Zamiast tego jego wzrok przesunął się, jakby w ogóle jej nie zauważył. Wszedł ze stosem papierów. Lata dyscypliny wojskowej widoczne były na każdym kroku.

– Dobrze – powiedział, jakby zgromadził żołnierzy na odprawie. – Zacznijmy spotkanie.

Koordynatorki poruszyły się na krzesłach, podnosząc notatniki i długopisy. Maddy usiadła obok Mamy, podczas gdy Joe usiadł jak najdalej od niej na ławce po drugiej stronie.

– Mamy sporo do omówienia. – Joe rozejrzał się po siedzących przy stole, a jednocześnie w jakiś sposób pominął Maddy. – Najpierw jednak chciałbym powitać was ponownie w Magicznym Obozie.

Pozostałe koordynatorki zakrzyknęły wesoło. Zerknął na matkę.

– Masz coś do powiedzenia, nim przejdziemy do konkretów? Czułość i duma złagodziły rysy twarzy Mamy.

– Pomyślałam, że ty to ogłosisz.

– Ogłosi? – zdziwiła się Carol.

– Nic wielkiego – Joe wzruszył ramionami. – Tylko tyle, że oficjalnie przestałem być tymczasowym dyrektorem, a zostałem nim na stałe.

Maddy przyglądała mu się uważnie, gdy wiwaty rozległy się po raz drugi. Jeden kącik jego kształtnych ust uniósł się lekko w uśmiechu, ale z oczu nie dało się niczego wyczytać.

– A myślałem, że wszystkie rzucicie się z krzykiem do frontowej bramy. – Droczył się z nimi subtelnie z tym samym rozbawieniem i błyskotliwością, którymi kiedyś oczarował ją.

– Za żadne skarby. – Carol roześmiała się zalotnie.

Nie było w tym nic oczywistego ani tym bardziej seksualnego, jednak Maddy wyczuła więź między Joem a każdą z kobiet przy stole. Szczere uczucie, które wyraźnie nie dotyczyło jej osoby. Niemniej to wyłączenie pozwoliło jej przyjrzeć mu się uważnie i zauważyć, jak się zmienił. Włosy miał krótkie i schludne, nie wystrzyżone po wojskowemu, ale też nie tak długie, jakie nosił wtedy, gdy się spotykali. Rysy jego twarzy stwardniały i nabrały ostrości.

– Gdy podejmowałem decyzję – powiedział – dużo myślałem o obozie i dzieciach, które się przez niego przewijają. Z własnego doświadczenia wiem, ile może zdziałać dobre środowisko.

Maddy przechyliła głowę zaintrygowana łatwością, z jaką mówił o tak osobistych sprawach. Zdecydowanie dojrzał w porównaniu z chłopakiem, który siedział na końcu klasy i garbił się na krześle z wystudiowaną, znudzoną miną.

– Magiczny Obóz to coś więcej niż tylko miejsce, do którego dzieciaki przyjeżdżają, aby spędzić kilka tygodni na świeżym powietrzu. To miejsce żyje własną tradycją. Odkąd zostało założone na początku dwudziestego wieku, Rysie i Lisy ścigały się w kajakach i współzawodniczyły w łucznictwie.

– Dalej, Rysie! – Dana wymachiwała pięścią w powietrzu.

– Na przód, Lisy! – odpowiedziała Sandy.

Tym razem u Joego uśmiech pojawił się również w oczach; ten rzadki obraz sprawił, że wnętrze Maddy zmieniło się w galaretkę.

– Praca w zespole i zdrowa rywalizacja pomagają dzieciakom zdobyć pewność siebie, dzięki czemu potem potrafią dać z siebie wszystko. Komandosi nauczyli mnie, jak ważna jest praca zespołowa. Tym razem celem nie jest utrzymanie kawałka ziemi ani pokonanie wroga, ale życie zgodnie z naszym mottem.

