– Co? Płaczą?

– Nie, krzyczą. Jezu. – Włożył palec do ucha i pokręcił. – Myślę, że przestałem słyszeć wysokie tony. To właściwie może być błogosławieństwo.

Zaśmiała się.

– Nie mam pojęcia, dlaczego to robią. Pewnie z tego samego powodu, dla którego mali chłopcy się biją. Za dużo energii w tych małych ciałach, żeby to pomieścić, i gdzieś to musi znaleźć ujście.

– Przynajmniej bić można się po cichu.

– To zależy, kto obrywa.

Przyjrzał jej się, a potem odwrócił wzrok.

– Hm, zakładam, że nigdy nie miałaś dzieci?

– Nie.

Jej uśmiech przygasł.

– Chciałaś?

Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, ile chce opowiedzieć Joemu o życiu z Nigelem. Ale z drugiej strony nie było powodu, aby o tym nie rozmawiać.

– Bardzo chcieliśmy mieć dzieci i staraliśmy się ponad rok. Potem poszliśmy się zbadać. Wtedy odkryli, że Nigel ma raka.

– Och.

Na jego twarzy pojawiła się zwykła ciekawość. Ludzie chcą zapytać o tyle rzeczy w związku z rakiem, ale nie pytają, by nie okazać się niedelikatnymi.

– To był rak jąder – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Bardzo zaawansowany. W pośpiechu, żeby zacząć Nigela leczyć, pominęliśmy kwestię bezpłodności. Nigdy tak naprawdę nie sprawdziliśmy, jakie mamy możliwości, aż w końcu było za późno.

Joe poprawił się na krześle.

– Zdecydowałabyś się, no wiesz… na takie rozwiązanie? Skryła uśmiech. Wielu mężczyzn czuje się niezręcznie, gdy wypływał temat zamrażania nasienia.

– Nie wiem. Może gdyby remisja choć raz potrwała dość długo. Póki chorował, nie miałam dość sił, żeby zajmować się jeszcze dzieckiem. To byłoby nie w porządku powoływać nowe życie, kiedy nie mieliśmy ani czasu, ani energii, aby się nim opiekować.

– To prawda – odparł zwyczajnie, ale w jego słowach wyczuwało się ciężar osobistego doświadczenia.

Sączyła wino i szukała sposobu, żeby wrócić do trochę weselszych tematów – A ty? Zakładam, że nigdy się nie ożeniłeś? Nadal chcesz mieć dzieci?

– Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi „prawie”, a na drugie „zdecydowanie” i stąd to „prawie”.

– Dobra, za tym musi się kryć jakaś historia.

Zignorowała lekkie kłucie zazdrości, gdy usłyszała, że prawie się ożenił.

– To przez Rybę.

– Rybę?

– Majora Thomasa Jenkinsa. – Uśmiechnął się. – Mojego dowódcy. Miał dziecko.

– Boże. – Zamrugała. – To musiał być wyczyn. Wiem, że wy komandosi potraficie robić niesamowite rzeczy, ale żeby rodzić dzieci? I nawet nie pisali o tym w gazetach?

– Mądrala – drażnił się z nią. – Jego żona miała dziecko. Dziewczynkę. Powinnaś była zobaczyć Rybę. Totalnie się rozklejał. Wszędzie nosił ze sobą zdjęcia i to takie, których naprawdę wolelibyśmy nie oglądać. – Skrzywił się tak, że zrozumiała, że były to zdjęcia z porodu.

– Mężczyźni to mięczaki.

– Fakt – przyznał się. – Ale on kompletnie zwariował na punkcie tego dzieciaka. I przypomniałem sobie, jak bardzo sam chciałem mieć dzieci.

