Cóż, jutro pojadą do Taos, a ona się spotka z przyjaciółkami, których nie widziała od miesięcy. Może gdy usiądzie z Amy, dojdą do tego, co źle robi. Ta myśl pocieszyła ją. Wyciągnęła z szafy dwie sukienki i dodała do stosu strojów przewidzianych na wystawę. Obie były proste, z dżerseju, twarzowej tkaniny odpowiedniej na każdą okazję. Stając przed lustrem powieszonym na drzwiach łazienki, przyłożyła do siebie wieszaki. Krótka czerwona? Czy długa czarna? Czerń zawsze świetnie wygląda. Artystyczna. Wyrafinowana.

Pogrzebowa.

Bardzo na miejscu.

Bez ostrzeżenia wybuchnęła płaczem. Głośnym i obfitym; szloch wstrząsał całym jej ciałem. Przycisnęła dłonie do oczu, zastanawiając się, co się ostatnio z nią dzieje. Cały czas albo śpiewała z radości, albo wypłakiwała sobie oczy. Gdyby nie to, że dopiero co skończyła jej się miesiączka, podejrzewałaby, że jest w ciąży albo ma zespół napięcia przedmiesiączkowego.

Nie miała powodu, żeby się tak zachowywać. Z Joem świetnie się układało. Każdego dnia szli we właściwym kierunku, zbliżając się do chwili, kiedy będzie zdolna wypowiedzieć słowa, które żyły w niej niemal wieczność uwięzione w piersi i walczyły, żeby się wydostać. Christine miała rację: jeśli nie zdoła powiedzieć „kocham cię”, nigdy nie powie „tak”.

Boże, bolała, dosłownie bolała niemoc wypowiedzenia tych słów. Ale kiedy to się już stanie, gdy powie mu, że go kocha, reszta rzeczy zacznie się układać.

Kogo ona oszukuje? Reszta nigdy się nie ułoży. Była skazana – do końca życia będzie siedziała przykuta do biurka w obozie, zawalając księgowość Joego, i będzie żałosna.

Ta myśl sprawiła, że wyprostowała się i pociągnęła nosem. Nie była żałosna. Była szczęśliwa! I musi wreszcie skończyć z tym głupim ryczeniem.

Podeszła do umywalki i spryskała twarz wodą. Jej oddech uspokoił się. Związek z mężczyzną, którego uwielbiała, rozwijał się. Miała nowe życie, pomagała mu w interesach. Więc oczywiście musiała być szczęśliwa. A co do malarstwa, to nie rzuciła go tak całkiem. Jak obóz zacznie działać, wróci do malowania.

Uniosła głowę i zobaczyła w lustrze swoją zapłakaną twarz. Wyglądała strasznie. Przekleństwo jej typu urody polegało na tym, że przy pierwszych łzach twarz pokrywała się plamami. Pochyliła się znowu, żeby obmyć twarz zimną wodą, sięgnęła po ręcznik i odważyła się znowu spojrzeć Dobrze, już lepiej. Bez rewelacji, ale ujdzie w tłoku.

Usłyszała trzask drzwi furgonetki i aż podskoczyła. Joe wrócił z miasta? Pojechali z Derrickiem po tarcicę do toru przeszkód. Szybko zerknęła na zegar i zorientowała się, że minęło więcej czasu, niż sądziła. A ona stała w samej bieliźnie, żeby przymierzać ubrania przy pakowaniu.

Zerknęła znowu do lustra, roztrzepała włosy i spróbowała się uśmiechnąć. Może być, doszła do wniosku, a potem złapała szlafrok i ruszyła do drzwi. Otworzyła je, gdy Joe właśnie wszedł na półpiętro.

– Hej, już wróciłeś. Świetnie. Pomożesz mi zdecydować, co spakować.

Nie wziął jej w objęcia, by pocałować jak zawsze, ani nie skomentował jej stroju. Właściwie to nawet nie odpowiedział uśmiechem.

– Pozwolisz, że wejdę?

– Co? – Od kiedy pytał, czy może wejść? – Oczywiście.

