– Nie jesteś zły?

Nie wyglądał na złego. Właściwie to bardziej przypominał jaguara, który przyuważył ładny, soczysty stek. Cofnęła się krok, potem dwa, w stronę foteli.

– Dlaczego miałbym być zły? – Przekręcił zamek w drzwiach, przechodząc obok nich.

– Myślałam, że nie chcesz, aby ludzie wiedzieli.

Podniosła rękę i nadal się cofała. Fantazjowanie o tym, żeby dorwać Joego w środku dnia w jego mieszkaniu, to jedna rzecz, ale rzeczywistość była taka, że za oknami ciągnął się obóz pełen ludzi.

– Byłeś taki ostrożny.

– Nie zamierzam popisywać się przed obozowiczkami i opiekunkami faktem, że wyczyniamy dzikie harce, ale nie mam nic przeciwko temu, że koordynatorki wiedzą. Wszystkie są dość dorosłe. Myślę, że spokojnie mogę zakładać, że odkryły już seks. A teraz chodź tu.

Wziął ją za rękę i pociągnął do siebie tak szybko, że uderzyła w jego pierś. Zanim pomyślała, już była w jego ramionach, a on ją całował. Powoli, głęboko, słodko. Tak długo, że aż kolana się pod nią ugięły.

Potem oderwał się i pogłaskał ją po policzku.

– Tęskniłem dziś za tobą.

Wypełniła ją jaśniejąca radość, kiedy odpowiedziała uśmiechem.

– Widziałeś mnie wczoraj wieczorem.

– Wieki temu.

Zaczął się znowu nad nią pochylać.

Ze śmiechem wyprostowała się, aby zbliżyć się do niego, ale w ostatniej chwili odsunęła się.

– Och! Mam nowiny!

– To może poczekać.

– Nie, naprawdę mam nowinę. I to niesamowitą!

– Niech zgadnę, – Kąsał ją w szyję. – Sylvii spodobały się twoje prace i chce zrobić reprodukcje, o których wspominała.

– Tak!

– Maddy, przykro mi to mówić, ale to żadna nowina. A teraz, wracając do tej godziny, którą mamy… – Bez słowa ostrzeżenia pochylił się i przerzucił ją sobie przez ramię.

– Joe! Co ty robisz? – pisnęła, kiedy ruszył do sypialni. Rzucił ją na materac, a potem sam się położył.

– Czekaj. – Oparła dłoń na jego twardej jak skała piersi, żeby powstrzymać go przed kolejnymi pocałunkami. – To coś więcej niż tylko propozycja zrobienia reprodukcji. Planują wystawę za dwa tygodnie z okazji wypuszczenia jesiennego katalogu.

– I? – Wędrował pocałunkami po zarysie jej szczęki. Ujęła jego twarz w dłonie, żeby zaczął jej uważniej słuchać.

– Chcą mnie uwzględnić w wystawie.

– To logiczne. – Odgarnął jej włosy i zaczął całować ucho. Czubkiem języka powiódł po krawędzi małżowiny. Maddy przeszył słodki dreszczyk aż do czubków palców u stóp.

– Mmm, to miłe. Co też mówiła? A!

– Zamierzają umieścić mnie na zaproszeniach jako… – Jego usta drażniły jej szyję w miejscu, gdzie bije puls. – Jako, hm, główną atrakcję.

– Serio? – Uniósł wreszcie głowę pod wrażeniem nowiny. A potem jego uwaga powróciła do rustykalnej bluzki, którą włożyła do kolorowej spódnicy. Pociągnął powoli za wiązanie. – Główną atrakcję, hę?

– Nie, właściwie nie główną. – Zaśmiała się, odpędzając jego rękę. – Przy nazwiskach, jakie mają, ja się plasuję na końcu listy. Ale mam robić za… Jak to nazwała Sylvia? „Haczyk”.

– Co? – Przekrzywił głowę, wreszcie naprawdę jej słuchając.

