– Sylvia miała genialny pomysł z tajemniczą artystką.

– Maddy musi cieszyć się z tych tłumów – stwierdziła Mama. – I denerwować się, jak wypadnie.

– Na pewno.

Jednak nie tylko Maddy się denerwowała. Joemu udało się zaliczyć pierwszy krok fazy pierwszej. Dziś miał nadzieję wykonać drugi krok w kierunku przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy.

Kolejka samochodów ruszyła. Wjechał na miejsce dla niepełnosprawnych w pobliżu drzwi frontowych, a potem zwrócił się do matki:

– Tym razem poczekaj, aż otworzę ci drzwi, dobrze?

– Nie wygłupiaj się. – Siłowała się drżącymi rękoma z klamką. – Dam sobie radę.

– Mówię poważnie – rzucił zniecierpliwiony.

Ta uparta kobieta nigdy nie pozwalała bez walki, żeby cokolwiek dla niej zrobił. Mniej pewny siebie mężczyzna czułby się w jej obecności jak pozbawiony męskości, a ona nawet nie wiedziałaby, jak go uraziła.

Matka skrzywiła się, ale złożyła ręce na znak rezygnacji. Zadowolony wyszedł z samochodu na chłodne, wieczorne powietrze. Głosy gości w galerii oraz odgłos zatrzaskiwanych drzwi samochodowych ostro kontrastowały z ciszą wieczoru na pustyni. Ponad nim narastał zmierzch. Joe otworzył drzwi pasażera.

– Widzisz, to wcale nie bolało.

– Wcale – zgodziła się z uśmiechem, który nic nie znaczył. Następnym razem będzie tak samo. Zaakceptował to z tą samą cierpliwością, z jaką patrzył na jej gramolenie się z samochodu. Laska zaplątała jej się między nogami, ale Mama wysiadła, nie potykając się.

– No dobrze. – Poprawiła żakiet z jedwabiu, który włożyła do czarnych spodni i ortopedycznych butów. – Chodźmy poudzielać się towarzysko.

Joe ukrył uśmiech, gdy szli przez parking. Jego matka nie mogłaby być snobem z artystycznego światka, nawet gdyby chciała. Podobało jej się wszystko, począwszy od malunków palcami dzieci z obozu, skończywszy na obrazach z jego kolekcji. Gdy tylko otworzył drzwi, zalał ich hałas z galerii.

– Joe. – Sylvia stała gotowa, aby witać gości. – Cieszę się, że się zjawiłeś.

– Nie mógłbym tego przegapić. – Rozejrzał się po tłumie w poszukiwaniu Maddy, ale nie zobaczył jej. – O ile się nie mylę, nie poznałaś jeszcze mojej matki.

– Nie. – Sylvia wyciągnęła dłoń w turkusach i srebrze. – Pani syn ma doskonały gust, jeśli idzie o sztukę… i artystów, ponieważ to on przyprowadził do nas Maddy. Co za skarb! Wszystkim podobają się jej prace.

– Oczywiście, że tak. – zgodziła się Mama. – Madeline zawsze była niezwykła.

– Nie będę się zaprzeczać.

Sylvia wskazała na stół do ramowania, który zamieniono w bufet. Wokół zgromadził się spory tłum. Ludzie nakładali na talerze przekąski i brali od kelnera kieliszki z winem.

– Może poczęstujecie się czymś i rozejrzycie?

– Dzięki.

Joe wskazał Mamie, żeby szła pierwsza, i ruszył za nią, gdy pojawiła się Maddy.

Rozmawiała ze starszą parą i szła tyłami zatłoczonej galerii. Joe skupił się na niej, wszystko inne widząc jak przez mgłę. Patrzył, jak idzie, wyłapywał ją w prześwitach między ludźmi. Urodę włosów podkreślał żakiet w bogatych, ziemistych odcieniach, ręcznie malowany w stylizowane indiańskie konie i obrębiony skórzanymi frędzlami.

