Mnie nie dotyczą!
Poczułam taką cudowną nadzwyczajną pewność: niektóre sprawy na tym świecie mnie nie dotyczą. Jest ich sporo. To są wypadki samolotowe, wybuchy bomb w Jerozolimie, ataki IRA, wyrzynanie się Tutsi i Hutu, dziennik telewizyjny oraz zdrada małżeńska. Ty jesteś inny.
A wszystko przez tego kota.
Miauczał przez całą drogę – moją drogę do banku i na lotnisko, i leżał zwinięty na tylnym siedzeniu, jak odbierałam przesyłkę, i korek potem, a kot leży i tak tylko nóżkę trzyma, tak pałąkowato czy jak… sama nie wiem…
I dopiero potem do weterynarza, szybko, biegiem, natychmiast i… zdjęcia małej nóżki kota za 200 tysięcy?! To jak za dużą nogę człowieka, niesamowite, i ten weterynarz mi tłumaczy, że złamana, ale przecież to nie rasowy kot, może nie warto, takie koszty, operacja, gwóźdź, o tu na udzie, za prawie dwie bańki. Platynowy, czy coś takiego… i jeszcze nie ma pewności…
Tak mi sugeruje. Ze może lepiej uśpić. Tak mi mówi ten weterynarz.
To mu tłumaczę, że jak się ratuje jedno istnienie, to tak jakby się ratowało świat!!!
I kot zostaje za te dwie bańki, i słyszę po raz pierwszy w życiu twój głos:
– Ale banał!
Jasne, że banał, kurczę, ale prawda też. Wszystkie banały są tak naprawdę prawdą.
I wychodzisz za mną. na ulicę, stajesz w tej obskurnej bramie, patrzysz mi prosto w oczy. a ja to czuję w brzuchu, w środku, i wcale nie jestem obrażona, kiedy słyszę jak powtarzasz:
– Straszny banał! A potem dodajesz:
– Obawiam się, że jest pani kobietą mojego życia…
Złapałeś mnie za ten przysłowiowy guzik… No i jak się mogłam z tobą nie umówić?
Jak ciebie spotkałam, to wiedziałam, że wszystko odzyskało sens. Ty nie byłeś tym sensem, broń Boże – ale nagle świat ustawił się na właściwym miejscu, ziemia zaczęła nareszcie krążyć po swoim wyznaczonym od dawna torze, zieleń była zielona, a ziemia brunatna. Miłość to była miłość, krzesło to było krzesło itd. Takie tam różne…
No. bo tylko zadurzenie jest niebezpieczne. Zmienia świat – wędrujesz sobie spokojnie nad ziemią, aż się w końcu spierdalasz w dół. Chyba nie muszę być kulturalną osobą. Spierdalasz się! Po prostu.
O, proszę – używam słów. które uchodzą za obsceniczne.
O matko, wiem, że tego nie znosiłeś. Pamiętasz, jak zaprosiłeś swoich przyjaciół, żeby mnie poznali Pamiętasz tę pierwszą wizytę?
– Asieńko. tylko nie opowiadaj tego kawału między pierwszym a drugim daniem, tego wiesz, o babie co przychodzi do lekarza i włosy jej rosną tu i tu. aż do samego… Dobra? Błagam, to tacy fajni ludzie, nie chcę. żeby pomyśleli…
No i przyszli…
Jacy cudowni… Siedzieliśmy chyba z sześć godzin – to naprawdę niezwykłe spotkać się tak od razu. od serca, jęzor trzymałam za zębami, żadnej baby i doktora – aż po tych sześciu godzinach oni się podnoszą. Ula całuje mnie w policzek i szepcze mi do ucha:
– Fajnie, że cię poznałam, ale czas nie kutas, nie stoi, czas lecieć.
Przyjaźnię się z nią do dzisiaj. Czy teraz… Teraz to ja miałam gdzieś zadzwonić…
A moja matka mówiła tylko „psiakrew” – ze dwa razy w życiu tak powiedziała. I „cholera”.
