I przełożył klejnot przez głowę.

– Pięknie, co?

– Dobry Boże – szepnął Alvar i przytrzymał mocno Matyldę, która wykonała gwałtowny ruch w stronę Emila.

Pozostali stali bezradni, wpatrując się w niego. Służąca, widząc Emila wychodzącego ze stangretem, pośpiesznie zaciągnęła dzieci do służbówki.

Emil odepchnął swego pomocnika.

– Teraz już sobie sam poradzę. Widzicie? Wszystko chcieliście mi zabrać, zabiliście moją matkę, ale to ja mam naszyjnik. To ja będę bogaty!

Chwiejnym krokiem przeszedł przez dziedziniec w stronę powozu, po drodze mijając drzewo rosnące na środku.

Nigdy wcześniej Matylda nie zwróciła uwagi na to, że gałęzie zwisają tak nisko. Naraz doszedł ich przeraźliwy krzyk, a światło z okien oświetliło makabryczną scenę.

Emil zahaczył naszyjnikiem o wystający konar i zawisł na nim. Jak to się stało, nie byli w stanie pojąć. Nogami nie mógł sięgnąć podłoża. Prawdopodobnie gałąź uniosła się i nim ktokolwiek zdążył podbiec, Emil się udusił…

Wszelkie próby przywrócenia go do życia spełzły na niczym.

Kiedy wszyscy zajęci byli Emilem, usłyszeli krzyk jednego ze służących. Odwrócili się i spostrzegli to samo co on: w oknach pokoju gościnnego buchnęły płomienie, oświetlając cały dwór. Rozległy się złowieszcze trzaski.

– O, nie! – krzyknęła Matylda. – Szybko, ratować ludzi i zwierzęta!

Wszyscy zapomnieli o martwym Emilu. Gorączkowo gaszono pożar i wynoszono dobytek. Inwentarz został wyprowadzony na okoliczne łąki.

Dość szybko udało się opanować zagrożenie, ale matka Emila spłonęła w środku. Pokój gościnny został całkowicie zniszczony.

Służba spisała się nienagannie i z największym poświęceniem uratowała większość mebli i przedmiotów codziennego użytku.

Tylko to, co znajdowało się w największym pokoju, zostało bezpowrotnie stracone.

Nikt jednak nie odczuwał z tego powodu żalu. Zbyt wiele nieprzyjemnych zdarzeń miało tam miejsce.

ROZDZIAŁ XIX

Ustalono, że Alvar zajmie się najtrudniejszym: zdejmie naszyjnik z szyi Emila i zakopie go w grobie Huldy. Szaloną propozycję któregoś z parobków, by pogrzebać Emila z przeklętym klejnotem, odrzucono z niesmakiem.

Matylda stała wraz z innymi na dziedzińcu i drżała na całym ciele.

– Naszyjnik musi wrócić na swoje miejsce – upierała się. – Musimy dopilnować, by zło znalazło się na powrót głęboko w ziemi.

Stary kucharz odezwał się z powagą:

– Tak, to jedyne rozsądne wyjście. I niech mi wolno powiedzieć w imieniu wszystkich, że ulżyło nam, gdy zobaczyliśmy cię w dobrym zdrowiu, panno… pani Matyldo. Ale jeśli chodzi o przyczynę wszelkiego zła, to nie jestem pewien, czy nie leży tutaj… Wprawdzie nie należy wyrażać się źle o zmarłych, ale…

Pozostali służący kiwnęli głowami uroczyście.

Kiedy oni zajęci byli rozmową, stangret Emila ukradkiem zdjął klejnot z szyi swego zmarłego pana i wsunął do torebki, którą w zamieszaniu wyniósł z domu. Zamierzał wyśliznąć się nie zauważony przez bramę, wolny i bogaty. Wiedział, że we dworze nie ma już czego szukać.

Ale Hulda nie puściła mu tego płazem.

