– Nic nie szkodzi. Bywałem w gorszych opałach.

Tova nie odpowiedziała, ale jej milczenie było wymowne.

Nienawidził łagodnego głosu tej panny. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się o niego troszczył! Najlepiej radził sobie w surowych warunkach w gronie równie jak on bezwzględnych towarzyszy. Drobna dziewczyna wprowadzała zamęt w świat jego wartości. Gardził nią, głównie dlatego, że nie mógł jej zrozumieć.

Z ulgą pokonywał ostatni odcinek drogi. Kiedy dotarli do opuszczonych zabudowań, niebo na wschodzie rozjaśniło się, zwiastując nadejście nowego dnia.

Szare, niepozorne chaty, pochylone i krzywe, trwały pogrążone w uśpieniu.

Ravn skierował się do chaty, w której wyznaczono spotkanie.

– Są tu już od wieczora – mruknął. – Obudzimy ich.

Jakieś drzwi, otwierane i zamykane przez wiatr, trzasnęły i zazgrzytały z jękiem.

– Aż dziw, że w takim hałasie mogą spać – syknął Ravn i pchnął drzwi.

Podniósł leżącą na progu siekierę i wbił w powałę jako ochronę przed niewidzialnymi istotami grasującymi w nocnych ciemnościach.

– Nieźle – pochwaliła go Tova.

Wszedł do przedsionka i zapukał mocno do kolejnych drzwi.

Nikt nie odpowiedział. Wiatr wył głucho w kamiennym kominie i szumiał w trawie.

Kiedy tak stali obok siebie w ciasnym przedsionku, jego bliskość wydawała się Tovie wręcz nie do zniesienia. Zauważyła, że on także cofnął się o krok, jakby w obawie, że się poparzy.

Drzwi nie ustąpiły pod naporem silnego ramienia wojownika.

– W zamku jest klucz – zauważyła Tova, która dobrze widziała w ciemności. – Od zewnątrz.

– Jak to od zewnątrz? – zdziwił się przekonany, że w chacie ktoś powinien być.

Przekręcił jednak klucz, a gdy weszli do izby, uderzył ich w nozdrza zapach stęchlizny.

– Czyżby jeszcze nie dotarli? – odezwał się Ravn niepewnym głosem. – Przecież opuściliśmy Grindom równocześnie.

– Może zobaczyli wojowników mojego ojca galopujących w stronę dworu?

– Rzeczywiście mogli ich zauważyć po drodze – zgodził się Ravn po chwili namysłu. – A niech to!

– Wolałabym, żebyś tak nie wykrzykiwał! Uszy mnie bolą – powiedziała.

– Mam gdzieś twoje uszy!

– Co zamierzasz zrobić?

– Chciałem opuścić to miejsce tak szybko jak to możliwe, ale nie mogę cię przecież zostawić tutaj samej.

– Nie – przyznała pośpiesznie Tova. – Trochę się boję ciemności.

– Nic mnie to nie obchodzi! Zresztą ci nie wierzę! Jestem pewien, że gdybym stąd odszedł, uciekłabyś ile sił w nogach.

– W takim razie co chcesz zrobić?

– Chyba nie mam wyboru – westchnął ciężko.

Tova zamilkła na chwilę, ale zaraz wyprostowała się, mówiąc:

– Jeśli rozwiążesz mi ręce, rozpalę w palenisku. Trochę się tutaj nagrzeje.

– Sam to zrobię. Na moment przynajmniej zapomnę o tych wszystkich kłopotach z tobą.

Uwolnił jednak skrępowane ręce dziewczyny. Chociaż jego palce były lodowate, ich dotyk tak poruszył Tovę, że ledwie zmusiła się, by stać spokojnie. Ostrożnie rozprostowała i pomasowała dłonie.

Ravn zajął się ogniem, Tova tymczasem zapaliła znaleziony kaganek. W jego świetle uporządkowała trochę chatę i dokładniej przyjrzała się jej wnętrzu.

