– Proszę. Mogę już przyjąć państwa zamówienie?

Joe otrząsnął się.

– Cheeseburger z zielonym chilli.

– A pani? – kelnerka zwróciła się do Maddy.

– Hm, zobaczmy. – Wyprostowała się i otworzyła menu raz jeszcze. – Wszystko wygląda tak smakowicie. – Przeglądała propozycje i próbowała się zdecydować. – No dobra, poproszę taco z kurczakiem. Mogę prosić o dodatkowy ser? I ostrą paprykę osobno?

– Oczywiście. – Kobieta zapisała zamówienie i odeszła.

– Na czym stanęliśmy? – Maddy odwróciła się do Joego, zdecydowana, żeby nie popsuć dobrego nastroju. – A tak, mówiliśmy o tobie. Opowiedz mi o prowadzeniu obozu. Lubisz to?

– I tak, i nie.

Patrzył na jej palec krążący po brzegu kieliszka. Odwrócił wzrok i upił łyk piwa.

– Nie, bo potwornie mi brakuje służby w komandosach. Tak, bo… – zawahał się i zaczerwienił. – To zabrzmi ckliwie.

– Co?

Pochyliła się, przypominając sobie czasy, kiedy mówił jej o różnych rzeczach, którymi nie dzielił się z nikim innym. Miał w sobie tyle ciekawych odcieni, gdy się już otworzył.

– No dalej – przymilała się. – Powiedz mi.

Poprawił sztućce zawinięte w serwetkę i obrócił butelkę piwa etykietką do siebie.

– Lubię dzieci. Dają mi nadzieję.

– Nadzieję?

– Dla świata. Trudno się czegoś chwycić, kiedy wokół jest tyle nienawiści. Boże, widziałem takie rzeczy… – Pokręcił głową. – Brakuje mi akcji. Nie tylko adrenaliny podczas akcji, ale też uczucia, że coś zmieniam, że robię coś, dzięki czemu świat staje się bezpieczniejszy. – Spojrzał na plac i popatrzył na dziewczynkę, która bawiła się z aportującym psem. – Ale nie tęsknię za patrzeniem w stare oczy pełne nieufności w dziecięcych twarzach. Albo gorzej, za patrzeniem na dzieci takie same jak te tutaj, niewinne i szczęśliwe w jednej chwili, a w drugiej zamienione w okaleczone ciała. Jezu. – Potarł twarz i wzruszył ramionami. – Przepraszam.

– W porządku. – Maddy położyła przed nim dłoń. Chciała go dotknąć, ale nie wiedziała, czy zostałoby to dobrze odebrane. – Nie byłbyś człowiekiem, gdyby cię to nie poruszało.

– Aha. – Próbował się zaśmiać, ale nie było w tym radości. – Chyba potrzebowałem trochę czasu, żeby się otrząsnąć. Nie, zapomnij. Człowiek nigdy się po czymś takim nie otrząsa. Nie wiem, czy w ogóle powinien. Ale kiedy obóz wypełnia się dziećmi, z których większość nigdy nie otarła się o brzydką stronę życia, jest lepiej. Naprawdę dobrze.

Uśmiechnął się jak to on – trochę krzywo. A kiedy ich spojrzenia się spotkały, Maddy mogła przysiąc, że usłyszała, jak jej serce z hukiem uderzyło o podłogę. Tak po prostu w jednej chwili znowu zakochała się w Joem Fraserze.

Oszołomiona opadła na oparcie. Serce biło jej jak szalone. Nie, to nie mogła być miłość. Miłość zaczyna się powoli, rośnie z czasem i trwa. To nie pstryczek światła – włączasz, wyłączasz i znowu włączasz. Czy to znaczy, że nigdy nie przestała go kochać? Czy to było echo przeszłości, czy coś całkiem nowego?