Niczym Vanlande z rodu Inglingów, który przed wieloma setkami lat został opętany przez nasłaną przez Huldę wiedźmę, tak teraz stangret został powalony w zwieńczonej łukiem bramie. Jakaś koszmarna zjawa dosiadła go i usiłowała mu połamać wszystkie kości.

Nieszczęśnik wył jak oszalały:

– Weźcie to! Weźcie to diabelstwo!

Nie mógł otworzyć dłoni, która ściskała kurczowo paski skórzanego mieszka. Alvar wziął od jakiegoś parobka nóż i szybkim ruchem odciął rzemienie.

Stangret uniósł się, z trudem łapiąc oddech. Matylda po raz pierwszy zachowała się przytomnie i nie popadła w sentymentalny ton.

– Precz! – krzyknęła surowo. – Odejdź stąd i nigdy nie wracaj!

Wstał niepewnie, oparł się o ścianę, a potem chwiejnym krokiem wyszedł za bramę i zniknął w mroku nocy.

Było już bardzo późno, dzieci spały w pokoju, który nie ucierpiał w pożarze. Dym i zapach spalenizny zalegały nad domostwem. Wszyscy odczuwali straszne zmęczenie i ciągle nie mogli wyjść z szoku.

– Może odpoczniesz? – zaproponował Alvar. – Wiesz, że mogę zrobić to sam.

– Nie, nie zostawię cię sam na sam z wiedźmą. A poza tym nie zdołam zasnąć, póki tego nie załatwimy.

Dziewczyna nadal była wstrząśnięta, szczękała zębami i z trudem wymawiała słowa.

Ale Alvar rozumiał, o co jej chodzi. Wziął długi drąg i zahaczywszy o resztki rzemieni, uniósł torebkę z naszyjnikiem.

Nie pozwalając nikomu zbliżyć się do niej, okrążyli zabudowania i wielką gromadą, zaopatrzeni w łopaty i lampy, ruszyli w stronę kurhanu.

Matylda, która szła obok Alvara, powiedziała głośno i dobitnie:

– Idziemy, Huldo, zwrócić ci twój prastary skarb. Nie mamy złych zamiarów! Przyrzekamy, że już nigdy nikt nie naruszy miejsca twego wiecznego spoczynku!

Wielu obecnych kiwało z zapałem głowami podczas tej przemowy. Większość z nich słyszała krążące po okolicy legendy o jakimś grobie w zagajniku. Teraz po raz pierwszy usłyszeli z ust Alvara i Matyldy całą historię o Huldzie.

Część służby została w domu, by opiekować się dziećmi i chorym Brorem. Do spalonego pokoju gościnnego nikt nie odważył się jednak zbliżyć.

Matylda, zanim poszła ze wszystkimi, zajrzała do rodzeństwa i upewniła się, czy śpią.

Teraz ja jestem właścicielką Hult, pomyślała, ja i moje rodzeństwo. Ale nie chcę tego dworu i myślę, że oni również.

Dotarli do kurhanu. Służące z odpowiedniej odległości oświetlały grób, chłopi stanęli w gotowości z łopatami.

Na znak Alvara wykopali głęboki dół i wrzucili skórzany mieszek z naszyjnikiem.

Nikt im nie przeszkadzał. W koronach drzew coś szumiało cicho, ale ten szum nie zwiastował niczego złego, nie ostrzegał ich jak ostatnio.

Uklepali starannie ziemię. Wszyscy byli zgodni co do tego, że nikt nie powinien się dowiedzieć, jaką tajemnicę kryje to miejsce. Im mniej osób wiedzieć będzie o grobie Huldy, tym lepiej dla następnych pokoleń.

– Wiesz, Matyldo – odezwał się Alvar, kiedy opuszczali zagajnik. – Czuję wielką ulgę. Jakbym się obudził z koszmarnego snu.

– To tak jak ja. Straciłam jednak ochotę, by tu mieszkać.

– Rozumiem cię. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zostanę z tobą parę dni i pomogę ci. Trzeba urządzić pogrzeby, wydać polecenia służbie, poza tym sprowadzić lekarzy do Brora.

– Będę ci wdzięczna – rzekła Matylda lekko rozczarowana, że nawet słowem nie wspomniał o niej.

