– Poza tym – dodał – kolejna partia małych potworów przyjedzie w przyszłym tygodniu.

– Tak, to radosna myśl. – Usiadła i przeciągnęła się. Przykrycie zsunęło się jej do pasa i zimne, poranne powietrze otarło się o jej skórę. – Co powiesz na kawę?

– Wolałbym ciebie. – Przesunął palcem po jej kręgosłupie.

Zerknęła przez ramię. Z Joego też zsunęło się przykrycie, całkiem odsłaniając wspaniały tors. Wsunął rękę pod głowę i zmrużył oczy pełne obietnic zmysłowych przyjemności.

Niestety spojrzała na zegarek na nocnej szafce i przypomniała sobie, co musi zrobić tego dnia.

– Kuszące – roześmiała się – ale potrzebuję kofeiny.

Wyszła z łóżka, zebrała z podłogi ubranie i skierowała się do łazienki. Tam na drzwiach znalazła dżinsową koszulę, która świetnie udawałaby szlafrok.

Wychyliła się z łazienki.

– Mogę to pożyczyć?

– Jasne, specjalnie ją tam zostawiłem.

– Och.

To ją zaskoczyło. Ciągle robił takie rzeczy. Zaopatrywał lodówkę w jej ulubioną colę. Kupował smakowe chipsy, chociaż sam wolał zwykłe. A teraz powiesił koszulę, żeby mogła ją nosić jako szlafrok, chociaż nawet nie rozmawiali o tym, że zostanie na całą noc. Po prostu zasnęła, a on jej nie obudził.

Wróciła do łazienki, zastanawiając się, czy to były wskazówki co do jego uczuć, czy też ona odczytywała więcej, niż on przekazywał. Fakt, że wspomniała o ulubionych lodach i w jego zamrażarce jak za sprawą magicznej różdżki pojawił się półtoralitrowy kubełek karmelowych, nie był deklaracją wiecznej miłości. Prawda?

To pytanie gryzło ją, nawet gdy stała w niszy kuchennej i odmierzała kawę. Usłyszała, że w łazience leci woda, i wiedziała, że zaraz Joe do niej dołączy. Z tego, co się orientowała, on też najbardziej lubił karmelowe, więc to nic nie znaczyło. Ekspres bulgotał, a ona wyjrzała przez okno. Brak odpowiedzi na pytania gryzł ją bardziej niż kiedykolwiek. Może ona zaczynała rozumieć, czego chce, ale to nie znaczy, że Joe też. Może nadal nie myślał o niczym długofalowym. To sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnęła, aby jej przyszłość wiązała się z nim.

Od czasu wystawy dużo rozmawiali o planach obozu treningowego; mieli dużo zabawy przy przygotowaniach. Co wieczór siadali w jego biurze i na komputerze projektowali broszurki, wizytówki i nawet stronę internetową, której skończenie będzie wymagało jeszcze wiele pracy. Nigdy jednak nie rozmawiali o tym, dokąd zmierza ich związek. Albo co się stanie, gdy obóz letni się skończy.

Kilkanaście razy prawie mu powiedziała, że go kocha, co było już poważną sprawą. A teraz stała i myślała o małżeństwie, dzieciach i całym życiu razem, jeśli Bóg pozwoli. Serce ją bolało na myśl, że pragnęła tego wszystkiego, co kiedyś odrzuciła, pragnęła tak bardzo, że chciała to wykrzyczeć na głos. Ale czy uwierzyłby? Po tym, co jej powiedział, bała się, że słowa nie wystarczą, a może wręcz zaszkodzą. Przed końcem obozu będzie musiała znaleźć sposób na okazanie mu miłości, żeby uwierzył jej dość mocno. Aby uwierzył, gdy mu ją wyzna w słowach.

Sześć tygodni. To na pewno wystarczająco dużo czasu.

Nadal wyglądała przez okno, kiedy Joe wyszedł z sypialni.

