A zeszłego wieczoru powiedziała mu, że tego nie zrobiła.

To było nie do przyjęcia.

Na Boga, jeśli zejdzie tymi schodami i odmówi przyjęcia pomocy, będzie musiała z nim walczyć. Zacznie pracować jako artystka, nawet jeśli on sam będzie musiał jeździć z jej pracami po wszystkich galeriach Santa Fe.

I wtedy właśnie pojawiła się na półpiętrze – i Maddy idea zniknęła w obliczu Maddy kobiety z krwi i kości.

Dobry Boże, olśniewała go za każdym razem, gdy na nią patrzył.

„Odpuść już sobie, Joe – rozkazał sobie w myślach. – Nie bądź mięczakiem. To stara historia, zapomniałeś?”.

Zbiegła po schodach, a on zmusił się, by odwrócić wzrok, kategorycznie przypominając sobie, że jego misja nie ma nic wspólnego z próbą zbliżenia się do Maddy na bardziej osobistym gruncie. Jeśli idzie o tę kobietę, potrzebował T-shirtu z napisem: „Byłem, spróbowałem, mam na dowód blizny”. Dziś miał ulokować świat z powrotem na właściwym miejscu. Kropka. I jeśli to oznaczało powstrzymanie się od wrogości, stać go na to. Będzie nieskończenie miły, jeżeli tak trzeba.

Usłyszał, jak otwierają się drzwi do wozu.

– Dobra. – Brakowało jej tchu. – Jak wyglądam?

Chociaż przygotował się na to, kiedy odwrócił się i ją zobaczył, mimo zaciętego oporu poczuł nagłe pragnienie. Stanęła parę kroków od furgonetki, żeby mógł zobaczyć ją całą.

– Jest dobrze? Chciałam wypośrodkować między czymś stonowanym a artystycznym.

Do jednego boku przyciskając oprawione w skórę portfolio, do drugiego torbę, obróciła się, pokazując strój typowy dla Maddy: sweter dziergany na szydełku, który bardziej był zrobiony z powietrza niż włóczki, narzucony na sięgającą kostek sukienkę na ramiączkach w kolorze szałwi, a do tego pasek na biodrach.

Napiął wszystkie mięśnie, gdy obrzucił spojrzeniem sylwetkę Maddy.

– Buty mogłyby być nieco bardziej letnie.

– Och, są tylko do kostki. – Podciągnęła sukienkę i oparła nogę na stopniu samochodu, pokazując mu skórzane buty z końca dziewiętnastego wieku, skrawek falbanki skarpetki i mnóstwo kremowej, nagiej skóry.

– Rozumiem. Odchrząknął.

– Mogą być?

– Zdecydowanie.

– A włosy? – Przychyliła głowę.

W przypadku Maddy włosy zawsze stanowiły ukoronowanie dzieła, dzisiaj jednak wyglądały jeszcze piękniej niż zwykle – prawdziwa grzywa ognisto-rudych włosów okalających twarz w kształcie serca.

– Nie za dużo? Nie za bardzo roztrzepane? Za bardzo potargane?

– Nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś z Teksasu, jeśli o to pytasz.

– Wiedziałam, za dużo. Zaczeszę je do tyłu. Mam tu gdzieś chustkę. – Zaczęła grzebać w ogromnej torbie.

– Maddy, nie trzeba, są w porządku.

– Serio?

– Serio.

– Dobrze więc. – Wypuściła powietrze. – Trochę się denerwuję.

– W życiu bym nie zgadł.

Poczekał, aż się usadowi. Zastanawiał się, co ją bardziej denerwowało: myśl o pokazaniu portfolio czy świadomość, że następne pół godziny spędzi uwięziona z nim w kabinie samochodu. Sam nie był za bardzo zachwycony tym drugim. Oboje będą musieli się postarać.

– Pasy.

