Gdy wciąż z uporem się w nią wpatrywał, zapytała:

– Czy nie powinieneś gdzieś zadzwonić? Na przykład do swojej dziewczyny?

Żachnął się w duchu: nie miał „swojej" dziewczyny. Na tym etapie jego życia to on uwodzi i odchodzi – taką stosuje rozrywkową taktykę. Bo nie tak dawno temu był bliski powiedzenia „tak" do całkiem niewłaściwej kobiety. Której zależało na pieniądzach McKayów, a nie na nim.

Od tamtej pory upłynęło dwa lata i choć ból minął, świadomość własnej naiwności stale mu doskwierała.

– Nie istnieje dziewczyna, do której mógłbym zadzwonić, dzięki za radę. A po pomoc drogową już zadzwoniłem. – Oparł się o ladę. – Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? O co ci właściwie chodzi?

– W przeciwieństwie do leniwych bogaczy – powiedziała – muszę zajmować się swoją firmą, ja przecież pracuję.

Miała niski, gardłowy głos, i Tyler usiłował ustalić, jaki akcent pobrzmiewa w melodyce jej wypowiedzi. Nie południowy, na pewno. Coś jakby echo europejskości?

– Telefon dzwoni ci w kieszeni – rzekła.

Sięgnął po aparat.

– Wielbicielka? – zapytała.

Mrugnął do niej w odpowiedzi.

– Cześć, mamo. Tak, wszystko w porządku.

Lane stłumiła uśmiech.

– Szczęście w nieszczęściu, to prawda, ale jakim cudem tak szybko to do ciebie dotarło? – Zamilkł i po chwili: – Tak, już jadę do domu. – Wyłączył komórkę. – Musiałem ją przekonać, że nie leżę z roztrzaskaną głową.

– Mogłabym się postarać o odrobinę współczucia, jeśli czujesz taką potrzebę – rzekła.

– No, na mnie pora – powiedział, zanim zdołała wykazać jakąś inicjatywę w powyższej kwestii. – Przyślij mi rachunek za uszkodzone książki – dokończył ruszając ku drzwiom.

– Dobrze.

– Albo lepiej sam jutro tu wpadnę.

– Poczta działa u nas sprawnie, większość ludzi z niej korzysta – rzekła.

– Ale ja nie należę do tej większości – powiedział już w progu, a Lane poczuła nagle, że zawisła nad nią jakaś groźba. To dopiero początek, pomyślała.

Rozdział 2

Tyler, wsparty o blat kuchenny w domu rodziców, jadł kanapkę. Od wypadku, po którym nie leżał gdzieś w rowie, brocząc krwią, matka udostępniła mu dobra swojej kuchni.

Całe szczęście, bo w jego lodówce nic nie nadawało się do jedzenia – wszystko pokrywała gruba warstwa pleśni. Powinien pamiętać o zakupach, a potem starać się te zakupy zużytkować.

– Nie chce mi się wierzyć, że nie byłeś dotąd w tej księgarni – powiedziała matka.

– A ty byłaś?

– Raz, z Dianą.

Jego matka i Diana Ashbury znały się jeszcze ze szkoły średniej, a jej syn, Jace, był jego najlepszym przyjacielem.

– Co zatem… sądzisz o właścicielce tej księgarni? – ciągnęła matka. – Diana uwielbia pannę Douglas.

– Uwielbia? – Tyler omal się nie zachłysnął wodą sodową. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś mógłby „uwielbiać" Lane. Miała poczucie humoru, faktycznie, ale wiało od niej takim chłodem…

– Tak. I zawsze dostanie u niej potrzebną książkę.

Żeby jeszcze Lane wysiliła się na większą uprzejmość wobec klientów! A może to tylko on nie przypadł jej do gustu?

– Nie bierze udziału w Festiwalu Zimowym – powiedział.

– Naprawdę?

