Odwróciła się, żeby popatrzeć na dolinę.
– Stwierdziłabym, że tu jest pięknie, ale to za mało powiedziane.
– Są rzeczy, których same słowa nie oddadzą. To dlatego Bóg dał nam artystów. I dlatego ta ziemia przyciągnęła tu ich tylu. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co obudzi w tobie.
„Jeżeli tu zostanę”. Maddy poczuła ciężar na sercu.
Matka Joego podeszła do samochodu i zajrzała przez okno na tylne siedzenie.
– Wygląda na to, że przywiozłaś nieco więcej niż standardowy plecak na obóz.
– Nigdy nie opanowałam sztuki pakowania tylko niezbędnych rzeczy.
– Cóż, przenieśmy to do twojego mieszkania.
– Mamo… – Maddy zatrzymała ją, gdy kobieta sięgała już do klamki. – Nie jestem pewna, czy to rozsądne…
– Madeline, chyba nie myślisz o tym, żeby się przestraszyć i uciec, co? Dziewczyna, którą znałam, miała więcej ikry.
– Dziewczyna, którą znałaś, dużo się nauczyła w ciągu ostatnich lat. Na przykład że nie warto pędzić przed siebie, ignorując znaki ostrzegawcze. Beztroskie działania mogą się skończyć czołowym zderzeniem.
– Tak właśnie widzisz to, co zdarzyło się między tobą a Joem? Jakby to był wypadek samochodowy?
– A jak inaczej to nazwać?
– Przeznaczenie. – Pokiwała głową i otworzyła drzwi. – A teraz chodź, wniesiemy twoje rzeczy.
Bojąc się, że kobieta sama będzie chciała nosić walizki, Maddy z trudem wytaszczyła najcięższą z tylnego siedzenia. Zawsze może ją potem znieść na dół, uspokajała się, gdy szła za Mamą po schodach na zewnątrz budynku.
– Przeznaczenie to często nic dobrego – burknęła, ciągnąc walizkę krok za krokiem.
– I nie zawsze coś złego. – Mama wspinała się, trzymając mocno za poręcz. – Och, przyznaję, swego czasu byłam zła na ciebie, bo złamałaś serce mojemu chłopcu, ale myślę, że stało się tak, jak chciał Bóg. Może i jesteście stworzeni dla siebie, ale musieliście dorosnąć. Więc Bóg oderwał cię na chwilę. A teraz sprowadził z powrotem. – Dotarła na małe półpiętro i wyciągnęła klucze z kieszeni spodni.
– Właściwie to pani mnie sprowadziła. – Maddy starała się złapać oddech. Kręciło jej się w głowie. – Zdaje sobie pani sprawę, że Joe jest teraz na panią wściekły.
– Przejdzie mu. – Mama otworzyła drzwi i weszła do środka.
– Z tego, co przed chwilą zauważyłam, nie należy do mężczyzn, którzy łatwo wybaczają i zapominają.
Maddy przeciągnęła walizkę przez próg gotowa dalej się spierać, ale mieszkanie odwróciło jej uwagę. Słabe światło pojedynczej żarówki oświetlało maleńki pokoik, gdzie ścianka działowa oddzielała kuchnię i część jadalnianą od sypialni. W powietrzu unosił się zatęchły zapach nieużywanego pomieszczenia.
Niemal się roześmiała, myśląc, że zdecydowanie przebyła daleką drogę od zamożnego domu na wzgórzach West Austin do tej chatki. Prawda jednak była taka, że dorastała w średniozamożnej okolicy i zawsze czuła się trochę nieswojo w kręgach Nigela. Nie żeby był jakimś strasznym bogaczem, stał tylko parę szczebli wyżej na drabinie społecznej od rodziny żyjącej z pensji policjanta.
Tutaj jednak miała niewielką przestrzeń, którą mogła zagospodarować. Miejsce, gdzie można uciec, malować i zacząć na nowo życie.
Mama westchnęła.
– Nasza ostatnia koordynatorka rzemiosła pięknie urządziła to mieszkanko. Teraz wygląda potwornie spartańsko.
– Nie szkodzi – zapewniła ją Maddy.
Już rozważała możliwości. Ładny obrus na okrągły stoliczek, który stał między dwoma składanymi krzesłami. Kołdra i ozdobne poszewki na poduszki i materac na metalowym stelażu. A na podniszczony, stary fotel stojący w ciemnym, zakurzonym kącie pokrowiec. Obok postawi lampę do czytania.
– Dobra nowina jest taka – Mama podeszła do zasłony – że tutaj żyje się przede wszystkim na dworze.
Pociągnęła za sznurek i odsłoniła szerokie, przesuwane, szklane drzwi. Do środka wlało się słońce, zamieniając zatłoczoną przestrzeń w coś jasnego i wspaniałego.
Maddy odstawiła walizkę i wyszła za Mamą na wielki balkon z plecionymi meblami. W glinianych donicach tkwiły resztki roślin, które nie przetrwały zimy, ale Maddy z łatwością wyobraziła sobie ten podniebny salon zalany zielenią i radosnymi kwiatami.
