Udało się! Dostał się do dworu.

Co teraz? zastanawiał się.

I właśnie wtedy, gdy leżał zamknięty w stodole, naszły go niebezpieczne myśli.

Przecież to czyste szaleństwo, bzdury! Właściwie co stoi na przeszkodzie, bym otworzył torebkę i zobaczył, co kryje w środku. Mam wierzyć w babskie gadanie i głupie przesądy? Dawać wiarę histerycznym reakcjom ludzi zacofanych, którzy wmawiają sobie, że naszyjnik jest przeklęty?

„Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo”, powtarzał Bror w gorączce.

I oto jeszcze jedna niejasność. Bror powiedział: „Nas czworo”. Kim była czwarta osoba?

Leżał bezpiecznie w wygodnym zagłębieniu tuż przy drewnianej ścianie stodoły. Miał pewność, że nie zabraknie mu świeżego powietrza.

Już poluzował rzemyk przy skórzanym mieszku, kiedy znów poczuł się tak, jakby ktoś go dusił.

Pośpiesznie zamknął więc torebkę. Może to i przesądy, ale ryzykować nie miał odwagi.

Ten skarb jest groźny, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zbyt wiele się wydarzyło w związku z nim, by uznać to wyłącznie za zbieg okoliczności.

Odsunął płaszcz z nieprzyjemną zawartością kieszeni jak najdalej i nie zważając na nic, ułożył się do snu. Jego organizm domagał się odpoczynku. Jeśli chce posunąć się naprzód w rozwikłaniu tej wielce skomplikowanej historii, musi nabrać trochę sił.

Udało mu się ustalić rozkład pomieszczeń w budynku dworu. Niestety, od strony, gdzie leżał, nie było połączenia z domem. Będzie musiał więc przejść przez dziedziniec, by dotrzeć do sypialni, w której prawdopodobnie została uwięziona Matylda. Wchodziło się tam przez kuchnię i przez salon. Czekało go niełatwe zadanie.

Był jednak zdecydowany je wykonać.


Obudził się, gdy na dworze zaczynało zmierzchać. Głód znów dał o sobie znać. Ale nie miał czasu o tym myśleć, bo nadeszła pora działania.

Niestety, przespał kilka godzin i stracił w związku z tym orientację, gdzie kto teraz się znajduje. Służby się nie obawiał, coś wymyśli na poczekaniu, by uśpić jej czujność.

Jedyną osobą, której nie chciał spotkać, był ten zarozumiały bubek, nieznośny snob, z którym rozmawiał rano. Miałby spore trudności, by wytłumaczyć mu swą obecność we dworze.

Wstał i rozprostował ścierpnięte członki. Przedostał się do wrót stodoły. Zanim wymknął się na zewnątrz, starannie wytrzepał z włosów i z ubrania źdźbła siana.

Wreszcie doprowadził się do jako takiego porządku. Na szczęście wrota stodoły nie skrzypiały. Wymknął się ostrożnie i ukrył za wielką studnią. Potem wśliznął się do kuchni. Szczęśliwie nie spotkał żywej duszy. Był w budynku!

Chyba państwo udali się na spoczynek, bowiem także salon stał pusty. W wieczornym półmroku zdołał wszakże zauważyć, że w tym dość dużym pomieszczeniu niewiele jest miejsc, które nadawałyby się na kryjówkę. Mógłby się ewentualnie schować za krzesłami pod oknem. Ale wtedy widać by go było z zewnątrz…

Dwie pary drzwi. Które z nich wybrać?

Był zdezorientowany, brakło mu pewności. Jeśli teraz dokona niewłaściwego wyboru, cały trud może pójść na marne.

Bał się nawet pomyśleć, co się stanie, jeśli zostanie zauważony w obcym domu.

W powietrzu unosił się ostry zapach perfum.

Wydał mu się znajomy.