– A potem, kiedy się z tym uporamy – dodał – zapraszam was wszystkich czworo do mojego dworu do Uppland.

Bałam się, że już tego nie powie, pomyślała Matylda i odetchnęła z ulgą.

– Bardzo dziękuję – rzekła. – Z radością skorzystamy z zaproszenia. Nawet Bror powiedział dziś służącej, że tutaj zrobiło się jakoś nieprzyjemnie. Z nimi, czy bez nich… Wybacz, nie powinnam tak mówić, oni nie żyją.

– Wiem, o co ci chodzi – uspokoił ją Alvar.


Po jakimś czasie ruszyli w drogę przez Szwecję.

Dwór sprzedali chłopu, któremu zależało wyłącznie, na ziemi. Budynków nie chciał nawet oglądać. Słyszał, że się tam wydarzyły straszne rzeczy.

Matylda i jej rodzeństwo mieli więc pieniądze. Pożyczyli trochę Alvarowi, by sprawił sobie lepszy strój. Oczywiście wzbraniał się przed przyjęciem pożyczki, ale Matylda postawiła na swoim.

Alvar wracał więc do domu elegancko ubrany. Wyprawy wojenne Karola X Gustawa zakończyły się, zresztą król umarł, a na tron wstąpił pięcioletni król Karol XI. Dobry Boże, pozwól mi zachować przyjaźń Alvara, modliła się Matylda. Tak bardzo go kocham, moja miłość do niego rośnie z każdym dniem. On jest cudowny… Cóż ja kiedyś wiedziałam o prawdziwym uczuciu?

Bror wydobrzał na tyle, że odważyli się zabrać go w tak długą podróż. Siedział w powozie i z zainteresowaniem śledził zmieniające się krajobrazy. Na szczęście tajemnicza choroba, której lekarze nie potrafili nazwać, ustąpiła. Matylda miała na ten temat własną teorię. Jej zdaniem chorobę wywołał naszyjnik Huldy, który Bror zbyt długo nosił przy sobie.

Osobliwa historia, myślała. To nie było zwyczajne znalezisko archeologiczne. W grę wchodziły prawdziwe czary!

Alvar popatrzył na dziewczynę. Ich pierwsze spotkania odbywały się w ciemnościach, dopiero podczas wyprawy do Danii ujrzał ją w świetle dziennym.

Jest taka piękna, delikatna, słodka i na pierwszy rzut oka trochę bezradna. Ale ta krucha osóbka wykazała niezwykłą siłę woli w pokonywaniu trudności.

Właściwie zakochał się, zanim ją ujrzał w pełnym świetle. Nikt więc nie mógł mu zarzucić, że urzekła go piękna buzia. Po prostu byli sobie przeznaczeni!

Matylda zrozumiała, że Alvar przewidywał niejasno, co się stanie, kiedy Emil i jego matka dostaną skarb w swoje ręce. Wybaczyła mu, że nie próbował z większym przekonaniem powstrzymać ich przed dotykaniem naszyjnika. Pamiętała przecież, że jej przestrogi jeszcze bardziej podsyciły w obojgu żądzę posiadania klejnotu.

I chociaż może nie było to w porządku, Matylda jednak czuła, że dobrze, iż tak właśnie się stało.

Teraz wszyscy byli wolni.

Alvar krążył myślami wokół tych samych spraw. Kiedy minie żałoba Matyldy, będzie mogła zostać jego żoną. Nie składała mu wprawdzie żadnych obietnic, był jednak pewien, że nie odrzuci jego oświadczyn. Zbyt dobrze czuli się ze sobą, by każde z nich miało spędzić samotnie resztę życia.

Mały Herman z uśmiechem popatrzył na Alvara.

– Czy to prawda, że w twoim dworze są psy?

– Zawsze mieliśmy dużo psów – odpowiedział Alvar. – Szczeniaki też. Kiedy znowu jakaś suka będzie miała małe, dostaniecie po jednym, ty i Beda.

