– Tak jakbym chciał mieć cokolwiek z tobą do czynienia! – parsknął pogardliwie i popchnął ją naprzód. – Ruszaj przede mną, żebyś mi nie uciekła!

– Skąd mam wiedzieć, którędy iść?

– Wskażę ci drogę! Na razie idź prosto przed siebie!

W milczeniu stąpali po grząskim, porośniętym trawą podłożu, od czasu do czasu drogę zagradzały im pnie powalonych brzóz.

– Do fiordu jest tak daleko, na dodatek wybrałeś okrężną drogę. Nieprędko dotrzemy na miejsce! – stwierdziła Tova.

Zrazu nic nie odpowiedział. Nie prowadził dziewczyny do Grindom, gdyż plan zakładał co innego. Zawahał się jednak, czy w tej sytuacji mimo wszystko nie powinien udać się z nią do Grjota. Może jego potężny opiekun zdecyduje się poślubić córkę rycerza, by urodziła mu dziedziców? Nie dopuściłby do wygaśnięcia rodu. Zapewne byłby wdzięczny swemu wojownikowi za tak uroczy podarek. Ravn obrzucił taksującym spojrzeniem zgrabną sylwetkę idącej przed nim dziewczyny.

– Nie idziemy nad fiord! – rzucił jednak oschle, jakby ze złością.

– Nie? W takim razie dokąd mnie prowadzisz?

– Gdzie indziej.

Odwróciła głowę i popatrzyła na niego badawczo. Było w jej oczach coś, czego nie potrafił bliżej określić.

Otuliwszy się peleryną, jakby marzła, dziewczyna zapytała:

– W jaki sposób mój ojciec się dowie, że wzięliście mnie w charakterze zakładnika?

– Kiedy jutro rano wróci do dworu, przeczyta pozostawiony przeze mnie list od Grjota.

Tova zatrzymała się gwałtownie i odwróciła, omal nie zderzając się z Ravnem.

– Ale ojciec zmienił plany! Ma wrócić jeszcze dziś wieczorem. Być może już jest w domu!

Ravn wykrzyknął:

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– Przecież nie miałam pojęcia, co knujecie!

Popchnął ją w stronę najbliższego wzgórza, ale nagle rozmyślił się.

– Stąd i tak nie uda nam się niczego zobaczyć. Lepiej się pośpieszmy. Szybko, ruszajmy!

– Na ile znam mego ojca, to zbierze swoich ludzi i bez zwłoki ruszy na Grindom – oznajmiła Tova.

Ravn zaśmiał się sucho.

– W liście jest napisane, że jeśli to uczyni, nie ujrzy cię więcej wśród żywych. We dworze nad fiordem musi się zjawić sam i dokonać wyboru: twoje życie w zamian za wszystkie posiadłości. Nie pojmuję, jak możesz być tyle warta, ale to pewnie rzecz gustu. Nie, nie tędy! Wspinaj się tą ścieżką!

– Jeszcze wyżej?

– Musimy przejść na drugą stronę szczytu Skarvannfjell. Tam, patrząc w kierunku fiordu, zobaczymy starą, zapomnianą przez wszystkich zagrodę, gdzie czekają już na nas umówieni ludzie, wyznaczeni do pilnowania. Ja czym prędzej wrócę do dworu, żeby wesprzeć Grjota.

– Jak można zapomnieć o letniej zagrodzie?

– Właściciele tych zabudowań pomarli w czasie wielkiej zarazy.

– Nie chcę mieszkać w chacie, gdzie ludzie umarli na dżumę – sprzeciwiła się Tova.

– W tamtej zagrodzie nikt nie umarł, ty głupia gęsi! – warknął Ravn i popchnął dziewczynę. – Ci, do których należała, wydali ostatnie tchnienie w swych posiadłościach nad fiordem. W waszym dworze „czarna śmierć” zebrała o wiele większe żniwo, ale pewnie nawet o tym nie wiesz!