Kiedy leżał w stodole… Uświadomił sobie, że coś go wtedy przebudziło. A potem przez sen dobiegły go jakieś hałasy, obce głosy i wzmożony ruch na podwórzu. Stukot końskich kopyt na brukowanym dziedzińcu, lżejszy, bardziej elegancki niż ciężkie stąpnięcia koni używanych do pracy w polu. Czyżby przyjechali jacyś goście? Albo ktoś wyjechał?

A może to tylko powozy zostały odprowadzone do powozowni?

Alvar nie mógł sobie przypomnieć i rozzłościł się na siebie samego. Coś mu jednak mówiło, że to nie Matylda używa takich ostrych perfum. Znał ten zapach, ale skąd?

Tak, dama w powozie! Macocha dzieci, które spotkał na przystani.

Czy to ona przyjechała?

Oj, marny jego los, jeśli ta okropna kobieta wejdzie do salonu i odkryje tu jego obecność.

W gęstniejącym mroku rozpaczliwie usiłował podjąć decyzję, które drzwi wybrać. Wtedy usłyszał jakiś dźwięk.

Wsłuchiwał się w napięciu.

Ktoś żalił się w mroku.

Płacz kobiety albo dziecka.

Tak, teraz już wiedział, gdzie jest Matylda.

Na palcach podszedł do drzwi. Bał się zapukać, nacisnął więc lekko klamkę.

Były zamknięte.

Jeśli prawdą jest, że dziewczyna leży ciężko chora, to przecież nie zamknęła drzwi od środka. Alvar przesunął dłonią nad framugą. Znalazł klucz!

Teraz tylko ostrożnie.

Przekręcił klucz w zamku.

Płacz ucichł.

ROZDZIAŁ VIII

Matylda siedziała napięta jak struna. To chyba nie Emil, ale przecież nikt inny tu do niej nie przychodzi.

Drzwi uchyliły się bezgłośnie i do środka wśliznął się bezszelestnie jakiś mężczyzna.

Co ten Emil znowu wymyślił? Chyba nie wynajął jakiegoś zbira, żeby… odebrał jej życie? Chociaż już nic jej nie zdziwi, jeśli chodzi o męża. Jest chorobliwie żądny władzy, a przy tym na wskroś zły.

A może to ten kapitan, który pytał o nią?

Dobry Boże, spraw, by to był on!

– Matylda? – usłyszała obcy szept.

Oczy Matyldy przyzwyczajone do ciemności spostrzegły wysokiego mężczyznę w mundurze. Czy nie jest to szwedzki oficer? Trudno ocenić, może to tylko jej pobożne życzenie.

– Kim pan jest? – spytała, a w jej głosie wyczuć można było zarówno strach, jak i nadzieję.

– Proszę się nie obawiać – szepnął i podszedł bliżej.

Uderzył ją w nozdrza ostry zapach stajni. Odruchowo poderwała się na równe nogi i cofnęła gwałtownie.

– Niech się pani nie boi – powtórzył. – Nie jestem złodziejem, nie zrobię pani nic złego. – Ukłonił się lekko i dodał: – Nazywam się Alvar Svantesson Befver, jestem kapitanem w armii szwedzkiej. Przybywam z posłaniem od pani brata.

Dzięki, dobry Boże.

– Och, spotkał pan Brora? – spytała gorączkowo. – Jakże on się miewa?

Bezwiednie wykonała kilka kroków w przód i stała teraz tuż obok Alvara.

– Jest pani taka szczupła, niepozorna – rzekł ten zdziwiony. – Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie osobę, w której całe rodzeństwo pokłada swą ufność.

Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie, ale od razu wyłowiła z nich informację, której była tak spragniona.

– A więc spotkał pan także Hermana i Bedę? Co z nimi? Czy ona jest dla nich dobra?

– Obawiam się, że wieści, które przynoszę, nie są zbyt pomyślne – rzekł z ubolewaniem. – Teraz jednak musimy czym prędzej stąd uciekać.

– Założę buty, a pan niech w tym czasie opowiada. O Boże, czy rzeczywiście wydostanę się z tego więzienia?

– Naturalnie.