Tłum się rozdzielił i Joe dojrzał sukienkę w miedzianym kolorze, którą włożyła pod żakiet. Spływała od szerokiego dekoltu, przez wciętą talię i ładnie rozszerzające się biodra niemal do kostek. Stroju dopełniały seksowne sandały na siedmiocentymetrowych obcasach.

Dźwięk śmiechu sprawił, że jego wzrok powędrował znowu ku jej twarzy.

Serce mu się zacisnęło.

To była taka Maddy, jaką zawsze sobie wyobrażał. Radosne, olśniewające centrum świata artystycznego. W sercu Joego mieszała się duma i zwątpienie. Duma, bo Maddy wypełniała swoje przeznaczenie, i zwątpienie, czy to przeznaczenie obejmowało również jego osobę.

– O, znowu – westchnął ktoś ze złością.

– Hm, co?

Joe odwrócił się i zobaczył stojącą obok Juanitę z rękoma na biodrach.

– Madeline. – Sfrustrowana kierowniczka galerii wskazała na Maddy. – Cały czas odciąga klientów od własnych prac i przedstawia innym artystom. Przyznaję, jestem zachwycona, bo dziś wieczór załatwiła sprzedaż czterech oryginałów, ale żałuję, że to nie jej oryginały. Miała być naszą nową gwiazdą, a nie asystentką działu sprzedaży.

Joe spojrzał znowu na Maddy. Przyglądał się, jak wskazuje różne obrazy na ścianie, gestykuluje, mówiąc. Robiła właśnie to, o czym mówiła Juanita: sprzedawała obrazy innych artystów.

– Ale jest w tym dobra. – Juanita skinęła głowa. – Trzeba jej to przyznać. Naprawdę dobra.

– I absolutnie nieznośna.

Ruszył przed siebie, zerkając tylko w stronę matki przy bufecie. Podszedł do Maddy, która opowiadała o obrazie przed sobą.

– Cześć, Maddy.

Odwróciła się do Joego, który stał dokładnie za nią. Wiedziała, że przyjechał; dostrzegła go i jej serce zrobiło kilka salt, ale nie spodziewała się, iż podejdzie prosto do niej. Układało się między nimi lepiej, ale nie aż tak dobrze.

– Joe. Tak się cieszę, że przyjechałeś.

– Ja też. – Odwrócił się do starszej pary. – Państwo Coltonowie, jak się państwo bawią dziś wieczór?

– Dobrze, naprawdę dobrze – odparł pan Colton. – A jak się podoba naszej wnuczce letni obóz?

– Fantastycznie się bawi, a teraz, jeśli państwo pozwolą… – Joe objął ją w talii. – Muszę porozmawiać z Madeline.

Zręcznie zabrał ją od Coltonów i poprowadził przez tłum niczym tancerz. Jego dotyk przyprawił ją o lekki zawrót głowy do tego stopnia, że nie zapytała, co jest grane. Kiedy szli, rozglądał się po obrazach, aż wreszcie dostrzegł niszę z jej pracami. Ruszył w ich stronę, z Maddy przy boku, z dłonią na żebrach wyczuwalnych pod żakietem. Kiedy doszli na miejsce, zatrzymał ją przez Wschodem w kanionie. Ustawił ją dokładnie przed tą pracą z rękoma na biodrach i odsunął się na krok.

– O tak. – Skinął głową. – Od razu lepiej.

– Co? – Zmarszczyła czoło, gdy zabrał rękę. A potem odzyskała jasność myślenia i zdjęła ręce z bioder. – O co chodzi?

Podszedł bliżej i zniżył głos, gdy minęło ich kilku znawców sztuki.

– O ciebie.

– O mnie?

Odwrócił się do młodej pary podziwiającej jeden z jej rysunków.

– Wspaniałe prace, prawda? Poznaliście już autorkę? To Madeline.

Natychmiast weszła w rolę sprzedawcy, próbując zapomnieć o tym, że chwali własne prace. Gdy para wysłuchała już dość, żeby teraz potrzebować odrobiny prywatności, odsunęła się, odciągając ze sobą Joego.

