Zaśmiał się.

– Mamy własne sposoby. Ogólnie rzecz biorąc, niezbyt wylewne.

– Serio? – Przechyliła głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. – A co z ostatnim dniem w szkole komandosów? Wyobrażam sobie, że było tam dużo emocji.

Na jego twarz wypłynął uśmiech. Uwielbiała jego uśmiech – mięśnie twarzy poruszały się wtedy tak po męsku.

– To było… mocne przeżycie. Śmiejąc się, pocałowała go w policzek.

– Nie wątpię.

– A skoro o tym mowa… – Zagapił się w puszkę piwa. – Dzwonił dziś Derrick.

– Tak? – Zmarszczyła brwi, słysząc bezbarwny ton. – Coś się stało?

– Nie. W żadnym razie. Właściwie nie mogłoby być lepiej. Hm, sprzedał ofertę dla całej firmy.

– Serio? – Natychmiast pojawiła się w niej troska i radość. To cudownie dla Joego, ale co to znaczy dla niej? – Rety, to… super.

Zaśmiał się, przez co ona jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.

– Co cię tak bawi?

– Nic. – Upił łyk piwa. – Nie znam jeszcze szczegółów, ale przyjedzie wcześniej, żebyśmy wzięli się do budowania toru przeszkód.

– De wcześniej? – Odwróciła się twarzą do niego.

– Będzie tu za jakieś dwa tygodnie.

– Ale…

– Wiem. – Zabrał rękę z ramienia Maddy i ujął jej dłoń. – Twoja wystawa w Taos. To nie będzie miało żadnego wpływu. Obiecuję. Powiem tylko Derrickowi, żeby zajął się sobą, kiedy my wyjedziemy.

– Chcesz tak zrobić? Właśnie rozmawialiśmy, jacy ważni są przyjaciele, a wiem, że nie widzieliście się prawie od dwóch lat. Nie chcę wam przeszkadzać.

– Maddy… – zaśmiał się. – Nie zamierzam przegapić twojej wystawy.

– Dobrze. – Uścisnęła jego dłoń. – Naprawdę chcę, żebyś tam był.

– Wiesz… – zaczął ostrożnie, zabierając myśli i odwagę. – Trochę mnie zaskoczyło, że masz tylko jedną wystawę.

– Tak? – Poruszyła się gwałtownie.

– Aha. – W jego głowie rozdzwonił się alarm. Zdecydowanie coś było nie tak. – Zrobiłaś taką furorę na wystawie u Sylvii, więc spodziewałem się, że sprawy będą się szybciej rozwijać.

– Ach. No wiesz. – Wzruszyła ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.

Zmarszczył czoło.

– Co to miało znaczyć?

– Nic. – W jej głosie pojawiła się irytacja.

– Ale wszystko w porządku, prawda?

– Jasne. – Skrzywiła się do puszki.

– Po prostu zauważyłem, że nie pracujesz za dużo nad obrazami, więc się zastanawiałem…

– Wszystko jest w porządku, naprawdę. – Spojrzała błagalnie. – Możemy porozmawiać na inny temat?

„Cholera!”. Było gorzej, niż myślał. Ale na szczęście ukrywała tylko swoje rozczarowanie. Potarł palcem kostki jej dłoni.

– W porządku, Maddy. Czasem potrzeba więcej czasu, niż się spodziewaliśmy, aby osiągnąć to, czego pragniemy. Ale to nie znaczy, że marzenia się nie spełnią.

– Nie jestem taka pewna, Joe. Chcę… – zawahała się, a potem zacisnęła mocno rękę. – Od tygodni czekałam, żeby ci powiedzieć, że… naprawdę bardzo chcę, żeby coś z tego wyszło.

– Z tego? – W jego głowie wszystko zawirowało. Co miało znaczyć owo „to”?