– Mówiłam, że to wielka nowina. – Uśmiechnęła się do niego. – Nie zamówili jeszcze zaproszeń, więc zmieniają je tak, żeby uwzględnić moje nazwisko. Tyle że go nie użyją. Zamierzają napisać coś o nowym odkryciu, o artystce, której prac nigdy nie pokazywano w Santa Fe.

– Ach, tajemniczy haczyk. Świetny pomysł. W tym mieście jest tyle wystaw, że nawet najbardziej zatwardziali kolekcjonerzy trochę już się nimi znudzili.

– Masz pojęcie, jakie to ekscytujące? – Wyślizgnęła się spod niego i usiadła w wezgłowiu. – I jakie przerażające?

Westchnął z rezygnacją i usiadł obok niej.

– Dlaczego przerażające?

– Nie wiem. To może być dla mnie wielki przełom, ale dzieje się to tak szybko, że czuję lekki zawrót głowy. Sylvia robi tyle planów, jak mnie wypromować po odkryciu. Mówi o reklamach w „Southwest Art” i że jej sprzedawcy wcisną mnie do innych galerii.

– To świetnie. Prawda?

– Tak! Ale jeśli nikomu innemu nie spodobają się moje prace? Co, jeżeli…

– Maddy, przestań. – Objął ją, śmiejąc się. – Świetnie sobie poradzisz. Z takim wsparciem jak Sylvia zmierzasz prostą drogą do sukcesu.

– O Boże. – Położyła rękę na sercu i zorientowała się, że bije zdecydowanie zbyt szybko. – To brzmi dziwnie.

– Dlaczego? Nie tego właśnie zawsze chciałaś?

– To jest to, czego chce każdy artysta! Ale zwykle to trwa latami.

– Pracowałaś całe lata. Tylko niczego nie sprzedawałaś.

– Ale o to właśnie chodzi. Nie walczyłam, nie zapracowałam na to, nie byłam przymierającym głodem malarzem.

Zmarszczył brwi.

– Nie widzę tu żadnego problemu.

– Nie wchodzi się tak po prostu do galerii w Santa Fe, nie otwiera portfolio i nie spełnia wszystkich marzeń.

– Znowu nie widzę żadnego problemu. Sfrustrowana machnęła ręką.

– Wszyscy artyści mnie znienawidzą.

– Wszyscy?!

– Wystarczająco wielu.

– I?

– I… – Żołądek jej się zacisnął. – Zupełnie jakbym znowu była w szkole średniej.

– Słucham?

Nie udało mu się całkiem zdusić śmiechu. Wzięła jego rękę. Chciała, żeby ją zrozumiał.

– Miałam mnóstwo przyjaciół. My mieliśmy mnóstwo przyjaciół. Byłam szczęśliwa. Przynajmniej na tyle, na ile nastolatka z popapranej rodziny może być. No i miałam ciebie. A potem wygrałam stypendium i wszystko się zmieniło. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Znienawidzili mnie.

– Dobrze, Maddy, przede wszystkim, nie jesteś już w szkole średniej. Wtedy spotykaliśmy się z bandą nieudaczników, większość z nich ćpała albo sprzedawała narkotyki. Więc rzecz jasna zrobili się nieufni, gdy odkryli, że nie jesteś tak naprawdę jedną z nich. Miałaś cele i marzenia, których nie mogli zrozumieć, i co więcej, naprawdę o nie walczyłaś.

– To nie dążenie do spełnienia marzeń sprawia, że ludzie cię odrzucają, ale sytuacja, gdy marzenia ci się spełniają, a ty za to nic nie zapłaciłeś.

– Nie, tylko dążenie do tego za czyimś plecami. – W jego głosie pojawił się gniew.

Zagryzła usta, patrząc, jak rysy jego twarzy twardnieją. Wypuścił powietrze gwałtownie i odwrócił wzrok.