A ja. jak wróciłam pierwszy raz z obozu harcerskiego – było kapitalnie – rzuciłam plecak w przedpokoju, wpadłam jak burza do łazienki – położyłam się w ciepłej wodzie, z włosów spłynął jeden skórek i ze dwa deko igliwia – leżałam chyba z pół godziny, a jak wyszłam czułam się lżejsza przynajmniej o parę kilo, z plecaka wyszły nowe żwawe skórki – deptałam je – zostawiały drobne ślady na linoleum…
No więc, jak wróciłam z obozu, to potem weszłam do kuchni, a tam mama przy lodówce, górna szafka uchylona, sięgnęłam po chleb i walnęłam czołem prosto w róg otwartych drzwiczek, zanim pomyślałam, to mi się wyrwało „o kurwa” – zmiękły mi nogi. mama schylona dalej grzebała w lodówce, aż mnie policzki zapiekły z przerażenia…
Nie zareagowała, dzięki Bogu. udawałyśmy, że ona nic nie usłyszała, a ja nic nie powiedziałam, no bo jakże mogła usłyszeć coś, co nie zostało powiedziane?
No właśnie. Więc udawałam, że nic nie widzę, nie słyszę.
Przytulasz się do mnie w nocy – uwielbiam jak kładziesz mi na udzie rękę i lekko – tak jakby mimochodem, niedbale, niechcący, przez przypadek po prostu – przesuwasz ku górze, ja leżę odwrócona tyłem, jedna noga podgięta w kolanie, jedna ręka obejmująca poduszkę – już śpię – już nie muszę – nic nie muszę, a twoja dłoń leciuteńko przesuwa się po wewnętrznej stronie mojego uda i czuję się jakby delikatnie dostrajana do swojego wnętrza, które już czeka na następny centymetr dotknięcia, jeszcze jeden, jeszcze – już… Piersi mi się robią takie obrzmiałe na tym prześcieradle – śpię przecież, ale niech on nie cofa tej ręki… a twoja ręka nabiera pewności, już jej nie cofniesz…
A udo mam w tym miejscu rozwalone.
O, tutaj… tutaj o – o tu mam następny ślad po cierpieniu miłosnym. Aż mnie musieli' zszyć…
Wyszłam z psem na spacer – takiego mieliśmy ślicznego psa, dotąd sięgał, a może dotąd… w każdym razie łeb miał na wysokości właśnie mojego uda. Lipy prawie kwitły, wiosna, za chwilę koniec szkoły – do dzisiaj myślę w kategoriach „za chwilę wakacje” – stałam pod tymi lipami i namawiałam psa, żeby szybciej siusiał, a zza bloku wyszedł Marek – kochał się we mnie – miał 17 lat i kuratora, i krzyknął – co krzyknął?
Coś w rodzaju:
– Też mam z tobą do pogadania! Czy coś takiego.
Aż się zagotowałam, wszystkie dzieciaki wpatrzone we mnie, postrach podwórka wali taki tekst, oczywiście wzruszyłam ramionami, pies akurat znalazł interesujący ślad po suczce, nie dawał się odciągnąć, Marek krzyknął:
– No, podejdź tu!
Smycz się wyprężyła, dzieciaki wgapiały się we mnie – dziś bym powiedziała, że pod presją opinii publicznej, odkrzyknęłam odważnie:
– Daj ty mi święty spokój!
A wtedy Marek podniósł kawał szyb, takie grubej, z drzwi wejściowych, i powiedział:
– Podejdź, bo ci psa upierdolę. – Spróbuj – powiedziałam.
I wtedy rzucił ten kawał szkła, tak jakby puszczał kaczkę… prosto w Brysia… Zasłoniłam go – nawet nie podniósł głowy – a ja poczułam: gorące smagnięcie na nodze, takie ostre krótkie sparzenie i to gorąco spłynęło aż do tenisówki, Marek krzyknął „O Jezu”, spojrzałam na nogę – była cudownie czerwona, kucnęłam – nic nie bolało, tylko w środku tej czerwieni pojawił się wąwóz zapełniający się szybko świeżą krwią, ktoś pobiegł zadzwonić.
Przyjechało pogotowie i zabrali mnie na szycie uda.