Zatrzymał się, bo widok w kuchni poraził go. Poranne światło oblewało Maddy. Była tak bardzo sobą, gdy stała boso w za dużej koszuli sięgającej kolan. Pomyślał, że gdyby dano mu jedno życzenie, pragnąłby przez resztę życia budzić się co rano i znajdować Maddy w swojej kuchni skąpaną w słońcu. Chciał wyrzucić przez okno precyzyjny plan, podejść do niej, wziąć ją w objęcia i powiedzieć: „Wyjdź za mnie”. Ale ostatnim razem taki impuls wszystko zniszczył. Nie pozwoli sobie na powtórzenie takiego błędu.

Przywołał cierpliwość i podszedł do Maddy.

– Kawa już jest?

Zerknęła przez ramię, uśmiechając się i patrząc na jego nagi tors i spodnie dresowe, które zsunęły się nisko na jego biodrach.

– Właśnie się zaparzyła.

Wyjęła dwa kubki. Jemu nalała czarną, a potem zajrzała do lodówki.

– Masz śmietankę?

– Na drzwiach.

Ucieszył się, że podwędził ją wczoraj z obozowej kuchni. Pamiętał, że Maddy lubi kawę z wszelkimi możliwymi dodatkami. Zwracanie uwagi na drobiazgi zawsze było jego mocną stroną.

– Super. – Wyjęła zamknięty kartonik.

Oparł się o blat i z przyjemnością upił kilka łyków kofeiny.

– Co byś powiedziała na przebieżkę ze mną dziś rano? Zamrugała.

– Żartujesz, prawda?

– Wcale. Potraktuję cię ulgowo, a potem możemy się wykąpać w rzece.

Odwróciła się do niego z ręką na biodrze, przez co koszula uniosła się wyżej, odsłaniając więcej uda.

– Są dwa kłopoty z tym pomysłem. Po pierwsze, o ile jeszcze nie zauważyłeś, to ciało nie zostało stworzone do pocenia się.

– No nie wiem. – Uśmiechnął się do niej szeroko nad brzegiem kubka. – Ostatniej nocy sporo wypociliśmy i nie słyszałem, żebyś narzekała.

– A po drugie, nie mam czasu. Mam dziś rano spotkać się w galerii z Sylvią.

– Tak? Zawieziesz jej jakieś nowe prace?

Zmarszczył brwi, gdy zdał sobie sprawę, że nie widział, aby pracowała nad rysunkami w ostatnim tygodniu.

– Nie. – Odwróciła się, żeby nalać śmietanki. – Dwa dni temu przywieźli reprodukcje Wschodu w kanionie. Muszę je podpisać.

Odstawił kubek.

– Nic mi nie mówiłaś.

– Nie? – Wyprostowała się. – Och. Myślałam, że mówiłam.

– Pewnie nie możesz się doczekać, żeby je obejrzeć.

– Tak. – Wypuściła nerwowo powietrze. – Chociaż to bardzo dziwne uczucie pędzić, żeby przez cały dzień podpisywać swoje reprodukcje.

– Nie ma w tym nic pretensjonalnego, Maddy. To część pracy.

– Chyba tak.

Ponieważ ta rozmowa sprawiła, że poczuła się niepewnie – nadal nie potrafił tego zrozumieć – zmienił temat.

Nadszedł czas, aby przejść do fazy numer dwa jego kampanii: sprawić, aby Maddy przeprowadziła się do Santa Fe. Żołądek mu się zacisnął.

– Wiesz, tak sobie myślałem…

„Tak, to brzmi dobrze. Przyjemnie i zwyczajnie. Nic wielkiego. Po prostu rozważałem różne pomysły”.

– O czym?

Też oparła się o blat, popijając kawę.

– Przygotowania związane z obozem treningowym idą tak dobrze, że powinniśmy być gotowi do otwarcia już w zimie.

– Och, jestem pewna, że ci się uda. Musisz tylko dać ofertę i zacząć przyjmować zgłoszenia.