Odsunęła się i patrzyła, jak wchodzi szybkim krokiem do pokoju ubrany w spodnie w panterkę i zielony, wojskowy T-shirt. Ramiona miał napięte.

– Coś nie tak? Wyglądasz na zdenerwowanego. Odwrócił się, żeby spojrzeć na nią.

– Chciałem się pochwalić twoimi pracami przed Derrickiem, więc zajrzeliśmy w mieście do galerii.

Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach.

– Tak?

– Maddy… – Patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Co masz na myśli?

– Nie patrz tak na mnie! – W jego głosie pojawił się powściągany gniew. – Jakbyś nie wiedziała, o czym mówię. Sylvia mi powiedziała.

– Co ci powiedziała? Dlaczego tak się wściekasz? Co powiedziała Sylvia?

– Wszystko! – Odwrócił się na pięcie i zaczął chodzić po pokoju. – Przez ostatnich kilka tygodni myślałem, że twoja kariera ugrzęzła, zanim w ogóle zdążyła nabrać rozpędu, i kompletnie tego nie rozumiałem. A ty ją odrzuciłaś! Nawet nie potrafię zacząć… wytłumaczyć, co to znaczy… co czuję… Chryste! Nie potrafię tego nawet wypowiedzieć!

– Joe, ja… – Jego wściekłość sprawiła, że odpłynęła jej cała krew z twarzy. – Mówiłam, że kariera nie jest dla mnie najważniejsza. Tak, chciałabym przyjąć propozycję Sylvii, ale to jest ważniejsze.

– To? – Pokręcił głową, wpatrując się w nią. – O jakim „to” ty mówisz?

– Ty i ja. – Podeszła do niego. – Powiedziałam ci. Chcę, żeby coś z tego wyszło, chcę spróbować.

– Czekaj. – Podniósł rękę, żeby ją zatrzymać. – Myślałem, że mówiłaś wtedy o swojej karierze. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że mówisz o nas?

– Powiedziałam. Powiedziałam, że chcę tu zostać i żeby coś z tego wyszło.

– Mogłabyś trochę jaśniej wyrażać, co masz na myśli.

– Joe… – Frustracja i lęk sprawiły, że serce szybciej jej zabiło. – Kazałeś mi obiecać, że nie powiem tego na głos, dopóki nie będę naprawdę tego czuła, więc za bardzo bałam się mówić. Bałam się, że mi nie uwierzysz. Wcześniej mi nie uwierzyłeś, chociaż to była prawda, i nie wiem, czy uwierzysz mi teraz. Ale mam to gdzieś. – Napięcie, które czuła w piersi, podeszło jej teraz do gardła. – Mam dość tego, że nie mogę tego powiedzieć. Kocham cię. Dobra. Już. Powiedziałam to.

– I w ten sposób to okazujesz? – Machnął na nią. – Okłamując mnie?

– Co? – Zagapiła się na niego. Dlaczego nie odpowiedział, że też ją kocha? – Nie okłamywałam cię.

– Jasne jak słońce, że nie byłaś szczera. Przemilczenie to też kłamstwo. Ale nie rozumiem dlaczego. Dlaczego nie powiedziałaś mi, co jest grane z Sylvią? Dlaczego, do diabła, odpuściłaś sobie tak wspaniałą szansę? To nie ma sensu. Zwariowałaś?

– Bo… Nie miałam wyjścia. Ostatnim razem wybrałam sztukę, niezależność, siebie. Tym razem wybrałam ciebie.

– A kto cię prosił o wybieranie? – Pełen rozgoryczenia uniósł ręce. – Czy kiedykolwiek prosiłem cię o to?

– Nie, ale… – Dlaczego tak się wściekał? Nie rozumiał? – Wydawało mi się, że to nie porządku, żebym goniła za karierą. To jest znacznie ważniejsze od pracy. Ty jesteś znacznie ważniejszy.

