Popatrzył na dziewczynę idącą obok niej i ich spojrzenia się spotkały. Podszedł do Lane – matka w tym czasie odeszła do swoich młodszych dzieci – zatrzymał wzrok na marynarskich spodniach podkreślających kobiece kształty ich właścicielki, na ładnej koszuli, na wiatrówce.

– Nie bardzo mi się to podoba – oświadczył.

– Co mianowicie? – zapytała spłoszona.

– Twój wygląd. Bo teraz każdy mężczyzna zwróci na ciebie uwagę.

– Naprawdę?

Pochlebiło jej to wyznanie.

– Oczywiście że każdy, z wyjątkiem ślepców.

Lane włosy miała związane w koński ogon, co sprawiało, że wyglądała świeżo, młodzieńczo i bardzo ponętnie. Pochylił się i dotknął przelotnie ustami jej warg.

– Całą noc o tobie myślałem – powiedział.

– Musiałeś być faktycznie niezbyt zmęczony, skoro nie mogłeś zasnąć.

– Położyłem się, marząc o tobie, że drżysz w moich ramionach jak poprzedniej nocy.

Zaczerwieniła się – od szyi aż po korzonki włosów.

– Przestań, Tyler. Twoja rodzina jest blisko, może usłyszeć.

Nie byli blisko, lecz Lane, bojąc się, że jej uczucia odbiją się na jej twarzy, wolałaby nie słyszeć tych jego łóżkowych aluzji.

Podszedł bliżej i pochylając się nad jej uchem, wyszeptał:

– Patrzę na ciebie i widzę, że podobało ci się to, co było między nami. Jak cię pieściłem. Byłaś rozpalona do czerwoności i brakowało ci tchu.

W Lane serce się rozszalało. Waliło jak młotem.

– Cicho bądź, bo całe miasto się o nas dowie!

Przytulił ją do siebie na moment. A ona uśmiechnęła się, zalotnie, figlarnie. Tyler pomyślał, że chyba odrobinę uchyliła drzwi do swego ściśle strzeżonego świata.

– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział. Obejrzał się na brata i wrócił do niej wzrokiem. – Choć nastąpiły pewne komplikacje.

– Jakie?

– Rano podczas rodeo Kyle złamał rękę.

– Przykre. Ale jaki to ma związek z tobą?

– On jest moim partnerem. Nie ma kto go zastąpić. Reid wyjechał, Kate cierpi na chorobę morską. Mama… Nie, nie w jej wieku. To forsowna zabawa.

Objął Lane i zaprowadził tam, gdzie stała jego rodzina. Usiedli na pomoście przy doku. Za nimi bujała się na falach żaglówka. Na innych pomostach kręcili się ludzie szykujący się do regat.

– A może byś poprosił Jace'a Ashbury? – zapytała matka.

Tyler potrząsnął głową, patrząc w kierunku swego starego przyjaciela.

– On bierze udział w tych wyścigach. – Wzruszył ramionami. – No cóż, nie ma rady, bracie, zajmij sobie miejsce wśród kibiców.

– Tak mi przykro, Ty – odezwał się Kyle.

– Daj spokój, przecież to tylko zabawa – odrzekł Tyler, nie chcąc najwidoczniej sprawiać Kyle'owi jeszcze większej przykrości. Wstał, skierował się w stronę łódki i wszedł na pokład.

– Chcesz żaglować w pojedynkę?! – krzyknęła Lane z pomostu.

– McKayowie od stu lat nie opuścili ani jednych regat, to już tradycja rodzinna – oświadczył.

Lane obserwowała go manipulującego przy żaglach. Rozejrzała się wokół. Była w rozterce. Nie może dopuścić do tego, by nastąpił wyłom w tradycji.

– Popłynę z tobą – powiedziała.

Tyler spojrzał na nią z uśmiechem.

– Nie przejmuj się, Lane, to tylko zabawa.

Ruszyła zdecydowanie w kierunku żaglówki Tylera.

– Tylerze McKay, chcesz uczestniczyć w regatach czy nie?

