Lane, kompletnie zaskoczona, potknęła się i chwyciła się poręczy schodów, by nie upaść mu do stóp z wysokości paru stopni. A on był cały spięty, obolały i miał wrażenie, że przy najmniejszym ruchu jego ciało rozpadnie się na kawałki. Patrzył na Lane przymrużonymi oczyma. Zarumieniona, rozgorączkowana, była uosobieniem seksu. Nigdy dotąd aż tak jej nie pożądał.

Pragnął ją mieć w swoim łóżku, nagą, z rozpuszczonymi włosami, bez okularów. Ale teraz musi zapanować nad sobą, poskromić własne ciało.

– Do jutra, Lane – powiedział.

– Do jutra? – powtórzyła ochrypłym głosem. Brakło jej oddechu aż do bólu w płucach.

– Tak. Jutro jako wolontariusz trzymam pieczę nad tłumem – rzekł i ruszył ulicą, jedną rękę trzymając w kieszeni, drugą dotykając ust, jak gdyby podkręcał nieistniejące wąsy. Obejrzał się po chwili i zawołał: – Wiesz, gdzie będzie moje stanowisko, prawda?

Lane spojrzała najpierw na przymocowany do latarni afisz, na którym zaznaczono to jego stanowisko, tuż przed jej sklepem, potem na jego sylwetkę niknącą w mroku.

Rozdział 6

Budynki aż drżały od basów zespołów muzycznych grających na nabrzeżu. Wiatr przywiewał dźwięki starych melodii, muzyki country wraz z zapachem gofrów, jabłek pieczonych z cynamonem, hot-dogów, ciasta i piwa. Fajna mieszanka festiwalowa, słuchowo-węchowa, myślała Lane, opierając się o poręcz ganku.

Wąskie uliczki starego miasta były zamknięte dla ruchu – ludzie tańczyli na jezdni, nie zważając na przenikliwy chłód. Wszędzie kręcili się policjanci, a tacy „strażnicy" jak Tyler, ubrani w pomarańczowe kamizelki, rozświetlali latarkami mrok. Zabawnie to wyglądało. On wyglądał zabawnie.

Nie, poprawiła się w duchu. Wyglądał jak agent reklamujący piwo, cygara, narzędzia rolnicze, furgonetki. W czarnych dżinsach i skórzanej kurtce, tak znoszonej, że prawie bezbarwnej, przypominał Jamesa Bonda. Co ten Tyler w sobie ma? – zadała sobie pytanie.

Zamiast stwierdzić w duchu, że nic, zamiast wbić sobie do głowy, że nie może się spotykać z kimś ze sfery, do jakiej należał Tyler, ona, Lane, zaczęła sobie wyobrażać jego nagiego, siebie nagą…

Jakby odbierając fale jej myśli, obejrzał się przez ramię. Uśmiechnął się, i nawet z tej odległości, dzielącej ganek od ulicy, dostrzegła błysk w jego oczach. Wiedział, o czym ona myśli? Spłonęła rumieńcem i domyśliła się, że jego myśli nie odbiegały daleko od jej fantazji. Ostrzeżenie, że wstąpiła na niebezpieczny teren. Skinął jej ręką, by podeszła. I podeszła.

– Cześć – powiedział ciepło.

Popatrzyła na niego – blask staroświeckiej latarni padał na jego ciemne włosy.

– Cześć – odparła. Jego bliskość sprawiła, że serce zaczęło jej walić i choć nie zaliczała się do kobiet drobnych, poczuła się przy nim krucha i delikatna.

– Byłaś tu w zeszłym roku o tej porze? – zapytał.

– Tylko otworzyłam sklep. Chyba mało kto wiedział, że jest tu księgarnia.

On, Tyler, też nie wiedział, przyznał w duchu i uśmiechnął się do niej, podczas gdy ona przyglądała się tańczącym na jezdni ludziom.

– Zatańczymy? – zapytał.

Speszyła ją ta propozycja, co nie uszło jego uwagi.