Była tu tylko jedna niewielka izba. Dwa krótkie, ale szerokie, przytwierdzone do ściany łóżka zajmowały większą część pomieszczenia, w rogu znajdowało się wielkie palenisko.

Dwa łóżka świadczyły o tym, że kiedyś mieszkała tu liczna rodzina. Dreszcze przebiegły Tovie po plecach na myśl, że wszystkich zabrała „czarna śmierć”.

Nadal jednak ktoś tu bywał i chyba gościł całkiem niedawno, sądząc po owczych skórach rozłożonych na posłaniach i zasuszonym bukieciku dzwoneczków w wazoniku. Ten dowód wrażliwości któregoś z ludzi Grjota bardzo wzruszył dziewczynę.

Ciepło z paleniska powoli rozchodziło się po izbie.

– Nie zdejmiesz z siebie tej mokrej peleryny? – zapytała Ravna.

– Moja sprawa.

– Zdejmuj! – wrzasnęła Tova, dając upust złości, jaka nagromadziła się w niej pod wpływem przeżyć kończącego się dnia.

Odwrócił się poirytowany, ale, o dziwo, posłuchał jej bez sprzeciwu.

Szybkim ruchem zsunął z pleców mokrą pelerynę i cisnął w dziewczynę, która skuliła się pod jej ciężarem.

Bez komentarza zawiesiła okrycie na sznurze w pobliżu paleniska.

– Jeśli skończyłeś już kręcić się w kółko, to zdejmij też buty!

– Co to za komenderowanie? – zaprotestował ostro. – Sądzisz, że nie wiem, co mam robić?

– Trzęsiesz się cały i pewnie palce całkiem ci zgrabiały.

– Muszę się jeszcze trochę pokręcić w kółko, jak to określiłaś. Przyniosę więcej drewna i…

– W takim razie zrób to czym prędzej! Potem ja wyjdę, żebyś mógł zdjąć ubranie. Położysz je z boku, a ja powieszę nad ogniem. Zagotuję wody i kiedy już będziesz w łóżku, dam ci pić.

– Nie! – zawołał wzburzony. – Umyśliłaś sobie, że uciekniesz, kiedy ja będę leżał nagi w łóżku i nie będę mógł ruszyć w pogoń, co?

Spojrzała zdumiona, bo taka myśl nawet nie postała jej w głowie.

– Naprawdę sądzisz, że odważyłabym się w środku nocy ruszyć na nieznane trakty? To znaczy, że nie masz pojęcia, jak bardzo boję się ciemności.

Patrzył na nią badawczo przez dłuższą chwilę, wreszcie westchnął ciężko i ruszył w stronę drzwi.

– Ravn – odezwała się cicho dziewczyna.

Zatrzymał się zaskoczony i dopiero po chwili pojął przyczynę swej reakcji. Jak miękko zabrzmiało jego imię w jej ustach!

Ale przecież zawsze taką dumą napawało go twarde imię, odpowiednie dla bezwzględnego wojownika! Ona tymczasem zniszczyła także i to.

– Czego? – warknął.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz zniknąć, kiedy będę spała?

Popatrzył na nią, nic nie pojmując.

– Proszę cię, Ravn… Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie tu samej!

Długo stał jak oniemiały. Jakaś struna drgnęła w jego sercu, przyprawiając go wręcz o ból.

– Chyba naprawdę bardzo się boisz ciemności – mruknął wreszcie pod nosem i głośno zamknął za sobą drzwi.

Tova usłyszała, ze mocuje coś na dachu, i domyśliła się, że pewnie znak dla ludzi Grjota, których oczekiwał.

Zawiesiła nad paleniskiem kociołek z wodą, a tymczasem Ravn wrócił z naręczem drew i rzucił od progu:

– Wychodź, żebyś mi tu nie łaziła, kiedy będę się rozbierać!

Tova wyszła. Od strony ośnieżonych szczytów zerwał się lodowaty wiatr i rozwiewał starą słomę przy oborze.

Kiedyś to miejsce tętniło życiem i rozbrzmiewało śmiechem. Teraz zniknęli wszyscy, dorośli, dzieci i starcy. Zabrała ich „czarna śmierć”.