– Chcę, ale nie biorę żadnego marynarza pokładowego. Szczególnie takiego, który nie zna się na żaglowaniu.

– Ja się znam, kapitanie. – Co powiedziawszy wymieniła nazwy poszczególnych części łodzi i aby Tyler wyzbył się reszty wątpliwości, mówiła, jakie żagle będzie obsługiwać i że w pobliżu mostu zmieni się kierunek wiatru, co trzeba brać to pod uwagę.

– Chyba trzeba traktować ją poważnie, Ty – oznajmił Kyle. – Na twoim miejscu przyjąłbym jej ofertę.

Tyler stał oparty o reling, wpatrując się w jasnobrązowe oczy Lane.

– Dlaczego to robisz? – zapytał.

– Bo wiem – odparła Lane – jakie to ma dla ciebie znaczenie.

Coś w nim drgnęło, bo podejrzewał, że obudziło się w Lane coś, co od tak dawna pozostawało w uśpieniu. Kiwnął głową, żeby weszła na pokład. Spojrzał na nią bacznie, gdy stanęła obok niego.

– Dziękuję ci, kochanie. – Odgarnął z jej czoła pasmo włosów, które wysunęło się z końskiego ogona. – Jesteś gotowa, pierwszy oficerze?

– Tak jest, kapitanie.

Pocałował ją w przelocie i ruszył w stronę dziobu.

Na sygnał „odbić od brzegu" ruszyli. Lane serce biło mocno i trochę się bała. Sporo bowiem czasu minęło, gdy żeglowała ostatnio, i lękała się, że skompromituje swego dowódcę. Tyler uruchomił silnik i ustawił łódź w kierunku linii startu.

– Musisz działać szybko! – zawołał.

Wyprostowała się, trzymając dłoń na bomie.

– Zaufaj mi, Tyler, poradzimy sobie.

Skinął głową, dając tym do zrozumienia, że traktuje poważnie jej słowa. Gdy dopłynęli do linii startu, wyłączył silnik. Łódź zajęła właściwą pozycję.

Rozległ się strzał. Tyler postawił grot, który chwycił wiatr i łódź, nabierając prędkości, pomknęła – przecięła taflę wody niczym brzytwa. Dowódca wykrzykiwał komendy, które Lane bezbłędnie wykonywała. Płynęli łeb w łeb z innymi żaglówkami. Przy moście, podniesionym z uwagi na maszty, trzeba było zawrócić, i właśnie na tym odcinku wyłaniał się prawdopodobny zwycięzca.

Żaglówka Tylera była jedną z większych i Lane pomyślała, że Tyler powinien otrzymać nagrodę choćby za to, iż zapanował nad łodzią tylko z jednoosobową załogą. Ona zaś czuła się cudownie, fantastycznie, bo dawno już nie zaznała podobnych emocji.

Musieli wykonać szybki zwrot, a kiedy Lane zaczęła wciągać na maszt jeden żagiel, a potem zwijać drugi, łódź przechyliła się gwałtownie na bok.

– Lane! – zawołał Tyler. – Uważaj!

Wsparta o przeciwległą burtę, wychylona nad taflę wody, ustawiła łódź w prawidłowej pozycji.

– Jest! – krzyknęła. – Steruj!

Co też uczynił, przenosząc co chwila wzrok z tafli wody na Lane.

– Tylerze McKay! – krzyknęła, gdy żaglówka wyszła z zakrętu i była już na prostej. – Chcesz wygrać te regaty?

– Ale bomba! – zawołał z uśmiechem. – Pokażmy im, kochanie, prawdziwą klasę!

Tak im dobrze szło, jakby całe życie żeglowali razem. Lane wykonywała wszystkie czynności szybko i bezbłędnie. Tłum ryczał, ale trzepot żagli i szum wody skutecznie tłumił ów ryk i do ich uszu dobiegał tylko pomruk.