– Nie w porządku? To nie ma sensu. – Wyprostował się. Wyciągnął rękę. – Nie. Czekaj. Powiedz mi, że się mylę. Uważasz, że poszedłem na kompromis, zrezygnowałem z tego, co tak naprawdę chcę? Biedny Joe, postrzelili go i musiał odejść z komandosów. Nie jest dość dobry, żeby dostać to, czego pragnie. Musi zadowolić się miernym życiem. Mniej ważnym od życia artysty, który odniósł sukces.

– Nie myślałam o tym w ten sposób. Nie całkiem. Ale właśnie tak myślała. O Boże, oczywiście, że tak!

– Pieprzysz! Mam rację. – Odwrócił się do niej plecami. Widać było, że próbuje nad sobą zapanować, nim znowu spojrzy jej w twarz. – Cholera, Maddy, pracowałaś ze mną nad tym od tygodni, jak mogłaś nie zauważyć, że bardzo mi zależy? Jak możesz uważać, że to nędzny kompromis, skoro tak naprawdę wreszcie znalazłem coś, co naprawdę chcę robić? Nigdy nie dorobię się na tym wielkich pieniędzy, ale to, co robię dla tych dzieci, ma znaczenie. I to, co będę robić dla dorosłych, również.

– Widzę to. I chcę być częścią tego. Dlatego zdecydowałam się zostać i pomóc.

– Wybacz, że ci to wytknę, ale niespecjalnie pomagasz.

– Nie wierzę, że to powiedziałeś. – Słowa uderzyły ją prosto w pierś i przywołały z powrotem łzy. – Nie jestem głupia, mogę się nauczyć.

– Nie powiedziałem, że jesteś głupia, i nie waż się płakać. – Pogroził palcem, a ona rozpłakała się jeszcze bardziej. – Jestem teraz zbyt wściekły, żeby zajmować się płaczem.

– Więc mnie nie obrażaj, bo to boli. – Otarła mokre policzki. – A ja płaczę, gdy ktoś mnie rani.

– A jak twoim zdaniem ja się czuję? – Spojrzał na nią z bólem w oczach. – Myślisz, że to, co zrobiłaś, mnie nie rani? Przypochlebiałaś mi się przez dwa miesiące.

– Nieprawda.

– Jasne! Myślałaś, że nie poradzę sobie z twoim sukcesem. Myślałaś, że będę czuł się dotknięty?

Zagryzła usta, co wystarczyło za odpowiedź.

– Jezu!

– To nie tak! To… – Nie umiała zebrać myśli. – Chodzi o priorytety. To ty zerwałeś z Janice, bo wolała karierę od rodziny, i to ty powiedziałeś, że związki na odległość są trudne.

– Co? – Przycisnął palce do czoła. – Dobra, przede wszystkim Janice nie ma tu nic do rzeczy, zwłaszcza że istnieją tysiące kobiet, które robią karierę, a jednocześnie rodzina nadal jest dla nich najważniejsza. A po drugie, kiedy powiedziałem, że związki na odległość są trudne, myślałem o twoim powrocie do Austin i o tym, jak bardzo nie chcę latać w tę i z powrotem, żeby się z tobą zobaczyć. Nawet jeśli byłem na to w pełni przygotowany.

– Byłeś?

– Tak, do cholery! Ale zamiast tego zaproponowałem ci pracę, żeby cię tu zatrzymać. Szczerze mówiąc, zaczynam myśleć, że latanie w tę i z powrotem byłoby łatwiejsze.

– Nie obrażaj mnie! – Zacisnęła pięści, teraz też już wściekła, – Ty mnie obrażasz, myśląc, że moje męskie ego nie poradziłoby sobie z twoim sukcesem.

– Przepraszam, w porządku? Przepraszam!

– Ja też. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Naprawdę myślałem, że tym razem mamy szansę.

Łzy uderzyły ją jak błyskawica.

– Co ty mówisz?

– Że nie mogę być z kobietą, która ukrywa coś przede mną. Zwłaszcza gdy ma o mnie tak niskie mniemanie, że musi umniejszać siebie, abym ja czuł się lepszy.