Zamrugała oczami, przypominając sobie, jak bardzo ją kiedyś kochał. Czasem to ją aż przytłaczało. Czy część jego nadal kochała impulsywną dziewczynę, którą kiedyś była?

Na szczęście zjawił się ich lunch i uratował ją przed zrobieniem czegoś głupiego.

– Więc… – Ręce jej lekko drżały, gdy polewała salsą taco. – Lubisz prowadzić obóz?

Potrząsnął solniczką i pieprzem nad ogromnym hamburgerem z masą siekanego zielonego chilli.

– Latem, kiedy są dzieci, tak. Reszta roku doprowadza mnie do szału. Nie ma dość roboty, a nie można spędzić życia, jeżdżąc samotnie na nartach.

– Nie mógłbyś wykorzystać obozu do czegoś innego w ciągu roku?

Wzięła kęs taco i prawie jęknęła z zachwytu, czując pikantny smak.

– Właściwie to zastanawiałem się nad tym.

– Tak?

Poczekała, aż Joe przeżuje. Uznała, że nawet to robi seksownie; mocne mięśnie szczęk pracowały tak zgodnie.

– Dobra. – Przełknął. – Tylko nie wspominaj o tym matce.

– Nie spodobałoby jej się to?

– Przeciwnie i dlatego chcę się dobrze zastanowić, zanim jej powiem. Muszę być pewny, że podoła, jeśli obóz będzie otwarty przez cały rok. Boże, ta kobieta naprawdę ma już swoje lata. Przeżyłem szok, gdy tu przyjechałem na rekonwalescencję. Kiedy to się stało? Widywałem ją codziennie przez tyle lat. Jak mogłem nie zauważyć, że się starzeje?

– Bo byłeś zajęty ganianiem złych facetów.

– To żadne usprawiedliwienie. – Zawahał się. – Wiesz, że była o krok od sprzedaży obozu, nim zgodziłem się zostać dyrektorem? Kocha to miejsce. Dzieci to całe jej życie! Gdyby nie postrzał w kolano, straciłaby wszystko. Obóz, dom i kawał serca. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, w życiu nie pozwolę, aby coś takiego się stało.

Maddy znowu poczuła, jak jej serce spada na podłogę.

– Więc – odchrząknęła – jaki masz pomysł? Uśmiechnął się kącikiem ust.

– Obóz treningowy dla cywili.

– Co?

Włożył do ust kawałek tortilli. Teraz śmiały się nawet jego oczy.

– Istnieje już kilka takich obozów. Byli członkowie specjalnych grup operacyjnych dają cywilom posmakować treningu, który przechodzimy. Niektóre są nastawione na uzyskanie fizycznej wytrzymałości dla ludzi uzależnionych od adrenaliny. Inne oferują programy dla pracowników korporacji usprawniające pracę zespołową. W tym właśnie komandosi są mistrzami: w pracy zespołowej. Myślę, że w amerykańskich korporacjach bardzo brakuje idei „nikogo nie zostawiamy”.

– Masz rację. A pomysł brzmi fantastycznie.

– Na razie to właśnie tylko pomysł, ale chciałbym powiedzieć o tym Sokratesowi.

– Komu?

– Kapralowi Derrickowi Harrelsonowi. Przezywaliśmy go Sokrates, bo zawsze zanudzał nas filozofią.

– A ty miałeś przezwisko?

– Wszyscy mieliśmy.

– Więc jak brzmiało twoje?

– Obiecujesz, że nie będziesz się śmiać?

– Nie, ale mimo to powiedz.

– Skaut. Zmarszczyła brwi.

– Bo jesteś po części Indianinem?

– Nie. – Zaczerwienił się. – Po kłopotach, w jakie się wpakowałem przez skradziony wóz, przez jakiś czas trochę przeginałem w drugą stronę. Postanowiłem sobie, że po raz ostatni zawiodłem Pułkownika. Więc za każdym razem, gdy chłopaki chcieli narozrabiać, robiłem za głos rozsądku. Jednym słowem gasiłem ich. I w końcu któryś powiedział, żebym przestał być takim cholernym harcerzykiem. No i tak zostało: skaut.