Ścigała ich druga łódź – była pół długości za nimi. Tyler obejrzał się. Należała do jego przyjaciela, Jace'a. Lane utrzymała żagle zgodnie z kierunkiem wiatru, wciągając grot żagiel na maszt. Jako pierwsi dopłynęli do mety.

Widzowie krzyczeli.

Lane szybko zwinęła grot.

Tyler podbiegł do niej i chwycił ją w objęcia.

– Wygraliśmy! Jesteś fantastyczna!

Udzielił jej się jego nastrój. Odchyliła głowę, spojrzała mu w oczy. Uśmiechała się promiennie.

– Tradycji stało się zadość, prawda?

– Dzięki, Lane.

Pocałował ją, a jej aż tchu zabrakło i przeniknęły ją dreszcze.

– W ostatniej minucie myślałem – ciągnął – że Jace nas weźmie.

Jace dopływał właśnie do mety. Oddał im honory, Tyler pomachał mu dłonią z uśmiechem. Spojrzał na Lane, dumny z jej żeglarskiego talentu.

– Jak wiesz – zaczął – już jest to „jutro".

– Wiem – odparła z nutą znużenia w głosie.

– No więc pytam: pójdziesz ze mną na ten Bal Zimowy?

Popatrzyła nań. Nie może sprawić mu zawodu. Taki był teraz szczęśliwy, a ona tak bardzo chciała pozbyć się z twarzy tej maski, jaką nosiła od dawna, i móc być wreszcie sobą. Tyler parę jej warstw ochronnych zdołał już zedrzeć, i podobało mu się to, co było pod nimi. Dzięki temu Lane nabrała pewności siebie, której tak jej było brak.

– Dobrze, pójdę.

Uśmiechnął się. Był to prawdziwie radosny uśmiech.

– Świetnie. To jest oficjalna uroczystość, pamiętaj.

– Mam nadzieję, że zdobędę coś odpowiedniego na tę okazję.

Dotknął czołem jej czoła.

– Dziękuję, kochanie – rzekł. – A teraz dobijmy do brzegu i radujmy się statusem ludzi sławnych.

Lane zbladła. Uśmiech zamarł na jej ustach. Zupełnie nie pomyślała o tym, że fotografie zwycięzców trafiają zazwyczaj do prasy.

Na pierwszą stronę. Wszystkich gazet stanu.

Pięknie, stwierdziła w duchu, spoglądając w stronę pomostu. Pełno już tam było dziennikarzy.

Co ona ma teraz począć? Jak się ukryć, nie czyniąc przykrości Tylerowi i nie wzbudzając jego podejrzeń?

Rozdział 9

Odwróciła się, chowając twarz przed kamerą, licząc na to, że Tyler niczego nie zauważy. Odpowiedziała na parę pytań reporterów, ale gdy zapytali o jej personalia, wymknęła się zręcznie, ustępując miejsca innym bohaterom festiwalu.

Podczas gdy fotoreporterzy robili zdjęcia, Lane szybkim krokiem zmierzała w stronę domu i wtedy właśnie dopadli ją McKayowie. Matka, siostra i brat. W końcu sam Tyler. Było absolutnie wykluczone, by nie kibicowała meczowi piłki nożnej, meczowi na cele charytatywne, który się odbędzie tegoż popołudnia, i by zabrakło jej w uroczystym barbecue na plaży.

Lane nie miała ochoty spędzać reszty tego dnia samotnie. I przyznała w duchu, że chciałaby go spędzić z Tylerem.

Przebrawszy się w cieplejszą odzież, zjawiła się na placu przed boiskiem i wszyscy ją powitali jak najlepszą przyjaciółkę. Wzruszyła ją ogromnie ta ich serdeczność, i myśl, że jest wobec nich nieszczera, ukrywa swoją tożsamość, szczególnie jej doskwierała.

Dowiedziała się, jaki numer ma Tyler, i obserwowała go bacznie, jak dzielnie zmaga się z przeciwnikami ciężkiego kalibru.