Skończywszy jeść, Tyler wytarł usta papierowym ręcznikiem. Matka, podając mu serwetkę, mruknęła:

– Twoje maniery, synu, są czasem koszmarne. Myślałam, że czegoś cię nauczyłam.

– Nauczyłaś, mamo, przepraszam. – Przesłał jej pełen pokory uśmiech. – Nie mam pojęcia, dlaczego nie uczestniczy w festiwalu.

– Jest nowa w miasteczku – mówiła matka – i powinna się spotykać z innymi handlowcami. Wszyscy dokoła mówią, jak to ładnie z jej strony, że odnowiła ten piękny stary budynek. Może ja z nią pogadam i zachęcę do wzięcia udziału w tej imprezie.

– Wolałbym, żebyś w to nie wkraczała – oznajmił po chwili.

– Dlaczego?

Gdy nie pospieszył z odpowiedzią, matka spojrzała na niego uważnie, po czym twarz jej rozjaśnił uśmiech. I już było za późno, bo sama sobie udzieliła odpowiedzi:

– Spodobała ci się!

– Nie, skądże! No, możliwe. Trudno powiedzieć.

Cholera! Dziwna historia. Lane nie była w jego typie, jeśli w ogóle miał jakiś „swój typ". W każdym razie nie chciał z matką roztrząsać tej sprawy.

– Nie znam jej – rzekł. – Ale ona na pewno należy do osób, które wolą trzymać się z daleka od ludzi.

– Od wszystkich czy od ciebie?

Do Davisa odnosiła się sympatycznie. A jeśli idzie o niego… to właściwie wyrzuciła go za drzwi.

– Ode mnie.

– Nonsens. Dopiero ją poznałeś. I pamiętaj, w jakich okolicznościach: gdy najechałeś na jej wóz. Pierwsze wrażenie było raczej kiepskie, synu. Moim zdaniem, twoja poprzednia dziewczyna nie może się z nią równać.

– Ja nie szukam żony, mamo, więc nie patrz na to pod tym kątem.

– Clarice nie była kobietą dla ciebie – ciągnęła jednak matka ten wątek.

– Ale ją lubiłaś – rzekł, co zabrzmiało jak oskarżenie.

– Tolerowałam ją, bo ją kochałeś.

– Nic mi o tej twojej tolerancji nie wiadomo.

– Obowiązkiem matki jest zaakceptować kobietę, którą kocha jej syn. A syn powinien liczyć się ze zdaniem matki.

– W przyszłości chemie posłucham twojej opinii.

Zamrugała powiekami, zaskoczona najwyraźniej.

– Dlaczego?

– Bo znasz się na ludziach, a poza tym oszczędzi mi to może upokorzeń, jakich dane mi było zaznać.

Tydzień przed ich ślubem, na przyjęciu, jakie przyjaciele urządzili na cześć narzeczonych, usłyszał przypadkiem, jak Clarice mówi do jednej ze swoich druhen: „Można wszystko znieść, nawet jego, dla fortuny McKayów". W czasie tejże imprezy zerwał zaręczyny, odebrał od eks-narzeczonej pierścionek swojej babki i w podróż poślubną wybrał się sam. O powodzie zerwania powiedział tylko swojemu najlepszemu przyjacielowi, jakim był jego brat, oraz rodzicom. Mieli prawo znać prawdę. Tylko oni.

Nie obchodziło go to, co Clarice opowiadała wszem i wobec. Ten rozdział w swoim życiu uważał za zamknięty. I takiego błędu powtarzać nie miał ochoty. W żadnym razie.

– Minęło już prawie trzy lata, Tyler.

– Nie ma co liczyć tych lat, mamo. Ja jestem zadowolony z życia, więc dajmy spokój wspomnieniom – oznajmił. Pocałował ją w czoło i skierował się do drzwi, zanim zdołała coś powiedzieć.

I ponownie sobie uświadomił, że jeśli chce uniknąć podobnych upokorzeń, nie wolno mu polegać tylko na własnym zdaniu. Szczególnie wówczas, gdy uczucie zaczyna brać w nim górę nad rozsądkiem.