Tova nie potrafiła sobie wyobrazić czasów wielkiej zarazy. Wiedziała tylko, że umarło wtedy tak wielu ludzi, że ci, których choroba nie dotknęła, zobojętnieli na śmierć innych.

Powróciła myślami do teraźniejszości, do Ravna.

Czy możliwe, by jakiś człowiek był na wskroś przesiąknięty złem?

Nie! Wierzyła gorąco, że gdzieś w głębi duszy w każdym tkwi choć odrobina dobra. Zdała sobie sprawę, że nie okazała Ravnowi zbyt wiele wyrozumiałości. Nie pojmowała jednak, dlaczego wzbudza w niej taką złość. To przecież całkiem do niej niepodobne! Zachowywał się jednak naprawdę okropnie!

Powinnam zmienić taktykę i odnosić się do niego nieco przyjaźniej, pomyślała, choć najchętniej uderzyłaby wojownika po jego wstrętnej, choć niewątpliwie urodziwej twarzy.

ROZDZIAŁ III

Tova ułamała kilka gałązek jałowca i wolnym krokiem wróciła do chaty. W izbie dymił kaganek, ale pachniało miło człowiekiem i ciepłem. Ravn, tak jak go prosiła, zawiesił nad paleniskiem mokre ubranie. Odziany w wilgotny habit wstał od stołu i starannie zamknął za Tovą drzwi. Klucz ukrył pod siennikiem.

– To zbyteczne – odezwała się, posyłając mu nieśmiały uśmiech, który, jak się spodziewała, nie został odwzajemniony.

Wlała zagotowaną wodę do kubków.

– Trudno tym nasycić żołądek, ale przynajmniej trochę się rozgrzejemy – powiedziała z udawaną wesołością

– Mam chleb – odparł na to Ravn i dodał tonem usprawiedliwienia: – Tylko zmoczył się trochę w czasie kąpieli w potoku!

– Nie szkodzi, woda w górskich potokach jest czysta! Teraz najlepiej będzie, jeśli się położysz, ja dorzucę do ognia. Nie możesz siedzieć w mokrym ubraniu. Dam ci jedzenie do łóżka.

Zdziwiła się niepomiernie tym, że jej posłuchał. Położyła kilka gałązek jałowca na podłogę, żeby odstraszyć myszy, a pozostałe wrzuciła do wody w kociołku.

Potem zaniosła Ravnowi do łóżka kubek z wodą i wilgotny chleb, a sama usiadła przy stole. Ale nie miała apetytu, z trudem przełykała jedzenie, mimo że po tak wyczerpującej wędrówce powinien doskwierać jej głód. Z przerażeniem myślała o tym, co się stało, dręczył ją też niepokój o to, co przyniesie kolejny dzień.

Kącikiem oka dostrzegła, że Ravn przez cały czas się w nią wpatruje, a z wyrazu jego twarzy odczytała, że zmaga się z głębokimi rozterkami. Trochę ją jednak rozśmieszało, że gdy kierowała na niego wzrok, odwracał się pośpiesznie.

W kociołku zawrzała kolejna porcja wody. Dziewczyna zanurzyła w pachnącym jałowcem wrzątku stary kawałek płótna znaleziony w izbie, potem wykręciła go mocno i podeszła do Ravna.

– Połóż się! – nakazała. – I odsuń baranią skórę.

– Co robisz? – zaprotestował, ale zdecydowane spojrzenie Tovy sprawiło, że zrobił, jak kazała, choć przez zaciśnięte zęby ciskał przekleństwa.

Tova z lekkim ociąganiem położyła parującą szmatę na jego piersi. Pierwszy raz widziała nagi tors mężczyzny i zaskoczyło ją, że może być owłosiony. Pokonawszy w sobie odruch niechęci, uznała, że czarne włosy na piersi dodają Ravnowi męskości.

– Au! Chcesz mnie poparzyć? – wrzasnął.