Jego rodzina zrobiła na niej ogromne wrażenie. Rodzina Giovannich była liczna, hałaśliwa i spontaniczna w okazywaniu uczuć. Kochała ich wszystkich, lecz McKayowie byli jej teraz bardziej bliscy niż własne rodzeństwo. W meczu, jaki teraz obserwowała, jej bracia graliby z większą pasją, bardziej dla efektu niż dla zabawy. Podejrzewała nie bez podstaw, że każdy z Giovannich chciałby sam rozsławić swoje nazwisko, dokonać czegoś na własną rękę, czegoś, co z winiarnią ojca nie miałoby żadnego związku. Młodym McKayom natomiast na żadnych wyczynach chyba nie zależało, odpowiadał im najwyraźniej ich obecny status w rodzinie.

Po paru minutach Tyler padł. Nie wstawał przez dłuższy czas i Lane zerwała się z miejsca, ale on po chwili dokuśtykał do ławki. Niebawem gra dobiegła końca – drużyna starszych poniosła druzgocącą klęskę.

Tyler skinął na Lane, by zeszła na boisko. Opuszczała trybunę radosna, pełna młodzieńczego uniesienia. To śmieszne, bo miała w końcu trzydzieści lat. Tyler, zakurzony, spocony, zdejmując hełm uśmiechnął się do niej.

– Popełniłem błąd – wyznał.

– Nikt tego nie zauważył – rzekła.

– To świetnie. Obejmę cię i będę udawał, że nic mi nie jest i wcale się o ciebie nie opieram.

Pożegnali się z jego rodziną i poszli w stronę parkingu. Lane przyszła tu na piechotę – jej nowo naprawiony samochód stał w garażu obok księgarni.

Gdy Tyler zatrzymał się przy wielkim wozie terenowym, zapytała marszcząc brwi:

– A co się stało z twoim sportowym autem?

– Wymieniłem go na ten.

Samochód był czerwony i ogromny. Jak można go prowadzić, zastanawiała się Lane, nie zahaczając o inne wozy.

– Dlaczego? Wydawało mi się, że lubisz to swoje srebrne autko.

– Chyba z niego wyrosłem – odparł, wzruszając ramionami.

A sęk tkwił w czym innym. Odkąd poznał Lane, zaczął myśleć o przyszłości, a sportowe samochody nie są praktyczne. Po raz pierwszy od trzech lat myślał o małżeństwie i założeniu rodziny. I oto spotkał kobietę, z którą chciałby ów plan zrealizować.

Ściągnął koszulę z ochraniaczami na ramiona i włożył swój stary podkoszulek z college'u.

Kiedy odbierał samochód z naprawy, doszedł do wniosku, że powinien kupić większe auto, rodzinne. Nie takie, które nadaje się dla samotnika, który jest już za stary, by grać w piłkę. I który niczego już od życia nie oczekuje. Popatrzył na Lane. Co jest? – myślał. Dlaczego on nie boi się kolejnej wpadki?

– O, Boże, Tyler, twoja ręka. Wygląda na to, że ją złamałeś.

Ujęła delikatnie jego dłoń, przyjrzała się zadrapaniom, dotknęła spuchniętych palców.

– Trzeba przyłożyć lód. Jedziemy do mnie – powiedziała.

– Mój dom jest bliżej, a ja muszę wziąć prysznic i przebrać się. Wsiadaj.

Zawahała się, a w jego oczach pojawiły się figlarne błyski.

– Boisz się być ze mną sam na sam? – zapytał.

– Skądże! Aleja poprowadzę. Z kontuzjowaną ręką możesz znowu na kogoś wjechać.

Wręczył Lane z uśmiechem kluczyki i zajął miejsce dla pasażera, nie szczędząc jej wskazówek, gdy włączała się do ruchu. Kiedy zajechali pod jego dom, Tyler, wysiadając z auta, jęknął niczym ranny żołnierz.

– Zapraszam – rzekł, gdy przekraczali próg. – Czuj się jak u siebie.

Lane rozejrzała się po skąpo umeblowanym wnętrzu. Wyglądało, jakby nikt w nim nie mieszkał, tylko odwiedzał je od czasu do czasu.