Tova nie odezwała się, ale od razu przyszła jej na myśl stara chata… Może jej mieszkańcy zmarli na dżumę? zastanawiała się w popłochu. I właśnie ich duchy ukazały jej się kilkakrotnie?

W tej samej chwili przed oczami wędrowców otworzyła się znów rozległa panorama. U swych stóp ujrzeli drogę wiodącą od dworu w Grindom do znajdującej się poza zasięgiem ich wzroku posiadłości rycerza Gudmunda. Uwagę Tovy i Ravna przykuli galopujący na zachód jeźdźcy, którzy z tej odległości wydawali się mali jak mrówki.

Ravn zaklął siarczyście, aż Tova zasłoniła uszy, ale i tak dochodziły do niej najgorsze wyzwiska.

– Po co on drażni Grjota! – krzyczał. – Posyła swoich wojowników! Przecież miał ich trzymać z dala od dworu w czasie, gdy będzie się układał z Grjotem! No nie! Skoro tak, wiem już, co z tobą zrobię.

Dziewczyna, przerażona, opuściła dłonie. Z rozszerzonymi źrenicami i półotwartymi ustami wpatrywała się w Ravna.

– Zabiję cię natychmiast, kiedy otrzymam rozkaz albo jeśli zaistnieje taka konieczność.

– Nie – jęknęła Tova i odwróciwszy się gwałtownie, rzuciła się do ucieczki.

Ale Ravn w jednej chwili dopadł dziewczynę.

– Póki nie dowiem się, co się stało, muszę cię ze sobą wlec – rzucił wściekły. – Chodźmy już do zagrody!

Teraz Tova naprawdę się bała. Szła posłusznie przodem i wykonywała wszystkie polecenia fałszywego mnicha.


Późnym popołudniem słońce skryło się za cienką warstwą chmur i zerwał się silny wiatr, który dawał się we znaki szczególnie wówczas, gdy wychodzili na odkrytą przestrzeń. Oczywiście nie musieli wspinać się na sam szczyt Skarvannfjell, by przejść na drugą stronę pasma gór. Posuwali się skrajem brzozowego lasu, przekonani, że prędzej czy później dotrą do majaczącej w oddali przełęczy. Milczenie odgradzające ich od siebie niczym mur zaczynało im powoli ciążyć.

Tova czuła się głęboko nieszczęśliwa. Uwielbiała co prawda przygody i towarzyszące im napięcie, ale sytuacja, w jakiej się znalazła, nie miała z tym nic wspólnego. W sercu dziewczyny narastał lęk o najbliższych. Wiedziała, że matka pogrąży się w żalu i rozpaczy, jeśli straci dwór, który był jej dumą. Ale jeszcze gorsza, wręcz nie do zniesienia wydała się Tovie myśl, że ojciec może zginąć, wyprawiając się na Grindom, by ją ratować.

Koniecznie muszę uciec i zawiadomić rodziców, że żyję! powtarzała w myślach. Tylko w jaki sposób?

Okazja nadarzyła się szybciej, niż dziewczyna mogła przypuścić.

Las przerzedził się nieco, a w pobliżu rozległ się szum potoku, płynącego rwącym nurtem. Wody wezbrały podczas wiosennych roztopów i uczyniły zeń szeroką rzekę.

– Tędy się nie przeprawimy – odezwała się Tova z nadzieją w głosie.

– Nie ciesz się przedwcześnie – mruknął Ravn i rozejrzawszy się wokół, odnalazł powalony, nie całkiem jeszcze zmurszały pień brzozy, który mógł utrzymać ciężar człowieka.

Przerzucił go na drugi brzeg, w miejscu gdzie było najwęziej. Tova patrzyła zafascynowana na młodego mężczyznę, nie mogąc oderwać wzroku od jego zręcznych, silnych dłoni i gibkiego ciała.

Ravn mocował się z pniem, starając się go jak najlepiej ułożyć, ale bez powodzenia.

– Przejdziesz pierwsza, a ja przytrzymam – zdecydował wreszcie.

