Zakłopotał się. To znaczy na tyle, na ile mężczyzna jego wzrostu i urody był w stanie się zakłopotać.

– Hm, chyba zapomniałem ci powiedzieć, że to nie jest zwykła galeria.

– Galeria, sala pokazowa, nieistotne. – Sylvia machnęła ręką. – Zakładam, że rozumie pani, że chcemy mieć prace na wyłączność.

– To, hm… – Maddy zakręciło się w głowie. Jeśli się uda, to pojawi się nie tylko w tej jednej galerii, ale w galeriach w całym kraju! – Nie ma sprawy.

– Dobrze więc. – Sylvia pokiwała głową. – Juanita pomoże pani wybrać ramy, a ja pójdę do biura po formularze.

Maddy zdołała zapanować nad podnieceniem, gdy wypełniała papiery. Ale nie była w stanie ukryć radości, kiedy już wyszli z Joem z galerii.

– Możesz w to uwierzyć? – powiedziała, gdy tylko wyszli. – Spodobały jej się moje rysunki!

– Mnie też się podobały.

– Serio? Poważnie mówisz?

– Tak. – Z trudem powstrzymywał śmiech, widząc jej entuzjazm. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby się z niej śmiał.

– Wzięła je wszystkie do komisu! I chce zobaczyć następne! O mój Boże!

Zrobiła kilka tanecznych kroków, kiedy szli przez parking. Joe roześmiał się.

– Gratuluję.

– Moje prace są w galerii. W Santa Fe! – Okręciła się, sukienka zawirowała i okręciła się wokół jej nóg. – I to nie w jakiejś tam galerii, ale w Obrazach Zachodu. W domu wydawniczym. Nie mogę w to uwierzyć! Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym Christine i Amy. Jak cudownie!

Doszli do samochodu. Joe odblokował centralny zamek. Maddy wylądowała na miejscu pasażera, a on usiadł za kierownicą.

– Och, Joe. – Skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła. – To tyle dla mnie znaczy. Nawet nie potrafię tego wypowiedzieć. Dlaczego nie powiedziałeś, że to dom wydawniczy?

– Gdybym powiedział, weszłabyś?

– W życiu! – Zaśmiała się.

– No właśnie. Wybrałem to miejsce, bo wygląda skromnie, więc wiedziałem, że nie stchórzysz.

– Nie spodziewałeś się, że mnie weźmie?

– Wiedziałem, że to duże wyzwanie, ale wiesz, co się mówi: zaczynaj od góry. Maddy, udało ci się.

– Tak. – Aż się zapadła w sobie, gdy to do niej dotarło. – Niech to diabli, naprawdę mi się udało. – Spojrzała na niego, a potem rzuciła mu się na szyję. – Dziękuję!

Odwzajemnił uścisk, nawet się nie zastanawiając. I wtedy świadomość, że znowu ją trzyma w ramionach, uderzyła w jego zmysły oślepiającą falą. Zamknął oczy, gdy uderzenie go zmiotło. Jako drugie uderzyło pożądanie, ścinając go z nóg.

Nim zorientowała się, co się dzieje, jego dłonie były w jej włosach, a wargi na jej ustach. Smak Maddy sprawił, że w jego żyłach zabuzowała radość. Jej imię rozbrzmiewało w rytm bicia jego serca. Po łatach tęsknoty za nią znowu obejmował Maddy, znowu całował Maddy.

Przechylił głowę, całując ją mocniej, żeby poczuć, jak odpowiada na jego pocałunki w typowy dla siebie sposób – z równym jemu zapałem. Całe jego ciało ożyło, gdy ich usta otworzyły się i połączyły. Chciał ją przenieść ponad dźwignią biegów, posadzić sobie na kolanach, wsunąć ręce pod jej sukienkę i poczuć ciepło jej skóry. Znowu jęknęła i wygięła się ku niemu, jakby pragnęła tego samego.

Maddy! Śpiewało jego serce. Całował Maddy!

Dobry Boże!

Jego umysł oprzytomniał, a ciało zamarło.

Całował Maddy!

Szarpnął się do tylu i odsunął ją na odległość ramion. Krew tętniła mu jak fala przyboju uderzająca o skały. Maddy patrzyła na niego. Oddychała ciężko i szybko jak on.

– Co tu się stało? Zamrugała jak ogłuszona.

– Nie wiem.

Odsuwając ją, jakby się okazała żywym ogniem, przywarł plecami do drzwi samochodu.

– My tego nie robiliśmy.

– Właśnie to zrobiliśmy.

– To tylko nawyk. – Położył ręce na kierownicy. – Odruch bezwarunkowy, jak ten z kolanem. Wsadź nas do samochodu i buch, znowu jesteśmy w szkole średniej i obściskujemy się na przednim siedzeniu kombi Pułkownika.

– Zwykle kończyliśmy na tylnym siedzeniu. – Zerknęła na tył półciężarówki. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, zważywszy, gdzie zaparkowaliśmy. Chyba że chcemy zostać aresztowani za nieprzyzwoite zachowanie w miejscu publicznym.