– Chcę tu zostać i… poświęcić swój czas. Nie muszę robić zawrotnej kariery, wystarczy coś małego i satysfakcjonującego. To mi wystarczy, przysięgam. Chcę tylko mieć szansę, aby coś z tego wyszło.

– Uda ci się, kochanie. Jestem pewien.

Ogarnęło go rozczarowanie, gdy zrozumiał, że mówiła o sztuce, a nie o tym, co rozwija się między nimi. A potem odezwało się współczucie.

– Oczywiście możesz tu zostać, ile potrzebujesz, czekając, aż rzeczy nabiorą rozpędu.

Pocałował ją w czoło, a jego myśli pędziły.

– Właściwie to coś właśnie do mnie dotarło. Ponieważ dostaliśmy z Derrickiem pierwsze zlecenie, będziemy musieli pospieszyć się z realizacją planów. No wiesz, otworzyć konto bankowe, zająć się papierkami, rozumiesz. To znaczy, że przyda nam się trochę pracowników. – Odchylił się rozpromieniony genialną prostotą tego pomysłu. – Co na to powiesz? Byłabyś zainteresowana posadą kierownika biura naszego obozu treningowego?

– Chcesz powiedzieć… – otworzyła szeroko oczy. – Mam robić to co Carol na obozie letnim?

– Właśnie! Wtedy możesz mieszkać tu, ile zechcesz, co zdecydowanie mi odpowiada, czekając, aż sprawy z Sylvią się ułożą. A na pewno się ułożą. – Uniósł jej dłoń i pocałował. – Nigdy nie trać wiary, Maddy. Obiecaj mi.

Zamrugała, jakby to ją przerastało.

– Spróbuję.

– Więc weźmiesz tę pracę?

– Ja… – Uśmiechnęła się do niego. – Z przyjemnością.

Rozdział 20

Marzenie jednej kobiety to koszmar dla drugiej, więc uważaj, czego sobie życzysz.

Jak wieść idealne życie


W co ja się wpakowałam? – zastanawiała się na głos Maddy, gdy usiadła za biurkiem.

Mogłaby podpisywać swoje reprodukcje do katalogu Sylvii, przygotowywać się do wystaw handlowych i wizyt w galeriach, pracować nad nowymi obrazami. Zamiast tego siedziała przy komputerze i przygotowywała arkusz kalkulacyjny, który okazał się katastrofą.

Dlaczego przyjęła tę pracę?

Nie powinna narzekać. Poświęciła się, żeby pomóc Nigelowi w jego interesach. Czy mogłaby zrobić mniej dla Joego? On nie był chory, ale kochała go i była mu winna takie samo zaangażowanie.

Gdyby tylko ten głupi arkusz działał jak trzeba!

Z rozpaczą oparła głowę o biurko i uderzyła czołem w klawiaturę.

„Auć!”. Podniosła głowę i pomasowała łuk brwiowy. I wtedy wytrzeszczyła oczy na monitor, który najwyraźniej zwariował. Wszystkie cyferki w kratkach zaczęły migać i zmniejszać się jak licznik na zapalniku bomby, która zaraz wybuchnie.

– Nie! Zatrzymaj się! Co ja nacisnęłam? Cofnij, cofnij!

Na oślep uderzała w klawisze, aż nagle cyfry zaczęły rosnąć szybciej niż dług państwowy. Zamarła zszokowana i patrzyła z przerażeniem i fascynacją.

Do tej pory myślała, że dobrze radzi sobie z komputerami. Jednak szybko się zorientowała, że wrodzona umiejętność używania programów graficznych nie oznacza, iż z taką samą łatwością poradzi się sobie z programem do księgowania. Prawda wyglądała tak, że znacznie lepiej spisywała się jako żona właściciela biznesu niż kierownik biura. Dobrze radziła sobie, pomagając Nigelowi, ponieważ mieli Betty, która zajmowała się biurem. Maddy musiała tylko nosić akta w tę i z powrotem, dbać o morale pracowników i mieć na oku interesy. W ciągu ostatnich dwóch tygodni doszła do wniosku, że Betty była ósmym cudem świata, skoro potrafiła tak sprawnie prowadzić biuro.