– Przepraszam. Nie chciałem. – Znowu obrócił się do niej, już spokojny, ale ciągle spięty. – Maddy, pisane ci są wielkie sukcesy. Myślę, że zawsze to w tobie wyczuwałem. Masz duży talent. Tyle życia w sobie. Myślę, że to mnie właśnie do ciebie przyciągnęło. I wtedy, i teraz. – Złapał ją za rękę. – Nie wstrzymuj się tylko dlatego, że ludzie mogą sobie coś pomyśleć. Kogo obchodzi, co inni myślą?

– Mnie! Lubię ludzi. Nie chcę ich ranić.

– Ranić?

– Tak. To jak z Tammy Andersen.

– Jaką Tammy?

– Andersen. W szkole średniej razem chodziłyśmy na zajęcia plastyczne. Była naprawdę dobra. – Nadal nie kojarzył, więc uśmiechnęła się krzywo. – Mnóstwo dzieciaków nazywało ją Tammy Ropucha.

– A, tak. Pamiętam. Dziewczyna bez szyi.

– Ze wszystkich przyjaciół, którzy się ode mnie odwrócili, ona najbardziej mnie zraniła. Dopiero później dowiedziałam się, że też ubiegała się o to stypendium. Bo jej o nim powiedziałam. Mówiłam jej, jaka jest świetna, i zachęcałam do pokazania prac. Więc się zgłosiła. A ja ją pokonałam. Potem nigdy już nie patrzyła mi w oczy, gdy rozmawiałyśmy. Nigdy nie była wobec mnie otwarcie nieprzyjemna, ale czułam się, jakbym przejechała jej kota, i nawet nie wiedziałam, jak jej powiedzieć, że jest mi przykro.

– Maddy… – Zaśmiał się lekko. – Pieprzyć przepraszanie. Zazdrościła ci. To jej problem.

Odsunęła się z przerażeniem.

– To takie okrutne. A ty nie jesteś przecież okrutny.

– Życie jest okrutne.

– Och, zawsze można być wyszczekanym. „Życie jest okrutne”. Może to i prawda, ale nie trzeba się do tego dokładać.

– Czym, swoimi sukcesami? Wiedząc, czego się chce, i dążąc do tego? I kiedy powiedziałem, że to jej problem, miałem na myśli, że nie była twoją przyjaciółką, skoro pozwoliła, aby ta sprawa was poróżniła. Tobie zależało na niej dość, żeby ją zachęcać, a kiedy tobie się udało, ona obraziła się, zamiast się cieszyć? Zdecydowanie pieprzyć przeprosiny.

– Ja tylko…

– Co?

– Chcę, żeby wszystkim się udawało.

– Wiem. – Pogłaskał ją po policzku. – To część twojej magii.

– Co mam zrobić? – Spojrzała mu w twarz. – Chcę skorzystać z tej okazji, ale nie wiem, czy jestem gotowa. Poza tym zdobyłam tu przyjaciół i nie chcę ich stracić.

– Kogo, Carol i reszty? „I ciebie” – pomyślała.

Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, a potem zszedł z łóżka i zaczął chodzić po pokoju.

– Nie rozumiem, dlaczego twoja przyjaźń z pracownikami obozu ma cię powstrzymywać. To dla ciebie praca na lato. Przyjechałaś tu przede wszystkim po to, żeby sprawdzić galerie. Koordynatorki to raptem znajome. Tymczasowe przyjaciółki. Kiedy lato się skończy, wrócisz do swojego prawdziwego życia w Austin. – Odwrócił się do niej. – Prawda?

Co on mówił? Pytał ją, czy zamierzała zostać? Nim zdążyła zapytać, w drugim pokoju zadzwonił telefon.

Zerknął w stronę aparatu, a potem mruknął coś, że musi odebrać.

Siedziała, zastanawiając się po raz tysięczny, co właściwie działo się między nimi. Wiedziała, że chce czegoś więcej, ale ile więcej? I czego on chciał? Może to była chwila, aby zebrać się na odwagę i zapytać.