Lane zwinęła się w kłębek na fotelu, otuliła szalem, choć wcale nie było jej zimno. Obok na stoliku stał kubek z herbatą. To był cały rytuał poprzedzający wieczór z książką. Herbata, szal, łagodne światło, muzyka. No i zapach cynamonowego ciasta, jakie przyniosła przed chwilą z piekarni. Czysta rozkosz.

Przed przeprowadzką do Bradfordu nie znała uroków takiego rytuału. W jej dawnym życiu ważne były kolacje do późna w noc, teatr, błyski jupiterów, podsuwane do ust mikrofony.

Zadrżała i jeszcze mocniej otuliła się szalem. Jej znajdujące się nad księgarnią mieszkanie składało się z czterech pokoi i małej kuchni. Drugą kuchnię miała na dole, gdzie często jadała śniadanie, słuchając rozmów klientów o nowo wydanej książce.

Jakiś dźwięk zakłócił panującą wokół ciszę.

Spojrzała przez ramię w stronę sypialni.

– Siedź cicho, Ramzesie, na dworze jest mokro.

Czarny kot, mrucząc, zbliżył się do niej i otarł się o jej stopę. Jakby świadom uczuć Lane, umościł się wygodnie tuż obok niej.

Zadzwonił telefon. Drgnęła. Pomyślała, że pewno dzwoni ojciec i znowu będzie jej wiercił dziurę w brzuchu. Podniosła słuchawkę.

– Halo, tu Lane.

Tyler McKay?! Ostatnia osoba, jaką się spodziewała usłyszeć.

– To mój prywatny numer – powiedziała. – Skąd go masz?

– Dostałem go od Diany Ashbury.

– Policzę jej więcej przy następnym zakupie książek.

Roześmiał się.

– Czego pan sobie życzy?

– Przede wszystkim mówiliśmy sobie po imieniu.

– Jak ci powiem po imieniu, to dasz mi spokój?

– Tego nie mogę ci obiecać. Chciałem cię prosić, żebyś pomogła mi w pewnej sprawie społecznej natury.

– Co to za sprawa?

– Widowisko dla dzieci.

– O nie! – Potrząsnęła głową energicznie. – Nigdy z dziećmi nie miałam do czynienia. Poza tym nie jestem typem społecznika.

– Przestań się wykręcać, to nieładnie.

– A co według ciebie jest ładnie?

– Co masz na sobie? – zapytał zamiast odpowiedzi.

– Słucham?

– Czy nosisz w domu te paskudne buciska?

– Nie, stoją przed drzwiami i pilnują wejścia.

Zachichotał, a ją przeszył dreszcz i szczelniej otuliła się szalem.

– Niech zgadnę: jesteś po szyję owinięta w jakieś flanelowe ciuchy.

Lane popatrzyła na swoją satynową koszulę nocną i czerwony szlafrok.

– Tak, we flanelową piżamę w kwiaty. Ale po co ci ta wiedza?

– Jestem po prostu ciekaw.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Kobieta we flanelowej piżamie ma wszelkie dane na to, by wieść samotny żywot.

– Prawdopodobnie jest mi to pisane. Nie można walczyć z losem, nie sądzisz? A w ogóle to co cię to obchodzi?

– Obchodzi, obchodzi. Bo na samotne życie masz zbyt wiele seksapilu.

– Seksapilu?

Opuściwszy wzrok spojrzała na kota. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że ona, w tych znoszonych buciskach i bezbarwnej spódnicy, mogłaby stać się obiektem męskiego pożądania. A, nawiasem mówiąc, ubiera się tak dlatego, aby nikt niczego się nie domyślił.

– Chyba wzrok ci szwankuje – powiedziała.

– Nie, mam świetny wzrok… I podobało mi się to, co widziałem.

Zmieszała się. Czuła, że się czerwieni.

– Dobranoc – rzekła.