– Nie obchodzi mnie, gdzie zaparkowaliśmy. – Ręka mu się trzęsła, gdy wkładał kluczyki. – To się więcej nie zdarzy.

– Oczywiście, że nie. – Maddy położyła ręce na kolanach i patrzyła prosto przed siebie. – Nie, jeśli tego nie chcesz.

– Nie chcę.

Czy próbowała powiedzieć, że ona wręcz przeciwnie? Ta myśl sprawiła, że prawie spanikował, gdy wyjeżdżał z parkingu. Co sobie myślał, żeby ją tak pocałować? A może to ona pocałowała jego? Szczerze mówiąc, nie pamiętał. Wiedział tylko, że ledwie upłynęło czterdzieści osiem godzin, a ona już ominęła jego linię obrony. Czy niczego się nie nauczył poprzednim razem?

Komandosi pokazali mu, że ciało może znieść bardzo silny ból fizyczny. Jednak zdecydowanie nie zgadzał się, aby tego lata Maddy znowu zakradła się do jego serca, a potem odeszła jesienią. Tego cierpienia już by nie zniósł.

Rozdział 9

Kiedy tylko wróciła do bezpiecznego miejsca w obozie, Maddy rzuciła się, żeby napisać do Christine i Amy.

Temat: Pomocy!

Wiadomość: Coś się dzisiaj wydarzyło i jestem kompletnie przerażona. Boję się, że znowu zakochuję się w Joem. Tyle że tym razem jest inaczej. Jakimś cudem jeszcze straszniej. Nie jestem na to gotowa. Nie jestem gotowa na zakochanie się w kimkolwiek. A już na pewno nie tak szybko. Jak to zatrzymać?

Amy: Ej, czekaj, wróć! Co się stało?

Maddy: Joe mnie pocałował. Albo ja jego. Trochę mi się to zamazało. Zabrał mnie dziś do kilku galerii i wszystko szło znakomicie. Mało tego: jedna z galerii przyjęła moje prace. (O szczegółach później, obiecuję. Będziecie zachwycone). Kiedy wróciliśmy do jego wozu, oboje byliśmy podekscytowani i potem nagle się całowaliśmy. I to jak! Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu tak się całowałam. Nawet z nim.

I wtedy nagle się rozłościł. Nie wiem, czy na siebie, czy na mnie. I dał mi jasno do zrozumienia, że nie zamierza się znowu angażować. Więc teraz sytuacja jest jeszcze bardziej niezręczna niż wczoraj. Pomocy! Co mam zrobić?

Amy: Dobra, więc po pierwsze GRATULACJE z powodu galerii!!! Nie mogę się doczekać szczegółowej opowieści. A teraz wracam do Joego. Czy kiedy powiedziałaś, że on nie chce się znowu angażować, sugerowałaś, że ty tak?

Maddy usiadła wygodniej i wypuściła głośno powietrze. Przypomniała sobie tamtą chwilę w Ore House, kiedy opuścił tarczę na tyle nisko, by zobaczyła, jakim cudownym człowiekiem się stał. Pod pewnymi względami nadal był zranionym buntownikiem, ale był też silny, współczujący, ujmujący i pełen entuzjazmu, nawet jeśli starał się to ukryć. Potem jednak natychmiast zatrzasnął za sobą wszystkie bramy.

Drżącymi rękami napisała odpowiedź: Nie wiem. Pociąga mnie pod wieloma względami. Zdecydowanie temu nie zaprzeczam. Gdyby był kimś obcym, w jednej chwili zaczęłabym się z nim spotykać. Nigel zmarł niemal dwa łata temu. Muszę kiedyś znowu zacząć się umawiać, a Joe – ten nowy Joe – to naprawdę świetny facet. Ale nie jest obcy i nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Przeraża mnie myśl, że mamy znowu spotkać się na kolacji. Katastrofa.

Amy: Może do tego czasu trochę się uspokoi i wrócicie do miejsca sprzed pocałunku.

Maddy miała taką nadzieję. Mimo to potwornie się denerwowała, czekając na kolację.

Niestety wróciła tego wieczoru z jadalni jeszcze bardziej roztrzęsiona i zmieszana. Znalazła e-mail od Christine, która dopytywała się o szczegóły w związku z galerią. List kończył się słowami: A co do Joego, który wściekł się z powodu pocałunku – nawiasem mówiąc, całus musiał być bardzo gorący! – może przeraził się tak samo jak ty. I stąd jego gniew. To powszechnie znany fakt, że mężczyźni źle sobie radzą ze strachem. O wiele bardziej wolą się wściekać. Będzie się tak zachowywał, dopóki się nie uspokoi.

Maddy: Myślę, że możemy bezpiecznie stwierdzić, że się uspokoił. Całkowicie. Teraz zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, i traktuje mnie jak pozostałe koordynatorki. Nie wiem, wściekać się czy przyjąć to Z ulgą.

Christine: Cóż, wiem, co ja bym czuła, gdyby mężczyzna pocałował mnie tak gorąco, a potem udawał, że nic się nie stało. Ale daj mu trochę czasu, Maddy. Może wcale nie uspokoił się tak bardzo, jak ci się wydaje.