– Muszę naprawdę wracać do sklepu – powiedziała.

– Wystaw wywieszkę, że zamknięte.

– To mój biznes, Tyler, zależy mi na klientach.

– Kto w trakcie zabawy kupuje książki?

Wskazał na oświetlone stoiska, na tańczących ludzi.

– Muszę podrzucić Peggy karton kawy – rzekła.

Tyler uśmiechnął się pod nosem. Zawsze znajdzie jakąś wymówkę, pomyślał.

– No dobrze – zgodził się. – A potem pójdziemy tańczyć.

– Przecież jesteś na służbie.

– Owszem, ale to nie znaczy, że nie mogę się zabawić. Idź i szybko wracaj – dodał.

Pobiegła do sklepu. Po chwili wróciła, już w żakiecie.

niosąc pudło z paczkami kawy. Tyler zaś, ustaliwszy coś ze stojącym dalej „strażnikiem", wsunął do kieszeni pomarańczową kamizelkę i wziął owo pudło od Lane.

Torując sobie drogę wśród tłumu, dotarli do znajdującego się pod dębem stoiska obsługiwanego przez Peggy. Przystojny młody chłopak siedział obok na murku ciągnącym się wzdłuż nabrzeża.

– Witam, Lane. Cześć, wielki bracie – powiedziała Peggy.

– Bracie? – zapytała Lane.

– Znam ją od urodzenia – wyjaśnił Tyler, stawiając pudło na ziemi. – Jej starszy brat, Jace, jest moim kumplem. Ten sam rocznik.

Lane spojrzała na niego szczerze zdumiona.

– Diana nie wygląda na matkę twojego rówieśnika – rzekła. – Miło mi cię poznać – powiedziała, podając rękę chłopakowi.

– Mnie również – odparł Dean kurtuazyjnie.

– Idźcie się teraz zabawić – zaproponowała Lane, zwracając się do Peggy.

– Naprawdę? – zapytała Peggy. – A co ze sklepem?

– Zamknę go już. Tyler miał rację mówiąc, że mało kto tej nocy będzie kupował książki.

Niebawem młodzi odeszli, trzymając się za ręce. Tyler był wyraźnie zły.

– Co cię ukąsiło? – zapytała Lane.

– Nic nie ukąsiło, tylko niepokoję się o Peggy.

– Człowieku, ona ma dziewiętnaście lat! To dorosła kobieta, nie dziecko.

– A on jest dorosłym mężczyzną – mruknął odprowadzając ich mrocznym spojrzeniem. – I dobrze wiesz, co taki typ sobie myśli.

– Nie wyobrażam sobie, by miał jakieś złe zamiary.

– Wyglądał podejrzanie – upierał się Tyler.

Lane szczerze ubawiła ta sytuacja. Tyler zachowywał się jak ojciec broniący cnoty córki przed facetem, któremu „źle z oczu patrzy".

– Dlatego że nosi kolczyk?

– Między innymi.

– Mój brat też nosi kolczyk.

Uniósł z zaciekawieniem brwi.

– Podobno Dean dostał pełne stypendium. Nie dają ich byle komu. Poza tym Peggy dobrze go zna.

– Ja go widzę po raz pierwszy.

– Musisz się wtrącać w jej prywatne sprawy?

– Muszę. Ona jest jak ktoś z mojej rodziny. Nawiasem mówiąc, skąd wiesz o tym stypendium?

– Od Peggy. Pracuje już u mnie parę dni.

Tyler westchnął ciężko i usiadł na murku, na którym siedział Dean przed paroma minutami.

Obserwował chwilę, jak Lane obsługuje klientów, po czym skierował wzrok na przewalający się w tę i z powrotem ludzki tłum. Prawie każdy sklep miał tu swoje stoisko. Lokalne radio wspierało imprezę organizacyjnie, podając komunikaty, gdzie i co można kupić. Wrócił spojrzeniem do Lane. Zwijała się przy klientach jak w ukropie, ale gdy zaproponował jej pomoc, machnęła ręką i zawołała, by pilnował „swoich spraw".