– Owszem, bardzo dobra – oświadczył. – Dla ciebie też bardzo dobra, bo w przeciwnym razie nie zaczerwieniłabyś się, co widzę oczami duszy.

– Dobranoc – powtórzyła i odłożyła słuchawkę.

Bała się, że ta znajomość pociągnie za sobą kłopoty. Czuła wewnętrzny niepokój, podejrzewała bowiem, że Tyler będzie chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I choć w jakiś sposób pochlebiało jej to, obawa jednak przeważała.

Gdyby wyszło na jaw, kim ona naprawdę jest, byłby to kres spokojnego życia.


Lane spojrzała na klienta, który wszedł właśnie do jej księgarni. A właściwie na jego kombinezon, jakie nosili pracownicy wytwórni odzieży. Dopiero po chwili uniosła wzrok na twarz mężczyzny. I tu ją zamurowało, aż musiała oprzeć się o ladę. Tak, Tyler McKay mógłby z powodzeniem być modelem na pokazach, jakie urządzała ongiś, tak dobrze ten strój na nim leżał.

– Czy udajesz, że zarabiasz na życie? – zapytała wskazując na kombinezon, pod którym widać było nieskazitelną biel koszuli, na pewno z tych najdroższych.

– Mam wolne między dwoma spotkaniami w sprawach biznesowych – rzekł.

Lane pamiętała jego głos z wczorajszego wieczoru. Niski, głęboki, wibrujący z lekka. Po tym telefonie nie mogła się skoncentrować na lekturze.

– Po co przyszedłeś?

– Przyprowadziłem twoje auto. – Gestem dłoni wskazał na okno. Przy krawężniku stał błyszczący czarny samochód.

– To nie jest mój wóz, panie McKay.

– Wiem. Twój to już prawie antyk, niebawem cały się rozpadnie. Ten jest z wynajmu.

Był to czarny samochód terenowy. Jeden z mniejszych modeli, i prezentował się całkiem jak nowy.

– Mój zakład ubezpieczeniowy dopuszcza wynajem – dodał.

– Wprowadzasz mnie w błąd – oświadczyła. – To jest samochód waszego przedsiębiorstwa. Widziałam takie.

– Mamy podobne, ale ten nie jest nasz. – Patrzył na nią trochę dłużej, niżby sobie życzyła. – Koniecznie chcesz mnie spławić razem z tym wozem, prawda?

– Powinieneś mnie zrozumieć. Prawie cię nie znam.

– Chciałbym właśnie lepiej cię poznać.

Spojrzała na niego wzrokiem, który mówił, że ona wcale by tego nie chciała.

– Tak czy owak potrzebny ci jest teraz wóz – powiedział stanowczo, dzwoniąc kluczykami.

– Wszystkim tak rozkazujesz czy uwziąłeś się na mnie?

– Gdybym sądził, że mogę cię do czegoś przekonać, to namawiałbym cię do wzięcia udziału w festiwalu.

Spojrzała nań z ukosa.

– Nie zmieniaj tematu – rzekła. – I daj mi święty spokój.

Tyler uśmiechnął się. A Lane poczuła się bardzo dziwnie.

Kiedy ostatnio zdarzyło jej się widzieć taki promienny uśmiech? Kogoś tak cieszącego się życiem?

No tak, powiedziała sobie w duchu, niemały wpływ mają na to jego miliony. Jakież on może mieć zmartwienia?

Pieniądze odmieniają ludzi, to prawda. Wiedziała jednak z własnego doświadczenia, że nie czynią ich szczęśliwymi. Ciekawe, myślała, dlaczego on ją podrywa. Czy testuje na niej, skromnej dziewczynie, swój urok? W tym stroju, z włosami w nieładzie, bez makijażu, doprawdy była nieatrakcyjna. Nieatrakcyjność ta była zresztą zamierzona. Nie rzucać się w oczy. Wtopić się w tłum. Im mniej jest widoczna, tym lepiej.