– Mam na to wejść? Nigdy w życiu!

– Niedorajda! – warknął.

Tova rozzłościła się. Nazywać ją niedorajdą? Chwiejąc się, stanęła na pniu, zawahała się, bo poczuła, że kręci jej się w głowie, ale zaraz potem szybkim krokiem przeszła na drugi brzeg.

– Teraz ty trzymaj! – zawołał, wstając z klęczek.

Ale Tova nie zamierzała go słuchać. Szybko niczym błyskawica skryła się w gąszczu i wzdłuż potoku ruszyła z powrotem na wschód. Biegła na oślep, nie zastanawiając się nawet, w jaki sposób przeprawi się przez rwący nurt. Wiedziała tylko jedno: Musi uciec od człowieka, który chce ją skrzywdzić.

Za plecami słyszała wściekłe wrzaski. Teraz albo nigdy! myślała gorączkowo. Drugi raz nie trafi mi się taka szansa! Bez mojej pomocy ten okrutnik nie przedostanie się na drugi brzeg, w każdym razie nie tak szybko.

Biegła przed siebie wśród nagich na przedwiośniu gałęzi młodych brzóz, nie stanowiących najlepszej osłony. Na szczęście ukryły ją pagórki. Gdy obejrzała się za siebie, nie dostrzegła już miejsca, z którego uciekła. Łudziła się, że prędzej czy później trafi jej się sposobność przeprawy przez potok, który jednak, jak dotąd, w żadnym miejscu nie zwężał się na tyle, by odważyła się przeskoczyć. Zaczynała żałować, że nie rzuciła się do ucieczki w przeciwnym kierunku, ale w tej krótkiej, decydującej chwili uznała, że im dalej w dół, tym szersze będzie koryto.

Świszczało jej w płucach, ale potykając się parła do przodu. Słysząc za sobą odgłos ciężkich kroków, odwróciła głowę i ujrzała Ravna wspinającego się jej śladem. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna zdarł z siebie ciężką pelerynę.

Szybciej, byle dotrzeć na szczyt! Uczepiła się krzaku jałowca i podciągnęła w górę. Zaraz znalazła się na ścieżce prowadzącej w dół, ale potknęła się i poturlała prosto w zaspę. Do butów dziewczynie nasypało się śniegu, ale nie zważając na to, zerwała się na równe nogi i popędziła przed siebie co tchu w piersiach.

Jednak już po chwili silne dłonie Ravna zamknęły się w żelaznym uścisku wokół jej ramion.

Runęli na ziemię i stoczyli w dół. Tova podjęła desperacką próbę uwolnienia się, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, które z nich dwojga jest silniejsze.

Ravn przygniótł do ziemi broniącą się zaciekle córkę rycerza i zacisnął ręce na jej nadgarstkach.

Dziewczyna nie poddawała się, widząc nad sobą jego zaciętą twarz, ale gdy zorientowała się, że zadarta suknia odsłoniła jej nogi, przestała się szarpać.

– Puść mnie – jęknęła błagalnie. – Puść! Chcę poprawić ubranie.

Fałszywy mnich z bezczelnym uśmiechem powiódł spojrzeniem po jej ciele. Był całkiem przemoczony i Tova domyśliła się, że wskoczył do wody, by jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg.

Intensywny żar w jego oczach omal nie doprowadził jej do utraty zmysłów, miała wrażenie, że jej ciało płonie.

– Pozwól mi odejść! – jęknęła, oddychając głęboko, by odzyskać równowagę.

Uśmiech na twarzy Ravna zniknął. Teraz wydawał się całkiem bezradny, jakby niczego nie pojmował. Nie potrafił oprzeć się dziwnej sile przyciągającej go do dziewczyny i porywającej ich oboje. Podniósł dłoń, żeby dotknąć jej policzka, ale ocknął się w ostatniej chwili, ryknął coś brutalnie, a potem dwukrotnie uderzył ją w twarz, aż zadrżała z przerażenia i bólu.