Stanął przy oknie i odwrócił się tyłem, by Matylda swobodnie przebrała się w ciepłą odzież i włożyła buty.

– Niestety, nie mam szczególnych powodów do dumy – westchnął. – Byłem zmuszony pozostawić Brora w stajennym lazarecie w Danii razem z wieloma opuszczonymi żołnierzami szwedzkimi. Sam ledwo wylizałem się z ran i nie miałem dość siły, by go dźwigać taki kawał drogi. Był… bardzo chory i poparzony.

– Wiem – wyszeptała. – Próbował wynieść ojca z płonącego budynku. Ale co z dziećmi? Wie pan coś o nich?

– Tak. Największe wyrzuty sumienia odczuwam właśnie z ich powodu. Mogłem im pomóc… a nie uczyniłem tego.

Opowiedział o epizodzie, którego był świadkiem na przystani w Helsingör. A także o tym, że zbyt późno zorientował się, iż dzieci są rodzeństwem Brora. Potem usiłował naprawić swój błąd i poprosił innych ludzi, by pomogli przedostać się maluchom przez cieśninę Öresund.

– Ale proszę mi powiedzieć, czy one… same uciekły z domu, czy zostały wyrzucone?

– Bror tego nie wiedział. Ja też nie. Ale macocha w ogóle się nimi nie interesowała. Nawet słowem o nich nie wspomniała.

– Biedne dzieciaki… – Matylda szlochała bezgłośnie.

– Czy pani jest ciężko chora? – spytał.

– Chora? Wcale nie jestem chora. Byłam tu… przetrzymywana wbrew własnej woli. Wolałabym nie mówić, przez kogo.

– Tego akurat nietrudno się domyślić – rzekł Alvar. – Nie rozumiem tylko, z jakiego powodu?

– Chciał, żebym mu powiedziała, gdzie schowałam skarb. Bo nie powiedziałam panu jeszcze, że kiedyś udało nam się odnaleźć skarb, który sprowadził na nas same nieszczęścia. Ale ja nie miałam pojęcia, gdzie on jest. Dopiero dziś, kiedy przyjechała moja teściowa…

– A więc to ona? Tak mi się właśnie wydawało, że słyszałem turkot powozu.

– Tak, to ona – powiedziała Matylda cierpko, zawiązując troczki peleryny. – Podsłuchałam jej rozmowę z Emilem i stąd wiem, że Bror uciekł ze skarbem.

– Bror mi go przekazał – oświadczył Alvar. – Ukryłem go w kieszeni płaszcza. Nie mogłem nosić torebki na szyi.

– Rozumiem. To dlatego cofnęłam się, gdy pan wszedł. Nie pojmowałam swojej reakcji, wydawało mi, się, że może tak podziałał na mnie zapach stajni. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale ten skarb wydaje mi się śmiertelnie niebezpieczny. A może to tylko urojenie?

– Nie sądzę!

– Wydaje mi się, że Bror myślał dokładnie o tym samym, co ja w tej chwili. Wiedział, co powinniśmy zrobić.

– Zakopać go z powrotem w kopcu, prawda?

– Tak, to jedyne rozwiązanie.

Podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce, ale jej nie nacisnęła.

– Bror wspominał, że było was czworo. Kim jest ta czwarta osoba? – zainteresował się Alvar.

– Siostra Emila, Vivian – rzekła Matylda i dreszcz przeszedł jej po plecach. – Schowaliśmy skarb do skórzanej torebki, Vivian ukradła go i ukryła w swoim pokoju. Nie wiem, czy chciała go sprzedać, czy po prostu zagarnąć dla siebie. Ona nie żyje – dodała bezbarwnym głosem. – Bror i ja zostaliśmy oskarżeni, że ją udusiliśmy.

Alvar pokiwał głową ze zrozumieniem. Matyldzie najwyraźniej coś jeszcze leżało na sercu, ale nie próbował jej ponaglać.

– Jak wygląda ten skarb? – spytał.