– Nie chciałam tak. Próbowałam postawić cię na pierwszym miejscu.

– Nigdy cię o to nie prosiłem. Nigdy nie dałaś mi szansy, abym ci to powiedział. Nie przyszło ci do głowy, że moglibyśmy razem sobie z tym poradzić?

Zaczęła się trząść.

– Chcesz powiedzieć, że teraz już nie możemy?

– Nie wiem! Nie mogę jasno myśleć. Jezu! – Odwrócił się od niej, jakby nie mógł nawet na nią patrzeć. – Uważam, że powinnaś jechać do Taos sama. Może uda nam się porozmawiać, jak wrócisz.

Ruszył do drzwi.

– Joe, nie! Nie odchodź! Zatrzymał się z ręką na klamce.

Łzy popłynęły jej po policzkach.

– Przepraszam, że cię zraniłam. Nie chciałam. Proszę, nie zostawiaj mnie.

Odwrócił się, podszedł do niej wielkimi krokami i wziął w ramiona.

– Cholera. – Jego oczy pałały. – Nie chcę cię stracić. Nie znowu. Za pierwszym razem to mnie prawie zabiło. Nie chcę cię znowu stracić.

Pocałował ją mocno, ze strachem i gniewem. Odpowiedziała, szlochając. Całował łzy na jej policzkach.

– Nie musisz mnie tracić – szepnęła chrapliwym głosem. – Nie pozwolę ci. Kocham cię.

W głowie jej się zakręciło, gdy uniósł ją, położył na łóżku i ułożył się obok. „Nie pozwolę ci mnie stracić”. Głaskała zawzięte rysy jego twarzy, gdy on szarpnął pasek jej szlafroka. Ręce mu drżały, więc pomogła mu rozwiązać węzeł. „Kocham cię!”.

Tak bardzo chciała go dotknąć, że wyciągnęła mu T-shirt ze spodni, gdy on ściągnął z niej szlafrok. Zdjęła stanik i aż jej dech zaparło, gdy jego usta, głodne i pożądliwe, sięgnęły jej piersi. Głaskała jego ramiona. Czuła, jak twarde mięśnie napinają się, gdy jednym szarpnięciem ściągnął z niej figi i rzucił je na podłogę. Wszystko w niej drżało z pragnienia, ale wypływało ono bardziej z lęku niż pożądania. To była raczej potrzeba serca niż ciała.

Kiedy była już naga pod nim, uwolnił członka i wszedł w nią. Wciągnęła powietrze z zaskoczenia, gdy poczuła nagłe wejście w suche ciało. Do tej chwili nawet nie zauważyła, że nie zareagowała. Z bólu otworzyła szeroko oczy i zobaczyła, że on zmarł, unosząc ciężar ciała na prostych rękach.

Przerażenie wypełniło jego oczy.

– O mój Boże, Maddy. – Pochylił się ku niej, obejmując. – Przepraszam. Przepraszam. – Obsypał jej twarz pocałunkami i próbował się wycofać.

– Nie! – Objęła go nogami, przyciągając z powrotem. – Nie zostawiaj mnie.

– Dobrze, ale nie będę się poruszał. Nadal sprawiam ci ból?

– Nie zostawiaj mnie. – Uniosła biodra, zmuszając, żeby wszedł głębiej, zagryzając usta, gdy ból narastał.

– Maddy, kochanie, nie ruszaj się, sprawiam ci ból.

– Nieważne. – Fizyczny ból zaczynał mijać, ale ból serca rósł. – Nie zostawiaj mnie.

Całowała jego twarz, a jej biodra falowały w przód i w tył. Powoli stawała się miękka i ciepła wokół niego.

– Proszę.

– Maddy, musisz przestać.

Czuła, jak napina całe ciało, aby nie poruszać się w niej. Znowu wyprostował ręce, zbierając siły i wolę, żeby się wycofać.

– Zostań.

Spojrzała na jego napiętą twarz, w jego ciemne oczy, gdy uniosła biodra, biorąc go w siebie głęboko i całkowicie.