Maddy też sobie przypomniała. Kiedy był nastolatkiem, jego zdania często zaczynały się od słów. „Jak będę miał dziecko…”. Reszta zdania mogła brzmieć dowolnie, począwszy od tego, że dziecko wiedziałoby, iż jest chciane, skończywszy na tym, że nie uszedłby mu płazem taki sam numer, jaki wykręcił któryś z ich przygłupich znajomych. Serce aż ją bolało na myśl o dziecku obdarzonym miłością, którą Joe tak bardzo chciał mu dać.

– W każdym razie spotykałem się wtedy z kobietą i zacząłem myśleć, że jeśli mam mieć kiedyś dziecko, to muszę się ożenić. Złapałem się na tym, że patrzę na Janice i próbuję wyobrazić ją sobie jako matkę.

– Domyślam się, że kiepsko to wypadło.

– Gorzej. – Parsknął śmiechem. – Janice była bystra, ambitna i przezabawna. Ale uwielbiała balować tak samo mocno jak pracować, a uwierz mi, kariera całkowicie ją pochłaniała.

– Czym się zajmowała?

– Kupowała kolekcje do domów towarowych, maniaczka na punkcie ciuchów. Polubiłabyś ją.

– Wątpię – Maddy mruknęła do kubka.

– Och, zapomniałem. Ty lubisz te sklepy z używaną odzieżą.

– Butiki retro.

– Janice wolała nowojorski szyk.

Nie z tego powodu Maddy miała ochotę wyrwać jej wszystkie włosy, ale postanowiła to przemilczeć.

– Więc co się stało?

– Miałem dość rozumu, żeby zdać sobie sprawę, że byłaby koszmarną matką, a na tyle zależało mi na dobrym domu dla dzieci, by nie popełnić błędu. Jak powiedziałaś: to draństwo, żeby spłodzić dziecko, a potem je ignorować. To zbyt wielka odpowiedzialność, nie można niczego lekceważyć.

– Zgadzam się.

Zapadła cisza i trwała dość długo, aby zrobiło się niezręcznie. Joe spojrzał na dolinę.

– Naprawdę lubię ten widok.

– Ja też.

Maddy także się odwróciła, ale wszystkie jej zmysły skupiały się na mężczyźnie obok. Siedział tak blisko, na wyciągnięcie ręki.

– Kiedy zrozumiałem, że zamieszkam tu na stałe, prawie wziąłem ten domek dla siebie.

– A dlaczego zrezygnowałeś?

– Wydawało się to bardziej praktyczne, abym wprowadził się do pokojów za biurem.

– Spisz w biurze?

– Nie wiedziałaś?

– Myślałam, że wprowadziłeś się do Mamy.

– Nie, dom właściciela obozu jest naprawdę mały. Uwielbiam Mamę, ale lubię mieć odrobinę prywatności.

„Odrobinę prywatności do czego?”. Przypomniała sobie, co pomyślała pierwszego dnia pracy – że Joe ma do wyboru cały obóz chętnych opiekunek. Zerknęła na niego z ukosa i zauważyła, że jej się przygląda.

– Co?

Usta mu zadrżały.

– Wiesz, jak łatwo, patrząc na ciebie, odgadnąć, o czym myślisz?

– O niczym nie myślałam. – Zaczerwieniła się. Pochylił się do przodu i oparł przedramiona na udach.

– Odpowiedź na pytanie, którego nie pomyślałaś, brzmi „nie”. Nie urządzam w biurze dzikich orgii z opiekunkami. To dzieci, Maddy. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Wolę trochę dojrzalsze kobiety.

Jej oddech stał się płytszy. Czy mówił jej, że chce się z nią przespać?

– Niektóre z nich są starsze niż my, kiedy zaczęliśmy się spotykać.

Zmarszczył brwi.

– Boże, naprawdę byliśmy kiedyś aż tak młodzi?

– Byliśmy. Co tylko potwierdza moje zdanie, że byłam wtedy zbyt niedojrzała, aby wyjść za mąż. Spanikowałam i popełniłam błąd.