Wtedy usłyszała, że Joe podjeżdża na parking. Wracał z lotniska, skąd odebrał Derricka. Spanikowała. Uderzyła kilka razy w obudowę monitora, desperacko próbując powstrzymać wzrost liczb, a potem uderzyła w kilka klawiszy. Escape. Delete. Backspace.

Trzasnęło dwoje drzwi furgonetki. Pod butami zachrzęścił żużel.

Wskoczyła na biurko, żeby zasłonić ciałem monitor, gdy Joe wszedł do biura. Za nim wszedł wysoki, żylasty, czarnoskóry mężczyzna.

– Cześć, kochanie – powiedział Joe, a potem zaciekawiony zmarszczył brwi, widząc, jak siedzi. – Coś nie tak?

– Nie. Bynajmniej.

Spojrzał sceptycznie, a potem wskazał na drugiego mężczyznę.

– Poznaj kaprala Derricka Harrelsona.

– Cześć, Derrick.

Już wyciągała dłoń, aby się przywitać, gdy zauważyła, że Joe stara się zerknąć nad jej ramieniem. Szybko się wycofała i odchyliła w bok.

– Wreszcie się spotykamy.

Derrick uniósł brwi, a ona zdała sobie sprawę, że wyciągnęła się na biurku jak piosenkarka na fortepianie.

– Więc, hm, to ty jesteś Maddy. – Uśmiech rozbłysnął białymi zębami. – Miło cię wreszcie poznać.

Rzucił kumplowi spojrzenie pełne aprobaty. Joe zmarszczył czoło.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Jasne. – Uśmiechnęła się szeroko. – Całkowicie, na sto procent, wszystko pod kontrolą.

– Bo jeśli potrzebujesz pomocy, to mogę poprosić Mamę, żeby zajrzała…

– Nie! – Przywarła plecami do monitora. – Radzę sobie. Serio.

– Dobrze więc. – Zawahał się. – No to zostawiam cię na razie i pokażę Sokratesowi Chatę Wodza.

– W porządku. – Pomachała, kiedy ruszyli do drzwi. – Miło było cię poznać, Derrick.

Kiedy zniknęli jej z oczu, zeskoczyła z powrotem na krzesło i spojrzała na ekran.

Liczby przestały wariować. Ulżyłoby jej, gdy nie to, że teraz wszystkie kratki były puste.

Z bijącym sercem otworzyła pocztę mailową i machnęła list, modląc się, żeby chociaż jedna z przyjaciółek siedziała przy komputerze.

Wiadomość: Ratunku! Wszystko rozwalam i nie wiem, jak to powstrzymać!

Amy: Uspokój się. Jestem. Jak wygląda najnowsza katastrofa w księgowości?

Christine: Ja też jestem. Boże, Maddy, kiedy przestaniesz pogłębiać ten dołek i zaczniesz z niego wychodzić?

Amy: Nie słuchaj jej. Powiedz mi, co się stało, a ja spróbuję ci pomóc.

Christine: Stało się to, że ona NIE CHCE POROZMAWIAĆ Z JOEM!

Maddy: Słyszę echo? Tylko to ostatnio dociera: porozmawiaj Joem, porozmawiaj z Joem. Przepraszam bardzo, ale to nie takie proste! Zwłaszcza kiedy mieszam mu w księgowości. Tak strasznie chcę rzucić tę robotę, że zaraz zacznę wyć!

Christine: Więc mu powiedz!

Maddy: Co?! Mam powiedzieć „Joe, kocham cię, a przy okazji, rzucam tę robotę”? Tak, to doskonały początek dla małżeństwa, które razem prowadzi interes. Nie, najpierw muszę to naprawić. Pomóc mu rozkręcić obóz. I modlę się o dzień, kiedy stać go będzie na księgową, która to wszystko zrozumie. Może do tego czasu będę już mężatką w ciąży i odejdę z pracy, żeby zająć się dziećmi.