– Co robisz? Prawie sprzedałam obraz.

– Masz sprzedawać własne prace. A przynajmniej rozmawiać z miejscowymi właścicielami galerii. – Rozejrzał się. – Których jest tu pełno.

– Nie musisz mi przypominać. Przycisnęła ręce do brzucha.

Przyjrzał jej się uważnie z nieodgadnioną twarzą.

– Może wypijesz kieliszek wina?

– Myślałam, że to sprzeczne z regułami obozu, nawet po godzinach pracy.

– Czasem czuję nieprzepartą chęć, aby złamać jedną albo dwie zasady tylko po to, żeby udowodnić, że nadal jestem sobą.

– Dobrze wiec. – Wypuściła głośno powietrze. – Chętnie napiłabym się teraz wina.

– Poczekaj. – Podniósł dłoń. – Zostań tu.

– Nie jestem psem – zaśmiała się.

– Mówię poważnie, zostań.

Uśmiechnęła się i poklepała się po sercu, patrząc, jak Joe odchodzi. „O rety”. Jakby nie dość się działo, żeby krew szybciej jej krążyła w żyłach, to jeszcze on wyglądał obłędnie w czarnych spodniach, ciemnofioletowej koszuli i srebrnym indiańskim bolo zamiast krawata. Kolor koszuli sprawiał, że skóra wydawała się jeszcze ciemniejsza, włosy czarniejsze, a oczy bardziej brązowe.

W każdym calu był współczesnym odpowiednikiem indiańskiego wojownika. Zalała ją fala gorąca na myśl, że znowu mógłby znaleźć się w jej łóżku. A dokąd stamtąd mogli dojść… Cóż, musi poczekać i się przekona.

Rozdział 16

Przy takiej liczbie ludzi kręcących się przy poczęstunku Joe długo musiał czekać na drinka. Wymienił kilka zdań z kolekcjonerami sztuki, których spotkał niegdyś na innych wystawach, a potem wpadł na kolejną parę, która wysłała dziecko na obóz. Ci stanowili pewien problem; nie orientował się, czy wiedzieli o zakazie picia, nie zamierzał ryzykować. Poczekał, aż sobie pójdą, sprawdził, że Coltonowie rozmawiają z jego matką plecami do niego, i podsunął barmanowi dwa kieliszki. W końcu miał w rękach białe wino i ruszył z powrotem do Maddy. Jeśli wszystko tego wieczoru pójdzie dobrze, przejdą od zwykłych pogaduszek do prawdziwej rozmowy.

Na tę myśl żołądek mu się zacisnął. Dlaczego związki wymagają tylu rozmów? Kobiety niby mają intuicję. Nie mogą się zorientować, co się dzieje z facetem, i nie kazać mu tego wypowiadać na głos? Chociaż niektórzy faceci, tacy jak Derrick, nie mieli kłopotu z mówieniem, nawet gdy w grę wchodziły naprawdę osobiste sprawy. Może powinien zacząć od czegoś niezbyt osobistego, by podtrzymać rozmowę na poziomie przyjacielskim i lekkim. A potem, przed wyjściem, zapytałby, czy po wystawie mógłby przyjść porozmawiać do Warsztatu, ponieważ środek zatłoczonej galerii nie jest do tego najlepszym miejscem.

Z odległości kilku kroków dostrzegł, że Maddy słuchała wysokiej, smukłej kobiety, która najwyraźniej podziwiała jeden z jej rysunków. Dobrze, będą mieli z Maddy bufor, aby przetrwać następne kilka minut. Kiedy podszedł bliżej, zauważył jednak dwie rzeczy. Kobieta nie wyglądała na kolekcjonerkę. Bardziej przypominała artystkę w kiczowatym, gotyckim stroju. A wzrok Maddy był niespokojny.

Przyspieszył kroku. Doszedł akurat w chwili, gdy kobieta odwróciła się i odeszła. Spojrzał na odchodzącą, a potem na Maddy, która stała nieruchoma i blada.