Więc „pilnował", nie przestając jej jednak obserwować. Światła latarń nadawały jej włosom barwę jesiennych liści, stojące zaś na chodniku lampiony oświetlały linię jej długich nóg. Przypomniał sobie, jak biegała po plaży. Nie poznał jej z początku. Było ciemno. Ale gdy szła ścieżką pod górę, między willami, wiedział już, kim jest ta dziewczyna. Żadna inna nie miała takiej postawy. Królewskiej. Głowę by dał, że pod tymi brzydkimi ciuchami, jakie zwykła nosić, kryło się prawdziwe piękno. Chciał, żeby mu je objawiła.

Fakt jest oczywisty, myślał, że nie chodzi tu tylko o seksualne zauroczenie – choć ono istniało i aż ciarki przechodziły go na wspomnienie jej pocałunków – był jednak także, a może przede wszystkim, pod silnym wrażeniem jej inteligencji, poczucia humoru… Oraz tajemniczości. W pewnym momencie zamykała komuś, mówiąc w przenośni, drzwi przed nosem. A Tyler lubił dobijać się do takich drzwi.

– Jak ma na imię twój brat? – zapytał.

Spojrzała nań badawczo.

– Na imię? Brat? Angel.

– Dziwne imię dla faceta.

– Angel, Angelo, różnie do niego mówią.

– Angelo Douglas? Hm…

– A twoi bracia i siostry? – spytała szybko.

– Jest nas czworo. Mego brata Kyle'a poznałaś. Drugi to Reed. I mamy jedną siostrę o imieniu Kate. Jest mężatką, ma dzieci.

Lane uśmiechnęła się, lecz Tyler zauważył smutek w jej oczach. A było jej smutno dlatego, że zawsze żyła wśród swoich, otoczona rodziną, a teraz…

– A ty oprócz brata masz jeszcze rodzeństwo? – zapytał.

– Richard, Mark i Sophie – odparła podając angielską wersję imion. A tak chciałaby mu powiedzieć:. Jeśli zaś o mnie chodzi, to jestem Elaina Honora Giovanni, nie żadna Lane".

Wróciła Peggy wraz z Deanem i oboje włączyli się do roboty, bo klientów stale przybywało.

W pewnym momencie Tyler, wyrzuciwszy do śmietnika kubek po kawie, chwycił Lane w objęcia i porwał do tańca.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała zmieszana, gubiąc krok.

– To shag.

– Słucham?

– To proste. Widocznie nie jesteś prawdziwą dziewczyną z Południa, skoro nie umiesz tańczyć shaga.

– Widocznie – zgodziła się.

Tłum wokół gęstniał, emocje rosły, co chwila rozlegał się głośny śmiech.

– Rozluźnij się, Lane, jesteś sztywna jak patyk.

Naprawdę starała się, co rusz jednak rozlegała się inna melodia, musiała więc uczyć się innych kroków, i tak w kółko. Ojciec zwykł był mówić jej braciom, że chłopak, który dobrze tańczy, ma zapewnione powodzenie u dziewcząt. Tyler musiał mieć zatem ogromne, bo tańczył bosko. Fantastycznie prowadził i już po chwili zgrali się ze sobą w tanecznym rytmie. Przechylał ją, wyginał, trochę samby, trochę swinga – nie obchodziło jej już, że stali się obiektem powszechnej obserwacji. Świat przestał dla niej istnieć.

Wyczuwał jej radość. Skoro już chwyciła smak tańca, to oszalała, oddała mu się bez reszty, a Tyler pragnął, aby muzyka nigdy nie zamilkła. Muzyka nabrzeża, muzyka plaży. Chłodnej nocy, rozpalonych ognisk.

Wokaliści przestali śpiewać, orkiestra – grać. Ludzie bili brawo, a Lane, z trudem chwytając oddech, ukryła twarz na piersi swego partnera.