– Myślałem, że powiedziałaś, że za nic nie oddałabyś tych lat z Nigelem. – W jego głosie pojawiła się gorzka nuta. – Ale z drugiej strony, no tak, kochałaś go.

– Chcesz powiedzieć, że ciebie nie kochałam? Odwrócił wzrok, nie odpowiadając.

Siedziała, ściskając kubek i próbując rozgryźć Joego. W jednej chwili praktycznie ją podrywał, a w drugiej znowu się złościł z powodu rozstania. Skąd miała wiedzieć, jak się zachować albo co powiedzieć, kiedy posyłał jej tak niespójne sygnały?

– Muszę dolać sobie wina.

Wstała i weszła szybko do mieszkania. W kuchni złapała się obiema rękami blatu i pochyliła. Strach, zmieszanie i szaleńcza nadzieja, która nie chciała umrzeć, sprawiły, że cała się trzęsła.

Cichy dźwięk powiedział jej, że Joe przyszedł za nią. Odwróciła się i spojrzała na niego. Chciała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pragnęła tego cudownego, troskliwego, czułego, a jednak zranionego mężczyzny, który przed nią stał. Chciała go kochać, uleczyć i samej dać się uleczyć w jego ramionach.

– Co tu robisz, Joe? Co się między nami dzieje? Czego ode mnie chcesz?

Podszedł do niej bez słowa, postawił kubek obok jej kubeczka i ujął jej głowę w obie ręce. Przez chwilę po prostu patrzył jej w oczy. Dość długo, aby zniknęły wszelkie bariery. Dość długo, żeby ujrzała głód, który ukrywał przed nią. A potem powoli pochylił głowę.

Jęknęła, kiedy zakrył wargami jej usta. Świat jej się zakołysał. Złapała się mocniej blatu za sobą i przyjęła całe tłumione pożądanie, które w nią wlał. I które przejął od niej.

Pogłębił taniec warg i języka, całując, jakby był wygłodniały jej smaku. Mocniej wsunął palce w jej włosy. Odchylił głowę i znowu na nią spojrzał.

– Chcesz wiedzieć, czego chcę, Maddy? Ciebie. Chyba nigdy nie przestałem cię pragnąć.

Część jej aż podskoczyła z radości, podczas gdy druga część pamiętała, jak bardzo jej ciało zmieniło się, odkąd ostatni raz się kochali.

– Nie jestem już tą samą dziewczyną.

– Nie chcę dziewczyny, chcę ciebie.

Znowu ją całował; jego usta roztapiały się na jej wargach, język zanurzał się głęboko.

Jakby nacisnął ukryty wyłącznik, nagle zniknęły wszystkie jej zastrzeżenia i zapłonęły w niej skrywane przez lata pragnienia. Jej usta przestały tylko przyjmować, a same stały się wygłodniałe. Odsunął się zaskoczony. Złapała go za przód koszulki i wspięła się na palce, aby nie przerwać pocałunku.

Z jękiem przycisnął ją do blatu, mocno przytulając lędźwie do jej bioder. Ręce trzymały ją mocno, a usta całowały coraz zachłanniej. W pocałunkach brał wszystko, co mu dawała, i żądał więcej.

Czuła na brzuchu jego erekcję. Aż w głowie jej się zakręciło na myśl, że mogłaby mieć go w sobie. Chciwie ocierała się o niego – chciała więcej, chciała już. W odpowiedzi przesunął dłoń po spodzie jej uda i uniósł jej nogę na wysokość swojego biodra. Jego nabrzmiały członek otarł się o jej czuły punkt i prawie doprowadził ją do szaleństwa.

Ogarnęła ją nagła panika.

Oparła dłonie na jego piersi i oderwała usta.

– Dobrze-dobrze-dobrze! – Starała się uspokoić oddech, kiedy przed oczami zawirowały jej kolorowe płatki. – O-mój-Boże.

Zauważyła, że Joe marszczy z zakłopotaniem czoło. Roześmiała się, chociaż zabrzmiało to nieco szaleńczo.