Wstała na drżących nogach i podeszła do progu. W pierwszej chwili praktycznie nie słuchała, a potem zaczęła przysłuchiwać się z rosnącym zainteresowaniem, bo zdała sobie sprawę, że Joe rozmawia z Derrickiem, kumplem z komandosów, na temat obozu treningowego. Gdy się rozłączył, patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Co się stało? – zmarszczył brwi.

– Zamierzasz zrealizować plany związane z obozem.

– Aha. – Wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. – Omówiłem to z Mamą, twierdzi, że jej to odpowiada.

– Kiedy?

– Kilka dni temu.

– I nie pomyślałeś, żeby powiedzieć mi o tym? Wewnętrzna ściana, którą natychmiast postawił w sobie, oddzieliła ją od niego.

Machnęła ręką w stronę sypialni.

– Właśnie strofowałeś mnie za to, że nie mówiłam ci o swoich marzeniach piętnaście lat temu, a teraz sam realizujesz swoje za moimi plecami?

– To nie było za twoimi plecami. Powiedziałem, że o tym myślę.

– Ale nie, że zamierzasz to zrobić.

– To nie ma z nami nic wspólnego. – Podszedł do lodówki i wyjął cocacolę.

– Powiedziałam, że pomogłabym…

– Nie chcę twojej pomocy!

Spojrzał na nią z taką zaciętością w twarzy, że aż poczuła ból w piersi. Potem odwrócił się do blatu i otworzył puszkę.

– Po co marnować czas, który mamy dla siebie, na rozmowy o pracy?

– Bo to twoje marzenia. I nie zamierzałeś się nimi ze mną dzielić, chociaż ze sobą sypiamy.

– Jedno nie ma nic do drugiego.

– Och, wybacz, że mylę seks z intymnością.

– Maddy, nie rób tego. – Westchnął ciężko. – Z trudem odnajdujemy drogę w tym galimatiasie. Przeszłość nie zniknie tylko dlatego, że teraz się względnie dogadujemy.

Zagapiła się na niego.

– Powiedziałeś, że miłość to nie jest coś, na co trzeba zasłużyć. Jest albo jej nie ma. A co z wybaczeniem? Czy na nie trzeba zasłużyć? Jeśli tak, wyznacz mi zadanie. Powiedz mi, co mam zrobić. Jak mam zasłużyć na twoje zaufanie, skoro nie dajesz mi szansy?

– O co właściwie prosisz? Wiesz chociaż, czego oczekujesz po tym, co jest między nami? – Złość zmieniła jego twarz. – Nie pogrywaj ze mną, Maddy! Nie możesz przyjechać tu na jedno cholerne lato i oczekiwać, że natychmiast wskoczę w poważny związek.

– A czego ty oczekujesz?

– Przestań. – Wziął kilka głębszych oddechów, ale kiedy na nią spojrzał, jego oczy pałały. – Zaryzykowałem raz z tobą, skoczyłem na oślep i wylądowałam na twarzy. Nie proś, żebym znowu to zrobił. Teraz wolę wolniejsze tempo.

– Najwyraźniej – wściekła się – jesteś gotowy skoczyć z trampoliny tylko wtedy, gdy chodzi o coś, czego naprawdę chcesz. Najwyraźniej ja nie jestem aż tak ważna. – Już chciała wypaść z mieszkania, ale obróciła się. – Chcesz wolnego tempa? Dobrze. Nie ma sprawy. Rzeczywiście muszę trochę bardziej zaistnieć w twoim życiu, nim znowu podzielę się z tobą swoim ciałem. Bo do czasu, kiedy nie zdecydujesz się podzielić ze mną sobą, seks jest dla mnie odrobinę zbyt osobisty.

Ruszyła do wyjścia.

– Maddy…

– Zapomnij, Joe. Rozumiem, że boisz się, że zostaniesz zraniony. Cóż, witamy w klubie. Wszyscy się tego boimy. To część życia. Kiedy i jeśli zdecydujesz się dzielić ze mną czymś więcej niż seksem, daj mi znać.