– „Ukształtować charakter i dać wspomnienia na resztę życia” – zacytowała Mama.

– Właśnie. – Joe pokiwał głową. – Kiedy przez następny tydzień będziemy razem pracować, przygotowując się na coroczną inwazję pięciuset obozowiczek, chciałbym, abyśmy wszyscy pamiętali o tym celu i szukali sposobu, dzięki któremu to lato stanie się dla wszystkich wspaniałym doświadczeniem. Domyślam się, że też myślałyście o tym lecie i projektach, jakie planujecie zrealizować. Chciałbym więc, żeby teraz każda z was po kolei przedstawiła swoje zamierzenia. Carol, ponieważ zawsze jesteś królową organizacji, zacznijmy od ciebie.

– Dobrze. – Carol otworzyła teczkę i zaczęła rozdawać papiery. – Przygotowałam rozpiskę…

Bobbi parsknęła śmiechem.

– Co? – Carol zmarszczyła brwi.

– Nic. – Joe powstrzymał uśmiech. – Uwielbiamy twoje rozpiski.

– I tak powinno być. – Carol skinęła głową i zaczęła przedstawiać, co należy przygotować i do kiedy, żeby sprawnie załatwiono sprawy formalne w obozie.

Pozostałe dziewczyny zreferowały swoje pomysły na lato i plany, nad którymi pracowały. Słuchając ich, Joe tak samo jak rok wcześniej był pod wrażeniem tych projektów. Szkoda, że ich entuzjazm nie wystarczył, aby oderwać go od kobiety, która siedziała po przekątnej.

„Maddy – myślał cały czas – co ty tu robisz?”.

Wyglądała nieznośnie atrakcyjnie, naturalnie i seksownie i była kompletnie z innej planety. Patrzył, jak pędziła przez boisko ze spódnicą wirującą wokół łydek i w tych idiotycznie niestosownych butach. I chociaż stopy schowała bezpiecznie poza jego polem widzenia, myślami cały czas wędrował do pomarańczowych sandałów z długimi sznurówkami owiniętymi wokół jej kostek… i do tego, jak bardzo chciałby je rozwiązać.

No i ten jej żółty top. Zwykłe takie bluzki na ramiączkach wyglądały lepiej na kimś opalonym, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami. Jednak jej pasował. Boże, i to jak bardzo. Dzianina obejmowała jej piersi, odsłaniała odrobinę rowka między nimi, jego głowę wypełniały myśli, jakby to było przesuwać dłonie po jej rękach.

Albo po prostu trzymać ją za ręce.

Zapomniał już o tym, że zawsze, idąc dokądkolwiek, trzymali się za ręce. Wróciły również wspomnienia innych, drobnych przyjemności. Nie chodziło tylko o seks, lecz o prawdziwą czułość. Przynajmniej z jego strony.

– Maddy – odezwała się Carol, aż podskoczył na sam dźwięk tego imienia. – Ponieważ po raz pierwszy pracujesz na letnim obozie, potrzebujesz pomocy w zaplanowaniu zajęć?

– Może trochę.

Wyczuł, że się waha, gdy nerwowo zerknęła w jego stronę. A potem zebrała się w sobie, jakby doszła do tego samego wniosku co on: że najłatwiej przebrną przez to zebranie, jeśli będą udawać obcych sobie ludzi.

– Mama przesłała mi mnóstwo informacji z poprzednich lat, poza tym znalazłam sporo książek o zajęciach z rzemiosła. Oto lista rzeczy, które chciałabym zorganizować. – Rozdała swoje notatki wokół stołu. – Ale jestem otwarta na sugestie, bo macie większe doświadczenie w pracy z dziećmi.

Wziął kartkę i zobaczył, że jest wyjątkowo dobrze przygotowana do pracy. Tyle, jeśli idzie o możliwość zwolnienia jej za brak kompetencji. To by było zbyt proste. A jak się przekonał, w życiu nic nie jest proste.