– Och. Jasne. Racja. – Zapięła pasy, a potem przysunęła się bliżej Joego, gdy wrzucił bieg i zaczął zjeżdżać. – No dobra, ostatnie pytanie, więc proszę o szczerość. Udało mi się zatuszować sińce pod oczami? Widać, że w ogóle nie spałam?

– Nie spałaś dobrze? – zaskoczyła go własna troska, gdy przypomniał sobie, że po wczorajszej rozmowie wyglądała na wyczerpaną emocjonalnie.

– Trochę trudno spać, gdy głowa nie trafia na poduszkę do czwartej nad ranem. – Zaśmiała się chrapliwie. – W myślach miałam pełno obrazów z ostatnich kilku dni, ale nie miałam nawet okazji rozstawić sztalug i otworzyć farb. To jest problem z olejnymi. Nie można po prostu ich wziąć i napocząć dla zabawy. A wczoraj, kiedy porządkowałam szafki z artykułami plastycznymi, znalazłam garść pasteli olejnych. Czy to nie wspaniałe?

– Nie mam pojęcia.

Rzucił pytające spojrzenie, a jej tylko tego trzeba było, żeby zacząć jeden z tych radosnych, przydługich monologów, które zawsze go bawiły. Zaczęła opowiadać o historii pasteli olejnych i o tym, jak to artyści typu Monet i Renoir używali ich do barwnych szkiców, kiedy przesiadywali w paryskich kafejkach.

Neutralny temat dał im bezpieczną strefę do działania. Joe przywitał go z nadzieją, że dzień nie będzie jednak krępujący.

– To właśnie robiłaś zeszłej nocy? – zapytał, gdy skończyła monolog. – Wstępne szkice?

– I machnęłam ich kilkanaście. Boże, to tak wyzwala. Nie bawiłam się pastelami od wieków. Zapomniałam już, jaka to frajda. Są takie szybkie, nie ma czasu, żeby myśleć o zasadach. Pozwalasz po prostu, żeby obraz wylał się z ciebie na papier poprzez szybkie maźnięcia i zakrętasy. Trzymam to wszystko w cuglach, gdy robię prawdziwe obrazy, ale to była taka zabawa, po prostu zapomnieć o zasadach.

– Zasady? – Uniósł brew. – Od kiedy przejmujesz się zasadami?

– Profesorowie wciskają uczniom tyle wiedzy na temat techniki, że coś z tego zostaje. – Odwróciła się do niego. – Dobra, oto moja propozycja.

– Propozycja?

– Na dziś. Na wszelki wypadek wzięłam zdjęcia moich prac, ale dzisiaj przede wszystkim chcę się zorientować w różnych galeriach. Jeśli nie będę czuła, że mogę pogadać z którymś z właścicieli, to poczekam, aż będę gotowa.

– Zobaczymy.

– Mówię poważnie, Joe. Pracowałam w jednej z najlepszych galerii w Austin, więc wiem, jak grać w te klocki. Nie można stracić szansy przez kiepskie pierwsze wrażenie. Poza tym naprawdę chcę zamienić kilka wczorajszych szkiców w obrazy, nim zrobię następny krok. Te obrazki są niezłe. Jest w nich energia, której od dawna brakowało w moich pracach.

– Nie mogę się doczekać, kiedy je zobaczę.

– Więc zgadzasz się?

– Yhm.

– Świetnie.

Westchnęła z ulgą, a potem zaczęła patrzeć na krajobraz. Nim dojechali do miasta, udało im się stworzyć miłą atmosferę na resztę dnia, nawet jeśli to było tylko powierzchowne.


Santa Fe. Mekka artystów. Wspaniałe sklepy, modne restauracje, zabytkowe budynki… i korki! Maddy czuła się jak dzieciak, kiedy przyciskała twarz do szyby, podczas gdy Joe manewrował czarną półciężarówką w wąskich uliczkach zaprojektowanych z myślą o jeździe konno. W końcu doczłapali się do Canyon Road, gdzie znalezienie miejsca parkingowego okazało się taką samą wojną nerwów jak gra w tchórza.