– Chyba muszę cię ostrzec. Minęło naprawdę dużo czasu, odkąd to robiłam. Naprawdę, naprawdę dużo czasu.

Jeszcze bardziej zmarszczył czoło.

– Mam przestać?

– Nie! Boże broń! – Znowu zaśmiała się roztrzęsionym głosem. – Tylko uprzedzam, że czuję się jak skrzynka dynamitu, która zaraz… wybuchnie.

Na jego usta wypłynął typowo męski uśmieszek.

– Jestem ekspertem w dziedzinie materiałów wybuchowych. Znowu się pochylił. Nim się zorientowała, siedziała na brzegu blatu i ciasno oplatała jego biodra nogami. Ręce wsunął w nogawki jej szortów, pod figi i obejmował nagie pośladki, a jednocześnie ocierał się o nią przez warstwy ubrań. Czysta przyjemność tego dotyku sprawiła, że Maddy odchyliła głowę. Wykorzystał to i zaczął pieścić jej szyję, zmuszając puls do przyspieszenia jeszcze bardziej.

Wtedy przesunął biodra i pchnął nimi pod właściwym kątem, rozkosz przeszyła ją niczym oślepiająca błyskawica. Wygięła plecy i z trudem złapała oddech. Fajerwerki przepłynęły przez jej ciało, a potem powoli i słodko opadła na ziemię.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że przygląda jej się z rozbawieniem i zadziwieniem.

– Czy ty właśnie…?

– Och, tak. – Zaśmiała się i zarumieniła. – Przepraszam.

– Żartujesz? Masz pojęcie, jakie to podniecające? Prawie sam doszedłem.

– Ani mi się waż – rozkazała i zaczerwieniła się jeszcze mocniej. – To znaczy…

– Nie, dopóki w ciebie nie wejdę, przysięgam. – Zadrżał, gdy polizała jego szyję. – Mam nadzieję.

– Próbowałam cię ostrzec.

– Może ci wybaczę. – Całował jej czoło tuż przy linii włosów. – Pod jednym warunkiem. Rozepnij koszulę. Sam bym ją zerwał, ale moje ręce zgłupiały. – Ścisnął jeden guzik, żeby jej pokazać.

Zerknęła w stronę suwanych drzwi, przez które wlewało się słońce.

– Może powinniśmy najpierw zaciągnąć zasłony?

– Po co? – Odsunął się. – Nikt nas nie zobaczy.

– Wiem. Tylko tu jest tak jasno. Uniósł brew.

– Wiem.

– Joe, nie żartuję. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie jestem tą samą dziewczyną, którą pamiętasz. Mam trzydzieści dwa lata. Mam… fałdki. I cellulit. Chociaż sama nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć cię nago, wolałabym, żebyś ty nie oglądał mnie zbyt dokładnie.

– Chcesz zobaczyć mnie nago? Ta myśl wyraźnie mu pochlebiała.

– Zobaczyć? – Żachnęła się. – Chcę cię narysować nago. Najchętniej mając wtedy na sobie ubranie.

Zastanawiał się przez chwilę.

– Dobrze. A teraz rozepnij koszulę. Serce zabiło jej mocniej.

– Mówisz, że dasz mi się narysować? Uniósł brew.

– Lepiej, żeby w ciągu dwóch sekund te guziki zaczęły się rozpinać, bo inaczej zacznę je odrywać.

– Dobrze już, dobrze. – Rozwiązała węzeł w talii. – Jezu, ale jesteś wymagający.

– Aha, i widzę, jak bardzo ci to nie odpowiada.

Zdała sobie sprawę, że miał rację. Ta jego skłonność do bycia najważniejszym samcem w stadzie podniecała ją na najbardziej instynktownym poziomie. Czuła delikatny dreszczyk, kiedy rozpinała koszulę, a potem wciągnęła brzuch i rozchyliła ją, odsłaniając piersi.