Wreszcie skończyli dzielenie obowiązków przy sprzątaniu i przygotowywaniu obozu.

– Dobrze – powiedział, zerkając na zegarek, gotowy, aby zamknąć zebranie. – Myślę, że dość już omówiliśmy. Mamy godzinę do kolacji, na której będą hamburgery smażone nad rzeką.

– Więc możemy już iść? – zapytała Dana.

– Tak – potwierdził Joe.

– Hura! – Dana skoczyła i odwróciła się do Bobbi. – Wesz, co to znaczy.

– Rewanż w badmintona – odparła Bobbi. – Przygotuj się na miażdżącą porażkę.

– Możesz sobie pomarzyć!

I obydwie wybiegły.

Pozostałe dziewczyny ruszyły spokojniejszym krokiem. Joe zaniepokoił się, gdy Maddy nie zerwała się od razu. Chyba nie będzie tu dalej siedziała, gdy oddzielać ich będzie tylko matka? Na szczęście Carol odwróciła się na skraju patio.

– Maddy, nie idziesz?

– Och. – Wyprostowała się zdziwiona, że przyjęły ją do swojego grona. – Tak, oczywiście.

Złapała ogromną, hipisowską torbę i ruszyła za resztą. Najwyraźniej nadal lubiła staroświeckie, trochę dziwaczne ciuchy.

Teraz, kiedy się odwróciła, spokojnie mógł jej się przyjrzeć. Pozostałe dziewczyny szybko ją otoczyły. Roześmiała się, słysząc słowa jednej z nich. Ten dźwięk sprawił, że natychmiast powrócił do chwili, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. To było zaraz po tym, jak przeprowadził się z Albuquerque do Austin. Szedł korytarzem nowej szkoły ze spuszczoną głową, z rękoma w kieszeniach, krokiem, który oznajmiał wszystkim „Tak, jestem zły”. Usłyszał śmiech – nie dziewczęcy chichot, ale śmiech pełną piersią. Podniósł wzrok i zobaczył Maddy idącą w jego kierunku z paczką dziewczyn. Widok jej, jak odrzuca głowę do tyłu i się śmieje, sprawił, że zamarł w pół kroku. Stał tak z wytrzeszczonymi oczami, podczas gdy ona go mijała. To było coś więcej niż typowe dla nastolatków buzujące hormony. W jego umyśle pojawiała się jedna myśl: „chcę”. Pragnienie wypełniło go z taką intensywnością, na jaką rzadko sobie pozwalał. Nie mógł sobie pozwolić. Ale przy Maddy pozwolił sobie na coś więcej niż pragnienie. Pozwolił sobie ją mieć.

I ponownie przyswoił sobie jedną z najokrutniejszych lekcji życiowych: że mieć i zatrzymać to nie to samo.

– Mam jedno pytanie – zwrócił się do matki, która siedziała i spokojnie go obserwowała.

– Tak?

– Co ona tu robi?

– Maddy? – Mama Fraser zamrugała, jakby to pytanie ją zaskoczyło. Wiedział, że to nieprawda. W żadnym wypadku. – Przyjechała, aby pracować jako nasz nowy koordynator plastyki i rzemiosła.

– Ale dlaczego? To mnie gryzło całe popołudnie. Pamiętając sposób, w jaki mnie rzuciła, trudno mi uwierzyć, że zjawiła się, mając nadzieję, że zaczniemy w miejscu, w którym przerwaliśmy. A jeśli rzeczywiście tego chciała, to po co praca? Dlaczego po prostu nie skontaktowała się ze mną?

Matka zacisnęła usta, zastanawiając się.

– A gdyby zadzwoniła, co byś jej powiedział?

– Nic. Odłożyłbym słuchawkę. A zaraz potem dostałby zawału.

– Właśnie. Trochę trudniej odłożyć słuchawkę, kiedy rozmawia się z kimś osobiście.