– Aha. – Poczuł, jak napięcie zaciska mu gardło. – Więc… – Upił łyk kawy, żeby przełknąć palącą gulę. – Myślałem sobie, że skoro tak dobrze radzisz sobie z promocją… – „Po prostu wyrzuć to z siebie, tchórzu”. Znowu napił się kawy. – To co byś powiedziała na to, żeby zostać trochę po zamknięciu letniego obozu i pomóc mnie i Derrickowi rozkręcić to wszystko?

Zakrztusiła się kawą i z trudem złapała oddech.

– Nic ci nie jest? – Zaniepokojony poklepał ją po plecach.

– Już dobrze.

Nie wyglądała dobrze. Wyglądała na przestraszoną. „O, cholera!”. Pewnie odmówi. Gdzieś się przeliczył. Źle odczytał sygnały.

– Jak… – Przycisnęła rękę do piersi. – Jak długo miałabym zostać?

„Na zawsze!”.

– Hm, to zależy. Wiem, że masz swoje życie w Austin i pewnie chcesz tam wracać, więc to nie potrwa długo. Tylko… kilka tygodni?

Przez kaszel oczy zaszły jej łzami.

– Powinnam dać radę.

– Serio? – Ogarnęła go taka ulga, że kolana się pod nim ugięły. – To byłoby świetnie.

– Więc… – Kiedy odwróciła się, by odstawić kubek do zlewu, zauważył, że ręce jej drżą. Płakała? Ale dlaczego? – Ja, hm, chyba wezmę prysznic i ubiorę się, skoro mam jechać do miasta.

– Poczekaj.

Złapał ją za rękę, nim weszła do sypialni.

Nie zdążył zapytać, co się stało, ani chociaż dobrze przyjrzeć się jej twarzy, bo wspięła się na palce, objęła go za szyję i pocałowała tak głęboko, że w jego głowie wybuchły miniaturowe fajerwerki. Szybko zareagował, obejmując ją i przechylając głowę, aby ułatwić pocałunki. Dłonie wsunęła w jego włosy, a jej język tańczył z jego językiem. Przesunął dłonie po jej plecach i wsunął pod koszulę, na nagą pupę.

„Hura!”. Odsuwając się, żeby złapać powietrze, spojrzał na nią zadziwiony.

– No-no!

Uśmiechnęła się do niego szeroko. Twarz jej jaśniała. Odchrząknął i spróbował zebrać myśli.

– Więc… hm… przyda ci się pomoc pod prysznicem?

– To zależy. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A będę mogła wyszorować ci plecy?

„Hura do kwadratu!”.

– Tylko, jeśli ja wyszoruję twoje.

– Umowa stoi, żołnierzu.

Odwróciła się i nonszalanckim krokiem ruszyła przed nim do sypialni.


Przez całą drogę do miasta Maddy śpiewała do wtóru z radiem, a potem wpadła do galerii i rzuciła Juanicie radosne „cześć”.

– Jest Sylvia?

– Na tyłach, szykuje wszystko dla ciebie. Dam jej znać, że jesteś. Kiedy Juanita sięgnęła po słuchawkę, Maddy poszła do niszy, gdzie wisiały jej prace. Serce zabiło jej niespokojnie, gdy zobaczyła puste miejsca. Spodziewała się, że trzech będzie brakować, tyle sprzedała w czasie wystawy, ale najwyraźniej kupiono jeszcze dwa oryginały: duży pod tytułem Pędząca rzeka i małe zbliżenie kwitnącego kaktusa.

– Sylvia już idzie – powiedziała Juanita, stając za jej plecami. – Potrzebujesz pomocy w wynoszeniu rzeczy z samochodu?

– Co?

– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co zrobiłaś od pokazu. Jak widzisz, naprawdę potrzebujemy nowych obrazów.

– Tak… widzę. – Zagapiła się na puste miejsca. Czuła się źle, bo nie przywiozła niczego nowego. Przez cały tydzień pomagała Joemu. – Przywiozę więcej prac następnym razem.