Kiedy Joe upolował miejsce, Maddy wysiadła z wozu, wzięła głęboki wdech i rozejrzała się. Zamienione w galerie ceglane domy stały jeden obok drugiego, jak wzrokiem sięgnąć. Wysokie szpice kwiatów rozkwitały w maleńkich ogródkach skalnych, dodając kolorów do turkusowych framug okien i drzwi oraz obrazów wystawionych na gankach. Ponad płaskimi dachami urywana linia gór ustępowała potężnym, białym chmurom, przy których ziemia poniżej wydawała się maleńka.

Gdzie Maddy spojrzała, jej umysł zbierał obrazy, które miały być zapamiętane, a potem namalowane. A za tym, co widoczne, wychwytywała niezwykłe wrażenie, mistyczne wezwanie ziemi, które popychało ją do sztalug.

Joe ruszył razem z nią wąską, żwirową ścieżką za linią zaparkowanych samochodów. W dżinsowych spodniach i koszuli oraz w kowbojkach doskonale pasował do Santa Fe i wyglądał niesamowicie seksownie.

– Od czego chcesz zacząć?

– Nie mam pojęcia. – Zaśmiała się. – Jakieś sugestie?

– To zależy. Jakbyś określiła swoje obecne prace?

– Impresjonistyczne pejzaże, sceneria ogrodowa, kilka martwych natur. – Mijał ich równy strumień wielbicieli sztuki wchodzących i wychodzących z galerii. – Pewnie nie znasz tych miejsc na tyle dobrze, żeby mieć jakieś ulubione?

Zaśmiał się.

– Mam ich z dziesięć.

– Serio?

To ją zaskoczyło.

– Kiedy Mama przeniosła się do Nowego Meksyku, zacząłem kolekcjonować wytwory indiańskiego rzemiosła, a potem dzieła sztuki. W tych okolicach łatwo wpaść w taki nałóg.

– Zauważyłam. – Pokiwała głową. – Wychodzi na to, że jesteś idealnym przewodnikiem. Prowadź więc. Składam los w twoje ręce.

– Bardzo dobrze. Zacznijmy od tej galerii po prawej. Dołączyli do tłumu pieszych, ruszyli w górę ulicy i weszli przez pierwsze z wielu drzwi. Nim doszli do dziesiątej galerii, zmysły Maddy były przeciążone. I czuła się bardziej onieśmielona niż kiedykolwiek w życiu. Widziała obrazy od sielankowych po wydumane i awangardowe, niektóre z nich były naprawdę dziwne, ale wszystkie najwyższej jakości.

– Znam właściciela tej galerii – powiedział Joe, gdy weszli do kolejnej.

Pomieszczenie było labiryntem pokojów o grubych, białych ścianach, drewnianych, skrzypiących podłogach i punktowym oświetleniu skierowanym na kilka wielkich płócien. Z daleka dobiegała muzyka grana na bębnie i flecie oraz głos kobiety rozmawiającej przez telefon. W powietrzu unosił się zapach sosnowego kadzidła.

Joe przyjrzał się Maddy.

– Chcesz, żebym cię przedstawił?

– Nie! – odparła zbyt szybko, a potem wzięła oddech i rozluźniła się. – Nie, chcę tylko popatrzeć.

– Na pewno?

– Nie – odparła słabo. – Szczerze mówiąc, zobaczyłam dziś już tyle, ile byłam w stanie przyswoić. Możemy odpocząć? – Widziała, że w jego oczach maluje się sprzeciw. – Proszę. W głowie mi się kręci i bolą mnie nogi.

Przez chwilę zaciskał zęby, a potem westchnął.

– Dobra. Zjemy lunch i zobaczymy, jak się poczujesz.

– Dziękuję. – Nie ukrywała wdzięczności.