Marek jechał na rowerze za karetką: widziałam go wyraźnie przez tylną szybę, zanim nie wyjechaliśmy w Grójecką…
Dwanaście szwów, do dzisiaj blizna…
A twoja ręka taka ciepła, pewna, zna mój każdy kawałeczek, a ja z takim drżeniem czekam, aż ominie bliznę, przesunie się wyżej… Uwielbiam być tak dotykana…
Nie widzę, nie słyszę… Czuję tę twoją rękę… I potem tak samo…
Nie widzę, nie słyszę…
Siedzimy razem, tak dużo ludzi, tylko jedna kobieta nie patrzy na mnie, ale jakże jest zabawnie – opowiadamy historie prawdziwe – opowiadanie historii prawdziwych jest zawsze interesujące, ponieważ nikt nie wymyśli lepszych.
O, na przykład jak Sarniccy poszli do przyjaciół na brydża. Po czwartym robrze i kolacji Otworzyli whisky – pili whisky, aż wpadli na pomysł, żeby w lipcową noc pojeździć na nartach. Dziewiąte piętro, na Jerozolimskich – olbrzymie blokowiska, mieszkanie przy mieszkaniu, zsypy do śmieci na każdym piętrze… To ważne, zsyp na śmieci czasem odgrywa dziejową rolę..
No więc, panowie się spiwszy – z pawlacza został zdjęty sprzęt narciarski, kombinezony, narty, gogle, srogie – założyli to wszystko i postanowili zjechać jedno piętro schodami, żeby przypomnieć sobie to wspaniałe uczucie.
A cichutka sąsiadka, emerytka śmieci poszła akurat wynieść. Naukowiec wpadł na nią z półpiętra, kobieta walnęła głową w ścianę, śmieci się potoczyły, panowie otrzeźwieli natychmiast – pogotowie i te rzeczy.
Ponieważ ludzie kulturalni, rano pobiegli do szpitala dowiedzieć się, co ze starszą panią. Starsza pani już była przytomna, po badaniach EEG – w mózgu nic – idą do lekarza prowadzącego zatroskani…
A lekarz mówi, że no, badania w porządku, tylko staruszka jest nienormalna, bo upiera się, że narciarze na nią wpadli.
Siedzimy sobie i opowiadamy takie historie – a ja mam wrażenie, że narciarze na mnie wpadli. Że widzę rzeczy, które nie są.
Tamta kobieta nie patrzy na mnie – jak to dobrze widać, kiedy ktoś na ciebie nie patrzy, ale oczywiście w mózgu mi się nic nie zapala – mój wyłącznik bezpieczeństwa, moja czerwona lampka przepalona na amen – tylko czuję coś oślizgłego w jej spojrzeniu, które błądzi w okolicach mojego męża. Ale w tym nie ma żadnego niebezpieczeństwa, a ja mam paranoję – wcale na ciebie specjalnie nie patrzy, ja jestem przewrażliwiona.
Wracamy do domu, wieczór łagodnieje, napięcie mija.
Jestem w złym stanie.
Stoimy w łazience, ja już opatulona ręcznikiem – ty namydlasz gąbkę płynem do mycia Ph pięć i pół. Miło było?
Miło było.
– Ale la Ola mnie coś unika – rzucam od niechcenia, tak sobie, nie myśląc o niczym, bo, jak wiadomo, mnie takie rzeczy nie dotyczą.
– Ona? Daj spokój, przecież jest taka miła. Taka bezpośrednia. Ona nie robi nikomu przykrości. Ty jesteś przewrażliwiona.
– Może jestem – zgodziłam się wtedy. Żadnej lampki, żadnego błysku, nic, nullo.
– Może jestem – dodałam. – Może to przez ten jej głos. Taki skrzeczący.
– Ona? Ona wcale nie ma skrzeczącego głosu. OK. Słyszę rzeczy, które nie są.
A ty mówisz:
– Nie każdy może mieć taki ciepły głos jak twój – dzięki Bogu – a ja mam ciebie… i twój głos…
A w nocy się kochamy. Dobra… nie będę… Napiję się herbaty… umywalkę albo klozet zapchać, wynika z nieuświadomionej, głębokiej potrzeby bliskiego kontaktu z hydraulikiem. – I się roześmiał.