– Maddy! – Sylvia podeszła do niej z szerokim uśmiechem. – Moja ulubienica! Juanita powiedziała mi o wystawie w Taos. I o przyjęciu w pensjonacie Dale’a. – Położyła rękę na sercu.

– Och, cóż. – Maddy wzruszyła ramionami. – To nie było na poważnie.

– Oczywiście, że było – upierała się Sylvia. – W tym tygodniu rozmawiałam przez telefon z Rickiem. Bardzo się cieszyli, że zatrzymasz się u nich przed wystawą.

– Tak? – Maddy wyjąkała z zaskoczenia.

– Zamierzają zaniknąć kurort na trzy dni i zaprosić wszystkich przyjaciół. A potem zakończyć przyjęcie pokazem w galerii Ricka. Zabawisz się.

– Sylvia… – Zabrakło jej powietrza. – Nie mogę pojechać do Taos na trzydniowe przyjęcie.

Sylvia spojrzała, nic nie rozumiejąc.

– Słucham?

– Pracuję w Magicznym Obozie.

– Ach, to. – Machnęła ręką. – Nie ma się co martwić. Dale jest człowiekiem interesu i nie zamknie kurortu w czasie letniego sezonu turystycznego. Planuje imprezę na wczesną jesień, w przerwie przed sezonem narciarskim.

– Tak, ale… – Maddy chciała wytłumaczyć, że obiecała Joemu pomóc przy obozie treningowym, lecz Sylvia złapała ją za rękę.

– A teraz chodź na tyły i obejrzyj reprodukcje. Ach tak, reprodukcje!

Serce Maddy biło szybciej, gdy Sylvia prowadziła ją przez hałaśliwy warsztat ramiarski. Sztalugi ustawiono obok jednego z warsztatów. Minęła je wzrokiem, a potem natychmiast spojrzała znowu, gdy rozpoznała Wschód w kanionie.

– O mój Boże…

Przycisnęła obie ręce do ust, gdy pojawiło się zadziwienie. Obrazek był niniejszy i nie tak żywy jak oryginał, ale zdecydowanie to był jej rysunek.

– Nie wierzę własnym oczom! Mam reprodukcje.

Kilku ramiarzy przerwało pracę, żeby popatrzeć na jej reakcję. Zdała sobie sprawę, że dla nich też musi być to zabawne – praca z artystami, oprawianie i sprzedawanie reprodukcji, tworzenie karier. A teraz ona była jednym z tych artystów. Jak to się stało?

– Drukarz odwalił kawał dobrej roboty. – Sylvia jaśniała, dopóki nie zobaczyła twarzy Maddy. – Zamierzasz się rozpłakać?

– Być może. – Wzrok zamglił jej się po raz drugi tego dnia. Dlaczego szczęście sprawia, że robi się z niej taka beksa? – Wiem, że tygodniami o tym rozmawiałyśmy, ale to nie wydawało się realne… aż do teraz.

– Proszę, siadaj.

Sylvia poprowadziła ją do barowego stołka przy jednym z warsztatów. Stworzono wysepkę porządku pośród bałaganu, żeby mogła spokojnie podpisywać reprodukcje. Obok talerza z owocami i serem stała woda butelkowana. Trzy zatemperowane ołówki leżały porządnie w szeregu. Wszystko to zrobiono dla niej.

– Siądź tutaj i popodziwiaj swoje reprodukcje przez kilka minut – uparła się Sylvia. – Muszę przynieść kalendarz. Mark, Todd? – Machnęła na dwóch ramiarzy, a potem odwróciła się do Maddy. – Nie pozwól, żeby ci faceci zmusili cię do zbyt ciężkiej pracy. Rób sobie tyle przerw, ile potrzebujesz.

– Oczywiście. – Maddy czuła się jak rozpieszczona księżniczka, kiedy mężczyźni przynieśli pierwszy stos reprodukcji do podpisania. Mark, kierownik warsztatu, sprawdził kilka pierwszych za pomocą szkła powiększającego.