Szarpały nim sprzeczne uczucia.

– Chcesz powiedzieć, że ona chce wrócić?

– Nie powiedziałam tego.

– Dobra… – Przesunął dłonią po włosach i spróbował się zastanowić. – Załóżmy, że chce, a sama ta myśl sprawia, że mózg mi się gotuje, to po co praca? Dlaczego nie przyjechała tu pod pretekstem odwiedzenia ciebie? Po co trzydziestodwuletnia kobieta miałaby przejechać setki kilometrów, żeby zacząć pracę na letnim obozie? Na pewno nie dla pieniędzy. Nie zarobi tu dużo. Więc co właściwie ona tu robi?

– Dlaczego sam jej nie zapytasz?

„Bo to by wymagało odezwania się do niej”. Pochyliła się ku niemu i poklepała go po rękach.

– Zapytaj ją, Joe. Inaczej zwariujesz, ciągle się zastanawiając. Pokonany pochylił głowę.

– Nie cierpię, kiedy masz rację.

– Wiem.

Wstała i pocałowała go w czubek głowy.

Odeszła, a on siedział jeszcze przez dłuższy czas. I wariował, zastanawiając się.


Maddy wróciła do mieszkania po żałośnie niezręcznym wieczorze i sprawdziła e-maile. Christine nareszcie włączyła się do wcześniejszej wymiany z Amy.

Wiadomość; Daj spokój, Mad, nie może być chyba aż tak źle? Facet ciężko się zdziwił na twój widok. Przejdzie mu i wszystko będzie dobrze.

Maddy: Nie sądzę. Właśnie spędziliśmy razem trzy godziny przy hamburgerach i zdołaliśmy nie odezwać się do siebie nawet słowem.

Christine najwyraźniej właśnie siedziała przy komputerze, więc odpowiedziała natychmiast: Zakładam, że ten facet to maruda.

Maddy: Kaczej światowej klasy maruda. Pod wieloma względami bardzo dojrzał przez te lata, ale najwyraźniej nie zmienił się zbytnio.

Christine: Więc co kiedyś robiłaś, gdy robił się taki marudny?

Maddy zagapiła się na ekran, przypominając sobie tyle rzeczy. Słodko-gorzki ból pojawił się w jej piersi, gdy napisała odpowiedź: Znajdowałam sposób, żeby go rozśmieszyć. To już raczej nie wchodzi w grę. Czuję się jak idiotka z powodu przyjazdu tutaj. Co mam zrobić, żeby dało się znieść następne dwanaście tygodni?

Christine: No dobra, daruję sobie najbardziej oczywiste mądrości na temat seksu i spróbuję dać ci poważną radę. Przeczytaj raz jeszcze rozdział w książce Jane na temat dogadywania się w pracy z mężczyznami. Nie mam ochoty tego przyznać (nadal jestem wściekła, że nas wykorzystała), ale w tej kwestii zgadzam się z nią. I pamiętaj, że musisz TYLKO dogadać się z nim w pracy. Nie z jego powodu tam jesteś. Załatwienie dawnej sprawy i szalony seks to były tylko potencjalne efekty uboczne. Twój główny cel to dostanie się ze swoimi pracami do galerii. Nie strać tego celu z oczu. Pamiętaj, uważamy z Amy, że jesteś wspaniała niezależnie od tego, co pewni rozkapryszeni faceci sobie myślą.

Maddy: Dzięki, C.

Christine: Nie ma za co. A teraz prześpij się trochę. Zmykam, żeby ratować ludzkie życie.

Zamykając laptopa, Maddy zerknęła na błyszczącą okładkę poradnika, który leżał obok niej na brzegu stołu. Westchnęła i wzięła książkę. Liczyła, że lektura pomoże jej zasnąć.

Rozdział 5

Jeśli chcesz odnieść sukces w świecie biznesu, naucz się zostawiać emocje w domu.