– Harcerzyk? Ty? – Parsknęła śmiechem.

– Aha, zareagowałem podobnie. Potem trochę wyluzowałem, ale było już za późno.

– Więc opowiedz mi o Sokratesie. Zanurzyła kęs w sosie.

– Służyliśmy w tym samym batalionie i mocno się zaprzyjaźniliśmy. Teraz, kiedy odszedłem, gadał coś o tym, że nie zgłosi się z powrotem do służby. Niedługo kończy obecną i pomyślałem, że moglibyśmy razem prowadzić obóz. Ale muszę to przemyśleć. Upewnić się, nim poproszę Mamę, aby zgodziła się na obóz pełen ludzi przez cały rok.

– To brzmi ciekawie. – Poczuła, że entuzjazm w jego głosie był zaraźliwy. – Jeśli się zdecydujesz, daj mi znać. Z przyjemnością zaprojektuję materiały promocyjne.

– Co?

– W college’u zajmowałam się trochę grafiką. Jestem naprawdę dobra w przygotowywaniu projektów. Z radością pomogę.

– Ach…

Uniósł brew, ale nie powiedział nic więcej.

Maddy wyczuła natychmiastową zmianę nastroju, jakby nagle pojawiła się między nimi ściana. Zrozumiała, że posunęła się krok za daleko.

– To znaczy… – szybko zaczęła się wycofywać. – Jeśli będziesz chciał jakiejś pomocy.

Dokończył hamburgera.

– Pomyślę o tym.

Próbowała ukryć rozczarowanie, ale lunch stracił część smaku. Odsunęła talerz. Chciała przywrócić przyjacielską atmosferę. Kiedy przyniesiono rachunek, sięgnęła po niego.

– Może zapłacę za lunch w podzięce za oprowadzenie mnie?

– W żadnym razie.

Joe położył dłoń na jej ręku. Dotyk sprawił, że serce zabiło jej szybciej. Joe miał duże, mocne dłonie i z łatwością objął palcami jej nadgarstek.

– Oto nasza umowa. Ja stawiam lunch, ale pod jednym warunkiem. Nim wrócimy do obozu, pokażesz swoje portfolio w jednej galerii.

– Wolałabym zapłacić.

Próbowała wyciągnąć rachunek spod jego ręki.

Przytrzymał ją nieco mocniej, ale nie sprawiając bólu – tylko tyle, żeby zorientowała się, jaki jest silny. Pochylił się ku niej. Świdrował ją wzorkiem, a jego głos był gładki jak stal.

– To nie podlega negocjacji.

– Joe… – Zaśmiała się nerwowo, a całe jej ciało zadrżało, gdy Joe się przysunął. – Daj spokój. Bądź rozsądny. Pokażę swoje prace, gdy będę gotowa.

– Może nie mam ochoty być rozsądny.

– Mówiłam…

– Wiem. Ale chodzi mi po głowie pewne miejsce. Wyciągnął rachunek spod ich dłoni i sięgnął po portfel.

– Jest małe, skromne i poza starym miastem. Jeśli ci odmówią, nic się nie stanie. Pierwsze koty za płoty.

– Tylko tyle muszę zrobić? – Prawie zaprotestowała, gdy się odsunął. – Spróbować?

– Zgadza się.

– A jak prace im się spodobają? Nie chcę zgodzić się na wyłączność, jeśli to jakaś nora.

– To nie jest nora. Ma dobrą pozycję. Podał kelnerce pieniądze i rachunek.

– Po prostu ta galeria nie jest tak wysublimowana jak te przy Canyon Road. Poza tym nie musisz zgadzać się na pierwszą propozycję, ale jeśli jedna galeria się zainteresuje, będziesz miała większą siłę przebicia.