Podeszła do niskiej ścianki i zagapiła się na widok, stąd jeszcze piękniejszy. Wtedy jej wzrok padł na budynki biura i jej entuzjazm osłabł.
– Mamo, czemu nie powiedziała mu pani, że przyjeżdżam?
– Bo upierałby się, żebym wycofała propozycję. A teraz już przyjechałaś i jest za późno.
– Wzbudziła w nim pani ogromne poczucie winy, żeby pozwolił mi zostać.
– Tak, przyznam, że nieźle mi to wyszło. – W jej oczach pojawił się błysk.
Zwykle Maddy podzielała rozbawienie Mamy, teraz jednak westchnęła z żalem.
– Może byłoby lepiej, gdybym rzeczywiście wyjechała.
– To właśnie chcesz zrobić? Wyjechać bez walki?
– Szczerze mówiąc, myśli rozbiegły mi się w tyle stron, że nie wiem, czego chcę.
– Więc moim zdaniem masz nad czym się zastanowić. Zostań przynajmniej na tyle, żeby zorientować się, czego chcesz.
„Zrozum, czego chcesz”. Słowa z książki Jane odezwały się echem w głowie Maddy, budząc stare tęsknoty, które kiedyś były tak ważną częścią jej osoby. Tęsknoty, które zgubiła po drodze. Żeby być artystą. Nie po prostu kompetentnym malarzem, jakim była teraz, tworzącym miłe dla oka obrazy olejne. Chciała znaleźć klucz, który uwolniłby potencjał, jaki w sobie czuła.
Patrząc na krajobraz, marzyła, żeby wypakować farby i rozstawić sztalugi właśnie tutaj. Gdziekolwiek spojrzała, setki obrazów czekały na utrwalenie.
– Zostawię cię, żebyś się rozgościła. – Mama wycofała się do szklanych drzwi. – Jesteś wolna do zebrania pracowników.
– Zebrania? – Maddy otrząsnęła się z myśli, kiedy przypomniała sobie, co Joe powiedział koordynatorkom. – Och. A tak. O czwartej. – Zagryzła usta i spojrzała na biuro.
– Nie martw się. Joe ma całe popołudnie, żeby ochłonąć, a raczej nie urządzi sceny przy dziewczętach.
– Nie liczyłabym na to – zawołała do wychodzącej Mamy.
Kiedy usłyszała jej śmiech, poczuła jeszcze jedną starą tęsknotę: dlaczego nie mogła mieć takiej matki? Kogoś z taką siłą?
Została sama. Zerknęła na zegarek. Miała do spotkania trzy godziny. Mnóstwo czasu, by odezwać się do Christine i Amy, dać im znać, że dotarła cała i zdrowa.
Z trudem wciągnęła walizkę na materac. Warknęła na swój egzemplarz Jak wieść idealne życie, a w końcu spomiędzy kilku par sandałów wygrzebała niedużego laptopa. Kilka sekund później podłączyła go do gniazdka telefonicznego obok wielkiego, brzydkiego fotela.
Otworzyła skrzyknę pocztową i przejrzała nowe wiadomości od przyjaciółek. Przez ostatnie lata tak regularnie rozmawiały przez e-maile, że stało się to częścią ich codziennego życia, zupełnie jak poranna pobudka. O tej porze w dni robocze Amy powinna siedzieć przy biurku i odpowiadać w ciągu kilku sekund. Christine nie odpowie, dopóki się nie obudzi i nie zacznie szykować do cmentarnej zmiany na ostrym dyżurze.
Kiedy skończyła czytać, zaczęła nowy wątek.
Temat: Dojechałam.
Wiadomość: Mogę po prostu powiedzieć, że chcę zastrzelić Jane Redding za napisanie tej książki? „Zostaw przeszłość za sobą”. Co za bzdura!
Amy: Ups, rozumiem, że pierwsze spotkanie z Joem nie wypadło najlepiej.
Maddy: Można to tak ująć. Co udowadnia, że Jane się myliła. Przeszłość nigdy nie odchodzi. To tak jak upychanie błędów na dnie szafy. Można o nich długo nie pamiętać, ale kiedy odgarniesz najczęściej używane ciuchy, znajdujesz je: leżą tam, gdzie je zostawiłaś, niektóre nawet jeszcze brzydsze, niż pamiętałaś. Nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ani nie wyładniały, gdy nie patrzyłaś na nie.
Amy: Nie sądzę, by Jane chodziło o to, że powinnyśmy albo możemy zapomnieć. Miała raczej na myśli to, że powinnyśmy zaakceptować przeszłość i iść dalej, nie pozwalając, aby kontrolowała to, dokąd zmierzamy.
Maddy: Rety! Christine, dlaczego cię nie ma? Potrzebuję tej wrednej kumpelki, a nie tej dojrzalej. Chociaż, Amy, masz rację. Jestem pewna, że gdy się uspokoję, zgodzę się z tobą. Ale teraz wolałabym zastrzelić Jane. Albo Joego. Tak, właściwie to chętnie zastrzeliłabym jego.