– Było cudownie – powiedziała, odchylając głowę i patrząc mu w oczy. – Dziękuję.

Uśmiechnął się i odgarnął z jej policzka pasmo włosów.

– Trochę to trwało, zanim się rozkręciłaś.

– To prawda.

Sama była zdziwiona, że jeszcze tak potrafi się bawić. Tak długo chowała się w cieniu, uciekała od siebie samej.

– Muszę przed północą stawić się na swoim posterunku. Poczekasz na mnie tutaj? – zapytał.

– Nie, pójdę z tobą.

Gdy objął ją, przytuliła się do niego, a w nim aż serce zamarło z wrażenia. Wśród rzedniejącego już tłumu ruszyli w stronę posterunku Tylera, a potem w stronę jej sklepu. Usiedli na stopniach ganku.

– Chcesz jeszcze kawy? – zapytała.

– Nie, dzięki.

– Wino, piwo?

Dotknął wyimaginowanych słuchawek na uszach.

– Nie mogę, jestem na służbie, szanowna pani.

Lane siedziała oparta o poręcz po jednej stronie schodków, on – po drugiej.

– Dziękuję ci, Tyler – powiedziała.

– Za co?

– Że zrobiłeś ze mnie prawdziwą mieszkankę Południa.

– Musisz jeszcze popracować nad akcentem południowców. Przećwiczymy to na balu kończącym festiwal.

Prawie usłyszał trzask zamykanych przed sobą drzwi.

– Dziękuję za zaproszenie, ale nie mogę.

– Dlaczego?

– Dżentelmen nie pyta damy o powód odmowy.

Wykrzywił się szpetnie.

– Chodziłaś do szkoły dobrych manier czy co?

– Moja matka bardzo dbała o należyte wychowanie dzieci.

– I słusznie. Tylko nie rozumiem, jaki to ma związek z balem.

– Nie chcę po prostu, by ludzie zaczęli plotkować na nasz temat.

– Co by mieli do powiedzenia?

– Że jesteśmy razem.

– Ale jeszcze nie jesteśmy – zauważył.

Zrobiło jej się gorąco, zaczerwieniła się, lecz dzięki panującej ciemności wiedziała o tym tylko ona.

– Dopiero będziemy – dodał.

– Coś takiego! Za wiele sobie pozwalasz, Tyler. Nie zamierzam przespać się z tobą.

– Ja też nie zamierzam. Nigdy w życiu.

Zaniemówiła.

– Wiele rzeczy mógłbym robić z tobą w łóżku, ale nie spać.

Doznała dziwnego uczucia niemocy, bezradności. Zakręciło jej się w głowie.

– A jeśli ja po prostu nie mam ochoty na ten zimowy bal?

– Skoro nie masz, to nie masz. Trudno się mówi.

– No i dobrze, temat się wyczerpał.

– Ja tak nie uważam.

– Upierasz się niepotrzebnie – rzekła.

– Podaj mi jeden racjonalny powód, który by mnie przekonał.

– Nie muszę się przed tobą tłumaczyć.

– Owszem, musisz.

– Z jakiej racji?

Przesiadł się, był teraz tuż przy niej, patrzył jej w oczy, dotykał nogą jej uda.

– Z takiej mianowicie, że od dwóch prawie lat mieszkasz w tym mieście i z nikim, oprócz Nalli i klientów, nie raczysz się widywać. Ludzie na pewno chcieliby poznać cię bliżej. Tak jak ja cię poznałem.

Coś ją ścisnęło za gardło.

– To jest naprawdę fajny bal – powiedział. – Wszyscy ubieramy się szykownie i udajemy vipów.

Właśnie dlatego nie chciała w nim uczestniczyć. Będą tam na pewno kamery i reporterzy.

– Czarowna noc, jak z bajki – ciągnął. – Wszyscy szykują się już do Bożego Narodzenia, panuje świąteczny nastrój. Jeśli nie pójdziesz ze mną, będę musiał iść sam.

– Umów się z kimś innym.