– To bardzo stary wisior ze szczerego złota, niebywale cenny. Emil z matką znaleźli już nawet kupca.

– Kiedy go wykopaliście? Czy na długo przed wyjazdem rodziców do Danii?

– Tak, Vivian nie od razu ukradła naszyjnik, dlatego też nikt z nim nie kojarzył jej śmierci. Ale tuż po moim ślubie z Emilem, przed przeprowadzką ojca i macochy do Danii, w pokoju Vivian robiono gruntowne porządki. Wtedy właśnie na dnie szafy znaleziono torebkę ze skarbem. Prawdopodobnie cisnęła go tam Vivian, przerażona do utraty zmysłów. Ojciec i macocha zabrali skarb do Danii, ale ja o tym nie wiedziałam. Nawet mój mąż nie miał o tym pojęcia. Dziś pokłócili się z matką, kto jest właścicielem naszyjnika. Zdaje się, że w końcu zgodzili się podzielić po połowie zapłatą, jaką za niego dostaną – dodała Matylda z goryczą.

– Proszę powiedzieć, czy pani mąż i macocha uświadamiają sobie, jak niebezpieczny jest ten naszyjnik?

– Nie, wydaje mi się, że nigdy nie dostrzegali związku między nim a nieszczęściami, jakie się wydarzyły. Po prostu zaślepiła ich żądza bogactwa.

– Znakomicie – mruknął Alvar tajemniczo.

– Możemy już wychodzić?

– Tak, ale musimy zachować ostrożność – ostrzegł Alvar.

– Emil z matką wyjechali do miasta na spotkanie z kupcem.

Kapitan roześmiał się i odetchnął z ulgą.

– A więc niepotrzebnie tak się skradałem.

– Ostrożność nigdy nie zawadzi. Nie wiem, ile osób spośród służby trzyma ich stronę.

– Przypuszczam, że nieliczni.

Matylda obrzuciła Alvara uważnym spojrzeniem i rzekła:

– Doskonale rozumiem, dlaczego Bror powierzył panu nasze tajemnice, kapitanie Befver.

– Dziękuję. Może jednak ustalimy jakiś plan działania. Od czego zaczniemy?

– Pójdziemy zakopać skarb w tym samym miejscu, gdzie został znaleziony – odparła bez wahania.

Alvar przypomniał sobie słowa, które Bror szeptał w gorączce: „Zanieść na miejsce… zwrócić…”

Wreszcie zrozumiał ich sens.

– A potem maluchy! – dodała Matylda.

– Właśnie o tym myślałem. Poza tym musimy odszukać Brora i udzielić mu pomocy. Oby tylko nie było za późno.

– Wierzę, że zdążymy. Tak bardzo go kocham. Wie pan, kapitanie, zauważyłam, że doskonale się rozumiemy, chyba myślimy podobnie – uśmiechnęła się z niedowierzaniem, odczuwając coraz większą sympatię do tego człowieka. – Proszę poczekać jeszcze chwilę. Myślę, że rozsądnie będzie zabrać ze sobą trochę gotówki. Nie wiadomo, kiedy tu wrócę.

– Słusznie. Przez Danię i Skanię przejechałem wprawdzie bez grosza przy duszy, ale to bardzo kłopotliwe, a przy tym człowiek doznaje tylu upokorzeń. Pragnę jednak panią zapewnić, że kiedy tylko dotrę do Uppland, do mego rodzinnego domu, oddam wszystko, co pożyczyłem…

Matylda podniosła rękę i powiedziała:

– O tym porozmawiamy później.

Na moment zniknęła w drugim pokoju. Alvar pomyślał o tej drobnej istocie, która rozpłynęła się w mroku. Znał ją krótko, ledwie chwilę. Od razu jednak dostrzegł, że jest ulepiona z tej samej szlachetnej gliny, co poznana wcześniej trójka rodzeństwa. Jakie to tragiczne, że osoba tak wrażliwa poślubiła takiego aroganckiego bubka. Do końca życia będzie nieszczęśliwa, związana przysięgą małżeńską.