Christine: Nie wierzę, że to mówisz! Każda inna tak, ale ty, niezależna Maddy? Poza tym jeśli nie potrafisz powiedzieć „kocham cię”, to w życiu nie będziesz miała okazji powiedzieć „tak”.

Maddy: Mówiłam, dojdziemy do tego we właściwym czasie. Nie musisz tego mówić tak, jakbyśmy to ciągnęli latami, jestem tutaj raptem od trzech i pół miesiąca.

Amy: Przepraszam, możemy zająć się aktualnym problemem?

Maddy wykasowała wszystkie maile Christine i napisała do Amy: Boję się, że tym razem to coś poważnego. Widzisz, myślałam, że może kiedy otworzę pliki Carol, to zobaczę, jak prowadzi księgi letniego obozu, i zorientuję się, co robić. Chyba nacisnęłam coś, czego nie powinnam. Bo teraz… hm… wszystkie liczby w tych małych kratkach jakby, no… zniknęły.

Amy: O mój Boże.


– W co ja się wpakowałem? – zapytał sam siebie Joe, gdy prowadził Derricka do Chaty Wodza.

– Mógłbyś być bardziej konkretny?

– Maddy! – Zatrzymał się i machnął ręką w stronę biura.

– Ach, to już trochę wyjaśnia, ale nadal nie wszystko.

– Nie wierzę, że zatrudniłem ją jako kierownika biura.

– No nie wiem. – Derrick podrapał się w policzek i zerknął na biuro. – Wygląda całkiem nieźle, kiedy siedzi na biurku. I odwaliła fantastyczną robotę przy materiałach promocyjnych.

– Tyle że jest absolutnie niekompetentna, jeśli idzie o prowadzenie biura. – Z rękoma na biodrach gapił się na stopy. Po kilku dniach zaprzeczania w końcu dotarł do niego ogrom popełnionej gafy. – Będę musiał ją zwolnić.

– Ej, spokojnie, stary. Myślałem, że chcesz się z nią ożenić.

– Bo chcę!

– Więc jeśli mogę coś zasugerować, najpierw się oświadcz, a potem ją zwolnij.

– Aha. – Zaśmiał się sucho. – Świetny plan.

– Nie, to nie jest plan. – Derrick podniósł palec. – To rada. Dość już się naplanowałeś w tej sprawie.

– Nie, po prostu potrzebuję nowego planu. – Znowu ruszył przed siebie, a jego myśli pędziły. Gdyby tylko jej kariera drgnęła, mógłby ją zachęcić do rzucenia pracy w biurze. Może mógł w tym jakoś pomóc. – Aha, tego właśnie potrzebuję. Nowego planu.

Jęcząc głośno, Derrick wyrównał z nim krok.


Bogu dzięki za dni wolne, pomyślała Maddy, kiedy pakowała się na przyjęcie w Taos. Gdyby choć jeszcze minutę miała czytać podręczniki do oprogramowania, które kompletnie nie miały sensu, głowa by jej eksplodowała. Dlaczego nie mogła zrozumieć, jak to ma działać? Za każdym razem, gdy zajmowała się liczbami, jej mózg zamieniał się w papkę. W szkole miała dobre oceny z matematyki tylko dzięki pomocy Joego, a potem Amy.

Nic dziwnego, że był zaskoczony, gdy się dowiedział o jej dobrych ocenach z wszystkich pozostałych przedmiotów. Joe przynajmniej nie wrzeszczał na nią jak ojciec, który ryczał na matkę za każdy błąd, nieważne, duży czy mały. Joe po prostu stawał za nią w milczeniu i poprawiał błędy. I przez to czuła się okropnie. Miała mu pomagać, a tylko przysporzyła dodatkowej pracy.