– Pozwól mi odejść – powtórzyła.

– Na co ty w ogóle liczysz? – spojrzał na nią ze złością i zwolnił nieco uścisk.

Tova obciągnęła pospiesznie suknię i zerwała się na nogi.

– Przeziębisz się – mruknęła, patrząc na jego mokry kaftan i skórzane spodnie wetknięte w cholewki butów.

Zaśmiał się krótko.

– Przejmujesz się tym? Przecież to wszystko przez ciebie! Chodź już!

Bezlitośnie pociągnął ją z powrotem na wzgórze, związawszy uprzednio rzemieniem.

– Ostrzegam cię po raz ostatni. Rób, co ci każę, i nie próbuj żadnych sztuczek!

Tova przeszła kilka kroków i nie odwracając się, jęknęła:

– Leci mi krew z nosa!

– Do dia…

Kawałkiem szmaty wytarł jej nos. Na jego twarzy jednak odmalowała się taka wściekłość, że dziewczyna nie miała odwagi odezwać się ani słowem. Ale wytrzymała jego wzrok. Niedoczekanie! pomyślała. Nie zobaczy moich łez.

Pod tym względem Tova była silna. Potrafiła wiele znieść, pod warunkiem że dotyczyło to wyłącznie jej samej, bo nigdy nie mogła się pogodzić z cierpieniem innych ludzi czy zwierząt.

Zbliżali się do przełęczy. Szarzało już, gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór, skąd roztaczał się widok na fiord i morze daleko na horyzoncie.

Ravn, kompletnie przemarznięty, nie był w stanie opanować drżenia, ale po drodze kilkakrotnie wycierał Tovie nos.

– Rozchorujesz się – powiedziała dziewczyna, wyraźnie zatroskana.

– Zamknij się!

– Cóż za wrażliwość!

– Chcesz, bym cię jeszcze raz uderzył?

– Kiedy zawodzi rozum, pozostaje siła – mruknęła.

– Nie popisuj się! Ja także potrafię się wysławiać.

– Naprawdę?

– Jeśli tylko mam ochotę – dokończył opryskliwie.

Tova wyczuwała, że dłużej nie powinna go drażnić.

Minęli skalisty odcinek i znaleźli się na porośniętych trawą pastwiskach.

– Ciesz się, że niedźwiedź wyniósł się stąd na wiosnę – mruknął. – Bo inaczej związałbym cię i rzucił mu na pożarcie.

Tova zadrżała z lęku, bo nie raz słyszała, że na górskich szlakach grasują niedźwiedzie. Zaczynała się jednak domyślać, że straszenie jej i wygrażanie sprawia Ravnowi przyjemność.

– Nie obawiasz się, że od twoich uderzeń będę miała sińce na twarzy? – zapytała. – A to na pewno zdenerwuje Grjota, nie mówiąc o moim ojcu.

– Nie boję się nikogo.

Jej sceptyczny uśmiech na nowo wzbudził w nim gniew. Zacisnął więc mocniej rzemień, aż dziewczyna jęknęła głośno z bólu, co najwyraźniej przywróciło mu równowagę ducha.

Zapadły ciemności i na wyciągnięcie ręki nie było nic widać. Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do mroku i dzięki temu posuwali się naprzód. W końcu Tova była tak zmęczona, że niemal potykała się o własne nogi.

Ravn naśmiewał się z jej słabości, próbując zapomnieć, że sam trzęsie się z zimna.

W końcu zatrzymał się.

– To tam – oznajmił. – Tędy dojdziemy do letniej zagrody.

Tova ledwie dostrzegła zarysy starego traktu.

– Z radością się ciebie pozbędę – wymamrotał Ravn przez zaciśnięte zęby. – A wtedy czym prędzej wrócę do Grindom.

– W nocy?

– Bądź tego pewna.

– Ale przecież przemarzłeś do szpiku kości! Twoje ubranie jest sztywne od lodu.