Jedyna rzecz w wojsku, za którą Joe nie tęsknił, to jedzenie. Tutejsze meksykańskie potrawy i wyrafinowana kuchnia stanowiły miłą odmianę po żołnierskich racjach. Ponieważ wyglądało na to, że Maddy potrzebuje zmiany otoczenia, przebił się przez korki do serca starego miasta, by zabrać ją do Ore House, jednej z jego ulubionych restauracji.

– Jest wspaniała – powiedziała Maddy, gdy weszli na wychodzący na plac balkon na piętrze.

– Tak pomyślałem, że ci się spodoba – odparł, gdy hostessa położyła dwie karty z menu na stoliku obok poręczy.

Kelnerka zjawiła się, gdy tylko usiedli.

– Mogę zaproponować coś do picia?

Joe zamówił miejscowe piwo, a Maddy kieliszek białego wina. Siedział i patrzył, jak ona przegląda menu, które znał na pamięć. Słońce rzucało ukośne promienie, zamieniając jej włosy w pomarańczowy ogień, jeszcze bardziej płomienny na tle rzędu czerwonych ristras – wieńców z suszonych papryczek chilli. Udało mu się nawet przeżyć kilka minut bez starego gniewu i nowego przyciągania bawiących się w przeciąganie liny w jego żołądku.

Chociaż łatwiej było o ten względny spokój, gdy chodzili po galeriach, Kiedy usiedli na zatłoczonym balkonie, a oddzielał ich tylko malutki stolik, poczuł, że znowu narasta w nim napięcie.

– Więc… – powiedział, kiedy wreszcie zamknęła menu. – Co myślisz o Santa Fe?

Roześmiała się, pochylając głowę tak, aby słońce nie raziło jej w oczy.

– Jedna część mnie myśli, że umarłam i poszłam do nieba.

– A druga? – Siadł bokiem, żeby ich nogi znajdowały się dalej od siebie.

– Jest trochę przytłoczona.

Też się obróciła i teraz oboje patrzyli na plac. Dziecko rzucało piłkę terierowi w pobliżu pomnika upamiętniającego wojnę domową. Z okolicznych wiosek zjechało się wielu sprzedawców, którzy przed pałacem gubernatora sprzedawali na kocach biżuterię. Dzwon katedry Świętego Franciszka ogłosił godzinę pierwszą.

– Nie powinnam była obiecywać Christine i Amy, że wstawię coś ze swoich prac do tutejszych galerii. Powinnam była zacząć od którejś z galerii u siebie i pomału wypracować sobie lepszą pozycję.

– Christine i Amy?

– Moje dwie najbliższe przyjaciółki. Polubiłbyś je. – Zabawnie zmarszczyła nos. – Tak samo jak ty popychają mnie, żebym położyła głowę na pieńku.

– Maddy… – Pokręcił głową. – Nie wierzę, że nie jesteś dość dobra. W szkole średniej byłaś fantastyczna i miałaś piętnaście lat, żeby dojrzeć.

Westchnęła. Zauważył, że powróciła część wcześniejszego napięcia.

– Moglibyśmy przy lunchu porozmawiać o czymś innym? Miałabym wtedy nadzieję, że naprawdę coś zjem.

– W porządku. O czym chciałabyś porozmawiać?

– O tobie.

Zaśmiał się sucho, bawiąc się solniczką i pieprzniczką.

– Nudny temat, zapewniam.

– To ponudź trochę. – Odwróciła się, żeby siedzieć twarzą do niego. Złożyła ręce na stole i pochyliła się ku niemu. – Proszę! To odwróci moje myśli od zaciskającego się żołądka.

Popatrzył na jej pełną zapału twarz i poczuł tak gwałtowną potrzebę zwierzenia się, że wszystko poza tym zniknęło z jego myśli. Na szczęście zjawiła się kelnerka i przyniosła ich drinki.