– Prawda. – Wzięła głęboki wdech. – Dobra. Prowadź.

Rozdział 8

Jedyny sposób, aby pokonać lęk, to stawić mu czoło.

Jak wieść idealne życie


Santa Fe poza granicami starego miasta przypominało inne rozrastające się miasta Ameryki. Centra handlowe z takimi samymi sklepami, obniżkami, księgarniami oraz fast foodami. Tyle że tutejsze budynki starały się utrzymać styl Santa Fe, a samo miasto wyrastało pośród porośniętych sosnami gór, na upstrzonej szałwią pustyni.

Maddy zmarszczyła brwi, gdy Joe skręcił z jednej z głównych ulic w bardziej przemysłowy rejon. Nawet tutaj blaszane budynki miały ceglane fasady. Zmarszczyła brwi jeszcze mocniej, kiedy zatrzymali się na parkingu przed czymś, co wyglądało jak magazyn.

– To tu?

– Aha – potwierdził, zatrzymując się w cieniu drzewa w dalszym kącie parkingu.

Maddy obróciła się na fotelu, żeby przyjrzeć się miejscu.

– Mówiłeś, że to coś małego.

– Galeria zajmuje niewielką część od frontu.

– A co jest na tyłach?

– Hm… warsztat ramiarski i magazyn.

Coś w jego głosie kazało jej przyjrzeć mu się uważnie. Miał podejrzanie niewinną minę.

– To galeria z dobrą reputacją, tak?

– Oczywiście.

Znowu spojrzała na budynek. Tablica nad krytym gankiem oznajmiała: Obrazy Zachodu. Nazwa budziła pewne skojarzenia, ale zignorowała je – była tak pospolita, że po prostu musiała brzmieć znajomo.

– Gotowa, żeby wejść?

Położyła portfolio na kolanach, ale nie otworzyła drzwi.

– Daj mi minutę, żebym wymyśliła, co mam powiedzieć.

– A nad czym tu się zastanawiać? Wejdziemy, przedstawię cię właścicielce i wtedy ty się włączysz.

– Masz rację. Nie wiem, dlaczego tak się denerwuję. – Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. – Byłam po drugiej stronie wystarczająco wiele razy, żeby wiedzieć, co robić. Do galerii, w której pracowałam, nieustannie przychodzili artyści. Chociaż większości odmawialiśmy, nigdy nie byliśmy nieprzyjemni.

– Właśnie. – Sięgnął do klamki. – A teraz chodźmy.

– Za chwilę.

– Maddy… – westchnął niecierpliwie.

– Nie irytuj się tak. Wiem, nie umrę, jeśli odmówią, ale…

– Wiem. To dla ciebie ważne. Rozumiem. A teraz chodźmy.

– To ogromnie ważne. – Położyła dłoń na jego ręku, zanim zdążył otworzyć drzwi, i natychmiast ją zabrała, gdy się odwrócił. – Nie chcę stracić szansy, robiąc coś bez zastanowienia. Portfolio jest w porządku, ale gdybym jeszcze chwilę poczekała, byłoby lepsze.

– Dobra, coś ci powiem. – Poprawił się na siedzeniu. – Za daleko wybiegasz myślami, nie skupiasz się na zadaniu, które masz przed sobą. Solidna, długoterminowa strategia opiera się na krokach. Krok na dzisiaj to zaliczyć pierwszy skok.

– Pierwszy skok? – Zmarszczyła czoło.

– Jak w skakaniu na spadochronie. Pierwszy skok jest najstraszniejszy. Krzyczysz, jeśli nie na głos, to we własnej głowie, przez całą drogę w dół. Potem… – uśmiechnął się szelmowsko – strach staje się częścią dreszczyku.

– Jesteś taki pokręcony. – Zaśmiała się, a to sprawiło, że węzeł w jej żołądku nieco się poluźnił. – Więc co było najstraszniejszą rzeczą na szkoleniu? Skakanie na spadochronie?