Mijały dni, a zachowanie Joego nie zmieniało się. Był aż do bólu uprzejmy, ale zachowywał dystans. Siódmego ranka Maddy siedziała podczas śniadania na przeciwległym końcu ławki. Od tygodnia jadali wspólne posiłki, a jakoś zawsze udawało im się siadać tak daleko od siebie, jak tylko się dało. Mimo to za każdym razem robiło jej się gorąco i zimno przez sam fakt przebywania z nim w jednym pomieszczeniu. Kości dosłownie bolały ją od zakłopotania, żalu i tęsknoty za tym, żeby sytuacja wyglądała inaczej.

Kiedy zdała sobie z tego sprawę, zmarszczyła czoło. Może rozkładała ją grypa. I to by znaczyło, że rewolucje żołądkowe nie miały nic wspólnego z Joem.

A może to wina lekko niedosmażonych jajek, które jedli co rano. W ramach testowania tej teorii szturchnęła jajecznicę, a potem rozejrzała się po siedzących przy stole, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze źle się czuje.

Kiedy tylko zerknęła na Joego, nudności stały się silniejsze. Boże, od lat nie czuła tych dziwacznych mdłości. Od czasów ostatniego nastoletniego zadurzenia, po którym pojawił się Joe i sprawiał, że raz na zawsze przestała myśleć o jakichkolwiek chłopcach poza nim. To był potworny, świdrujący ból, potrzeba uwagi ze strony tej jednej osoby tak silna, że zamieniała się w fizyczną dolegliwość.

Cholera, dlaczego lekarze nie wymyślili na to leku? Na pewno pogada o tym z Christine w następnym e-mailu, bez dwóch zdań.

– Myślę, że omówiliśmy już wszystko. – Joe stwierdził spokojnie, zerkając do notatek, które przyniósł na śniadanie. Z pewnością nie cierpiał na żadne dolegliwości z powodu jej bliskości, co dokładało jeszcze urazę do mieszanki uczuć u Maddy. – Jakieś pytania?

Pozostałe osoby zapewniły go, że nie, podczas gdy ona siedziała milcząca i wściekła.

– Wobec tego… – Wstał. Ponad metr osiemdziesiąt umięśnionego faceta. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę w biurze.

Niemal jęknęła. Musiał to ująć w ten sposób? Tak, że od razu pomyślała o zupełnie innego rodzaju potrzebie niż te, które miał na myśli?

Zanim przyjechała do Magicznego Obozu, przysięgłaby, że nie miała bzika na punkcie seksu. Nie odgrywała intymnych scen w głowie częściej niż przeciętna, zdrowa kobieta. Ale odkąd tu się zjawiła, nieustannie myślała o seksie. Tłumaczyła sobie, że to naturalne, zważywszy, od jak dawna nie uprawiała seksu. Niemal od czterech lat. Nie, może nawet od ponad czterech? Dobry Boże, tak. A w poprzednich latach zdarzałosię to co najwyżej sporadycznie.

Zerknęła w kierunku odchodzącego Joego, patrzyła na jego szerokie plecy i bardzo zgrabny tyłeczek. Po latach abstynencji nagłe dzień po dniu widywała pana Męskiego Komandosa. Taki facet przyciągnąłby uwagę każdej kobiety. Nic więc dziwnego, że jej hormony buzowały na całego.

Właśnie! Nie groziło jej to, że się w nim zakochuje. Po prostu brakowało jej seksu. Ulżyło jej. Wróciła do posiłku, dochodząc do wniosku, że jednak jajka nie przyprawiają jej o mdłości.

– Poszedł już? – Szept Carol rozległ się zaskakująco głośno w jadalni.

– Poczekaj. – Dana wyciągnęła szyję, żeby wyjrzeć przez okno.

– Aha, poszedł.

– Dobra. – Carol machnęła ręką, żeby wszystkie się przysunęły.

– Przejdźmy do rzeczy. Operacja pod hasłem „Uszczęśliwić Joego” nie przebiega zbyt dobrze. Najwyraźniej trzeba zastosować bardziej drastyczne metody.

„Co?”. Maddy zamrugała powiekami.

– Zgoda. – Sandy pokiwała głową. – Ale jakie? Starałyśmy się podejść z entuzjazmem do nadchodzącego lata i pracowałyśmy ciężko, żeby doprowadzić obóz do doskonałego stanu. Joe docenił to, ale nadal chodzi nachmurzony.

Maddy odłożyła widelec.

– Przepraszam, o czym wy mówicie? Moim zdaniem Joe jest zadowolony.

– Na pierwszy rzut oka może tak – odparła Carol. – Ale nie znasz go tak dobrze jak my. Zdecydowanie coś go gryzie i stara się to ukryć.

Dana pokiwała głową.

– Musi być jakiś sposób, żeby przestał tęsknić za komandosami i poczuł się lepiej, prowadząc obóz.

– Właściwie – odparła Maddy – on lubi prowadzić obóz.

– Tak? – Carol rozpromieniła się.

– Na pewno? – Sandy zmarszczyła brwi.

– Skąd wiesz? – zapytała Dana.