– Och, wspaniale – wyrwało się Hermanowi. – Czy będzie tylko mój?

– Czy ja też dostanę psa? – zapytał Bror.

Alvar odwrócił się do niego i zapewnił go, że tak.

Blada twarz Brora rozpromieniła się. Choć bardzo zmęczony podróżą, odczuwał ogromną ulgę. Był szczęśliwy, że skończył się koszmar, w którym żył od czasu powtórnego ożenku ojca. Bror oznaczał się chyba największą wrażliwością spośród czwórki rodzeństwa.

Herman wsunął swą drobną rączkę w dłoń Alvara.

– Zostaniesz z nami, prawda? – zapytał.

– Zawsze będę przy was, Hermanie. Zawsze.

Chłopczyk westchnął uszczęśliwiony.

– Na pewno będzie nam razem dobrze.

– Na pewno, Hermanie.

Dzięki, Huldo, rzekł w duchu Alvar, naraz rozbawiony tą groteskową myślą. Dziękuję za wszystko, co dostałem od ciebie.

Za ich powozem toczyły się dwa duże wozy, załadowane po brzegi przedmiotami stanowiącymi własność rodzeństwa.

Alvar spojrzał na śpiącą Bedę i pozostałą trójkę. Najdłużej zatrzymał wzrok na Matyldzie.

Tak, wkrótce zaczną nowe życie.

Nawet nie przypuszczał, że Matylda rozmyślała o tym samym co on. Za kilka godzin staną na nocleg w zajeździe. Już parokrotnie spędzali noce w gospodach, gawędząc wieczorem przy kieliszku wina. Napięcie między nimi rosło, ale do tej pory nie złamali zasad przyzwoitości.

I oto dotarli do następnego postoju, Matylda pełna lęku, Alvar zaś podekscytowany perspektywą wspólnego wieczoru.

Stopniowo bowiem człowiek przestaje pamiętać o normach moralnych i oszołomiony bliskością kochanego człowieka daje się porwać uczuciu.

Tych dwoje nie stanowiło w tym względzie wyjątku.

Żadne z nich nie chciało łamać zasad, ale z coraz większym trudem trzymali na wodzy swe emocje. Wiedzieli, że balansują nad przepaścią.

Wypili wino, znużeni ciężkim dniem. Zmęczenie sprawiło, że byli bardziej niż zwykle podatni na działanie trunku.

Dzieci spały spokojnie w swym pokoju i zapewne nie przebudzą się przed rankiem. Czuły się bezpieczne w towarzystwie ludzi, którym ufały i których darzyły sympatią. Daleko od niedobrej cioci i wstrętnego Emila.

Maluchy nie uświadamiały sobie, że tych dwoje nie żyje i nic już im z ich strony nie zagraża. Matylda musiała więc nieustannie je uspokajać i zapewniać, że nikt ich nie zabierze.

Dzieci śniły o szczeniakach.

– Gospodarz chyba chce już zamknąć salę jadalną – rzekł Alvar lekko. – Chyba możemy porozmawiać w pokoju.

– Oczywiście – odparła z równą swobodą. – Przecież to nic takiego… to znaczy…

– Chyba wolno nam z sobą rozmawiać!

Przytaknęła. Jej pokój był ładniejszy, więc poszła przodem i wpuściła go do środka. Trzymała w ręku świecznik, który uroczyście postawiła na półce wiszącej na ścianie.

Alvar stał tuż za nią i gdy się odwróciła, wpadła wprost w jego ramiona.

Stało się to tak nieoczekiwanie, że Matylda zawstydzona ukryła twarz na jego piersi. Rękami objęła go za szyję, by nie pomyślał, że go odtrąca.

– Matyldo – odezwał się błagalnie.

– Słowa jeszcze bardziej wszystko komplikują – szepnęła, potrząsając głową.

Zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że oboje potrzebują czułości, zrozumienia, poczucia wspólnoty. Nie chciał jednak, by dręczyli się z powodu wyrzutów sumienia, iż grzeszą wobec Boga i łamią przyjęte normy.