I jak wróciłeś z tych warsztatów, to poszedłeś do piwnicy, wróciłeś z kluczem francuskim w kieszeni i powiedziałeś:
– Wszystko już wiem, u ciebie to była zawsze uświadomiona potrzeba – i kochaliśmy się w kuchni na podłodze…
A fusy to ja zawsze wylewam do zlewu.
Nie wiem dlaczego. Kiedyś ktoś powiedział, że takie fusy – tylko nie pamiętam, czy z kawy czy herbaty – to dobrze robią rurom. Przeczyszczają je.
Jak pierwszy raz zobaczyłeś, że tak robię, to aż krzyknąłeś. A potem powiedziałeś, że przez te pięćdziesiąt sześć lat, co mamy razem przeżyć, to może się nauczę wylewać do klopa.
A potem, pamiętasz? Na jakichś warsztatach jeden młody mąż żalił się terapeucie, że tylko jednej rzeczy nie może znieść, a mianowicie on kocha żonę bardzo, ale nie jest jej w stanie wybaczyć, że ona bez przerwy wrzuca fusy do zlewu i ten zlew jest lub będzie w najbliższej przyszłości permanentnie zatkany. I co to znaczy?
A terapeuta tak popatrzył po was wszystkich uważnie i powiedział:
– Wrzucanie przez kobiety do zlewu, umywalki czy klozetu różnych rzeczy, które mogą rzeczony zlew.
A Ewa mi mówi o swoim mężu.
– Wiem, że do tamtej dzwoni, a powiedział, że zerwał – łzy kapią na obrus:
– Nie szkodzi, nie szkodzi, zobaczysz, co będzie najważniejsze, najważniejsze trzeba ocalić, jeśli się tego nie ocali – to nie zostaje nic, warto powalczyć – nie o niego, o siebie.
Ewa podnosi na mnie skopane oczy. – Naprawdę tak myślisz?… Mówię z przekonaniem:
– Przecież się nie wie, co jest ważne, dopóki nie możesz tego utracić. Jak wybaczysz, mówię ci, to ci lepiej… Wybaczenie koi ból.
Z nami jest inaczej…
Jak kiedyś stałam w oknie i było tak cudownie pięknie, zachodziło słońce, brzozy od stawały od nieba takie drobne, osikowate, drżące, było lato, kłosy zboża mieniły się mgliście jak gruby moher, ptaki zanosiły się przedwieczornym ujadaniem – stałam w oknie i pomyślałam, że jest tak cudownie, że w taki dzień powinno się umrzeć – a ty stanąłeś za mną. przytuliłeś mnie do siebie, oparłam plecy o twoją pierś, jedną ręką trzymałeś mnie za brzuch, drugą położyłeś na moim obojczyku, czułam jak jesteśmy jednością, zachodzimy razem ze słońcem, zstępujemy w wieczór spokojny, leniwy, zawsze nasz…
I powiedziałeś:
– Dlaczego ci smutno? Zobacz, mamy wszystko czego nam trzeba…
A ja powiedziałam:
– Ale nie dożyjemy już naszych dużych drzew, które posadzimy.
A ty pocałowałeś mnie w szyję i powiedziałeś:
– Ale będziemy razem patrzeć jak rosną, to ważniejsze… Tak bardzo cię kocham…
Tak było… Ale tu pełno petów… muszę chyba wywalić popielniczkę…
A propos śmieci.
U Anki w bloku mieszkał facet, który miał kochankę na dole. Żonę oszukiwał lat parę, wyjeżdżając na delegacje piętro niżej. Aż pewnej nocy, jak był na tej delegacji, kochanka go wysłała z kubłem śmieci.
Zsyp na szóstym był zatkany, poszedł na siódme, wywalił kubeł w pidżamce, stanął pod drzwiami i zadzwonił do własnego mieszkania. Otworzyła żona, spokojnie przeszedł do kuchni, otworzył szafkę pod zlewem i zobaczył pełny kubeł. Potem zemdlał. Potem się rozwiódł.
"Przegryźć Dżdżownicę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Przegryźć Dżdżownicę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Przegryźć Dżdżownicę" друзьям в соцсетях.