– Dobra, powiesz mi, o co poszło?

Zamknęła oczy na trzy sekundy, a potem otworzyła.

– O nic.

– To dlaczego jesteś zdenerwowana?

– Nie jestem. To dla mnie?

Wzięła jeden kieliszek i uśmiechnęła się do podchodzącej pary. Kiedy ludzie ich minęli, wypiła połowę wina dwoma haustami.

– Oddaj mi to. Zabrał jej kieliszek.

– Ej! – skrzywiła się, gdy wytarł jej kropelkę z brody. Odsunął kieliszek.

– Powiedz mi, co cię zdenerwowało. Przyglądała się tłumowi, mówiąc sztywno:

– To nie jest miejsce do takich rozmów.

Z irytacją zmrużył oczy. Nieważne, jak precyzyjnie coś zaplanował, Maddy zawsze wsadzi kij w szprychy.

– Jasne.

Odstawił kieliszki na piedestał u stóp niedźwiedzia z brązu, wziął ją za rękę i zaczął iść. Z planami już tak jest, że trzeba być elastycznym.

– Joe. – Aż jej dech zaparło, ale opierała się tylko sekundę. Zauważył drzwi prowadzące na tyły i ruszył w ich kierunku.

– Juanita – powiedział, gdy mijali kierowniczkę galerii. – Możesz przez chwilę zająć się terenem Maddy?

– Yhm, jasne – odparła, marszcząc czoło.

Bez wahania otworzył drzwi z napisem „tylko dla pracowników” i zamknął je za sobą. Rozejrzał się szybko po ciemnej, rozległej przestrzeni wypełnionej zapachem kleju do drewna i trocinami. Słabe światło z zewnątrz sączyło się przez odsłonięte okna, rzucając pręgi cienia na warsztaty i sprzęty.

– Joe! – Maddy wyrwała rękę z jego uścisku, przypominając mu o swojej obecności. Krzywiąc się, roztarła dłoń. – Musisz przestać tak mnie ciągać.

– Złapałem za mocno? – Zmarszczył czoło na tę myśl.

– Nie. – Oparła dłonie na biodrach. – Ale zrobiłeś to dziś wieczór już dwa razy. Następnym razem, gdy będziesz chciał przejść z punktu A do B, mógłbyś mnie po prostu zapytać?

– Mógłbym. Ale pewnie byś się spierała, więc moja metoda jest szybsza.

– Jaka ja głupia, myślałam, że ludzkość ma za sobą epokę jaskiniowców. – Pokręciła z oburzeniem głową. Oczy jej błyszczały w słabym świetle. – Chyba mam szczęście, że mnie nie ogłuszyłeś i nie zaciągnąłeś za włosy.

Na jego twarz wypłynął uśmiech.

– Boże, wspaniale dziś wyglądasz.

– Co? – Te słowa na chwilę wprawiły ją w zakłopotanie. – Och, dzięki. Ale powtarzam, następnym razem zapytaj.

– Zrozumiano. A teraz… – Oparł się o jeden z warsztatów. – Powiedz mi, czym ta jędza w czerni tak cię zdenerwowała.

– To żadna jędza. – Maddy westchnęła i nagle uszło z niej całe powietrze. – Ona po prostu… była w zrozumiały sposób poirytowana.

– Czym?

– Rozmawialiśmy o tym. Ledwie pojawiłam się w Santa Fe, a już mam wielką wystawę, wszyscy gadają o moich pracach i będę miała reprodukcje w katalogu.

– Więc jest zazdrosna. – Skinął głowa. – Domyśliłem się. A co powiedziała?

– Ma prawo być zazdrosna. To nie w porządku, że ona siedzi tu od dwóch łat i ciężko pracuje, żeby się przebić. Wstawiła kilka rzeczy do małej galerii, ale oddałaby wszystko, żeby wystąpić na wystawie tej wielkości. Jakie mam prawo, żeby tak wpadać do miasta i kraść jej marzenia?