– Tak trzeba – usprawiedliwiła się.

Ravn nie spuszczał wzroku z siedzącej na brzegu posłania dziewczyny. Nie pojął zakłopotania, jakie ujrzał w jej oczach, nie zrozumiał, dlaczego odwraca spojrzenie od jego silnych, umięśnionych barków. Czyżby coś było nie tak?

Naprawdę ładna jest ta córka rycerza. Nigdy dotąd nie spotkał istoty tak czystej i subtelnej. Miała delikatne rysy twarzy, nie tak jak inne kobiety. Za każdym razem, gdy swymi drobnymi dłońmi dotykała jego ciała, czuł przyjemne mrowienie.

Co za dziwna istota!

W nagłym przypływie rozdrażnienia odtrącił jej rękę. Denerwowała go, właściwie wszystko w niej go denerwowało, choć nie potrafiłby określić dlaczego. Tak jakby stanowiła dla niego jakieś zagrożenie. Bzdura! zganił się w myślach. Jak takie nic może zagrażać najlepszemu wojownikowi Grjota!

Tova, zmęczona jego czujnym wzrokiem, wstała i jeszcze raz zamoczyła płócienną szmatę w gorącej wodzie.

– Powiedziałeś, że wywodzisz się z królewskiego rodu? – spytała. – Kim jesteś, skoro nie potomkiem wikingów?

– Moimi przodkami byli władcy Szkocji – odrzekł z dumą, bo lubił się tym chwalić, aczkolwiek nie miał ku temu wielu okazji. – Wywodzę się w prostej linii od księżniczki Katanii, córki króla szkockiego. Au! Parzy! Specjalnie namoczyłaś szmatę w tak gorącej wodzie, by mi zadawać ból?

– To już ostatni raz – odpowiedziała lekko drżącym głosem, starając się oprzeć mimowolnej fascynacji. Przywołała całą siłę woli, by oderwać wzrok od jego umięśnionej klatki piersiowej.

– Czy nie tęsknisz za Szkocją?

– Nie, przecież nigdy tam nie byłem. – Zamilkł na moment i zapatrzył się w powałę. – Ale wiele razy marzyłem o tym, by zobaczyć swoją ojczyznę. Tak, uważam się za pół Szkota, choć mam w swoich żyłach mieszaną krew.

Jak dobrze z kimś porozmawiać, właściwie nie zdarzyło mu się to dotąd. Na dodatek z kimś mądrym, kto go nie wyśmiewał…

Do czarta! Przecież to ta przeklęta córka rycerza!

Ona jednak odezwała się w tej samej chwili:

– Ale z wyglądu za bardzo nie przypominasz Norwegów. No! Na razie starczy tych okładów. Chciałabym się już położyć, więc gdybyś mógł się odwrócić…

Ravn, który w jednej chwili pożałował swej słabości, wysyczał ze złością:

– Wskakuj do łóżka! Nawet na ciebie nie spojrzę, chyba nie myślisz, że mnie interesujesz?

Jego twarz znów przybrała nieprzenikniony wyraz. Tovie zrobiło się przykro, że swymi słowami zniszczyła tę delikatną nić porozumienia, jaka się między nimi zawiązała. Omal się nie rozpłakała z żalu.

Popatrzyła na odwróconego do niej plecami mężczyznę. Drżał z zimna, jakby nigdy nie miał się wyrwać z okowów chłodu. Spontanicznie położyła mu dłonie na barkach i zdecydowanymi ruchami zaczęła je masować.

– Zaraz cię rozgrzeję – powiedziała z zapałem. – Moja mama też zawsze…

Ravn zesztywniał ze zdumienia i w pierwszej chwili nie zaprotestował. Szybko jednak ochłonął. Poderwawszy się gwałtownie, ryknął:

– Co ci się roi w głowie?

Tova cofnęła się przerażona.

– Moja mama uważa, że to pomaga. A ona często marznie.

– Nie jestem twoją matką! – warknął, a w oczach zapaliły mu się wściekłe błyski. – Idź się położyć, ty czarownico!