codziennie jeździli konno po okolicy, a Joanna przez cały czas czekała na to jedno pytanie. Któregoś dnia, gdy spacerowali po lesie, Gustavo zagadnął:

– Podoba ci się mój dom, Joanno?

– Ogromnie! – zapewniła gorąco.

– A czy byłabyś szczęśliwa, mieszkając w nim przez resztę życia?

To były jego oświadczyny.

Przyjęła je tak szybko, że później rumieniła się na samo wspomnienie. A kiedy ją pocałował, zapomniała o całym świecie. Mimo to nawet wtedy zachowała się z pewną rezerwą, postanawiając w pełni poddać się namiętności, dopiero kiedy przekona się, że i on żywi do niej równie głębokie uczucie.

Ślub miał odbyć się w Anglii dwa miesiące później. Dwa tygodnie przed ustaloną datą Gustavo przyjechał wraz z rodziną do Rannley Towers, gdzie wydano serię przyjęć dla coraz liczniej przybywających gości. Przez ten cały czas, kiedy się nie widzieli, narzeczeni korespondowali ze sobą, a ich listy dotyczyły różnych spraw praktycznych, nigdy uczuć, lecz Joanna zapomniała o tym, gdy tylko znów miała go przy sobie.

Jej suknia już czekała – prawdziwe arcydzieło z jedwabiu w odcieniu kości słoniowej. Rozcinane rękawy były tak długie, że sięgały prawie do ziemi, tren i welon dopełniały całości. Gdy ubrano Joannę w to cudo i gdy przejrzała się w lustrze, po raz pierwszy w życiu pomyślała, że jest piękna. Czy olśni narzeczonego?

I wtedy pojawiła się Crystal.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wyglądała jak słodka wróżka z bajki, gotowa spełniać życzenia. Figurka jak u porcelanowej laleczki, aureola blond włosów, roześmiane niebieskie oczy, usta w kształcie serduszka, perlisty śmiech, któremu nikt nie potrafił się oprzeć. Była rozkoszna, zachwycająca, słodka.

Zupełne przeciwieństwo Joanny.

Do Rannley Towers zaprosił ją Frank, daleki kuzyn Joanny, bezskutecznie zresztą zabiegający o względy swej spokojnej, powściągliwej kuzynki. Przy pierwszym spotkaniu Crystal nawet jej się spodobała, ponieważ dzięki swej urodzie i poczuciu humoru była duszą towarzystwa.

Miała zwyczaj mówić z wielkim ożywieniem i tak szybko, że Gustavo często prosił ją o powtórzenie jakiegoś angielskiego słowa, którego nie zrozumiał.

– Och, to się wymawia inaczej! – Crystal poprawiała go ze śmiechem, a on śmiał się razem z nią.

Czy to wtedy Joanna po raz pierwszy wyczuła niebezpieczeństwo? Potem spostrzegła, jak na widok tamtej zaczynają błyszczeć mu oczy. Jak on spogląda na drzwi, gdy Crystal nie ma w towarzystwie i jaką przyjemność sprawia mu jej przyjście. Joanna stanowczo ignorowała te oznaki i setki innych, tłumacząc sobie, że to wszystko nic nie znaczy. Jednak któregoś dnia dalsze udawanie stało się niemożliwe.

Podczas spaceru weszła z pełnego słońca pomiędzy drzewa, więc w pierwszej chwili widziała wszystko trochę niewyraźnie i gdy spostrzegła Gustava, przez moment myślała, że jest sam. Dopiero potem ujrzała drobną kobietę, którą wziął w ramiona i zaczął całować.

Całował ją tak, jak nigdy nie całował Joanny, jakby nie mógł się nasycić.

Świat rozpadł się na kawałki, tak samo jak jej serce.

Ukryła się za wielkim dębem, niepotrzebnie zresztą, bo tamci dwoje byli zajęci tylko sobą i nic do nich nie docierało. Nagle Joanna usłyszała głos narzeczonego:

– Wybacz, najdroższa, nie mam prawa tego robić, skoro nie mogę ci nic zaoferować.

– Nie kochasz mnie?

– Kocham cię, szaleję za tobą. Gdybym… – urwał gwałtownie.