Rozdział 4
Maddy podniosła wzrok znad notatek, które przeglądała przed zebraniem pracowników, i zdała sobie sprawę, że były dwie minuty po czwartej. Ojej! Kiedy ten czas zleciał? Po
Spóźnienie nie było najlepszym sposobem na pokazanie Joemu, jaką dojrzałą i odpowiedzialną osobą się stała.
Wcisnęła notatki do torebki, wybiegła i popędziła w stronę wyłożonego drewnem szlaku, który, jak zakładała, prowadził do głównej części obozu. Sandały na płaskim obcasie ślizgały się na wilgotnej ziemi. Maddy żałowała, że nie założyła rozsądniej szych butów. Zwłaszcza że przed wyjazdem z Austin zaszalała na zakupach i zafundowała sobie obuwie, które zasługiwało na określenie „rozsądne”.
Szlak przeszedł w zalane słońcem pole z biurem daleko po lewej. Przyspieszyła do truchtu, zapominając o rozrzedzonym górskim powietrzu. Nim dotarła do chatki z bali z napisem „Chata Wodza”, kręciło jej się w głowie. Zauważyła kilka osób zebranych w zadaszonym miejscu za biurem i modliła się, żeby nie było wśród nich Joego. Ostatnim wysiłkiem wskoczyła na patio.
– Przepraszam za spóźnienie. – Złapała oddech. – Ja… zamarudziłam… z rozpakowywaniem.
Kilka głów odwróciło się, ale oślepiona słońcem widziała tylko sylwetki stojące lub siedzące przy stole piknikowym. Bogu dzięki, wszystkie były za drobne, aby należały do Joego.
– Nic nie szkodzi. – Jedna z siedzących postaci odezwała się głosem Mamy. – Jeszcze nie zaczęliśmy.
– Czekamy, aż dołączy do nas Bóg – dodał młodszy głos.
– Bóg? – Oczy Maddy przyzwyczaiły się dość, żeby rozpoznać trzy dziewczyny, które wcześniej widziała, i dojrzeć dwie inne.
– Reaguje również na „tak jest!” – Blondynka, która przyjechała sportowym wozem, zasalutowała, rozśmieszając wszystkich.
– Mówią o Joem – wyjaśniła Mama, wstając. – Pozwól, że cię wszystkim przedstawię. Dziewczyny, to Madeline Mills, nasza nowa koordynatorka plastyki i rzemiosła.
– Mówicie mi Maddy.
Na powitania wokół odpowiedziała skinięciem.
– To Carol, nasza asystentka dyrektora.
Mama wskazała na ładną, młodą kobietę siedzącą przy stole z grzecznie skrzyżowanymi nogami. Jak pozostałe nosiła szorty i polo. Nagle Maddy zdała sobie sprawę, że być może nie tylko buty powinna zmienić.
– Carol stanowi część Magicznego Obozu od… ile to już lat?
– Czternastu. – Uśmiech Carol witał ją szczerze. – Zaczęłam jako obozowiczka, potem byłam opiekunką i wreszcie asystentką dyrektora.
– Sandy jest naszym koordynatorem edukacji ogólnej. – Mama wskazała na właścicielkę sportowego auta, a potem na posągową, czarną dziewczynę. – A to Dana.
– Zajęcia sportowe. – Dana zdecydowanie uścisnęła dłoń Maddy. – Jak się masz?
– Leah koordynuje zajęcia przyrodnicze. – Mama wskazała drobniutką Azjatkę, która siedziała dalej, na ławce, a następnie przeszła do ostatniej dziewczyny z parkingu, chłopczycy z krótko przyciętymi ciemnymi włosami. – A Bobbi zajmuje się zajęciami wodnymi.
– Wiesz, szef ratowników.
Podniosła gwizdek, który nosiła na szyi i gwizdnęła. Ostry dźwięk niemal zagłuszył okrzyki protestów, gdy wszyscy zakryli uszy.
– Więc… – zagaiła Maddy, gdy hałas ucichł. – Wszystkie zaczynałyście jako obozowiczki?
– Pewnie – przytaknęła Sandy i wszystkie zaczęły śpiewać. „Jesteśmy rodziną, siostry są tu przy mnie”.
Maddy uderzył bardzo młody wygląd dziewczyny. Domyślała się, że różnica wynosi raptem dziesięć lat, ale nagłe odniosła wrażenie, że dzieli je milenium. Jednak różnica nie polegała tylko na wieku. To były grzeczne dziewczynki. Chciało jej się śmiać z tego, że porządne aż do bólu dzieciaki pracowały dla Joego. I z siebie, że pomiędzy nimi wylądowała. Uznała, że cóż, skoro mogła się zaprzyjaźnić z Amy i Christine, to dopasuje się i tutaj.
Nagle włoski zjeżyły jej się na karku. Odwróciła się akurat, gdy w progu pojawił się Joe. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się zderzyły. Przygotowała się na fale zimnego gniewu albo ognistą iskrę, którą dostrzegła w jego oczach na chwilę przed tym, nim weszła do biura jego matka.
"Prawie idealnie" отзывы
Отзывы читателей о книге "Prawie idealnie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Prawie idealnie" друзьям в соцсетях.